Początek roku, tygodnia, życia. Poniedziałek, a jakże. Śpiew dozorczyni zamiast budzika.
5 stycznia, chmury na wulkanie.
W nocy krótka seria deszczem po balkonie. Poranek chmurny jak kiedyś szkolnym latem, gdy po kilku dniach upału następował dzień słotny, chłodny, piękny i spokojny. W telewizji z reguły nadawali wtedy jakiś wakacyjny film. Po południu wyglądało słońce i wracało lato.
Kolejna dobra książka Sylwii Frołow. Po Dzierżyńskim przyszedł czas na Dostojewskiego. ,,Nasz biedny Fiedia. Kobiety i Dostojewski” wciąga i pomaga zrozumieć. Rzecz nie tylko dobrze napisana, ale też pełna empatii i zrozumienia.
Niewykonana kara śmierci sprawiła, że z drugorzędnego pisarza rosyjskiego stał się Dostojewski najwyższej próby pisarzem światowym. Według Frołow nie byłoby Braci Karamazow, gdyby nie głęboka zawiść jaką żywił do Tołstoja; bez tego Dostojewski nie byłby w stanie podjąć się dzieła tak tytanicznego, tak wymagającego i tak genialnego.
Jego parodię Turgieniewa pamiętam do dziś, choć od ostatnich Biesów przeszło ćwierć życia. Czas najwyższy wrócić do lektury po raz trzeci. Turgieniew – Karamzin przedstawiony jest ponadczasowo i uniwersalnie w Biesach – pełno i teraz pisarzyn znanych i lubianych nie wiadomo po co, za co i do kiedy.
Dystans, poczucie humoru oraz dobre maniery to krajowe dobra deficytowe na kartki reglamentowane, czyli niedostępne. Ojczyzna Sierocizna inne ma priorytety. Widać to wyraźnie tutaj na wiejskim targu nad oceanem. Szkoda mi życia na Polskę. Ładna latem, miła pod choinkę. Basta, hvatit, suficiente! Ich habe genug, czyli zadosyć już mam, jak to był przełożył Zeske.
El color de la navidad -kolor świąt jak w Polsce dzieciństwa: czerwony, niebieski, zielony i złoty. Żadnych fancy bieli czy sreber.
7 stycznia, piątek.
Znowu śmieciarki, nawet nad oceanem. Obsesja jakaś.
Dzieci dostają tutaj prezenty dopiero w Wigilię Trzech Króli. Smakowanie świąt. Podobnie jak w Serbii, gdzie wszystko zaczyna się sylwestrem a kończy serbskim nowym rokiem dwa tygodnie później. U nas już po pierwszej wigilijnej zupie: ,,święta, święta i po …”
W Economist o Ameryce i Chinach na pełnych trzech stronach. Będzie wojna czy nie będzie. Ambasador Stalina w Londynie Majski nie miał tego dylematu, zastanawiał się tylko kiedy. Miał natomiast inny, bardziej osobisty. Widać to na zdjęciu w sowieckiej ambasadzie w Londynie, gdzie Stalin ze ściany spogląda ponad głową mniejszego od obrazu ambasadora. Każda służbowa wizyta w Moskwie mogła skończyć się w zbiorowej mogile. Majski z niewiarygodnym sprytem zawsze informował swoich angielskich znajomych polityków i dziennikarzy na ile wyjeżdża i kiedy dokładnie wraca. Oprócz tego o czym nie wspomina w swoich dziennikach związał się z szybko wtedy awansującym Berią, który zająwszy miejsce Jeżowa zaczął cenić profesjonalizm i lojalność. Skończył między innymi ze szkodliwą praktyką rozstrzeliwania swoich podwładnych z GPU za byle co.
Obraz ówczesnej polityki polskiej zagranicznej wyłania się z dzienników Majskiego marny. Widać taki ci już nasz los.
Sobota, 8 stycznia.
Ponad cztery tysiące ludzi zginęło w 2021 roku próbując dotrzeć z Afryki na Wyspy Kanaryjskie. Bezimienni, przerażeni, zdesperowani.
Niedziela. Popiłem od nie wiadomo kiedy. I dobrze. In vino caritas.
Zaraza w rozkwicie. Czwarty poziom zasad na wyspie. Każda bez sensu a wszystkie razem wręcz przeciwnie. Brakuje tylko nakazu skakania lewą nogą po chodniku na widok mańkuta i szczypania się w prawe ucho, kiedy mańkut jest łysy. Przez dziesiątki tysięcy lat nie wymyśliliśmy nic lepszego w obliczu tego co nieuchronne.
