Trzydzieści lat temu spotkałem węgierskiego prawnika z Gyor, który żachnął się na Balaton i jeździł tylko nad włoskie Como. U mnie jest na odwrót.
Siofok wakacyjnie prowincjonalny, łatwo o parking i wolne miejsce w kawiarni. Polacy nieliczni i chyba w ramach rodzinnych tradycji wczasów z czasów dziadowskich, czasów beztroskich. Niezawodni Czesi zajmują większą część biwakowego pola, gdzie do dyspozycji mają wielkie szachy do pasa, takiż basen i ping pong z mini golfem obok.
Wczoraj bardzo wiało, dziś już nie. Świeże arbuzy mienią się soczyście i nikt, ale to nikt nie rozmawia o polityce. Kanikuła.
Według Onetu ,,Turkowie zagrali z Oranje i czarny koń znalazł się za burtą galopując jednak przy tym do samego końca”. Jak nic się wpienił.
Obok artykułu reklama testu na inteligencję ozdobiona monidłem Elona Muska. Robię sobie dzisiaj dzień bez internetu, który w przeciwieństwie do mianownika liczby mnogiej ,,Turkowie” program marki Word czerwieni jako błąd, kiedy z małej zaczyna się go litery. Próbuję wysypisko śmieci, kanalizacja, odpływ, szambo – wszystko prawidłowo. Tylko ten internet nie, uparł się na wielkość i galopuje dalej.
Lipcowy piątek piątego, pogoda na pięć a Julek daje piątkę każdemu napotkanemu. Żadnego u niego strachu przed obcymi i wodą głęboką, chociaż pływać nie umie.
Poniedziałek, ósmego lipca
Klęska narodowców we Francji. Cieszą się piłkarze. Ciekawe czy będzie na odwrót.
Węgierski MON ustawił w centrum Budapesztu Euro telebim, który ma przyciągać potencjalnych rekrutów. Armia z plakatów pręży się i nowocześni. Rumuni pierwsi napadną, tak wieść miejska niesie.
Spytałem mojego węgierskiego przyjaciela kto jest ich społeczną dominantą, klasowym motywem przewodnim, refrenem tak jak we współczesnej Polsce pańszczyźniany chłop, z którego i w którym wszystko ze wszystkimi o wszystkich. Robotnik wybrzmiała odpowiedź, a właściwie robol. No tak, Węgrzy po Trianon stracili dwie trzecie ziemi własnej więc miejski proletariat był naturalnym wyborem tutejszych sowietów.
Mieszkałem, żyłem w kilku postsocjalistycznych krajach. Jedynie w Serbii i Chinach nie spotkałem tego bardzo specyficznego chama sovieticusa, co to niczego się nie wstydzi, kiedy nikt nie widzi. Kiedyś byłem pewien, że to przez radzieckich. Że tam, gdzie weszli tam zepsuli. A co, jeśli oni niczego nie psuli, tylko naprawiać im się nie chciało?
Mam taką teorię na użytek własny, że tylko te filmy Kieślowskiego były dobre, w których grał Ś.P Jerzy Stuhr. I nie chodzi mi tu o jego wkład aktorski, ale kompletny reżysersko-scenariuszowy. Oczywiście mogę się mylić, ale różnica między kobyłami Kieślowskiego bez Stuhra a takim Amatorem nie może być przypadkiem. Wodzireja obejrzałem dzieści razy, i znam na pamięć co do sceny. Stuhr zaproponował Feliksowi Falkowi, że będzie bardzo szybko chodził, prawie biegał. Film dostał atomowej energii. Jerzy Stuhr to dla mnie jeden z najwybitniejszych polskich aktorów wszech czasów. Niech się tam Gdzieś, jeśli jest w ogóle jakieś gdzieś, napije na wesoło i bez liczenia promili:
https://www.youtube.com/watch?v=7DEQJF7q1pU
Breitspurbahn nazywa się hitlerowski pociąg. Miał mieć zasięg od Brestu po Ural. Wizualizuję sobie podróże nim przed zaśnięciem (zastąpił łódź podwodną i rakietę na Marsa). Ciekawe jak wyglądałby w takim na przykład 1989 roku. Ta sama konstrukcja? A co ze standardem i cenami za bilety. W końcu trzecia rzesza była socjalistyczna więc niedobory na rynku, inflacja i karteczki na to czy owo wydawałyby się być nieuniknione. A co z polityką historyczną? Czy kłamstwo oświęcimskie (na odwrót) byłoby karalne surowo czy z przymrużeniem oka? Europa na pewno bez granic, ale jakiś dowodzik osobisty potrzebny, żeby podludzie nie przemieszczali się bez kontroli. Właśnie, a co z nami? Ilu nas i czy w ogóle? Co ze sportem zawodowym, piłką nożną? Ile lig, ile mistrzostw? Telewizja z pewnością kolorowa i wielokanałowa. Rakiety wiadomo, specjalność zwycięzców. Volkswagen z państwową dotacją i na przedpłaty pewnie na poziomie późnego wartburga, no bo skąd wziąć pieniądze. Drugie pokolenie hitlerowców u władzy skretyniałe ociupinkę, bez wojennego doświadczenia. Losy popularnej muzyki zależne od Londynu. Jeśli dostał atomowym grzybkiem to z rocka nici. Zakaz palenia w miejscach publicznych naturalny, w końcu ojciec założyciel był wrogiem nałogów i przyjacielem zwierząt. Społeczeństwo znacznie zdrowsze dzięki odważnym eksperymentom medycznym NIE na zwierzętach, które jak wiadomo kochać trzeba. Kuchnia wegetariańska w pełnym rozkwicie. W berlińskich knajpach ciężko o kotleta.
Czwartek, 11 lipca
Koniec letniska, jutro rajd przez skwar. Pojadę po słowackiej stronie, może chociaż Tatry chłodem dmuchną.
Od wczoraj na moim tarasie leży ptak. Ma do dyspozycji miskę z wodą i pokruszony chleb. Nie może latać a to w ptasim świecie jak wiadomo zły znak. Dzisiaj przed szóstą przyleciały odwiedziny. Przycupnęły na chwilę, pokiwały dziobem, zaćwierkały po czym rozczapierzyły skrzydła i pofrunęły nad jezioro po rześki wiatr ze śniadaniem. Stuknąłem ostatnią kropkę w zdaniu (tę obok), wstałem i sprawdziłem. Ptasi gość rusza się jakby żwawiej. Może coś ważnego ćwierknął mu kolega? Może zatęsknił za towarzystwem? Może to tylko lekki uraz? Któż to wszystko może wiedzieć!? Na wszelki wypadek napełniłem mu miskę świeżą wodą.
Piątek, dwunastego i sobota następnego
Jeśli jako jedyny żyjący gatunek potrafimy zabijać dla przyjemności, to cóż nam szkodzi nie zabijać dla tejże? Umiemy też zabijać wymię ojca i syna, dla kawałka betonu pośrodku brzydkiego miasta oraz na wszelki wypadek. Tego zwierzęta nie potrafią.
Ostatnio gdzieś doczytałem o hodowli łososia zwanego norweskim. Miliony ryb stłoczone przez rok w sieci faszerowanej antybiotykami. O kurczętach karmionych sobą każdy już chyba słyszał. Może na początek pytanie powinno brzmieć,, jak” zamiast ,,czy”. Wiedzą dobrze o tym muzułmanie i żydzi. Koszer halal sprowadza się do szybkiej śmierci i na pewno nie uwzględnia dwudniowej kolejki na hak. Stąd pewnie ludzkie nowotwory, bo czegóż oczekiwać po mięsie niewinnej istoty katowanej przez człowieka.
Do dwóch kluczowych osiągnięć naszej rasy, czyli Zagłady i Atomu należałoby chyba dodać masową rzeź zwierząt. Ich spójnią jest masowość oraz delegacja zbrodni , jej niebezpośredniość. Urzędnik niemieckich kolei czy robotnik produkujący bombę dla Hiroszimy byli tylko jednymi z wielu elementów skomplikowanego łańcucha dostaw w przemyśle śmierci. W czasach Dzierżyńskiego czekista osobiście aresztował, torturował, skazywał i strzelał w łeb. Za Jeżowa proces podzielono, oprawca z reguły nie miał już czasu na poznanie swojej ofiary, podobnie do szczęśliwego klienta Biedronki z opakowaniem kabanosów wolnych od konserwantów.
A może zabijamy, bo sami jesteśmy śmiertelnie wkurwieni na jedyny niezaprzeczalny w życiu fakt, że piach? Jedni to czynią karabinem a inni foie gras z dobrym winem. Bliżej mi do tych drugich.
Wtorek, 16 lipca
Filmowa baza danych IMDB obok takich jednofilmowych aktorów jak Heydrich i Hitler (Triumf woli) oraz Stalin ( Krymskaya konferentsiya , One Inch from Victory i było co było, ale tak czy siak: Stalin dead) umieszcza jednofilmowego scenarzystę generała Franco aka Caudillo. Film nazywa się Raza i traktuje o trójce braci, z których jeden idzie do republikańskiego rządu, drugi w sutannę a trzeci za falangą. Pierwszy zdradza rodzinne ideały, drugiego mordują komuniści, trzeci jak wiadomo zwycięża w finale. Caudillo osobiście nadzorował realizację filmu, w końcu co się człowiekowi dziwić, sam napisał to nie chciał, żeby mu spieprzyli. Na planie bywał prawie codziennie. Premiera odbyła się w 1942 roku. Czasy te jak wiadomo były zwariowane, sojusze niepewne a pomysły wyłącznie globalne więc i filmowi się regularnie obrywało. Pierwsze cięcia i zmiany nastąpiły już stalingradzką zimą 1943 roku. Było ich kilkanaście, ostateczne nastąpiły w 1950 roku. Wywalono faszystowskie pozdrowienia, podkreślono antykomunizm. Nowy amerykański sojusznik miał swoje wymagania. Ci z drugiej strony, też oczywiście nie próżnowali. Sprawdzam właśnie filmowy dorobek Leonida Breżniewa. Imponujący. Mam niedoczytane wspomnienia jego córki po rosyjsku. Leonid uśmiechnięty, Leonid w okularach przeciwsłonecznych na motorówce, Leonid smakosz życia. Z tych wszystkich powyżej on mi jakoś najbardziej pasuje do filmowej bazy IMDB.
Środa, 17 lipca
Pol Pot w młodości pobierał nauki w klasztorze buddyjskim, Stalin prawosławnym, Fidel Castro katolickim. Nie mogę natomiast znaleźć klasztornych epizodów po brunatnej stronie walca. Czyżby tkwiła w tym jakaś tajemnica? Przepis na ,,izm”? Gubernator Frank rozpłakał się i nawrócił na katolicyzm pod szafotem w Norymberdze. Ale on jak większość jego kolegów do ,,mózgowców” raczej nie należał, więc ciężko tu o jakieś wnioski. Pol Pot studiował we Francji, Enver Hodża też. Pol Pot wyjechał budować jako ochotnik autostradę pod Zagrzebiem (ciekawe, który kilometr). Tutaj jeszcze ciężej o jakiekolwiek wnioski. Wszyscy wyżej wymienieni byli według wspomnień im współczesnych grzecznymi, miłymi chłopcami. Może młodość to nie czas na grzeczność tylko bunt?
Piątek, 19 lipca
Po 150 latach czeskie Lidovky kończą swój gazetowy żywot. O sprawie poinformował mnie mój przyjaciel Rudolf, o którym dopiero teraz na zakończenie Lidovek dowiedziałem się, że działał w Karcie 77. Z Rudolfem mamy spotkać się w połowie sierpnia w Hradec Kralove i ,,pochodzić sobie” po księgarniach. Ledwo czekam.
W ramach klepsydry dla Lidovek kilka zapisków ciężko rannych z ostatnich lat:
Na pewno nie przez przypadek ikona CNN Larry King nagrał wideo dla chińskiej propagandy. Według czeskich Lidovek stało się tak, ponieważ stosowną umowę z Pekinem ma już telewizja Russia Today, obecny właściciel amerykańskiego dziennikarza. King przeprasza za swoją głupotę. Pewnie mu nie zapłacili.
Kilka numerów dalej Lidovki publikują oświadczenie wykładowczyni afrykańskich studiów w USA zatytułowane:,, Byłam kulturową pijawką”. Uczona przez całą swoją karierę utrzymywała, że jest Murzynką. A nie jest.”
Albo to, gdzie indziej można było to znaleźć: ,,Na głównej stronie Lidovek hymn na cześć rabarbaru, króla ciast i marmolad, pierwszego posłańca wiosny jak określa go anonimowy autor”. Wszyscy inni o zarazie, wojnie a Lidovki o rabarbarze.
Koniec Lidovyh Novin. Szkoda przez wielkie Sz, nie Ś.
Poniedziałek, 22 lipca
Kiedyś było święto, a jak poniedziałek to może i długi weekend. Weekend z Włodkiem w Malinowicach. Dobry czas. Czas spokojny, refleksyjny, pogodny bez jednej nawet chmurki.
Sztolnia Luiza, czyli Zabrze od spodu. Kiedy ją kopano nie było dróg. Odprowadzając wody gruntowe służyła jednocześnie za podziemny spław. Z początku górnicy musieli sami zapewniać sobie narzędzia, lampki i proch. Kopalnia dawała konie-wydatek nie lada, więc dbano o nie bardziej niż o ludzi. Pracowały po sześć godzin na zmianę, ludzie dwanaście. Przed wchłonięciem przez szyb zwierzęta spędzały kilka tygodni z zawiązanymi oczami, bez tego oszalałby w czarnych jak węgiel ciemnościach, gdzie miały spędzić resztę swojego życia. Górnicy mieli szansę na słońce tylko przez kilka miesięcy, gdy dzień był dłuższy od najkrótszego. Człowiek to brzmi dumnie, jak pisywał Maksym Gorki. Węgiel natomiast to czarne złoto, a złoto to złoto.
Wtorek, 23 lipca
Miało być o Coelho. Nawet pierwsze zdanie już napisałem: Jeśli poczytność lektury świadczy o czasach jej współczesnych, to Polska lat dziewięćdziesiątych nie mogła sobie lepszego niż on leszcza wieszcza znaleźć. Miało być o nim, ale nie będzie, bo sobie na to nie zasłużył. Polskie dziewięćdziesiąte to był pazerny zamęt, bezwzględny rejwach, okrutny chaos- wszystko w zależności od tego kogo co i czym trafiło. Nikt do nich nie pasował i nikt w nich nie mógł czuć się swojsko. Tak jak zaszczuci emeryci w katoradio, tak hartująca się niczym stal klasa średnia szukała ukojenia w alchemicznej grafomanii. Skutki widać do dzisiaj.Na polskie budynki i filmy z tamtych czasów nie da się patrzeć, ksiądz dyrektor ma się platynowo a profesor Matczak jest wszechstronny i wszystko dobrze wie. Nic w tym dziwnego, w końcu jego pokolenie pracowało po szesnaście godzin.
