Dzień dziecka w Poznaniu
To święto powinno być dniem wolnym od pracy, tak jak Dzień Matki. Świętujemy jakieś widma albo trupie wydarzenia zamiast tych pięknych i słonecznych. I nie dzień a Tydzień Matki i Dziecka, wyszłaby połowa miesiąca na przełomie wiosny z latem, kiedy w Polsce najcudniej. Kto wie, może byśmy inni za kilka tych świąt byli, lepsi, mądrzejsi i bardziej opaleni? Na cmentarz czy pod pomnik zawsze można iść po pracy, po co komu święto w listopadzie.
Zaraz pociąg do Warszawy.
…a w nim Warsu brak. Pasażer jest rozczarowany.
W Warszawie oślepiające słońce i zepsuty ekspres do kawy w barze przy Dworcu Gdańskim. Już miałem odejść, kiedy jeden z właścicieli obcokrajowców spytał z mlekiem czy bez. Jak bez to za dwie, a jak z to za dziesięć minut. Kupiłem bez. Kawa była nieoczekiwanie dobra. Co to znaczy dobry wstęp.
Weekend flamandzki.
Słonecznie, bezpiecznie a wojna tuż za miedzą. ,,Rosyjski” podcast Economist z dwójką wykształconych Rosjan. Jeden aktywny przeciwnik putinizmu od wielu lat, drugi natomiast do niedawna główny autor i szef scenografii państwowej telewizji, który w domu nie miał telewizora a w studio pracował ,,na głucho”. Interesowała go tylko strona wizualna, dźwięk jest dla radia a dla telewizji obraz. Przyznaje ze szczerym wstydem, że za bardzo nie wie kim była Politkowska, co to jest Memoriał a Nawalny to dla niego jurodiwyj polityk, szalony święty w polityce nie mający żadnych szans. Drugi z rozmówców założył organizację Идите лесом, co po rosyjsku znaczy ,,pierdol się”. Pomógł już ponad dziesięciu tysiącom Rosjan uciec przed poborem przez zieloną granicę. Przedtem pomagał bezdomnym.
https://www.economist.com/podcasts/2023/04/01/5-through-the-forest
Zaczyna się od nagrania Lwa Tołstoja- dostał w prezencie od Edisona fonograf. Pięknie mówi, że wystarczy machinie państwowej powiedzieć NIE. Nie zabijać, nie iść na wojnę, nie patrzeć na innych. Jedno NIE.
Wtorek, 6 czerwca
Od pewnego czasu obserwuję bacznie pewnego niegdyś wysokiej rangi urzędnika państwowego obecnie odsuniętego na boczny tor. Bardzo nieciekawy pełen buty typ z wrodzoną pogardą do podwładnych oraz psim uwielbieniem dla aktualnych przełożonych. W sumie nic oryginalnego wszędzie ci takich pełno z tą różnicą, że jego akurat dobrze znam i o żadnej pomyłce nie może być mowy. Dużo go teraz na demonstracjach i spotkaniach aktualnej opozycji, gdzie robi sobie zdjęcia z najważniejszymi. Jeśli wygrają wybory, to on na pewno wróci na jakieś tam wysokie stanowisko. Tu się chyba zawiera ohyda polskiej teraźniejszości, świadomość, że ,,.. za jednym czarnym asem drugi as” jak pisała Agnieszka Osiecka. Tych obecnych wypada pogonić nie dlatego, że są lepsi czy gorsi tylko dlatego, że to lichy kraj i każdy u władzy dłużej niż dwie kadencje degeneruje siebie oraz państwo. Bierut, Gomułka, Gierek, Jaruzelski wyznaczyli dziadowskie standardy a mentalnie od tego czasu w Polsce wiele się nie zmieniło.
Czwartek, ósmego
Głowa i mięśnie bolą od kilku dni, gardło też, ale bez temperatury, czyli sensu.
Wróciłem do pamiętnika Reni Spiegel. Postanowiła z przyjaciółką spisywać wszystkie swoje emocje i przemyślenia co dziesięć lat a potem je porównywać. Pierwszy planowany termin to 10 marca 1950 roku.
Krzywda dzieci, nieczułość, manipulacja albo zwyczajna obojętność. Ludzkość grzebie się w miłości, śmierci, bogu szukając tam odpowiedzi na rzeczy ostateczne dzieciństwu zostawiając bajki albo kołysanki a może właśnie tam, w szczęśliwym dzieciństwie kryje się odpowiedź na to pytanie zasadnicze, pytanie o sens. Profesor Bauman chyba pisał o tym, że szczęśliwym naprawdę jest się gdzieś do piątego roku życia, do momentu uświadomienia sobie śmiertelności wszystkiego co wokół. Może tak, może nie, ale szczęśliwe dzieciństwo jest warunkiem bezwzględnym szczęścia na potem.