Poniedziałek, 10 stycznia.
Ręka Boga Paolo Sorrentino to jeden z najpiękniejszych filmów jakie widziałem w swoim życiu. Do tego Tony Servillo na którego ,,mam oko” od pełnometrażowej Gomorry i kaseta VHS z ,,Pewnego razu w Ameryce”, byłem pewien, że ,,zagra” przynajmniej dźwiękowo w filmie. Nie zagrała oczywiście.
Wtorek, 11 stycznia.
Pisanie nazwy internet dużą literą to anachronizm. Podobnie jak prąd, gaz czy woda nic w tym specjalnego.
Środa, 12 stycznia – jakby to miało jakiekolwiek jeszcze znaczenie.
Droga do miasta na górze. Ośrodek dla tych, którym udało się dotrzeć z Afryki. Stoją wzdłuż drogi i na parkingu przed sklepem. Czasem sprzedają afrykańskie bransoletki z chińskiego supermarketu obok. Dużo twarzy ładnych, szlachetnych. Zdecydowana większość to mężczyźni. Taka ucieczka musi być bardzo droga, rodziny inwestują pewnie w młodych i silnych, tych co mają szansę dotrzeć, odrobić i zwrócić. Kolor skóry pomaga administracji. Łatwo rozpoznać, łatwo złapać. Podwójne bluzy, czapki opuszczone nisko na oczy-zimniej tu niż w Afryce. Im się właśnie ,,udało”.
Radiowa ,,Dwójka” pozwala odetchnąć od nadmiaru wszystkiego. Jak zawsze.
Na deptaku przed oceanem poranny ruch pod pierwszym od dwóch dni słońcem. Zdyscyplinowany marsz nordyckich turystów i radosna obojętność miejscowych starszych panów palących na drewnianej ławce małe cygara nazywane seńioritas, czyli panieńki. Nordycy starannie omijają szkodliwe dla zdrowia oraz wrażeń kłęby dymu poprawiając przepisowo na nos naciągnięte maski.
Czwartek trzynastego.
IV symfonia Antona Rubinsteina w King FM. W Wikipedii krótkie nagranie jego głosu z 1890 roku, zrobione specjalnie dla Edisona, razem z Czajkowskim, którego tembr jest wysoki, wesoły i zdecydowany. Chwilę potem fuga Bacha z już nawet nie mruczącym ale wręcz ,,śpiewającym” Gouldem przy fortepianie.
Ludzki głos jest prawdziwszą częścią wizerunku, nad którym żyjąc w stadzie nauczyliśmy się jako tako panować. Tych wszystkich spojrzeń, uśmiechów, póz i grymasów łatwiej się jest ,,dotrenować” niż głosu.
Zapis podsłuchu rozmowy hitlera z fińskim marszałkiem Mannerheimem mówi więcej niż wszystkiej obrazy i ujęcia razem. Chwilę po ledwie unikniętej katastrofie samolotu i przejściu złośliwie zawieszoną na wysokości dwóch metrów kładką do wagonu gospodarza, który dodatkowo zadbał, żeby zadymić papierosami wszystkie pomieszczenia i broń boże nie otwierać okien, światowy wróg palenia numer jeden, fuhrer niemieckiej rzeszy mówi spokojnie, powoli i przekonywująco o swoim rychłym zwycięstwie nad Sowietami. Namawia do swego nie przejmując się faktami. Fin odpala jednego po drugim wydmuchując dym przed siebie. Pewnie z papierosów, bo skąd tam na Północy u Nordyków jakieś teneryfskie señioritas w czerwcu 1942-go.
Na koniec dnia symfonia ,,Leningradzka” Szostakowicza w radiowej Dwójce z Katowic. Biletem na premierę w trakcie oblężenia były kawałki drewna dla ogrzania filharmonii. Z przedwojennej orkiestry niewielu się ostało. Umarli z głodu, chłodu i bomb. Dowodzący obroną generał Govorov zadbał o ciszę w trakcie transmisji bombardując zawczasu pozycje niemieckiej artylerii. Muzyka zabrzmiała w ulicznych megafonach dla miasta i jego oprawców dokładnie w dniu, kiedy wróg nikotyny zaplanował jego zdobycie.
Wtorek, 18 stycznia.
Czarnoskóry kapłan w miejscowej katedrze ma problem z odmianą hiszpańskich czasowników. Widać dopiero uczy się języka tubylców.