Środa, 24 lipca
Rześko i chmurno po upalnych tygodniach. Brakuje tylko ,,Wakacji z duchami’ w czarno- białym telewizorze i można zacząć kompletować tornister. Piórnik z magnesem i pachnąca gumka do ścierania to błyskotki, galanteria, od której ważniejsze zeszyty w kratkę, linię (do języka polskiego) oraz czyste, ołówki, długopis-najlepiej trójkolorowy( do podkreślania tematów w zeszycie z historii, ten zawsze musi błyszczeć), cyrkiel z ekierką ( obiecuję w tym roku przyłożyć się do matematyki), kolorowe wycinanki ( Jezu znowu ) i tak dalej i tak dalej a wszystko to w papierniczym na rogu Czarneckiego z Grunwaldzką w Ostródzie, środowego przedpołudnia gdy na chwilę przestało świecić wakacyjne słońce.
Przybory geometryczne mogą służyć do rzeczy różnych. Byłem kiedyś w środku Chin w prowincjonalnym i oczywiście co najmniej półmilionowym miasteczku z krótką, dwudniową wizytą. Gospodarze chcąc okazać swą serdeczność zarezerwowali mi apartament w najlepszym hotelu, za który oczywiście sam płaciłem, co jest szczegółem, bo najważniejsze jak wiemy są intencje.
W trakcie hucznego odprowadzania po hucznie oblewanej kolacji Gospodarz Główny dwukrotnie upewnił się na recepcji, czy aby na pewno przygotowali dla mnie A-P-A-R-T-A-M-E-N-T. Nie byłem w Chinach debiutantem a mimo to oczekiwałem na końcu ponurego korytarza olśnienia, co najmniej wanny jacuzzi w dużym pokoju, bo że muszą być dwa pokoje to przecież nie ulegało wątpliwości. W końcu to A-P-A-R-T-A-M-E-N-T.
I były dwa, a właściwie dwie jedynki z drzwiami w ścianie. W pierwszym zamiast łóżka stało biurko z fotelikiem dla gości niskich, szczupłych na granicy nieistnienia. W drugim sypialnia.
Przycupnąłem. Westchnąłem. Rozejrzałem się. Przekląłem. Zapaliłem . Dwa pokoje w cenie jednego i ja sam nie licząc odbicia w lustrze nad biurkiem apartamentu tylko dla Bardzo Ważnych Gości. Szukając popielniczki otworzyłem szufladę. Tam też jej nie było, wiadomo apartament. Leżały natomiast ułożone równiutko obok siebie cyrkiel, kątomierz i ekierka. Jak człowiek jest ważny i zalatany to lubi sobie czasem przed snem kółko machnąć i kąty pomierzyć. Wiadomo, apartament.
Potem znalazłem jeszcze instrumenty geometryczne w kilku innych chińskich hotelach, ale pokoje były zwykłe, dla wszystkich więc kółka sobie nie machnąłem.
Czwartek, 25 lipca
Okazuje się, że hiszpańscy inkwizytorzy zabili dziesięciokrotnie mniej ludzi niż protestanccy reformatorzy, którzy uparli się zabijać czarownice. Może wynika to z faktu, że głupio było im heretykom ścigać innych za herezję, spalić kobietę natomiast bardzo łatwo i wszystkim się to podoba, szczególnie jeśli za oknem głód z nędzą oraz niepogoda.
Hiszpańska inkwizycja w swojej pracy bazowała na anonimowych donosach, podobnie Pol Pot w Kambodży z tym, że tam wobec powszechności zjawiska potrzebne były donosy trzy, żeby człowiekiem się zająć, czyli go zabić.
Pol Pot kształcił się we Francji, podobnie Enver Hodża. Obaj byli uważani za niezwykle miłych, grzecznych i tak dalej młodzieńców. Pol Pot wzorem Stalina zaliczył nawet klasztor, buddyjski co prawda, ale buddystom też nie w kaszę dmuchać, pokazali co potrafią w Birmie na muzułmanach.
Staram się przypomnieć sobie kto z moich rówieśników był tak niezwykle miły i grzeczny, żeby sprawdzić co teraz robi lub wyrabia. Nie przychodzi mi nikt na myśl. Całe szczęście. Młodość jest od buntu a nie grzeczności, nieważne z sensem czy bez. W tym kontekście cieplej myślę o Grecie Thunberg, która dopiero za dziewięć lat przekroczy magiczną trzydziestkę – wiek, w którym ludziom nie wypada już wierzyć. Nawet po torturach.
Piątek, 26 lipca
Przyszły świeże książki. Wielka to wygoda kupować je tak jak się czyta, czyli siedząc albo leżąc. Zupełnie jak z butami, można je mierzyć na stojąco a la bocian, tylko po co?
Dzisiaj pierwszy dzień paryskiej olimpiady, święto pokoju i pojednania na całym świecie. Na tę właśnie okazję Władimir Putin wycofał swoją armię do Rosji, Xi Jinping wstąpił do klasztoru a Donald Trump zrezygnował z alkoholowej abstynencji. Oprócz tego papież przyznał się, że nie wierzy już w nic a Elon Musk zamilkł na amen – podobno sam Zeus go o to prosił. Polscy siatkarze natomiast zagrają jutro z Egiptem.
Niedziela, 27 lipca
Nie tylko Demis Roussos działa kojąco na mojego Julka. Odkryciem tygodnia jest Mina i jej Il cielo in una stanza przypomniana w serialu Ripley. Teledysk powstał w 1960 roku, nie było wtedy ani Julka ani mnie na świecie. J. dosłownie zawiesił się na jej dźwięk i widok. Nic dziwnego, mam tak za każdym razem. Il cielo in una stanza -niebo w pokoju.
A propos nieba. Jestem szczęśliwym ateistą i nie brak mi Nikogo, co nie oznacza, że nie szanuję potrzeb oraz zachowań innych i w tym kontekście o Wieczerzy Pańskiej na otwarcie paryskiej Olimpiady. Jeśli jest to święto pojednania, pokoju i dobrej energii, to po kiego chuja urażać uczucia religijne sporej części widzów? Intymność duchowa podobnie jak demonstrowana zdecydowanie nieintymnie seksualna zasługuje chyba na te same prawa ? Ciekawym reakcji na gigantycznych rozmiarów tęczowego pawia z wieży Eiffla. I nie chodzi mi tu o ptaka.
Wtorek, Belgrad
Pijemy od zarania, podobnie jak zwierzęta, które wcinają sfermentowane owoce. Alkohol jest częścią naszego jestestwa, czy nam się to podoba czy też bardzo podoba ( mi na ten przykład) Widocznie natura stosownie wszystko obliczyła i podarowała nam na zapas szare komórki. P.S Wczoraj z Nenadem sporo rozmawialiśmy o jego ostatniej powieści Samobójstwo. Wyobraziłem sobie właśnie wywiad z ekspertem z wybałuszonymi w okularach ślepiami, który obwieszcza sobie i dziennikarzowi: Na pewno pan się zdziwi ,ale wszyscy umrzemy. Co więcej zostało nam , kiedy to mówię, trzydzieści sekund życia mniej! Rozumie Pan??? Trzydzieści sekund..Co ja mówię czterdzieści pięć sekund mniej!!! Gdzie pan ucieka?!! Przecież to wywiad! Mam jeszcze tyle ciekawych rzeczy do obwieszczenia!!! O, teraz to już całych dziewięćdziesiąt sekund życia jesteśmy w plecy!!!!
Czwartek, 1 sierpnia
Dziś w Belgradzie żarem bije cień, bez jednej chmury trzydzieści pięć . Trzeba dobrze dzień rozplanować.
Wczoraj z przyjacielem na kawie trochę o siatkówce z wiadomych względów. Brat Nikoli Grbića Vladimir był lepszym zawodnikiem, ale to Nikola był tym, który miał szósty i siódmy zmysł w grze. Nazywają go tutaj najbardziej inteligentnym siatkarzem w historii. Siatkówka to w Serbii sport narodowy, powszechny, ważny w przeciwieństwie do piłki kopanej, której blisko do patologii. Drugi już rok trwa proces kibiców Partizana. Konkurencję w dystrybucji narkotyków torturowali a potem mielili w ,,domu grozy” w Ritopeku. Zdjęcia z egzekucji rozsyłali aplikacją Sky EEC, której to dyskrecji zawierzyło kilka tysięcy europejskich kryminalistów, obecnie w więzieniach. Sprzedawcą Sky EEC okazało się FBI.
Straszny ten upał. O czym to miało być? Aha, o inteligencji w siatkówce. W piłce kopanej ceni się zdecydowanie inne przymioty tak polskiej jak i serbskiej.
Piątek, 2 sierpnia
Lotnisko w Belgradzie śmiertelnie ranne, ledwie piąta na monitorze. Pisałem już, że loty o tej porze powinny być zakazane. Jarzeniowy tłum w kolejce do wszystkiego. Zwariować idzie. Szczęściem są słuchawki.
Koniec definiuje treść i cześć! Rzecz w tym, żeby było na odwrót, żeby to życie stanowiło o wszystkim. Życie i jego siostra śmierć – jedyne dwie rzeczy, o których wiemy NA PEWNO.
Za oknem taki wschód, że rezygnuję ze swojego wniosku o zakaz lotów kiedy świt. A rodzeństwu z powyżej dodaję czerwony poranek, zdecydowanie ładniej obojgu na tym tle.
Nenad zapytał co teraz piszę. Zgodnie z prawdą odpowiedziałem, że prócz tego co tu to nic. Mój ,,Podziemny car” sprzedaje się źle, wycofany z większości księgarni online bez żadnej recenzji kończy jak główny bohater w daczy na dywanie. Widać nie wstrzeliłem się w czas. Jednak gdybym miał go znowu napisać, to zrobiłbym to bez wahania. W końcu przecież najważniejsza jest treść.
Potężny problem z tymi feminitywami w polszczyźnie słowiańszczyźnie, Anglikom zdecydowanie łatwiej. Niezręcznie zabierać się za określenia typu dupek lub premier, mimo że po polsku to z reguły to samo. Poprzedniczka premiery to prapremiera i w dodatku dupka? Seksizm się wkrada a od niego wara. Nie przystoi. Co z cholerną popielniczką, zapalniczką? Po serbsku piksla i upaljać a w słowackim popolnik i zapalovać -zupełnie już po męsku. Papieros w obu to cigareta, więc znowu na odwrót. Esesmanka brzmi przekonywująco, papieżka nie daj boże. Ojca, matek, bratka ( nie mylić z kwiatkiem bratkiem), sioster, córek oraz synka, mamy co robić przez najbliższe dwieście lat, latek przepraszam albo latków. Na myśl przychodzą mi sportowczynie z NRD, też próbowały, ale im generalnie nie wyszło. Po chińsku on, ona, ono to ,,ta ” Czyżby i w tym nas wyprzedzili?!! Tymczasem statystyki z Gazy (nie mylić z gazem) spadły na trzecie strony albo dolne linki internetowych gazet. Wiadomo igrzyska.
Niedziela, 4 sierpnia
Czytanie siebie sprzed dziesięciu lat potrafi być równie straszne, co słuchanie własnego głosu na magnetofonie. No niby ja, ale przecież w ogóle nie. Z fotografiami łatwiej, bo światło, kadr i można dopowiedzieć. Ale co tu dopowiadać do powiedzianego albo dopisywać do zapisanego, kiedy czytelnik ekspert mądrzejszy jest od autora głupka o całych dziesięć lat. Przecież nie załapaliby się nawet na tę samą podstawówkę! Pod blokiem mijaliby jeden drugiego bez żadnej reakcji nie zdając sobie sprawy z własnego istnienia nawzajem. Podczas gdy ten młodszy zapełniałby jakiś koncertowy stadion, starszy szukałby w telefonie odpowiedzi kto na scenie zacz. Gdyby jednak doszło już do konfrontacji, to na młodszego zarzut, że wszystko przecież potoczyć się mogło zupełnie inaczej, starszy by odparł, że było dokładnie tak jak być musiało zapominając o tym, że przy odrobinie szczęścia z wytrwałością za dziesięć lat pojawi się nowy życiowy ekspert, który może mieć własne w temacie zdanie i kto wie, przyznać nawet rację temu najmłodszemu.
Poniedziałek, 5 sierpnia
Sądząc po ilości tytułów na milimetr kwadratowy mojego ekranu wojna wszystkich ze wszystkimi tuż za rogiem, mimo że Maduro obiecał Wenezueli pięćdziesiąt lat pokoju po swoim zwycięstwie. Sam słyszałem w radio. No tak, ale on podobno nie wygrał, tylko przegrał więc z pokoju nici. Ciekawe to czasy, kiedy polityk zamiast przyrzekać raj daje słowo, że nie będzie piekła, którego na moim ekranie jest już tyle, że aż się prosi, żeby to wszystko jakoś regularnie pospinać sojuszami, tajnymi protokołami i przypierdolić tak, że z Marsa będzie widać. Ctrl-Alt-Del dla naszej rasy, która od kilku tysięcy lat ciągle się zawiesza, globalny reset przy użyciu młota.
Powyższy akapit jest przykładem nieumiejętnego korzystania z osiągnięć cywilizacji, które to osiągnięcia zresztą, jak pisze Braudel, mają dość mętną, by nie napisać podejrzaną przeszłość. Francuski historyk podaje przykład maszyny parowej, która mogła być wykorzystana o wiele wcześniej, ale jakoś nikomu się nie chciało. Z internetem, jak od niego samego wiadomo było zupełnie inaczej.
Wracając do pierwszego akapitu, to wystarczyło przecież przewinąć horrorki szybko w dół a tam dostępny dla wszystkich za darmo dział tytułów nieklikanych, wiadomości nieczytanych oraz quizów z jedną tylko odpowiedzią do wyboru. Wysypisko, w którym warto pogrzebać. Pierwsze z kupki przykłady: ,,Pojechaliśmy na Śląsk. Piękna to była przygoda” ,,Czego nie podlewać w ogrodzie gnojówką z pokrzyw”, ,,Jak mrozić kurki?” ,,Czy mieszkańcy Bałkanów nauczyli Sumerów pisać? ” ,,Leczo w pięciu odsłonach” Można? Można! Przynajmniej w poniedziałek.
Jednak, żebym nie wiem jak drapał plastik w dół, na boki czy też w górę, to i tak nie znajdę tam jednego złamanego kilobajta o tym, że mój Julek powiedział wczoraj mama, tata oraz baba.
Czyli jednak marne źródło informacji z tego mojego interneciku, stara się biedaczyna ale mu jakoś nie wychodzi. Może gdyby zaczekał wzorem parowozu kilka dekad z debiutem byłoby dla niego i dla nas lepiej? Inżynier Elon łatałby teraz linie wysokiego napięcia w RPA, profesor Bill oblewał studentów z matmy a psychoterapeuta Mark pocieszałby ich na swoich sesjach.
Szamani natomiast zachowaliby swój monopol na wizje a geszefciarze na interes. W sumie szkoda.
Środa, 7 sierpnia
Czasem błędne wnioski prowadzą do ciekawych rezultatów. W 1815 indonezyjski wulkan Tambora pozbawił Europę lata. Zgasło słońce i spadł deszcz. Z powodu braku kabla czy anteny każdy w miarę ogarnięty śmiertelnik domyślał się już tylko TEGO. Apokalipsa, czyli koniec świata. Przebywający na wakacjach w Szwajcarii lord Byron i Mary Shelley urządzili konkurs na pisany horror. I tak powstał Frankenstein.