Reni mieszkała sama z dziadkami pod sowiecką okupacją w Przemyślu. Rodzice chyba się rozstali, mama wyjechała daleko do Warszawy, tata został bliżej. Dziewczynka żali się na samotność i wyobcowanie. Dużo, dobrze i lekko pisze. Jest bacznym obserwatorem rzeczywistości. Jedynym odbiorcą jej zapisków miał być właśnie zapisany nimi pamiętniczek. Niemy odbiorca i tworzywo w jednym, stąd to moje poczucie bycia intruzem, o którym pisałem już przed.
Niedziela jedenastego
Flandryjskie niebo niczym wiadoma dziewica niepokalane. Tłum nad jeziorem i godzinna kolejka po frytki do jedynego otwartego baru- ostródzkie deja vu tylko wtedy był kryzys i komuna a tutaj porządek z zamożnością. Bilet wstępu na plażę eurów sześć. Języki na piasku głównie obce, dużo polskiego raczej grzecznego i bez przekleństw.
Z Julkiem spacery wczesno poranne w parku za domem dla starszych ludzi. Zieleń, ptaki, święty spokój.
Las sosnowo świerkowy, piękny, ostródzki.
Wtorek, trzynastego
Wojna spowszedniała, wylądowała pomiędzy prognozami pogody a wynikami meczów.
Wróciłem do słowackich wspomnień Sanio Macha. W komunistycznym więzieniu nie mógł notować, a było co. Pod jedną celą komuniści z biskupami, hitlerowcy i partyzanci, czechosłowaccy federacjoniści i nie, Gustaw Husak i Aleksander Mach. Był z nimi jeden poeta, który po prostu musiał pisać wiersze, inaczej nie mógł, bo taka jego natura, przez co lądował co rusz w karcerze, po wyjściu na wolność dalej dręczony przez komunistyczną bezpiekę popełnił samobójstwo.
W trakcie procesu w demokratycznej jeszcze Czechosłowacji tuz po wojnie Mach odbył ciekawą rozmowę z prokuratorem, który mu zachwalał karę śmierci, której wykonanie trwa zaledwie kilka minut. W przeciwnym razie rodzina będzie musiała wydawać na paczki i odwiedziny. Nie przewidział, że już wkrótce komuniści odmówią więźniom wszelkich praw. Odwiedziny raz na rok albo dwa. Żadnych paczek. Wyrok trzydziestu lat więzienia wyszedł Machom na dobre.
Czystka na początku lat pięćdziesiątych w Czechosłowacji była antysemicka z założenia, podobnie jak w Sowietach. Stalin, człowiek praktyczny ufał tylko świniom i tępakom, błyskotliwi ideowcy z żydowskim genem we krwi byli dla niego potencjalnym zagrożeniem w czym patrząc na późniejszy rozwój ruchów dysydenckich w demoludach miał swoją nieświętą rację.
Środa, czternastego
Opisuje Mach swój pierwszy dzień w Bratysławie po ćwierćwieczu ciężkiego więzienia. Wiosna 1968, zachwyt normalnością i porządkiem wielkiego miasta. Pamiętam swój pierwszy zimowy wieczór w Bratysławie po kilku miesiącach spędzonych w południowej Serbii, Bułgarii i Turcji. Wszędzie tam było zimno do szpiku, hotele niedogrzane, brudne koce za cienkie a w Jugosławii zaczynała się na dodatek wojna. Bratysława stanęła w czasie, socjalizm zasnął a dziki kapitalizm jeszcze się nie zbudził, kakaloryfery w mieszkaniu na Petrażalce były gorące do oparzenia, coca colę w kawiarniach podawano z obowiązkowym plasterkiem cytryny, na śniadanie jadło się rożki, czyli rogale kształtu prostego. Pierwszej bratysławskiej wiosny mało brakowało a zobaczyłbym siebie w wieku sześciu lat jak jeżdżę na rowerze w miejskim parku pod czujnym okiem mamy, taka to była wtedy idylla ta Bratysława A.D 1992. Nie równać mi się oczywiście do Aleksandra Macha, chociaż z drugiej strony i nie szkoda.
Czwartek, piętnastego
Reni jest zakochana, pisze w swoich dziennikach tylko o miłości do Zygmunta, Zygusia, Zygi, Z…. Wszystko inne nieważnie przemyka w bardzo dalekim planie i tylko czytelnik wie, że to już marzec czterdziestego pierwszego, że za trzy miesiące zacznie się wojna i Niemcy wejdą do Przemyśla a za jeszcze rok i trzy miesiące funkcjonariusz państwowy, posłuszny wykonawca odgórnych nakazów po otrzymaniu donosu od porządnych obywateli rozstrzela szesnastoletnią dziewczynkę wraz z dwójką udzielających jej schronienia ludzi i na tym zakończy się dziennik Reni Spiegiel, która mogła kochać, pisać wiersze, rodzić dzieci albo tylko żyć. Ostatnie wpisy pochodzą od jej ukochanego, który Zagładę przeżył.