Boczny ołtarz kipi złotem od posadzki aż po strop. Wszystko bujne aż do granic przesady. Dobrze tam pobyć bez żadnych transcendentnych interesików do załatwienia.
Piąta fala chlupie w Polsce a tymczasem ustąpiła większość medyków z komisji przy premierze. Mają dość bezhołowia z wzajemnością chyba. Andrzej Poniedzielski w swojej coniedzielnej audycji rozśmieszył mnie na całego określeniem: łobuz rządzący.
Skończyłem oglądać piąty sezon Gomorry. Dobry serial, świetni aktorzy jak to u Włochów. Wszystkie te sagi mafijne bardzo są szekspirowskie. Prawdziwą wierność, nienawiść, zbrodnię, miłość czy zdradę znaleźć można już tylko na ulicy w podejrzanych zakamarkach po zmroku. Ciężko o nie w oficjalnym nurcie współczesności z tępą gębą na fejsbuku.
Środa, 19 stycznia.
Sąsiedzka wizyta i wino na balkonie. Rozmowy Polaków o wszystkim bez zacięcia, bez tego nieświętego przekonania o własnej racji jaka by ona tam nie była. Takt, zrozumienie i poczucie humoru wróciły na krótko z zsyłki. Podobnie na blogu Doroty Szwarcman o muzyce, którą tam słychać dosłownie i w przenośni a rozmowy jak w antrakcie inspirujące, wyważone.
Nenad przysłał krótkie video swojego syna zamkniętego od tygodni w akademiku pośrodku Chin. Mogą brać prysznic tylko raz w tygodniu. Chłopak gra na drumlach, ulubionym instrumencie vlaśkich szamanów. Kiedyś odkrył w sieci Grzegorza Ciechowskiego. Obaj z ojcem byli zachwyceni kompozycją i wykonaniem.
Vlasi ze wschodniej Serbii mają w zwyczaju prezentować umierającemu jak będzie wyglądać stypa i kto z cygańskich muzyków zagra na pogrzebie. Traktują śmierć jak etap, wstęp do następnej podróży.,,Crna svadba” czyli czarny ślub to z kolei zaślubiny z trupem narzeczonej-narzeczonego, którym zmarło się przed ślubem. Uroczystość weselna przed stypą z przysięgą wierności na rok zamiast dożywocia. Vlaśki taniec kolo jest poza zasięgiem moich możliwości. Próbowałem, wiem. O jeden krok za dużo. Lepiej posłuchać, jak grają go cygańscy trubacze.
Czwartek, 20 stycznia.
Od kilku dni szczelinami wyje i balkon łupi razem z głową wredny wiatr z południa dawno tu nie słyszany. Gość bez nazwy tak jak jego bracia z kontynentu psuje nastrój. Wystarczy byle pretekst.
Ciekawe jaki to wiatr wieje przez cały rok w mojej ojczyźnie, cichy a skuteczny niczym czarnobylski pył.
Bohater naszych czasów.
On natchniony i młody był a jego pieniędzy nie policzyłby nikt. Same zaczęły rosnąć. Nieoczekiwanie. Zaskoczony, przejęty własnym sukcesem, który tak naprawdę żadnym sukcesem nigdy nie był, pomyślał, że to jego zasługa co szybko doprowadziło do wniosku o własnej wyjątkowości. Kiedy już radość posiadania obmierzła jak nowe auto po pierwszej stłuczce przeszedł na hedonizm, co dało nawet życiu pewien sens. Upadki i odwyki skutecznie pozwalały zapomnieć o wszystkim dookoła. Niestety zdrowie cierpiało, wiadomo lata już nie te. Spróbował więc oryginalnych hobby i wyzwań ponad miarę. Żółta kaczka w wannie z pianą, wyścig na wrotkach rowerem przez klomb i tym podobne niecodzienności. A pieniądze rosły i rosły a on znowu był sam. Rzucił się w charytatywę!!! Nie pomogło…Spłukać się w kasynie?! Głupio. Trochę tej forsy szkoda. Religia? Ale jaka!? Może własna? Eee, trzeba inaczej. I tak się szarpał przez całą resztę swojego życia: myślał, cierpiał, zapominał. Wpadał, upadał i powstawał. A pieniądze rosły i rosły, a on cały czas był sam.
Pisze ciekawie Majski o polskiej emigracji w Londynie. Odchodzący ambasador republikańskich Chin zauważa, że polskim dygnitarzom wcale do kraju nie chce się wracać, za dobrze im w tym Londynie.
Niedziela. Słonecznie i błękitnie. Wulkan cały w śniegu. Nic dodać.