Autor książki o apokalipsie Dorian Lynskey twierdzi, że dość łatwo poszło mu z kwerendą źródeł od Mojżesza do Hiroszimy, po której nastąpił taki wysyp wizji powszechnego końca, że nie sposób tego ogarnąć. Solidna apokalipsa zresztą, to wcale nie kryska dla każdego Matyska, bo po niej powinno nadejść tysiąclecie pełne szczęścia i beztroski, więc ktoś przy życiu zostać musi. Stąd też pewien nader osobliwy nurt chrześcijańskich fundamentalistów amerykańskich z drugiej połowy XX wieku, który całym sercem kibicował wyścigowi atomowych zbrojeń.
Ciekawe co na konkurs powstałoby teraz, kiedy znaków na monitorze więcej niż w bród. Może nic, skoro nie trzeba ani pisać, ani czytać, ani oglądać, ani słuchać tylko lubianym być. A Tambora śpi.
Czwartek, 8 sierpnia
Herezja w BBC. Komentując sytuację w Wenezueli chiński komentator stwierdził, że nikt oprócz samych Wenezuelczyków nie powinien się do tego mieszać. Na odruchowe pytanie prowadzącego ,,Jak to?! Przecież fałszerstwo, przecież demokracja” odpowiedział, że widocznie do niczego innego nie dojrzeli, a jak wyglądają skutki implementacji wolności na siłę wystarczy spojrzeć na jaśminową rewolucję. W studiu zapadła cisza. Nikt Chińczyka nie podpalił ani nie wyrzucił. Zatkało kakao.
Pamiętam tamten czas w Szanghaju. Stacja metra linii numer 2 przy Bundzie skąd było wyjście do nadrzecznych bulwarów została zamknięta na głucho, bo ktoś w internecie zmawiał się pokojowo protestować. Z kwiaciarń natomiast zniknęły jaśminy. Wszystkie co do kwiatka, na rozkaz.
Ten sam chiński komentator BBC zacytował raport Massachusetts Institute of Technology na temat sztucznej inteligencji. W skrócie i nie wchodząc w niuanse raport zostawia z nazwy tylko przymiotnik sztuczna, bo z inteligencją ,,toto” nie ma nic wspólnego. Ma natomiast wiele wspólnego z cwaniactwem i to zupełnie naturalnym. Bańka inwestycyjna we wszystkim co ma w nazwie AI już teraz porównywalna jest do tej sprzed ćwierć wieku, tej co dot.com się zwała.
Kiepsko sobie radzi inteligencja sztuczna, czyli nienaturalna (oksymoron?) w Chinach, które pozbawione przez amerykańskie sankcje dostępu do procesorów Nividii zmuszone były skupić się na niemodnych algorytmach, które znalazły zastosowanie nawet w tamtejszym górnictwie, o przemyśle nie wspominając. Zatkało chińskie kakao?
Z grupy Nowi Serialowcy:
Magda:
W BBC też o pozwach Muska. I przyznaję, że tu mnie też zatkało ????♀️
Ja
Elon Musk to chyba najbogatszy żyjący współcześnie idiota.
Magda
I myślisz, że od tego bogactwa odkleiło się uszko temu misiu?
Ja
Nikola Tesla po tym jak przechlapał swoje prawa do tantiem za prąd przemienny w USA nie wymyślił już nic tak komercyjnego do końca swojego życia. Nie przeszkodziło mu to jednak mieszkać przez dwadzieścia lat w Waldorf Astoria na Manhattanie i zapraszać na wystawne kolacje Marka Twaina (który go uwielbiał) za darmo. Taka jego mała inwencja. W jakimś innym luksusowym hotelu zamiast opłacić swoje rachunki podarował właścicielowi paczkę, w której miała się znajdować cudowna moc energetyczna. Sęk w tym, że otwarcie prezentu oznaczało niechybną śmierć dla otwierającego. Po śmierci Tesli znalazł się jednak śmiałek otwieracz. Trump się nazywał-wujek Donalda. W środku pudełka znajdowały się metalowe opiłki, zupełnie bez energii. Miało być o Tesli Elona a wyszło o pustym pudełku w rękach Trumpa.
10 – tego sobota, sobota i jeszcze raz sobota
Było tak gorąco tej soboty, że z dziadkiem Stasiem wyszliśmy na balkon westchnąć noc lipcową . Wszystko w środku było ponad nasze siły. Czarno-biały telewizor ametyst żarzył olimpiadą w Montrealu, tam dzień tu Ostróda, za nic nie mogłem pojąć, że gdzieś może być tak jasno a u nas nie. Cztery soboty temu nie dostałem nagrody, wychowawczyni miała monopol na wszystko z wuefem włącznie. Podpadłem. Nie dostałem, ostatni zresztą raz.
Babcia Marysia postanowiła mnie pocieszyć. Zabrała mnie na wycieczkę autobusem przez Polskę wskroś. Na pierwszym postoju sikaliśmy na prawo w lewo w zależności od płci. Jest tam teraz skręt na Modlin i ładna stacja benzynowa. Do dzisiaj pamiętam żarty z Gierka, w końcu była to wycieczka z powiatowego szpitala. W sobotni ranek zatrzymaliśmy się w Radomiu. Ktoś wskoczył do naszego Jelcza, żeby wyjaśnić smród gazu w powietrzu: bili, ganiali, szkoda gadać. Pomyślałem sobie o wolnych i niezależnych związkach zawodowych.
Rok 1976. był ostatni w swoim rodzaju. Dwa tygodnie później Wagner wygrał z CCCP, skrótem. Sety były do piętnastu a literki na C zupełnie nic nie znaczyły.
Dzisiaj też sobota. Któż to wie?! I spokój! Byleby tylko nie namieszać. W lodówce świeże kurki. Rodzinne śniadanie późnym sobotnim porankiem. Zaczynam rozumieć żydów i adwentystów w ich afekcie do soboty. Kurki trzeba posiec a masło roztopić. Głośnik za sto złotych gra jak wieża Techincs z Pewexu. Normalka, przecież dziś wiadomo… z poniedziałkiem pomylić tego dnia nie sposób. Do jajek dobrze jest dodać mineralnej i mocno wymieszać. Stary trik hotelowych kucharzy. W domu takiej nie zjesz. Julek wszystkiego bacznie dogląda. Szczęściem prawa wolna, jest czym mieszać. Głośnik za stówę gra ,,Let the music play” Barry White’a, hit na słoneczne jutro ale co tam, chłopak zaczyna tańczyć więc i w tym punkcie się zgadzamy. Masła nie można przypalić. -Kazik na fejsbuku reklamuje twojego Cara! – Marta wpadła do kuchni w kapciach i pidżamie. Tylko spokój, kurki muszą pływać w maśle… Tylko spokój, przecież to sobota…. – Będziemy bogaci! odkrzykuję mrucząc sobie pod nosem, że przecież dzisiaj jest…Jajka w Muszyniance z miski na patelnię, jeszcze tylko szczypta vegety, nauczyłem się tego w Belgradzie za starej bardzo już Jugosławii. Ale tylko odrobinę, nawet nie szczyptę – O! jeszcze tu , zobacz Kazik… To Marta. Teraz sam już siebie chcę szczypnąć. Julek zastygł, bo przenośna stówa ( stoi teraz między talerzami na tarasie) zagrała ” Il cielo in una stanza ” Miny z Ripley’a. Obłok w kuchni, co w tym dziwnego? W końcu dzisiaj jest- wiadomo…Za godzinę olimpijski finał. I może!? Przecież nie dalej jak wczoraj był piątek a jutro jest niedziela. Wszystko może się zdarzyć. A jeśli nawet nie, to jak wszyscy dobrze wiedzą za równiutki tydzień będzie znowu ONA, której życzę wszystkim łamiąc przy okazji monopol Gospodarza, który na bank mi to wybaczy, przecież dzisiaj jest.
Poniedziałek, 12 sierpnia
Według scjentologów Chrystus nie istniał, został wszczepiony do kolektywnej świadomości równych siedemdziesiąt pięć milionów lat temu przez galaktycznego tyrana Xenu. Odmiennego zdania był mój wykładowca religioznawstwa P., jak się potem okazało pułkownik SB. Otóż wykład swój zaczął od konkluzji: Chrystus był. I mamy to dowody.
Bolszewicy nie mieli czasu ani na kosmitów, ani na uczonych w piśmie. Poszli po bandzie w swoim stylu, oryginalnie i nie wiadomo za bardzo po co. W ramach pielenia zniewolonych opium dusz zabronili grać Bacha.
Pułkownik P. dawno już na emeryturze, bolszewicy chodzą do cerkwi modlić się z popem a oczipowany kosmicznie popularny aktor Tom Cruise odbiera olimpijską flagę. Czy coś to znaczy? Nie znaczy to zupełnie nic. A szkoda. Jako uzależniony od Bacha ateista potrzebuję pozytywnych symboli. Mam wrażenie, że jeden z nich właśnie zapierdolono mi na motorze.
Wtorek, 13 sierpnia
Nie wytrzymałem i otworzyłem dzienniki Wajdy ,,poza kolejką” nie wspominając już o książkach otwartych, nadczytanych. Poddałem także serial Władca Pierścieni i to za drugim podejściem. Próbowałem wspiąć się po szóstym punktowanym jako najlepszy odcinku, ale nie dałem rady. Inżynier Mamoń by na to kina na pewno nie poszedł. Miałem wrażenie, że w niektórych ujęciach nawet trzeci plan był znudzony a statyści podłamani faktem, że taka fajna historia poszła się p….Za dobór do głównych ról ( oprócz Charlie Vickers’a jako Saurona) odpowiadała jak nic Sztuczna albo badania opinii publicznej albo wespół w zespół. Zresztą jeszcze się taki nie urodził, co by wszystkich zatrudnił. Azjaci z internetu są oburzeni za pominięcie ich w serialu… A co z łysymi jak ja, albo rudymi, albo tymi z odstającymi uszami ( ci akurat są, ale uszy mają sztuczne).. I jaki to ma związek z Tolkienem? No tak, subskrybenci – pół miliarda dolarów piechotą nie chodzi, nawet u Bezosa.
I właśnie o tym pisze bardzo młody Wajda. O filmach dla publiczności a nie pod publiczkę, o nieuchronności koloru w filmie i wykorzystaniu jego prymitywnych przymiotów (zamazuje plan i mdli ekspozycję- wystarczy zajrzeć do rodzonego telefonu) dla powstania rzeczy ważnych.
Ogląda Wajda na studiach oczywiście masę filmów, także produkcje UFA GmbH doktora Goebbelsa w tym Rembrandta z 1942 roku, filmu ocenianego niegdyś wysoko a obecnie na IMDB słabiutko, marnych pięć i pół, prawie dwa punkty poniżej Tolkiena w odcinkach czy Triumfu woli Leni Riefenstahl.
Ówczesny rektor łódzkiej filmówki Jerzy Toeplitz brał udział jako ekspert w procesie polskich aktorów sądzonych za udział w hitlerowskim filmie fabularnym Heimkehr, który też próbowałem obejrzeć jak Władcę z Amazonu w dwóch podejściach, ale nie dałem rady. Straszny gniot, trzy na szynach w IMDB. Nie polecam.
P.S
Reżyserem Heimkehra był syn Gustawa Klimta.
P.S 2
W angielskim internecie według Sztucznej inżynier Mamoń to Engineer Mamon – zgrabnie pomyślane.
Sobota, 17 sierpnia, Hradec Kralove
Źle jest zginąć na początku wojny, kiedy to najciekawsze rzeczy dopiero mają się wydarzyć – pisze Wajda z hotelowej wanny w Hawanie, w której dla bezpieczeństwa spędza noce. Przybył pokazać ,,Kanał”. Jest październik 1962 roku, okna Hiltona wychodzą na zatokę, skąd spodziewany jest amerykański desant. Zostało już tylko kilka dni do końca świata…
W Hradec śpię wygodnie w łóżku przy oknie szeroko otwartym na ogród. Bardzo cenię Czechów za to, że wanna od zawsze służy tutaj tylko do kąpania.
Niedziela, 18 sierpnia, Stare Nechanice
Wiejski harmider o świcie, ptasie trele na wyścigi z nazbyt ambitnym kogutem. To się nazywa pobudka! Na tarasie jeszcze ciepło, można pić kawę w samej pidżamie.
Wajda w Belgradzie odwiedził Ivo Andrića. ,, Kraków był tak biedny za moich czasów, że tylko ja byłem jeszcze biedniejszy” wspominał pisarz. Opowiadał też Wajdzie o starych ludziach w Bośni, co to siedząc zawsze trzymają rękę ,,za pas” tam, gdzie kiedyś był pistolet. Zapomnieli, że wojna dawno się już skończyła. Jest kwiecień 1964 roku.
Do treli moreli dołączył traktor po terkocie sądząc raczej mały, przyzagrodowy. Po Flandrii grasują traktorzyska wielkie, jakby Godzillę kręcili. Mam wrażenie, że same koła sięgają pierwszego piętra.
Polski film miał szlaban na kręcenie za granicą. Bieda, wiadomo. Z tego powodu trwało ustawiczne polowanie na współczesnych pisarzy, żeby dali coś na kadr. Pamiętam Paryż ze Stawki większej niż życie. Wnętrze przyzakładowej stołówki, akordeon i wszyscy w beretach. Stambuł też zresztą czapką, czyli fezem w jakiejś szopie był zrobiony. Ubóstwo środków było wprost proporcjonalne do wyobraźni, a że co rok było jeszcze gorzej to krajowej kreatywności granicą było tylko niebo. Kiedy po sowieckiej klapie Polska zdjęła swój beret, to szopa okazała się szopą a chlew tylko chlewem. Mimo wszystko szkoda.
Środa, 21 sierpnia
Byłem nadać książki z czeskiej poczty w Nechanicach. Przed odnowionym na żółto zabytkowym budynkiem kilka miejsc parkingowych, w tym najważniejsze przed główną bramą a na nim niegdyś błękitna Skoda.
Pisząc ściśle Skoda 110 L moja rówieśniczka, całkiem jak ja odrapana ze skrzywionymi lusterkami oraz pomarszczonym lakierem. Kto nas widział czterdzieści lat temu, ten dobrze wie, że prezentowaliśmy się ze Skodą całkiem, całkiem. Wprawne oko obserwatora doceni nasz kolor oraz podejdzie ze zrozumieniem do zardzewiałych felg. Przeciągnięty sznurkiem dachowy bagażnik tłumaczy dobitnie, ile przez te prawie półwiecze mieliśmy na głowie. To w ogóle cud, że jeszcze jeździmy.
Ciekawe kto jest właścicielem auta. Czyżby sam naczelnik poczty? Jeśli tak, to musi być z niego wyjątkowy konserwatysta. CZ na szybie zalepiło CS z niebyłej już Czechosłowacji, które nie zdążyło pobłyszczeć sobie za granicą, może jedynie na Węgrzech albo w NRD skąd do Nechanic bardzo blisko.
Jeśli to naczelnik, to kto obsługuje za niego komputer, do którego musi przecież żywić organiczny wręcz wstręt? Na biurku tarczowy telefon z kablem, temperówka i może kalkulator, bo liczydła dudnią- skupić się nie sposób. Biurko stoi przed oknem z widokiem na ,,niegdyś błękitną”, tak bezpieczniej. Wiadomo dzieciaki…
Warto zatrzymać się przed pocztą w Nechanicach, szczególnie po długiej podróży. Auto zostawić można otwarte, bo gdzieś tam za obłokami z firanek czuwa on: Naczelnik.