W Dziennikach Czapskiego ,,pederalia”. To już kolejny konserwatywny homoseksualista, który miał ważny wpływ na sprawy polskie. Czyżby heteroseksualnym nie starczało czasu na lekturę, myśl i działanie, bo prokreacja, akcja czy dzieci? Co ciekawe, dużo ich po prawej, konserwatywnej stronie polskiego dyskursu. Po lewej zdecydowanie więcej chędożenia, radości życia; podobno Adam Michnik to wielki wyznawca kobiet, no tak… Konweniuje mi to z tym co napisałem przed chwilą.
Piątek, szesnastego
Oczekując tego co wszyscy tworzymy własne mikrokosmosy. U niektórych są to całkiem solidne galaktyki bez miejsca na przypadek, z ich twórcą niczym słońce pośrodku wokół którego cała reszta może się tylko kręcić. Innym znowu wystarcza gwiezdna mgławica ładna choć niepraktyczna, bo narażona na kosmiczne promieniowanie. Są też tacy co planowali galaktykę a wyszedł im jeno biały karzeł, kosmiczny odpad, martwa gwiazda bez widoków na przyszłość. Są wreszcie czarne dziury, wiecznie głodne i skupione na destrukcji. Biada karłom, gwiazdom czy galaktykom, co znajdą się w ich pobliżu, znikają bezpowrotnie. Wikipedia podaje, że w obserwowanym Wszechświecie znajduje się około 40 trylionów czarnych dziur. Są jeszcze asteroidy ksywa planetki, odprysk wszechświata walący meteorytem, gdzie popadnie, trudny do przewidzenia, bo niezależny i w tak zwanym jądrze mający wszystkie te planety, galaktyki i dziury czarne razem z nimi. Planetka, to brzmi dumnie!
Czytam równolegle Renię Spiegel i Czapskiego. Czas u nich też równoległy. Renia zakłada białą opaskę z niebieską Gwiazdą Dawida nie przejmując się tym za bardzo, bo miłość do Zygmunta nie podlega szwabskim dekretom. Czapski zapisuje swój dobytek bliskim na pryczy w Starobielsku, gdzie wkrótce większość jego kolegów dostanie kulę w łeb po sowiecku od tyłu nad ciałami tych co Tu byli przed.
A propos sowietów, to w Rostowie sądzą teraz ukraińskich obrońców Azowstalu. Na zdjęciu z procesu rząd twarzy wychudłych, głów ogolonych i oczu, które już wszystko w tym życiu widziały. Pierwsze skojarzenie, to moskiewski proces szesnastu przywódców polskiego państwa podziemnego sprzed siedemdziesięciu lat. Podobna sceneria i ta sama sowiecka logika, sądzić Ukraińców za to, że bronią Ukrainy.
W wydanych na Słowacji ,,Z dalekych ciest” Macha trafiam na przypis kto to byl hitler, strona obok wyjaśniany jest Stalin. Czasem zazdroszczę im tej normalności. No był, to trzeba wyjaśnić: przypisem, odsyłaczem, ibidem a nie cmentarzem, pomnikiem czy traumą na pokolenia.
Sobota, 17 czerwca
W pewnym nowym polskim radio duże wzięcie mają audycje o Czechach. Słuchacze to polska socjeta, niegdysiejsza inteligencja obecnie klasą średnią zwana. Jest w tym zachwycie nad Czechami pewne nieporozumienie związane z podprogową intencją zachwyconych, którzy chcieliby takiej właśnie Polski ludowej: gminnej przy piwie, pogodnej oraz pracowitej (a nie chamskiej, katolickiej i ponurej) jednak projekcja ta nie dotyczy samych zachwyconych, którzy uważają ( i słusznie) południowych sąsiadów za dość nudnych, niezbyt wysublimowanych drobnomieszczan z najgorszą kuchnią na świecie.
Poranek ciepły, na upalny idzie dzień. Niecała siódma, wsiadam zaraz na rower. Decyzja spontaniczna, Flandria wzywa!
Niedziela, 18 czerwca
Jarmark w mieście. Karuzele, strzelnice, piwo i flamandzkie przeboje. Piknie. Tylko pogoda cośkolwiek małostkowa, bo pierwszy raz w tym miesiącu chlusnęła deszczem jakby nie mogła zaczekać, aż jarmark się skończy.