Wtorek, 25 stycznia.
Majski skończony. W wieku pięćdziesięciu pięciu lat zaplanował sobie jeszcze dziesięć lat pracy zawodowej. Następne, ostatnie według planu dziesięć przeznaczył na wspomnienia i refleksje, do których okazja nadarzyła od razu w pierwszej dziesięciolatce na Łubiance. Pozbawiony w więzieniu lektur i możliwości pisania przez dwa lata obmyślał plan powieści. Dożył dziewięćdziesiątki.
Dla równowagi napocząłem dzienniki Rosenberga, hitlerowskiego dygnitarza odpowiedzialnego za tępą jak żołdacki but ideologię i okupowane tereny wschodnie tysiącletniej jak wtedy planowano rzeszy.
Dołożyłem sobie jeszcze fabularny film o generale SS Heidrichu, który okazuje się funkcjonuje we własnej osobie jako aktor w International Movie Database albowiem wystąpił w filmie Triumf woli Leni Riefenstahl z 1935 roku. Trzeba przyznać portalowi skrupulatność. Odnotowuje każdy film, nie pomijając nawet takich produkcji jak Anal Wedding z Ronym Jeremym aka Jeż w roli głównej.
Czwartek, 27 stycznia.
Zawodowi żołnierze powinni zaprzestać uśmiechów w stylu ,,cheese” do zdjęć na okładkach mediów. Od bardzo osobistego, intymnego masakrowana się maczugą czy co tam było pod ręką sztuka zabijania, syjamska bliźniaczka cywilizacji przeskoczyła samą siebie: przemysłową masowość i automatyzację. Teraz za śmierć biorą się zabawki z własnym pomysłem na cel, czyli inteligencja nazywana niepotrzebnie sztuczną. I pomyśleć, że jeszcze półtora wieku temu Delacriox skarżył się w dziennikach na tchórzostwo muszkieterów, co to strzelali z dystansu.
38 Festival de Música de Canarias. Sala koncertowa w Santa Cruz z daleka podobna do tej w Sydney. W środku piszczałki organowe na skrzydłach proscenium a za kulisami Atlantyk. Pięknie.Wczoraj Paris Chamber Orchestra zagrała Idyllę Zygfryda, koncert Prokofiewa i II symfonię Beethovena. Za kilka dni będzie tu Lang Lang – w przeciwieństwie do biletów na jego koncert, których nie ma, nie będzie i chyba nigdy nie było. Taki los.
Przed wejściem chaos zaplanowany. Sala podzielona na kolory według numeracji rzędów. Żółci mieli wejść jako pierwsi trzy kwadranse przed wszystkimi. Podobnie następnych pięć kolorów aż do czarnego, ostatniego tuż rozpoczęciem koncertu. Wtedy weszli wszyscy razem, pstrokatą hurmą.
Piątek, 28 stycznia.
W Częstochowie zmarła Agnieszka. Matka trójki dzieci, żona, kobieta. Człowiek. Nosiła w sobie bliźniaczy płód. Jeden z nich był martwy. Nie usunięto go, bo drugi był żywy. Polscy juryści nie są pewni czy można dokonać aborcji, kiedy bliźniaczy sąsiad martwego płodu w ciele kobiety wykazuje nadal tak zwane funkcje życiowe. To bardzo skomplikowany problem prawny. Nie sposób go rozwiązać w kwadrans. Do martwego płodu wezwano księdza. Agnieszka umarła trzy tygodnie później.
Sobota, 29 stycznia.
Dużo w sportowej, szczególnie tej piłkarskiej polszczyźnie słów dziwnych z innej zupełnej parafii: pogrom, ostatnia szansa, na boga! upokorzenie, upokorzenie specjalne, bo na kolanach, pech- a jakże, to może być wielki cios , skandal, będą płakać, szok, rozczarowanie i szanse których szkoda. Wszystko spisane w kilka minut. Strach zaglądać.
Koniec stycznia.
Przyroda tutaj jest hojna na granicy szastania widokami. Różowy śnieg na wulkanie od słońca o świcie. Niebo, jeśli błękitne to tak, że widać księżyc nad oceanem. Ściana gór nad wioską pokryta zielenią i cienką mgłą między szczytami. Szczęście, że Sahara sypnęła dziś Calimą, bo byłoby nieznośnie nie tylko dla duszy, ale i ciała od ciągłego szczypania się w d… A tak jak to w życiu wszystko przykryte teraz piaszczystym kurzem, nawet ocean zmizerniał i łasi się bez fali.