Sobota, 24 sierpnia, Wrocław
Nie ma jak u mamy.
Klikbajt do porannej kawy. Polski zakonnik aresztowany w Nowym Jorku pod zarzutem oszustw oraz przestępstw bankowych. Śledztwo wykazało, że wyłudzone pieniądze, które miał przeznaczać na działalność charytatywną, wykorzystywał jednak do celów prywatnych, takich jak np. zabiegi chirurgii plastycznej.
Mnich esteta przechodzący kryzys wieku średniego? A może to zepsute miasto tak na niego wpłynęło i teraz będzie miał długich niczym biblijne dni 40 lat na pokutę z przemyśleniami, bo zbiórki przeprowadzał pocztą więc przestępstwo federalne i wyroki po chińsku srogie.
Atak nożownika na festynie w Solingen, tego samego Solingen gdzie chorwackie państwo zamawiało ,,srbosijeki”. Zginęli niewinni ludzie.
Biała Piska pod ostrzałem. Podobno nasi rumuńscy sojusznicy w ramach nocnego poligonu źle nanieśli koordynaty. Pod Stalingradem też im jakoś specjalnie nie szło, może po prostu wojaczka nie dla nich? W przeciwieństwie do nas, bo my wiadomo, a jak nie daj boże coś to bój się wrogu bój pójdziesz ty w.
Pomyślałem sobie właśnie, że kiedy miałem dwadzieścia lat Polska dał mi swój rozkaz. Brzmiał on : wypierdalaj! Gorliwie go wykonuję do dzisiaj.
Niedziela, małe belgijskie miasteczko
Jak skutecznie zacząć palić.
Metoda Dr.Easy w weekend.
Pomagamy niepalącym zrozumieć, dlaczego nie palą.
Wyjaśniamy jak przyjemnie jest wpaść w nałóg.
Po rozpracowaniu mechanizmu działania pułapki antynikotynowej z pomocą kilku prostych wskazówek, rozpoczęcie palenia okazuje się dziecinnie łatwe i szybkie!
Od naszych czytelników:
Iwona:
Ja zaczęłam palić dzięki tej książce. Palę już 20 lat.
Mateusz:
Od dziś jestem szczęśliwym palaczem! Dr. Easy to złoty człowiek
Mariusz:
10 lat nie paliłem i nie wierzyłem w to, że kiedyś znowu zacznę.
Magdalena:
Nie paliłam od 16 roku życia, czyli 20 lat. Chciałam bardzo zacząć palić. Ta książka mi bardzo pomogła.
Bartosz:
Książka niesie silne i konkretne przesłanie: Zacznij palić i już NIGDY z tego nie rezygnuj Wystarczy zaufać tej treści.
Jan:
Ognia!
Poniedziałek, 26 sierpnia
Małe belgijskie miasteczko
Talibowie zbanowali kobiecy głos. Od teraz Afganki muszą porozumiewać się w sklepach na migi. Kobiecy głos może być źródłem zgorszenia, podszeptem szatana czy jakoś tak.
Pamiętam jak mój przyjaciel Wielki Djordje opowiadał swój studencki czas w serbskiej Wojwodinie. Djordje podrywał dziewczyny na chód. Przymykał oczy i wsłuchiwał się w chodnikowy stukot damskich obcasów wyławiając z niego ten najbardziej obiecujący.
Wkrótce Kabul po uprzednim wprowadzeniu żeńskich cichostępów oraz nakazie marszowego kroku pruskiego może zakazać kobietom być w ogóle. Po co one!? Mają przecież świętobliwi mężowie swoją ponad tysiącletnią tradycję bacha bazi, będącą pusztuńską wersją księżowskiej zabawy z ministrantami. A że nie będą mogli się rozmnażać? W sumie to całkiem kuszący, by nie rzec szatański pomysł.
27 sierpnia, wtorek
Małe belgijskie i bez piany.
Tydzień temu próbowałem wyjaśnić Marcie czeski fenomen, czeskie ,,czary mary” przyciągające mnie od zawsze, obecne także w słowackiej Bratysławie z czasów federacji.Prowadząc auto zacząłem od salwy na oślep: spokój, porządek, średniość. Pudło! Nie o to tutaj chodzi. To może tak z drugiej strony: podobno najbardziej niezdrowe w Europie jedzenie, którego z piwem nigdy dosyć, kelnerzy bez pojęcia o swoim fachu.. Też nie to… To co? Bitwa pod Białą Górą, wczasy pracownicze w Protektoracie, normalizacja po 1968? To już w ogóle kulą w płot. Chybiony niezatopiony!
Za wyjazdem z Hradec Kralove minąłem stojące na skrzyżowaniu lamborginhi koloru jakiegoś tam. I nagle mam! I wiem! ,,Obsługiwałem angielskiego króla” Bohumila Hrabala! Czesi nie celebrują bogactwa, nie fetyszyzują go tylko tolerują jak naturalne zjawisko. Są po prostu między nami ludzie, którym się tego chce. Ani oni lepsi ani jeszcze lepsi, tylko bogaci i tyle.
Zwróciłem uwagę Marcie na nasze kilkudniowe mieszkanie w Hradec. Wszystko tam było na miejscu. Może nie było to spełnienie marzeń polskiej klasy średniej na wiecznym dorobku ale było wygodne i pod tak zwaną ręką: blat w kuchni, osobna toaleta z wygodnym sedesem, wanna mała ale za to głęboka, więc można było zrobić na plecach nurka, kanapa, gabinet, stolik z popielniczką na tarasie itd, itd…
Miejski basen okazał się ośrodkiem wczasowym z namiotami i kempingami na placu obok. Oni przyjeżdżają tutaj na wczasy tłumaczę. ,,Kto?” pyta grupa. No Czesi odpowiadam, mają tu wszystko włącznie z pogodą. ,,Ale Czesi tutaj na wakacje? Przecież oni tutaj mieszkają!” No nie Ci Czesi stąd tłumaczę, ale stamtąd, z innego miasta. Ci stąd jadą pewnie tam. Chyba nie do końca przekonałem rozmówców, bo myślałem już po czesku i zaszwankowała mi polszczyzna. A jak ich nie stać na kemping przy basenie to jadą w weekend do altanki pod miastem i też jest krasa!- wymruczałem już sam do siebie.
Z puentą niespodziewanie przyszedł dzisiaj fragment wywiadu w polskim internecie: ,,Różnica pomiędzy nami a wami jest taka, że wy ciągle do czegoś dążycie, bo wam ciągle mało. My, Czesi, cieszymy się z tego, co mamy.” Pozazdrościć precyzji, a ja biedny tyle się namęczyłem, żeby do tego samego wniosku dojść a właściwie dojechać w drodze z Hradec.
Środa, 28 sierpnia
Andrzej Wajda w 1973 roku po roku przygotowań rezygnuje z ekranizacji ,,Blaszanego bębenka”. W swoim liście przeprasza zachodnioniemieckiego producenta oraz pisarza, z którym był już ,,po słowie”. Nie czuje się na siłach, żeby sfilmować to dzieło. Brakuje mu horyzontu, konceptu bez których tak wspaniały materiał zostanie najzwyczajniej w świecie zmarnowany. Wajda rezygnuje z ogromnych jak na tamte czasy pieniędzy i sławy. Kilkanaście stron dalej jest już po pierwszej projekcji swojej ,,Ziemi obiecanej”. Krytykuje się bezlitośnie, że film rozmemłany, że bez akcji…
Powyższy akapit można wykorzystać w kształceniu przyszłych reżyserów na wykładach z języka obcego martwego. Języka, którego nikt nie rozumie i nikt nie używa.
Okazuje się, że grunwaldzki patriota Filipski nie opuszczał partyjnych zebrań. Taki był dokładniutki i rzetelny mimo wizerunku twardziela. Ciekawe czy podnosił do góry palec, kiedy chciał zabrać głos. Podobno po Hubalu nosił się ,,militarnie”.
Wajda reżyserując Biesy w USA zauważa, że u nich na odwrót niż w PRL-u aktor czuje się bezpiecznie poza sceną a ryzykownie na niej, codzienność jest normalna w przeciwieństwie do gry. Amerykański spektakl mu nie wyszedł. Nie znalazł w teatrze Yale University lokalnej wersji Nowickiego do roli Stawrogina. Może powinien poszukać w jakimś getcie albo przy granicy z Meksykiem?
Poniżej na chybił trafił z polskiego internetu recenzja współczesnej adaptacji Biesów, a raczej Biesików filutków:
,, Reżyser sprawnie pokazuje ponadczasowe słabości człowieka: alkohol, hazard, kłamstwa, intrygi … siłę plotki, siłę pieniądza”
U nas jak widać jest teraz bardzo bezpiecznie poza sceną a jeszcze bardziej na niej.
Czwartek, 29 sierpnia
W dziennikach Wajda obiecuje nigdy więcej nie kręcić powieści. Jedyne, które mu wyszły to te, gdzie sam dopisał sceny twierdzi.
Film nie jest do czytania.
W Zmierzchu Wschodu Yasheng pisze o keju, sformatowanym egzaminie wstępnym do kariery w cesarskich Chinach, otwartym dla wszystkich mężczyzn bez względu na pochodzenie, którego początki sięgają VI wieku naszej ery, czyli bardzo długo zanim na ten sam pomysł wpadł Harvard.
Jednak to Zachód wygrał wyścig, a przynajmniej pierwszy jego etap. Według Josepha Henricha przewagę dała nam alfabetyzacja. Czytanie uruchomiło ogromne obszary mózgu odpowiedzialne za wyciąganie wniosków, przewidywanie, wyobraźnię.
Dlaczego więc Chiny przegrały początek nowoczesności, skoro rezultatem keju był powszechny system edukacji, czyli rzeczona alfabetyzacja? Yasheng twierdzi, że to właśnie wizja błogiej urzędniczej kariery neutralizowała umysły niespokojne, kreatywne, buntownicze i zamiast rozwoju powodowała stagnację.
Pomyślałem sobie, że pies pogrzebany może być jeszcze gdzie indziej. Otóż język chiński nie ma liter tylko znaki, znaczeniowe cząstki uformowane tysiące lat temu, stąd komputer jest mózgiem rażonym piorunem. My natomiast mamy litery, z których tworzyć możemy co nam się żywnie podoba i potem czytać to wspak albo od środka a na koniec jeszcze nawet zekranizować.
Piątek, 30 września
Eskalacja wyścigu zbrojeń. Julek otwiera wszystkie drzwi. Wczoraj wybiegł na korytarz i otworzył windę. Wygląda to na początek pięknej podróży.
Dzisiaj po przebudzeniu kliknąłem setną rocznicę pewnej corridy a teraz nie mogę jej odnaleźć. Czyżby sen? Byk powalił matadora, roztrzaskał trybunę grzebiąc pod nią gapiów, pognał miastem, przepłynął dwie rzeki i wrócił na swoje pastwisko. Pewnie z windą też by sobie poradził. Wiadomo podróż.
Niedziela, 1 września, na niebie spokój
Oddajcie mój miliard dolarów, czyli drugi sezon niepopularnego serialu:
– Oddajcie mój miliard dolarów!
– Ależ szefie nie wszystko jeszcze stracone. Badania na grupach nie pozostawiają wątpliwości. Udział Azjatów z domieszką krwi germańskiej zapewni nam wzrost skokowy. O Eskimosach w scenach bitewnych nie będę wspominał, wszyscy są zachwyceni.
– Ale mój miliard. Oddajcie mi go.
– Zarzutu, że jest za dużo wątków nasza sztuczna inteligencja ostatecznie nie zaakceptowała.
– Mój miliardzik, oddajcie, oddajcie mi.
– Pracowała dzień i noc przez dwa miesiące, aż do przegrzania klimatyzacji. Wątków i bohaterów jest w sam raz orzekła.
– Ale mój miliard! Mógłbym jakąś rakietę w kosmos…Tyle pieniędzy…
– Sztuczna doszła do genialnego w swojej prostocie rozwiązania. Każdy aktor ma nosić na piersi stylowy monitor…
– Oddajcie natychmiast mój tysiąc milionów dolarów!
– Spokojnie szefie, chwileczkę. A więc na monitorach wyświetlonych byłoby kilka prostych a jakże widzom potrzebnych informacji, takich jak nazwa postaci, funkcja szybkiego streszczenia poprzednich odcinków z jej udziałem, proponowany rozwój akcji w formie plebiscytu dostępnego tylko dla abonentów
– Mój miiiiliaaaaaard!!! Oddajcie go!
– W prawym górnym rogu byłoby też miejsce na reklamy dla sponsorów. Oczywiście takie postacie jak Sauron …
– Kto to Sauron?! Nie zatrudniałem go! Oddajcie mi moich milion tysięcy dolarów !
– Sauron szefie to postać, zatrudnił się sam, self-employment znaczy.
– A self -employment, to dobrze, mniejsze obciążenia fiskalne…Ale mój miliard! Oddajcie!!!
– No więc u Saurona w prawym górnym na ekraniku tylko nasze reklamy i tak z każdym, który abonentom przypadnie do gustu.
– Świetnie! Brawo! Wreszcie jakiś konkret. Zwiększymy sprzedaż! Musimy w takim razie zbudować jeszcze dziesięć magazynów po sto milionów każdy, czyli trzeba nam w sumie…
– Już policzyłem! Miliard szefie.
– Aaaaaaaaa!!!!!!!
Niedzielny wieczór na balkonie. Flandria tropikalna jest nie do zniesienia. Trzydzieści raptem, a jak pięćdziesiąt w Belgradzie. Nad miejskim jeziorem plaża Babel. Szczęściem mój kocyk zaraz do Kolumbijczyków w złotych okularach. Głośni, radośni, nie przyjechali tu po zasiłek. Podszedłbym i zagadał, ale Julek ma tylko sobie znane plany z żółtą koparką pod wodą. Muszę więc biec.
Geniusz Wajdy jest w jego uwagach. Coś jest albo nie jest: sztuką, filmem, dramatem. Jakież to proste! Jego tak znaczy TAK a nie to NIE. Pisze o ,,Rozmowach z katem”, że Zaczyk wspaniały, podobnie jak nasz Gospodarz , chociaż pozwolę sobie napisać Kazik, bo ten pierwszy kojarzy mi się ze Stalinem a przecież nie o to tu chodzi. Kazik, Kazimierz, który o pisaniu tekstów śpiewał z kopyta i poprawiał laczkiem. U Niego też nic nie jest letnie ani tym bardziej zimne, jego California Über Alles gorętsza przecież od oryginału.
Laurek pisać w taki skwar nie sposób. To tylko konstatacja w niespodziewanie upalny początek flamandzkiego września. Kto by się spodziewał?!
Wtorek, 3 września
60-letnia pracownica amerykańskiego banku Wells Fargo zmarła w pracy przy biurku. Jej zwłoki odkryto dopiero po czterech dniach. Koleżanki i koledzy z pracy poskarżyli się administracji budynku na nieznośny smród, najprawdopodobniej z klimatyzatora.