Tutejsze kolejki po wszystko słupią mnie i głupią. W Chinach wszystko było na już a właściwie przed, nie zdążył człek pomyśleć a już dostawał, to co mu na myśl dopiero za chwilę przyszło. Wczoraj na jarmarku bity kwadrans po smażonego banana. Jedynie nowa piwiarnia wydaje szybko – poprzednia zbankrutowała, więc może dlatego. Śpieszcie się obsługiwać klientów, bo tak szybko odchodzą.
Mach opisuje całkiem uprzejmą wizytę prokuratorów w trakcie jego wyroku, na początku lat sześćdziesiątych. Poczęstowali go nawet czarną kawą. Zbierali materiały do procesu Eichmanna w Jerozolimie.
Wtorek, 20 czerwca
W Polsce postępowy skandal. Pewien artysta kabaretowy w postępowej audycji postępowej telewizji zażartował głupio i niepostępowo na postępowy temat, przez co ci którzy są postępowi potraktowali go niepostępowo a artysta nie mając już jak postąpić wystąpił z deklaracją, że tak dalej to on już nie może więc z postępowej audycji rezygnuje, co jednak sprawy nie załatwiło, bo raz uruchomionej fali postępu z ustępu jak wiadomo nic nie zatrzyma i teraz każdy, nawet nieżyjący już od jakiegoś czasu Mieszko Pierwszy chce przypierdolić Daukszewiczowi, bo kopiąc go nawet zza grobu pokazuje swojej najczystszej próby postępowość w postęp ogólny a w tym przypadku i szczególny zaangażowaną. Amen!
Środa, 21 czerwca
Wczoraj podczas przejazdu ,,pancerną damką” przez leśny dukt flamandzki leciał a właściwie szybował mi nisko nad głową jakiś drapieżny ptak, jastrząb, orzeł może. Prowadził mnie do zakrętu w szosę. Wróżba jakaś, czy też znak? Czas najwyższy zacząć mierzyć korony.
W Prado zbadano oglądalność poszczególnych części tryptyku Boscha, pt. Ogród rozkoszy ziemskich. Piekło z prawej strony okazało się zdecydowanym liderem. Jak się tak lepiej przyjrzeć, to w raju po lewej same nudy, kicz i baranek. A w piekle to się dzieje! A jakie stwory, figury, pomysły okrutne. Nie doszukiwałbym się tutaj żadnej podprogowości.
Pierwotnie obraz wisiał niedaleko stąd w belgijskim pałacu księcia Nassau i jak większość tego typu sztuki nie służył muzealnej kontemplacji, ale konwersacji. Zapraszał książę gości, pokazywał obraz i było o czym gadać do końca wieczora. Teraz dyskutujemy seriale, bez względu na porę dnia, bo mamy siebie w plastiku na okrągło.
Dzisiaj zaczynamy rodzinny Tour de France a potem to i Europe. Odcinek pierwszy Dijon.
Od czwartku południowa Francja. Najpierw Prowansja potem Lazurowe Wybrzeże. Kolacja w Dijon. Stolik obok delegacja z Afryki i francuscy gospodarze. Główny Afrykańczyk to albinos i gdyby nie jego egzotyczne szaty oraz naszyjnik z kłów mógłby spokojnie siedzieć po francuskiej stronie stołu.
Vaison-la-Romaine. Prowansja. Winogronowe pola od horyzontu po horyzont. Francuzi bardzo mili; wzajemne pozdrowienia i śmiech przy próbach dogadania się po angielsku. W miasteczku akcja adopcyjna książek niczyich. Leżą po słupkach i ławkach: ,,Przeczytaj mnie”. Nie dziwię się starożytnym Rzymianom, że tak im się tutaj spodobało.
Dzień w Antibes na plaży miliarderów. Drogą szła kobiecina w chuście niosąc dwa odrapane wiosła. Szybko obliczyłem, że każde warte co najmniej pół miliarda.
Magiczny wieczór w Vence. Dzięki uprzejmości Gospodyni miejsca zwiedzamy mieszkanie Gombrowicza po zmroku. Wszystko pięknie odnowione a biuro tam, gdzie kiedyś Biurko. Tylko przez oknem wyrósł blok. Miasteczko urokliwe i świetnie położone w godzinę autem na narty a w pół na Lazurowe Wybrzeże, dokładnie tak jak zanotował pisarz. Wanna Gombrowicza wyjechała do muzeum w Polsce. Trochę chyba szkoda, bo wanna to może nie dusza mieszkania, ale przynajmniej wątroba- organ bez którego żyć nie sposób. Tomasz Mann woził ze sobą gumową, dmuchaną podobnie jak my teraz Julkową.