Pamiętam jak wiele lat temu w serbskim Kruśevcu odkryto z tego samego powodu, czyli smrodu ciało jednego z mieszkańców beton bloku. Wszystkiemu winien był głód, mężczyzna nie miał siły iść do sklepu. Obecny na miejscu młody serbski policjant stracił przytomność, kiedy domniemany trup próbował usiąść w łóżku. Tłumaczyłem sobie wtedy, że to przez powojenną biedę z beznadzieją taka znieczulica a jedyny przewrażliwiony, czyli młody policjant chyba nie oglądał Seven.
W odróżnieniu od współczesnych korporacji latyfundia nie zmuszały swoich chłopów do pozowania z głupkowatym uśmiechem na portrecie a pańszczyźniany kierat nie była karą za kredyt na nowe, jeszcze lepsze życie tylko konsekwencją chciwości właściciela.
Środa, 4 września
Belgradzkie Bum-bum radio od wielu lat co wieczór nadaje koncert życzeń dla tych co za kratami. Audycja nazywa się ,,Čestitke, želje i pozdravi”, czyli Gratulacje, życzenia i pozdrowienia albo jak woli policja: Gratulacje, życzenia i szyfry.
Ostatnio program dosłownie ,,zapchał” się życzeniami z powodu urodzin Velji Nevolji po meksykańsku okrutnego prowincjonalnego gangstera i piłkarskiego kibica, którego ojciec, jugosłowiański oficer w czasie wojennych lat dziewięćdziesiątych wysadził się granatem zabijając żonę i teściową. Mały Velja cudem przeżył.
Bum-bum ma konkurencję w Wiedniu, gdzie radio Kiss tak się ostatnio zareklamowało:
,, Czy masz w austriackim więzieniu osobę dla Ciebie ważną i chcesz ją pozdrowić w ojczystym języku?”
I wpis od pani Biljany:
,,Pozdrowienia dla mojego syna Momcila od jego matki, siostry, żony i córki, które kochają go najbardziej na świecie. Jeśli to możliwe poprosimy o piosenkę Bobana Rajevica, Spartanac. Dziękuję bardzo.”
Piosenka Rajevica Spartanac jest zmaskulinizowaną (oględnie pisząc) wersją Do Ciebie mamo Violetty Villas:
Ne dam da me slome, ne dam ja na sebe
Lomio sam zube jačima od mene
Jer ja sam po krvi više od Balkanca
Rodila si majko pravoga Spartanca
Tłumacząc na chybcika:
Nie dam się im złamać, nie dam
Wybijałem już zęby mocniejszym
Moja krew nie jest z Bałkanów
Urodziłaś matko prawdziwego Spartanina
W audycji BBC Dobrzy, źli miliarderzy odcinek poświęcony El Chapo. Podobno na jego cześć powstało ponad 20 tysięcy pieśni zwanych Narcocorridos. To solidny materiał na życzenia do końca jego wyroku (dożywocie plus jak to zwykle u Amerykanów 30 lat diabli wiedzą po co). Trzeba tylko namówić belgradzkie radio Bum-bum na studio w Nowym Jorku.
Czwartek, 5 września
Pan Izgarević ukończył z wyróżnieniem medycynę w 2000 roku. Pamiętam ten czas w Belgradzie. Miesięczna pensja wynosiła 30 niemieckich marek, po ulicach jeździły starsze ode mnie samochody a w tramwajach nikt nie sprawdzał biletów – i tak zostało do dzisiaj, zawód kanara mimo prób nie przyjął się w tamtym klimacie.
Kiedyś niepewny siebie kontroler próbował wypisać mojej Agnieszce mandat za brak legitymacji szkolnej. Ktoś z tyłu mruknął groźnie : -Dziecko? Mandat?! Na to jakaś pani dorzuciła z boku kilka słów o braku boga w sercu, jeszcze ktoś niepochlebnie wyraził się o kanarzej mamie i zaczęło się! Prawie lincz, biedny konduktor wyjaśniał, że taka praca, że pensja, że obowiązki. Tłum dał się przekonać i pozwolił mu spokojnie wysiąść na najbliższym przystanku. Agnieszki nie spisał. Wszyscy w autobusie włącznie z kierowcą byli zadowoleni.
Pana Izgarevića, chociaż był świetnie zapowiadającym się chirurgiem podobnie jak rzeczonego kanara nikt wtedy w Belgradzie nie potrzebował. Udało mu się zdobyć belgijską wizę. Matka Serbia wypuściła go z autobusu.
Wynajął bardzo tanio małe mieszkanie w centrum Brukseli. Szybko wtedy zrozumiał, że czynsz w krajach dostatnich rośnie w stronę przedmieść a nie na odwrót. I są ku temu powody…
Mimo nauki języka nostryfikacja dyplomu okazała się betonową ścianą, w którą nie wiadomo jak mocno walić głową ona i tak ani mru, mru. Może gdyby miał inny paszport? Serbski był bardzo démodé.
Pan Izgarević nie chciał być kelnerem ani kanarem, chciał być chirurgiem. Nadszedł więc czas odwrotu, czas klęski.
Wtedy to właśnie gospodarz domu wynajął po sąsiedzku pokój mężczyźnie, który większość czasu spędzał żebrząc z psem na chodniku. Nowy sąsiad był wielki oraz brudny. Miał długie siwe włosy, niebieskie oczy i na imię Frank.
– Doktorze, czy możesz dać mi dwa euro na piwo?
Pan Izgarević dał.
Następnego dnia Frank pozdrowił go grzecznie:
– Dzień dobry doktorze! Co u Pana?
– Proszę cię, nie nazywaj mnie doktorem
– Jak to? Powiedziano mi, że jest pan doktorem…
Pan Izgarević wystrzelił jak z automatu:
– Jestem, ale nie uznają tutaj mojego dyplomu, więc nie jestem
Frank nie skomentował.
Następnego dnia pan Izgarević znalazł w skrzynce następującą wiadomość:
,,Z powodu rozpoczęcia nostryfikacji waszego dyplomu prosimy o stawienie się jutro o godzinie 14 pod oznaczonym poniżej adresem” Dr.E.E
Dalej było jak w filmie. Dr.E.E okazała się jednym z najlepszych belgijskich chirurgów a dziekan i przewodniczący komisji przydzielającej specjalizację czekali już na pana Izgarevića, który po trzech miesiącach egzaminów został lekarzem.
Pewnej środy, pięć miesięcy po uzyskaniu dyplomu w czasie operacji dr.Izgarević nie wytrzymał i zapytał panią E.E:
– Kim jest Frank? On mi pomógł. Próbuję go znaleźć, nie mogę…
– Frank, jego ojciec, dziadek i pradziadek pochodzą z bardzo szanowanej rodziny belgijskich architektów. Frank w wypadku stracił żonę i dziecko. Po pogrzebie zabrał psa i wyszedł z domu. Nikt go nie widział od pięciu lat. Kiedy poprosił mnie o pomoc w pańskiej sprawie, nie mogłam odmówić.
Dr. Izgarevićovi tylko raz udało się zobaczyć Franka, który z psem schodził do metra. Zatrzymał swój samochód i pobiegł za nim do tunelu, w którym już dudnił komunikat o zamknięciu drzwi. Pan Izgarević miał jeszcze nadzieję, że Frank jedzie w przeciwnym kierunku, peron był jednak pusty.
Brukselskie kanary przepuściły swoją życiową okazję. Jak to kanary, wiadomo.
Piątek, 6 września
Moskiewska anegdota Wajdy z 1981:
.. Poeta: – Nie będę pił więcej, ale mniej też nie. Jeżeli mi za dwie godziny nie zapłacicie, to przetłumaczę wasze wiersze z powrotem na mołdawski.”
Człowiek z żelaza kręcony był zimą. Janka Wiśniewskiego zrobiono na Pradze, gdzie nikt na facetów niosących drzwi z trupem uwagi żadnej nie zwrócił.
Czyli Marian Opania wysiadał na dworcu w Gdańsku zimą… Ja jednak dalej jestem święcie przekonany, że to było lato, jedno z najpiękniejszych jakie udało mi się dotąd przeżyć.
Dziesięć lat temu w samochodzie do Szanghaju żona mojego przyjaciela Gorana wyrecytowała z pamięci tekst jugosłowiańskiej grupy Azra.
Poljska U Mome Srcu
Gdanjsk osamdesete, kad je jesen rekla ne
Gdanjsk osamdesete, drzalismo palceve…
Polska w moim sercu
Gdańsk osiemdziesiątych, kiedy jesień powiedziała nie
Gdańsk osiemdziesiątych, zaciskaliśmy kciuki…
Monsun smagał ciężkim deszczem autostradę, na której grały ze sobą białe z czerwonymi światełka aut. Miło czasem być Polakiem. Oboje uciekli w ostatniej chwili z Chorwacji. Stracili tam wszystko i odbudowali potem to wszystko w Serbii. Goran jest teraz jednym z najbogatszych Serbów. Zaczyna pracę o siódmej, kończy o trzynastej obiadem i drzemką. Potem już tylko książki. I wnuki.
Poniedziałek, 9 września
Gandawa. W katedrze przez Wajdę, bo tak pół wieku temu Van Eycka zachwalał. Ołtarz za szkłem, podobnie moje oczy. W okularach czy bez nie widzę opisanego w dziennikach brudu. W nagrodę przed wyjściem barokowa ambona, czyli psychodelia w postaci czystej. Dobry kaznodzieja nie musiał nic mówić. Wystarczyło, że na nią wszedł i spojrzał znacząco.
W lewej nawie galeria katedralnych prałatów, a wśród nich kanonik Lobkowitz z tych Lobkowitzów. W latach dziewięćdziesiątych byłem u nich na zamku w Czechach, krótko po tym jak Havel zwrócił im wszystko, co im się od XIV wieku należało. Przylecieli z Bostonu warzyć piwo. Młodzi, bogaci i uśmiechnięci. W jednej z komnat-salonów-pokoi ( jak nazwać pomieszczenie w zamku współcześnie zamieszkałym?) leżała partytura VI symfonii Beethovena z odręczną dedykacją kompozytora dla któregoś z arcyksiążąt L. Pamiętam pomyślałem sobie wtedy o rzeczywistości dwóch temp albo światach równoległych jak kto woli.
Mój czeski przyjaciel, który jednak nie jest arystokratą opisał wczoraj na FB tendencję w polszczyźnie do automatycznego ,,tykania”- przechodzenia na ,,ty” bez pytania o zgodę. Pisze Rudolf, że w młodości był zawsze u nas ,,panem Rudolfem”, a teraz sześćdziesiątka na karku i ostał mu się jeno Rudolf. Odpisałem o świcie: Drogi Rudolfie pies pogrzebany jest w wołaczu, dzięki któremu ,,tykanie” nabiera manier. Jednak tak w polszczyźnie jak i serbskim, z którym jestem w kontakcie na co dzień z wołaczem coraz kruszej i niedługo będzie go słychać tylko na puszczy. Pięknego tygodnia!
Wtorek, 10 września
W samolocie do Warszawy serial Kaos. Po dwóch odcinkach dycha w dechę. Dionizos o aparycji kolumbijskiego sicario i Zeus w dresikach- a już się bałem, że wyłączę po pierwszych scenach, jak to w wielu przypadkach bywa. W tej konwencji poprawny polityczne groch z kapustą mi nie przeszkadza a nawet i tu pozwolę sobie wbrew panującym na grupie trendom skorzystać z dorobku serialu Czterdziestolatek i zacytować dekoratora wnętrz z 15 odcinka pana Iwo Czarneckiego ( nie mylić z Rysiem), otóż groch ten z kapustą w tym konkretnym filmie bardzo mi konweniuje.
Piątek, 13 września
Warszawa. Zacząłem Andrzeja Chwalby opis życia pod okupacją. Okazuje się, że najlepiej nam było pod słowacką. Poziom życia o niebo wyższy niż w Generalnej Guberni a i sami Słowacy przychylnie nastawieni do swoich nowych obywateli. Wtedy też zaczął się dwukierunkowy przemyt, który przetrwał PRL.
Powszechne ogłupienie równe współczesnemu, chociaż dokonane poza internetem: Polacy wkraczają do Królewca, Hitler się powiesił, Włosi zdradzają Niemcy, Jasna Góra w gruzach itd.,itp… Można było bez FB? Można. Tylko Witkacy wiedział swoje i po wejściu sowietów strzelił sobie w łeb. Nie pasował do algorytmu.
Według Aleksandra Wata określanie przedwojennej Warszawy Paryżem Północy było nie tyle fanfaronadą, co smutnym nieporozumieniem. Ciekawe co by napisał teraz. Z wyglądu podobna do każdej średniej wielkości stolicy średniego kraju, któremu średnio się wiodło aż w końcu powiodło z obowiązkową kępką wieżowców pośrodku i plamami centr handlowych na bokach.
Żyjemy w dobrych czasach, nawet Pyongyang ma swoją kępkę. Znowu jest czego bronić.
Sobota, 14 września
Belgrad. Tutaj też zarosło wieżowcami. Miejsce nazywa się Beograd na vodi i kompletnie nie pasując pasuje do wszystkiego, bo miasto było tyle razy bombardowane, że eklektyczny chaos jest naturalnym wyborem nie pozbawiającym miasta spójności. W przeciwieństwie do Warszawy widać plastry tego co było przed, dowód osobisty miasta, bez którego traci ono swoją wiarygodność.
Pamiętam podróż z Nenadem do Naypyidaw nowej stolicy nowego państwa Birmą niegdyś zwanego. Naypyidaw to miasto duchów, którego lokalizację podpowiedział generałowi szaman analityk. Ministerstwa ukryte w krzakach poprzecinanych szerokimi jak stadiony ulicami, po których nikt nie jeździ. Samolotem latać nie było warto, bo miasto bez taksówek. Jedyny sposób to jazda ,,autostradą śmierci” z byłej stolicy Rangunu. Podobno śmierć na niej jest codzienna. Nasz kierowca jechał 200 kilometrów na godzinę twierdząc, że zna na pamięć każdą dziurę, garb, wywrócony zakręt czy przejście dla bawołów. Szczęściem mieliśmy ze sobą whisky.
Sobota, 21 września.
Belgrad-Warszawa-Bruksela
W środku nocy ze stacji w małym flamandzkim miasteczku wiózł mnie taksówkarz z Afganistanu, Pusztun, który słuchał rosyjskiego radia na postoju. Pogadaliśmy sobie od serca, bo szkoły kończył za sowieckiej jeszcze okupacji. I wcale nie zdziwił się, że ja Poljak w Kitaje tyle lat. Wiadomo, ekonomia!!!
Poniedziałek, 23 września
Ilekroć na monitorze pojawia mi się czerwony szlaczek pod jakimś rzadkim w polszczyźnie słowem, tylekroć widzę głupkowaty uśmiech Billa Gatesa, który przecież wie wszystko, a jeśli nie to na pewno zaraz się dowie.
W Polsce najwyraźniej mało komu przeszkadza wykorzystywanie ludzkiej tragedii jaką jest powódź do załatwiania własnych spraw. Starannie upaćkany but lidera, putinowska połajanka pechowego urzędnika na ekranach wszystkich, dzielna opozycja ze zgrzewką wody dla ofiar i jakiś dziwny typ z youtube, którego wszyscy oprócz mnie znają, a który pojawia się zawsze tam, gdzie go wszyscy znają. Podobno miał ciężkie dzieciństwo.
Prof. Chwalba w swojej historii okupacji pisze, że większość społeczeństwa miała głęboko w dupie podziemie czy trwale wygnany rząd. Chłopom, nawet małorolnym powodziło się jak nigdy przed a ziemianie powychodzili z długów. W miastach kradło się, piło i kombinowało. Knajpy były pełne, w kinach policja musiała pilnować porządku, bo na jedno miejsce chętnych było trzech a gubernator Frank wypłacał odszkodowanie ofiarom Himmlera wygnanym z Zamojszczyzny. Prasa gadzinowa pisana była niedościgłą dla Billa polszczyzną i unikała prymitywnej propagandy. Powszechna jak współczesny telefon. Wszyscy byli złaknieni najnowszych wiadomości, ogłoszeń drobnych oraz praktycznych rad.
Wtorek, 24 września
W sobotę straciłem słuch. Po lądowaniu na Okęciu jeszcze co nieco słyszałem, jednak dwie godziny później w Brukseli byłem już głuchy na amen, głuchy jak pień. Na nic ziewanie od ucha do ucha, powietrzne nadymki czy basenowe skakanie z nogi na nogę. Przed dworcem w Antwerpii musiałem wytłumaczyć pytającej o coś kobiecie, że JA NIC NIE SŁYSZĘ. Prosiła o zapalniczkę. Domyśliłem się po jej kroku, mimo że nie zdążyła jeszcze sięgnąć do torebki. Brak jednego wyostrzył, jak widać, no bo nie słychać inne zmysły.
W niedzielę rano obudziłem się szczęśliwy choć głuchy po długiej, burzliwej podróży. Wreszcie razem. Wreszcie u siebie.
Przy pierwszej kawie mimo trzasku i pisków wewnątrz obolałej głowy naszło mnie wspomnienie z dzieciństwa. Kiedy moja młodsza siostra Madzia wróciła po długim pobycie w szpitalu, obiecałem sobie spontanicznie, bez żadnego przymusu, w sposób jak oddychanie naturalny, że już nigdy więcej z Nią się nie pokłócę. W moim wieku, miałem wtedy dziesięć lat, był to dowód największej z możliwych miłości.
Przy drugiej kawie zapatrzyłem się przez okno, potem w kojec Julka a jeszcze potem na służbowy laptop Marty i zupełnie spontanicznie, bez żadnego przymusu przyrzekłem sobie nigdy więcej się nie kłócić. Niesłychane, wiadomo, ale w moim wieku to jest dowód nad dowody. Dobrze jest czasem stracić jeden zmysł, żeby dać szansę innym.
P.S
Wczoraj rano burknęło mi się coś pod nosem w poszukiwaniu wiecznie straconego miodu, ale zaraz przeprosiłem wyjaśniając, że głowa dalej boli a uszy zatkane.
Środa, 25 września
Opisuje prof. Chwalba walkę o stołki w polskim Hadesie, walkę wszystkich ze wszystkimi. Rolę współczesnych wyborów spełniało gestapo eliminując znienacka ambitnych polityków trzeciego i czwartego garnituru.
Zdecydowanie lepsi byli w tym Sowieci, którzy działali po cichu i efektywnie nie waląc podkutym obcasem po schodowych klatkach jak to czynili zgodnie ze specjalną dyrektywą Niemcy. NKWD miało świetną agenturę i umiało przeciągać aresztowanych na swoją stronę.
W polskim podziemiu donoszono, spiskowano i mordowano. Patrząc dzisiaj telefonowi prosto w ekran trzeba przyznać, że jest jednak jakiś postęp.
Donosy były powszechne i nie dotyczyły tylko polityków. W Lwowie Niemcy musieli zainstalować specjalną skrzynkę przed siedzibą gestapo a w Warszawie przyznawali, że nie wyrabiają już wszystkiego czytać.
Usłyszałem gdzieś niedawno, że ten sam problem miał Pol Pot w Kambodży. Donos musiał być potrójny, żeby zabić. Praktyczne rozwiązanie.
Czwartek, 26 września
Dzisiaj ciemnym świtem zleciała na mnie ćma. Usiadła najpierw na głowie, potem ramieniu by na koniec spocząć TU, na ekranie. Próbowałem ją delikatnie odgonić, zdmuchnąć, klepnąć laptop w grzbiet – wszystko na nic.
Przez nią spóźniłem się z zapiskami. Dzięki niej odkryłem dwie znakomite płyty schowane między stu milionami innych, do których mam prawo w ramach miesięcznego abonamentu i nie zacząłem dnia od parszywych wiadomości tylko od biografii artystów, ludzi pięknych, z którymi na pewno można by sobie świetnie pomilczeć przy bliższym poznaniu.
Ćma siedzi teraz obok mojej kawy i chyba daje mi znać, że czas zacząć dzień. Ona przecież zrobiła już co mogła i kończy swoją nocną zmianę. Czas skrzydłom dać odpocząć.
Piątek, 27 września
Michael Jackson pozostawił po sobie dolarów miliarda pół. Teraz jest już tego miliardów prawie dwa. Wygodniej i bezpieczniej zarabiać jest na martwym wykonawcy. Trwają prace nad uzyskaniem jego głosu z komputera. Jak się uda ruszą z koncertami. Nigdy nie rozumiałem jego fenomenu, nie przepadałem za nim delikatnie pisząc. Teraz mi go trochę żal. Podobnie jak Boba Dylana, który sprzedał wszystkie prawa do siebie za milionów trzysta. Po ki chuj rodzi się uzasadnione pytanie. Nabywca wszystkiego ma prawo zrobić z tym wszystko co spodoba się wszystkim na tiktokach, puszkach z chabaniną i podeszwach obuwia sportowego. Smutny koniec sztuki, która stała się inwestycją.
Wtorek, 1 października
Krystian Zimerman zagrał w Eindhoven. Proste zdanie a dwie wątpliwości: czy na pewno Zimerman i czy na pewno zagrał. Kupiłem miejsce w ,,jaskółce” tuż nad fortepianem, żeby sprawę wyjaśnić.
Zimermana pierwszy raz zobaczyłem w czarno-białym Ametyście moich dziadków. Ja zaczynałem drugą klasę podstawówki, on zgarnął hurtem większość nagród Konkursu Chopinowskiego. Mówiono wtedy o nim, że gra lekko i radośnie dokładnie tak jak młody Chopin.
Minęło całe życie a Krystian Zimerman dalej gra młodzieńczo, porywająco i radośnie tylko już nie jak Chopin, bo ten przecież nie dożył czterdziestki a Mistrz dobiega siedemdziesiątki, tylko jak on sam, jak Krystian Zimerman. I nie gra, nie interpretuje tylko tworzy do spółki z Fryderykiem. Taki związek na całe życie, czyli Młodość.
W drugiej sonacie para nieoryginalnie oryginalnych panów zaczęła bić brawo tam, gdzie bić nikogo nie trzeba. Zimerman zapamiętał to sobie i przy następnej okazji gestem poprosił ich o bis. Publiczność gruchnęła śmiechem a panowie wyprostowali się w fotelach. Chyba nie zrozumieli żartu.
W przerwie między utworami Zimerman dołączył do tradycyjnego chóru kaszli kaszląc ku uciesze wszystkich najgłośniej, tak jak na Mistrza przystało. Pod koniec drugiej sonaty otarł szybko łzę. Zrobił to lewą ręką, niewidocznie dla głównej części sali. Przy owacji na stojąco, po trzecim chyba wyjściu Mistrz jak uczniak wyjął zza pazuchy fraka telefon i zrobił sobie selfie z publicznością.
W liście do Koryntian czytamy: ,, Gdy byłem dzieckiem, mówiłem jak dziecko, czułem jak dziecko, myślałem jak dziecko. Kiedy zaś stałem się mężem, wyzbyłem się tego, co dziecięce.”
Błąd panie Szawle Pawle, duży błąd, ale żeby go zrozumieć, trzeba usiąść czasem w ,,jaskółce” nad fortepianem i posłuchać Krystiana z Fryderykiem.
Środa, 2 października
Pociąg Bruksela Londyn na żywo.
Żyjemy w środowisku zanieczyszczonym komunikatami. Kiedyś musiało wystarczyć gardło konduktora. Teraz przez megafony, wyświetlacze i rodzony telefon, bo sztuczna dobrze wie, gdzie siedzimy, jesteśmy zasypywani masą informacji, z których większość jest nam niepotrzebna.
I choć ,,koła turkocą, i puka, i stuka to:” taki komunikat przyszedł mi do głowy:
Szanowni podróżni!
Nasz pociąg za pięć minut wjedzie do tunelu pod kanałem La Manche.
Osoby z klaustrofobią i nie umiejące pływać prosimy o przejście do kaplicy w wagonie pierwszym.
Spotykamy się pod obrazem Wskrzeszenie Łazarza.
Piątek, 4 października
Londyn. Niebo skąpi suchej ziemi kropli deszczu. Od wczoraj.
Śniadaniowy bar przy Hyde Parku, gdzie zaczyna się dzień. To święty obowiązek każdego breakfast czy mlecznego baru. Nie karmić a zaczynać dzień, dawać nadzieję bez względu na zamówienie. Karta dań musi być prosta i bez ukrytych pułapek, wiadomo poranek. Lokal nie nadaje się do niczego innego, tylko śniadań. Zupełnie jak niegdysiejszy święty gaj pod Pasłękiem, gdzie zaspał przyszły święty Wojciech. Pruski kapłan Sicco przebił go włócznią oraz dekapitował za niewłaściwe korzystanie z miejsca i tak samo postąpiłby z właścicielem śniadaniowego baru za próbę rozszerzenia biznesu o nastrojowe kolacje, gdyż te dwie wielkie energie, czyli pierwszy i ostatni posiłek stoją ze sobą w takiej sprzeczności jak nie przymierzając wiara Prusów i chrześcijaństwo. Ta pierwsza dzięki swojej naturalnej energii idealnie pasuje do śniadania a to drugie wiadomo, pociesza, że za noc też będzie śniadanie.
Bułka z twarożkiem, full Monty czy wojciechowa głowa -ważny jest początek, potem już z górki i do następnego.
Napisałem ten wiersz ,,w chodzie ” prawie dziesięć lat temu po angielsku i polsku. To były moje pierwsze dni tutaj. Dzisiaj nasz angielski przyjaciel dokonał korekty. Jedna litera była do wymiany.
London Ravenscourt Park
There is a stone
In Ravenscourt Park
Noticed by none
Pitiful caption
Solidarność
Leaves around
Children play
Someone’s life
Mr. X trusted Ms.S
KILLED
By
July the Seventh
When
Tube & Bus
Blown up
To heaven
Forgotten
By all
Of concern
To no one
Stone in Ravenscourt
Nought
Jest taki pomnik
W London Ravenscourt Park
Którego nie zauważa
Nikt
Smutny napis Solidarność
I kilka liści
Wkrąg
Dzieci w grze
Cudze życie
Tuż
Mr X wierzył w S
ZABITY
W lipcu numer siedem
Co wykurwił
W niebo
Autobus oraz Tube
Nikt nie pamięta
Już
Obchodzi to nikogo nie
Głaz
W Ravenscourt
I nic
Sobota, 5 października
Nottingham. Błękitne niebo i ponure centrum. Strach pomyśleć, jak pada. A przecież pada.
Brudny, ziejący pustką ratusz przypomina przerośnięte serce niezwykle krewkiego niegdyś miasta. Herling Grudziński napisał, że miłość do Łodzi jest świadectwem emocjonalnej inteligencji i wyobraźni miłującego. W Nottingham zakochać się nie potrafię. Nieczynna fontanna zupełnie jak zepsuta karuzela w birmańskim Rangunie smuci zamiast cieszyć. Wyschło źródło finansowania. Przyjaciel tłumaczy, że poprzedni zarząd miasta zainwestował w energię. Zainwestował i zbankrutował. Łódź też miała taki okres wielkiej smuty w pierwszych latach nowego tysiąclecia. Miała i wydobrzała. Może Nottingham pójdzie jej śladem. Przecież to miasto uniwersyteckie, a więc o emocjonalną inteligencję i wyobraźnię nie powinno być tu trudno.
Poniedziałek, 7 października
Wrocław pod jesienną mgłą. Wczoraj na lotnisku East Midlands reminiscencje z praokęcia. Brakowało tylko traktora marki Ursus do transportu bagażu. Wszyscy jednak mili zupełnie jak nie wtedy. Przylot czy wjazd autostradą do Polski, to teraz efekt ,,chiński”: nowoczesna infrastruktura, czyste dworce, wygodne stacje benzynowe, czyli tak samo jak przez całe życie tylko na odwrót. Miło.
W telewizji film o genialnym Młynarskim. Rezygnował z leków, żeby móc pisać. Holoubek ze łzami w oczach mówił o cenie jaką przyszło mu zapłacić za te wszystkie piosenki, które wydawały nam się oczywiste, nam należne a które były darem niebios, za które kurier płacił swoim życiem.
Wtorek, 8 października
Wrocławski i słoneczny świt.
Polski Teatr Telewizji zdaje się wracać do formy. Wczoraj z mamą obejrzeliśmy ,,Deprawatora”. Gombrowicz Seweryna wspaniały, Miłosz Malajkata poprawny, ale Herbert, nie sprawdzam nawet kogo, niestety żaden. Grażyna Barszczewska piękna, mimo, że to przecież już następne tysiąclecie.
Pamiętam swoje rozczarowanie Kronosem Gombrowicza. Miał być przełom, odkrycie długo skrywanych tajemnic, ,,objaśnienie siebie” jak pisał a wyszły ,,pederalia” miałkie, płaskie jakich pełno zawsze oraz wszędzie. Może dlatego opublikowane prawie pół wieku po jego śmierci? Może przeczuwał, że mimowolnie dał się złapać w pułapkę polskiej parafiańszczyzny dając jej odpór swoją seksualnością, co samo w sobie parafiańszczyzną przecież jest.
Weekend spędziliśmy w domu przyjaciół Marty, dwójki Anglików, którzy są ze sobą od lat. Wspólnie śmieliśmy się z I’m the only gay in the village z serialu Little Britain. Oni z serialowej postaci a ja z bohaterów na żywo, bo w Polsce dalej jest to wytłumaczenie wszystkiego, wszystkich i wszystkim. A przecież chodzi o rzeczy intymne, niedefiniowalne, nie nadające się na maczugę lub karabin.
W domu naszych gospodarzy był nieład, ciepło i miłość, rzeczy w życiu najważniejsze.
Czwartek, 9 października
W drodze na Modlin jak bez adresu list. Wyjątkowo nie lubię tego lotniska. Większość jest mi obojętna, niektóre darzę jaką taką sympatią: Gdańsk, Kraków, stare skrzydło w Belgradzie, Bruksela, Monachium. Pewnie wszystko uzależnione jest od wspomnień, podobne radiowym przebojom, gdzie nieważna architektura, tekst, muzyka tylko kontekst, emocja właśnie.
Piątek, 10 października
Flandria
Greta T. ma dostać tak zwanego miśka, czyli zakaz wjazdu do Niemiec za szerzenie antysemityzmu. W powyższym komunikacie wszystko jest prawdziwe. I śmieszne. I straszne. ,,I think she’s cool tbh.” – inż. E.Musk, myśli (rzeczownik a nie czasownik)
Emoji słońca w telefonie. Do wyboru powinna być cała gama barw od trupiej bieli do beznadziejnej czerni z pięknym czerwonym pośrodku. Jak w życiu.
Druga część piątku
Młoda dziewczyna umiera na raka. Bez żadnych szans z przerzutami na wszystko. Angielski przyjaciel lekarz radzi prowadząc samochód: trzeba zdecydować czy dom, czy hospicjum -podobno może nie boleć, ważne zdecydować. Kilka miesięcy, dwa nie więcej niż trzy mówi. A Teneryfa odpada, bo płuca w samolocie nie dadzą rady. Dusi mnie od płaczu na siedzeniu obok. Powtarzam jak paciorki różańca: zdecydować, gdzie koniec i ma przecież nie boleć! Ale to boli wszędzie i absolutnie wierzyć mi nie chce się w Nic.
Sobota
Gdybym był człowiekiem wymyśliłbym sobie boga. Gdybym był człowiekiem nie zabijałbym siebie i innych. Gdybym był człowiekiem nie znęcałbym się nad zwierzętami oraz tym co wokół. Gdybym był.
Poniedziałek, Flandria
Pisze Braudel o miastach późnego średniowiecza, że nie były w stanie narodzinami nadgonić zgonów, stąd imigracja dwojakiego rodzaju. Pierwsza stłoczona w cuchnących przedmieściach, dziś nazywana zarobkową i trudniąca się tym co Miastu obrzydliwe, ale niezbędne a druga z szansą na obywatelstwo, złożona z profesjonalistów, bankierów, czyli współczesnych ekspatów, których Miasto skrzętnie kolekcjonowało.
Przyśnił mi się rodzony laptop. Złamany na pół działał dalej, koszmar.
11 grudnia na Netflixie premiera serialu Sto lat samotności. Oczekiwania są ogromne, moje tudzież. Byleby się nie skończyło jak z Władcą pierścieni, czyli fabularyzowaną wersją polskiej piłki doszczętnie skopanej.
Julek był w sobotę na pierwszym treningu grupy wiekowej 1.5 plus. Zamiast kopać piłkę wrzucał ją do plastikowego kosza. Czyżby protest?
Wtorek, 15 października
Wczoraj był Dzień Nauczyciela
Ze wszystkich zajęć jakimi parałem się w życiu, wszystkich aktywności nauczanie historii sprawiało mi największą radość. Już sam moment wchodzenia do szkoły oczyszczał ze złych energii, natrętnych myśli i nieważnych wspomnień. W przedszkolach ten słoneczny zapach jest jeszcze bardziej wyczuwalny. Może to tajemnica zawodu? Płacą słabo, ale żyć bez tego nie sposób?
Pablo Pavo pisze o nauczycielskich zasługach dla pisarek i pisarzy. Każdy z nas chyba pamięta Tego Nauczyciela, a właściwie Tę Nauczycielkę, bo polszczyzna podobnie jak macierzyństwo jest sprawą prawie wyłącznie kobiecą. Mi matkowała pani Gontarczyk, zwana przez nas ,,Baśką”, formowała nienachalnie podsuwając nawet nie lektury, bo te były wtedy na indeksie, tylko autorów: Achmatowa, Cwietajewa, Mandelsztam – już sam dźwięk tych nazwisk działał na wyobraźnię jak szyfr do tajnego świata poezji wielkiej i czystej.
Była jednak w życiu każdego albo prawie każdego z nas kategoria nauczycieli z piekła rodem, frustratów i frustratek zasłużonych w plugawieniu tego co w młodym życiu najważniejsze, czyli radości. Moja w podstawówce uczyła matematyki i nie myła się pod pachami. Na szczęście nie pamiętam jej już prawie wcale, mimo że nie jestem nauczycielem i nie dany mi jest słoneczny zapach szkoły, który oczyszcza jak wiadomo ze wszystkich nieważnych wspomnień.
Wszystkim nauczycielkom i nauczycielom z naszej grupy przesyłam najserdeczniejsze życzenia!!!
Środa, 16 października
Lufthansa ukarana za dyskryminację Żydów. Za odmowę noszenia maseczek przez część ortodoksyjnych pasażerów wszyscy w jarmułkach i z pejsami nie zostali ponownie wpuszczeni na pokład samolotu podczas międzylądowania we Frankfurcie.
Pamiętam jak znajomego Sikha z Bangkoku przeszukali bardzo osobiście ochroniarze na lotnisku w Seulu. Była jesień 2002 roku i turban to był turban, wiadomo. Znajomy był świeżo po studiach w USA i bardzo go to zabolało.
Związek pisarzy amerykańskich zażądał, żeby książki stworzone przez Sztuczną oznaczane były w księgarni odpowiednią plakietką. Powinni pójść o krok dalej i wprowadzić plakietki dla tych co te z plakietką czytają albo na odwrót.
Nieważne jarmułka, pejs, turban czy plakietka, głupota zawsze znajdzie dobry powód do istnienia. Lufthansa obiecała szkolenia z przeciwdziałania antysemityzmowi, może wystarczyłyby testy na inteligencję, tę prawdziwą.
Czwartek, 17 października
Według Braudela wszystkie wielkie metropolie były pasożytami. Londyn, Paryż, Petersburg, Delhi czy Pekin okradały swoje państwa nie dając nic w zamian. Ich przemysł służył zaspokajaniu zachcianek najbogatszych mieszkańców – armii arystokratów i urzędników. Kiedy Wielki Mogoł opuszczał na jakiś czas stolicę ruszał za nim półmilionowy tłum pracowników budżetówki. Miasto bez władcy traciło sens. Teraz rozumiem, dlaczego za komuny w Warszawie można było kupić Carmeny, a w Ostródzie to już nie.
Piątek, 18 października
,,Geniuszowi trzeba stworzyć warunki spokojne, wesołe i wygodne; geniusza trzeba nakarmić, umyć, ubrać, trzeba niezliczoną ilość razy przepisywać jego utwory, trzeba go kochać, nie dawać mu powodów do zazdrości, żeby miał spokój, trzeba wykarmić i wychować niezliczoną ilość dzieci, które geniusz płodzi, ale którymi nie ma czasu i nie lubi się zajmować, gdyż musi obcować z Epiktetami, Sokratesami, Buddami itp., i musi dążyć do tego, by stać się takim, jak oni”. Zofia Tołstoj
Mam nowy rower, drugi w moim życiu fabrycznie nowy, bo pierwszym był święto komunijny Pelikan. Nowy rower kosztuje więcej niż mój używany samochód w Belgradzie. Same mu zapalają się światełka gdy na drodze mrok a siodełko nie dość, że po jazdy godzinach bitych trzech bezbolesne to jeszcze amortyzuje wertepy. Gdy opadam z sił funkcja power albo sport dodaje takiego kopa, że przydrożne emerytki na swoich rowerach tylko mi śmigają wokół kasku, który wraz z rowerem i odblaskową kamizelką nabyłem od tego samego sprzedawcy. Z emerytkami mam tutaj we Flandrii swoje osobiste rachunki do wyrównania. Cztery lata znosiłem upokorzenia jeżdżąc starą Batavią bez żadnego wspomagania. Wyprzedzały mnie nawet trzykółki z zakupami a ja naiwny myślałem, że to przez mój brak kondycji. Dopiero po jakimś czasie zrozumiałem, że te grubsze ramy to nie ozdoba a dobrze zakamuflowana bateria. Teraz nadszedł czas zmian, a więc z drogi flandryjskie śledzie, bo jadę ja!
Komunijny Pelikan nie wiadomo po co, ale się składał. Ten nowy nie ma o tym pojęcia, podobnie jak o dynamie, które mimo, że włączone zmieniało się w hamulec, to dawało taki migot światła na wiosenną noc o jakim nowy drogi może tylko pomarzyć. Pieniądze to nie wszystko i gaz do dechy! Zaraz jedziemy z Julkiem do żłobka!
Poniedziałek, 21 października, Szanghaj
W mieszkaniu u przyjaciół przy Zhaojiabang Road. Dwa skrzyżowania dalej była moja pierwsza szanghajska baza dwadzieścia lat temu. Nieodmiennie ,,zawieszam” się w takich momentach, miejscach, gdzie kiedyś będąc nie mogłem nawet śnić, że będę ponownie w zupełnie innym wydaniu, innym kontekście, innym życiu prawie. Nic w tym z melancholii, tylko zadziwienie losem, chyba nie do końca jednak takim przypadkowym, czasem wręcz jak karta znaczonym w niektórych przynajmniej rozdaniach. I nie trzeba być wcale Wielkim Szu, żeby blef się udał. Wystarczy uważnie czytać znaki.
Wtorek, 22 października
Szanghajski świt prosto w potylicę. Nie dość, że piąta to jeszcze minus sześć, czyli dwudziesta trzecia wczoraj a ja przecież jak najbardziej dzisiaj. Z faktami dyskutować nie wypada.
Niedziela, 27 października
W samolocie Guangzhou-Qingdao spotykam młodą Polkę, która spędziła tutaj samotne pięć lat. Zaraza przedłużyła jej studia i zabrała jedną piątą życia. Samotność w Chinach to okropna rzecz, wiem coś o tym. Wspomniałem jej o koncercie na Teneryfie. Poprosiła, żeby pozdrowić Kazika. Muszę się zastanowić jak to zrobić.
W drodze z lotniska mijam ogromne jak wszystko w Chinach pole golfowe. Pamiętam próby zamknięcia szanghajskich klubów golfowych za czasów wczesnego Xi. Widać uznano, że nie warto strzelać do wiatraków. Klasa średnia urosła w siłę, sport się upowszechnił. Z pól ryżowych na golfowe.
Wajda w zapiskach z 1991: ,, 13:00 Kazimierz Braun prosił mnie o radę w sprawie syna Grzegorza, który chce do szkoły filmowej”. Sprawdzam Wikipedię, państwowa szkoła cyrkowa w Julinku działa nieprzerwanie od 1967.
Poniedziałek, 28 października
Bruksela. Przez ostatnią dobę nie widziałem prawie dnia. W Chinach obowiązuje jedna strefa czasowa na syberyjskich sześć, do tego jeszcze czas zimowy. Dziwne uczucie, chyba bym się nie sprawdził w Reykjaviku.
Mój czeski przyjaciel, były działacz Karty 77, bohater przez największe z możliwych B nigdy nie odpowiedział mi na tezę, którą sformułowałem po obejrzeniu serialu ,,Bez vedomi”, że tak naprawdę byliśmy w opozycji do społeczeństwa, które tworzyło system, z którego było w zdecydowanej większości zadowolone, ergo w kontestacji byliśmy aspołeczni a często i socjopatyczni, co zaczęło wychodzić niczym gówno z worka po upadku socrealu. I nie przypadkiem w nowej rzeczywistości dobrze odnaleźli się sprytni, giętcy oraz uśmiechnięci doniedawni aparatczycy tacy jak Kwaśniewski. Oni stanowili creme de la creme tego społeczeństwa: dobrze wykształceni, obyci w świecie, cóż w tym więc dziwnego, że u władzy? A że robotniczo chłopska, no to co robić! Takie były przecież czasy.
Wtorek,29 października
Szanghaj nie zmienił się przez ostatnie pięć lat a właściwie przestał się zmieniać, bo kiedyś robił to co pół roku i wracający mieli problem z orientacją w terenie. Może nie ma się już jak zmieniać? W końcu to trzydzieści milionów mieszkańców.
Zmieniło się natomiast Guangzhou na jeszcze bardziej nowoczesne, od niektórych widoków trudno wzrok oderwać tak są piękne i przekonujące w swoim pomyśle na krajobraz.
W Qingdao znajomy łomot z miejskich trzewi. Spałem i budziłem się w tym hałasie przez kilka lat, kiedy Szanghaj drążył swoje podziemne tunele, których ma już teraz ponad osiemset kilometrów. Budowlany kurz w obłokach, słońce wychodzi dopiero na zachodzie, kiedy odjeżdżam pociągiem do Pekinu.
Pekin wyładniał i złagodniał w wyglądzie. Bardzo go kiedyś nie lubiłem, przypominał mi Moskwę z tymi szerokimi na stuczołgową tyralierę ulicami. Dobrobyt nawet miastom służy. Tylko ten budynek telewizji nazywany przez samych Chińczyków w wersji cenzuralnej ,,gaciami” jak stał tak stoi a właściwie siedzi, a właściwie kuca, bo w wersji niecenzuralnej, czyli powszechnej gmach tkwi w pozycji ,,na narciarza” – niezmiennie głównej opcji tamtejszych toalet- podobno w ten sposób zdrowiej, ale ja i tak zawsze myślę wtedy tylko o własnych butach.
Środa, 30 października
Flandria. Pisze Tomasz Targański w dodatku historycznym Polityki, że pod Waterloo niewiele się ostało z dwudziestu tysięcy zabitych oraz jeszcze większej liczby koni. Zaraz po bitwie miejscowi wzięli się za buty, bieliznę i co tam miało jeszcze jakąś wartość, potem trzy zbiorowe mogiły i spokój jednak nie wieczny tylko na kilka lat, bo w 1832 zaczął się buraczany boom, cukier dawał lepszy zysk niż zboże.
Wokół bitewnego placu powstały pierwsze cukrownie, a obok nich przetwórnie węgla kostnego bez którego widać nie mogło być słodko. Do Waterloo mam kilometrów sto, a więc trzy godziny galopem. Jednak konno jeździć nie umiem a herbaty nie słodzę od dawna.
Utylizacja bohaterów, czyli odpowiedzialna polityka gospodarki odpadami.
Podobno średnia długość życia ukraińskiego poborowego to kwadrans od przybycia na front.
Vitus:
Pewnie nie wiesz Tomku, że młody adept medycyny Tadeusz Dzierżykray-Rogalski w 1946 roku opublikował pracę naukową pod tytułem: „Fizjologia defekacji. Uwagi o konieczności powrotu do pierwotnej pozycji”. Od tej pory zwany był złośliwie Dzierżysrajem. Niesłusznie, bo to później wybitny profesor, chyba najwybitniejszy polski antropolog, wsławiony szczególnie badaniami w Egipcie. Współpracował z profesorem Michałowskim, równie słynnym archeologiem.
Ja:
Bardzo ciekawe. Ja pierwszy raz wystąpiłem w tej pozycji na wyspie Gierczak, podczas rejsu Jeziorakiem. Pamiętam jak ojczym tłumaczył mi, że tak właśnie chce tego natura. Zgodziłem się-wiadomo młodość, no i w krzaki (z łopatką!) chodziło się boso… U Chińczyków wiele rzeczy jest ,,z natury przez naturę”. Kiedyś znajomy lekarz wyjaśnił mi ich szał na rybie oczy, znajduje się tam jakiś cenny a unikalny składnik odżywczy. Do posiłków pije się ciepłą wodę, żeby rozgrzewała żołądek. Dzięki nim polubiłem zupy na śniadania, zamiast English Full Monty Umrzesz Młodo śniadania. Pijaństwa z chińskimi znajomymi są bezkacowe choć intensywne. Sekret tkwi w czasie konsumpcji. Ostry start o 18 do kolacji a już o 20 papa i dobranoc. I tak dalej, i tak dalej. Aha i wysokie progi przed wejściem-też praktyczne wyjaśnienie, żeby nieproszone duchy przez szparę we framudze się nie wślizgiwały. W mazurskich domach kładło się siekierę przy drzwiach dopiero co zmarłego z tego samego powodu.
Wieczorem.
Niemcy Zagładą jako pierwsi ogłosili koniec naszej cywilizacji. Intuicja plus porządek, wnioski same przyszły. Słucham po raz nie wiem sam już który Zu Ashe, Zu Staub dech zatykającej Severiji z Babylon Berlin. Pamiętam moją piękną i mądrą nauczycielkę łaciny z liceum, panią S. która kiedyś ogłosiła, że Grecy upadli, bo śmiali się z bogów- z własnych bogów. Ona sama w młodości skoczyła z czwartego piętra więc na pewno wiedziała co mówi. Podobno jej narzeczony był sadystą. Właśnie dowiedziałem się od kolegi Maćka z grupy na Whatsapie, że amerykańscy kongresmeni z Komitetu Helsińskiego apelują u swojego prezydenta o prawo Polski do zestrzeliwania sowieckich rakiet nad Ukrainą. Greccy bogowie, narzeczony sadysta, Zu Ashe Zu Staub. Komitet Helsiński- jakie to sowieckie, nie mogła być komisja departamentu obrony albo służb? Albo Oaza czy Sodalicja Mariańska?
Znalazłem na FB
Anthony Hopkins’ letter to Bryan Cranston, after being impressed by his iconic role as Walter White:
“Dear Mr. Cranston,
I just finished a marathon of ‘Breaking Bad’… I’ve never seen anything like it, it’s brilliant.
Your performance as Walter White is the best acting I’ve ever seen… From what starts out as a comedy, it descends into a labyrinth of blood, destruction and hell. It’s something like Jacobean, Shakespearian or Greek tragedy.
Thank you so much. This kind of work/art is rare, and when, from time to time, it happens, as in this epic work, it restores confidence.
You and the entire cast are the best actors I’ve ever seen…
You are truly a great, great actor.”
Regards,
Tony Hopkins.
Kazik:
Jakiś polski słynny i raczej nie pierwszej młodości aktor ( niestety zupełnie nie mogę sobie przypomnieć który) w jakimś wywiadzie telewizyjnym zapytany o BB odparł , że to marny kryminał ale za to miał okazję zobaczyć najgorszego aktora w swoim życiu. Miał na myśli Cranstona.
Ja:
Jadąc autem wysłuchałem wywiadu z liderem pewnej polskiej grupy, która w latach osiemdziesiątych nagrała jeden przebój i tyle ją potem słyszeli. Dobrych pięć minut było o nazwie , jak się zmieniała, jakie subtelności wpływały na jej kształt ostateczny. Musiałem zwolnić, bo wiadomo bezpieczeństwo na drodze to priorytet. Nie zależało im na popularności, skupiali się na swoim rozwoju i uwaga, uwaga: koncertów grali mało, bo byli bezkompromisowi a nie skorumpowani przez system jak …Klaus Mitffoch ! Cudem uniknąłem kraksy. Słonecznej soboty życzę wszystkim !
Wieczór, drugiego wszystkokopada
Bastylia była prawie pusta. Markiz de Sade ponoć przestraszył się, że idą po niego. Kiedy zorientował się w aktualnym nurcie historii, to zaczął krzyczeć, że strażnicy chcą go zabić. Wylądował w domu wariatów.
Skarży się Wajda w 1987 roku z Tokio na inflację fotografii. Pstrykają wszyscy, a nic z tego nie wynika. Nie było jeszcze mądrych telefonów. Trzydzieści lat potem wylądowałem w Tokio i też pstrykałem. Myślę, że pułapka nie była w instrumencie a świetle Pacyfiku, tym samym z tej jak i tamtej-kalifornijskiej strony, które oczy mruży od świtu aż do nocy. Tajemnica kina. Odruchowo zacząłem klikać siebie w oknie, lusterku taksówki i szklanych drzwiach targowych hali. Odbicie w dobrym świetle, dobry kadr.
Wyznawcom Konstantego Ildefonsa i nie tylko polecam ,,Nie gaście tej lampy” Kiry Gałczyńskiej. Według niej ojciec nie umiał pisać do szuflady. Musiał mieć publiczność, inaczej twórczość traciła sens. Autorka opisuje także swoje dziecięc spotkanie z Krzysztofem Kamilem Baczyńskim oraz przeprowadza dowód na ważność Hogartha dla rozwoju komiksu. Mnie zawsze muruje Hogarth swoim Marriage A-la-Mode w National Galery. Miesiąc temu go nie było, bo jakiś remont i cały urok wycieczki londyńskiej prysł mi bezpowrotnie.
https://en.wikipedia.org/wiki/Marriage_A-la-Mode_(Hogarth)
Jest w tej książce zdjęcie z przedszkola z małą Gałczyńską gdzieś w kucki pośród gromady dzieci. Sądząc po świetle to wczesne popołudnie. Rok 1942 albo 43. Żoliborz. Przedszkole sióstr zakonnych, bluszcze w donicach, portret Piusa XII i drobinki kurzu w słonecznym powietrzu. Spokój, szczęśliwość, porządek. Kilka kilometrów dalej na dystans niedzielnego spaceru takie same dzieci są zamykane w wagonach do gazu.
Niedziela, nie ostatnia
Dalej Wajda. Pisze w 1988, że Egida po raz pierwszy szyła sobie fraki. które nijak pasować nie chciały. W końcu krawiec wyjaśnił Pietrzakowi: Proszę pana, frak dobrze leży dopiero w trzecim pokoleniu.
Tymczasem filmy Wajdy coraz lichsze, Biesy porażką, Kronika Wypadków jeszcze gorzej, bo krajowa. Moje podejrzenie: przez ostatnie dwa tomy, czyli 70-te i 80-te Artysta paryży, londyni podczas gdy widownia ledwo NRD z Czechosłowacja wiążę. Może gdyby radomił, dolnopcimił rezultat byłby lepszy, bardziej przekonywujący. W końcu w tym samym czasie komuś popękały oczy z brzydoty na dworcu w Kutnie i stała się Jasność, wszystko było wiadomo.
Strasznie AW na Kingsajz Machulskiego jedzie, że dialogi głuche i obiektyw za długi. A przecież Kutno na trasie do Berlina, wystarczyło wysiąść. Wiem, wiem z Torunia łatwiej.
Wtorek, 5 listopada
Wchodzę dziś do apteki, a tam taka sytuacja. Przy okienku stoi święty Piotr i pyta “Co mi pani poleci na zaparcie?” -dowcip Jarka
Rzeczownik dech znany z narzędnika jako tchem od kilku dni jest zaparty i to na całym świecie. W Ameryce starcie dwóch tytanów intelektu, ludzi światłych i odważnych, z których każdy chce pomóc swojemu narodowi, a może i światu w ogóle, ludzi odważnych z wizją, nowatorskich, niepowtarzalnych, których wybór zdecyduje o pokoju w pokoju, akumulatorze, partnerzu (niebinarny niepartner), noworodkach bandytach z importu i co tam sobie jeszcze kto pomyśli. Jeśli wygra przeciwnik to koniec świata, czyli niestety koniec, bo przeciwnik wygra na pewno i jak pisał Jarosław Haśek: ,,Tak czy siak ty świński ryju łbem w gnój” W aptece po cichutku ustawiam się za świętym Piotrem i nasłuchuję, co też mu odpowie farmaceutka.
Wtorek, wieczór
Miał dziś Julek swój przegląd gwarancyjny. Wiadomo, dwa lata jak dla brata. Wzrost, waga, refleks i czaszka. Flamandzki system życzliwie nie zostawia miejsca na pomyłkę. Panie wolontariuszki były zachwycone brzdącem i jak trzeba to z nami ,,in English”, ale Martusia twardo z nimi ,,in Dutch”, który w jej wydaniu niezmiernie mnie wzrusza, bo jest taki sam jak jidysz mojej babci Marysi, która recytowała mi bajki z przedwojnia, kiedy podobno od dzieciaków z sąsiedztwa nauczyła się Pana Twardowskiego w tym dziwnym języku. Ikh bin znaczy Ja Jestem- tak samo po flamandzku jak w języku, którego dawno już nie ma.
Po miarach przyszedł czas na lekarza pediatrę, starszą panią, z którą przywitaliśmy się swojskim ,,zdrastie!”, czyli ,, zdravstvuyte “. Pani jest z Czeczeni, znamy się z wizyt sprzed. Skończyła radziecką medycynę a ja nie pytam przez grzeczność, dlaczego tutaj jest. Przyjechała dwadzieścia lat temu. Zarzuciliśmy Dutch&English, z którego jak powiedziała, śmieją się jej własne wnuczki. Rozgadaliśmy się po rosyjsku: malczik jest ,,krasavcik”. Za oknem był listopadowy wieczór, bezwietrzny, mglisty i rześki. Odpowiedziałem, że bardziej to on ,,wor w zakonie”, bo ciąga dziewczynki za włosy i nie beczy jak od nich potem dostaje w łeb. Umówiliśmy się na wizytę następnej wiosny w języku, który kiedyś był a którego już dawno nie ma.
Czwartek, 7 listopada
Jak podaje wikipedia sto lat temu był piątek. W Kalifornii przy okazji wiercenia gazu odkryto ciepłe źródła Alvarado Springs. Wybudowano łaźnię i spa, które przetrwały 35 lat. Tego samego dnia w Związku Sowieckim na drogi wyjechała ciężarówka AMO-F-15 będąca kopią Fiata 15 Ter, Niemcy uchwaliły pierwszy od wojny zrównoważony budżet, austriacki kanclerz podał się do dymisji a czarnogórski gubernator Dolnego Kolasina zginął w zamachu. Tysiąc natomiast lat temu siódmy listopada był niedzielą, wszystko przez juliański kalendarz, bo gdyby był gregoriański to nie niedziela a sobota wypadałaby tego dnia.
Pamiętam z domu dziadków kalendarze ścienne typu zdzierak z datą na froncie i tekstem od spodu. Nowy, gruby pojawiał się, kiedy jego poprzednik chudzinka oddawał z siebie ostatnie kartki w okolicach prezentów do buta. Podekscytowany chwytałem nowy w pół i czytałem na przykład czerwiec przyszłego roku, albo jeszcze lepiej grudzień! Była to wyprawa w czasie. Czułem się jak intruz, czyli klient pierwszego w Ostródzie sklepu samoobsługowego w centrum handlowym Bunkier, gdzie kupujący albo kradli, albo było im wstyd, że inni kradną.
Dziadek odkładał zdarte dni do pudełka, nigdy tam jednak nie zaglądałem. Dzieci nie mają czasu na przeszłość, zbyt dużo się dzieje a jeszcze więcej dziać się przecież ma!
Edward na grupie:
,,Moja sąsiadka sprzed lat z demencją jak przysnęła w ciągu dnia to po przebudzeniu pierwszym odruchem było zerwanie kartki z takiego kalendarza a że miała kilka drzemek w ciągu dnia to zużywała 3 do 4 takich kalendarzy rocznie . Opiekunowie skwapliwie je kupowali, bo inaczej była smutna”
Włodek na to dictum:
,,Uzupełniam Tomku. Z poziomu pamięci dziecka, które zaledwie nauczyło się składać litery w słowa, a te w zdania; tylne strony kartek takiego kalendarza składały się na fascynującą encyklopedię – pełną wiedzy o niezwykłościach świata i życia, od przepisu na faworki, po instrukcję jak zacerować skarpetki i karmić zdrowo welonki w akwarium. Kolejna refleksja: jak dziecko (to zapewne starość) ciągle czekam na jutro,(!) chociaż, ponad 70 lat wczoraj pakuje się natrętnie, zwłaszcza przedwcześnie wybudzanym, kolejnym, nocnym powrotem z wysikanego kibla. Jutro jedziemy na bliskie południe.”
Piątek, 8 listopada, Flandria
Wczoraj skończyłem czytać ,,Zmierzch Wschodu” Yasheng Huanga. Uświadomiłem sobie, że powinna to być lektura obowiązkowa dla tych, którzy Chiny znają tylko z telefonu przez co niemożliwa jest jakakolwiek sensowna z nimi dyskusja na temat współczesnych Chin, bo zaczynają i kończą swoim krótkim ,,Ja wiem!” A przecież źródłem poznania jest właśnie niewiedza oraz niepewność płynąca z ciekawości. Chiny są zbyt ważne, żeby zbywać je kliszami wyciąganymi z nieprodukowanego już aparatu typu Polaroid, bo następna wojna powszechna będzie w historii ludzkości ostatnią i to wcale nie z naszej dobrej woli.
Kończy swoją pracę Yasheng następującym akapitem:
,,Miejmy nadzieje, że niezależnie od kierunku przyszłych zmian politycznych w Chinach… Chińczycy nadal będą mogli żyć w pokoju i będą mieli zapewnione środki do życia. Dla jednych polityka to sztuka rządzenia państwem, dla innych pasja, a dla pozostałych zawód, ale Chińczycy zasługują na coś lepszego – zasługują na to, by zostawić ich w spokoju.”
Na spokój zasługujemy także my.
Niedziela, 9 listopada, Flandria
Wczoraj na wycieczce z Julkiem wchodząc w zakręt wywaliłem się na rowerze. Julka wózek zwany tutaj fietskarem ,,wykręcił się” od upadku a on sam spał w najlepsze, kiedy ja zaliczałem beton.
Wywaliłem się, ale jakoś tak byle jak. Mam strupa na kolanie, ale nietknięte dżinsy. To samo z łokciem-bluza jak nowa. Wszystko odbyło się w sielankowym tempie nad kanałem do Turnhout. W zakręt wchodziłem łagodnie, droga była sucha. Pracujący nieopodal budowlańcy nie zdążyli nawet dostrzec Ikara, bo tak szybko się podniósł, wyprostował kierownicę i pojechał dalej.
A może tego wypadku w ogóle nie było? Może sobie go wymyśliłem?
Kolano z łokciem innego są jednak zdania. Coś musiało być na tak zwanej rzeczy, bo pobolewają dziś przyjemnie, zupełnie jak wtedy, kiedy na małym rowerku ,,zrobiłem Szurkowskiego” w ostródzkim parku. Następną rzeczą jaką zobaczyłam była pochylona nade mną przerażona twarz mamy. Dobrze jest czasem lekko się wywalić.
Poniedziałek, 11 listopada
Flandria. Wszędzie pełno skautów, a dzisiaj pewnie tradycyjny zjazd wojskowych pojazdów pod kościołem. Też obchodzą tylko nie tak hucznie jak my. Dla nich to koniec rzezi a dla nas urodziny. Wieczorem lecę do Belgradu, gdzie także święto dnia zawieszenia. W tamtej wojnie zginęło ponad 60% Serbów. Na front szły i nie wracały kompletne klasy gimnazjalne. Odmówić udziału oznaczało nie istnieć. Zupełnie jak u nas.
Młodość jest warunkiem dobrej bitności żołnierza. Im starzej tym mniej chęci do życia. Muszę popracować nad częściowym wynarodowieniem Julka, bo mi się udało, ale jemu już niekoniecznie. Ktoś przecież musi zostać w klasie.
Czwartek, 14 listopada
Belgrad. Asystentka dr. Baneta komentuje przy parzeniu kawy ostatnie wydarzenia:
– Byłam ostatnio w Warszawie na konferencji.. Nie chciałam tam jechać, myślałam, że wybiorą jakiś inny kraj
W odpowiedzi kiwam ze zrozumieniem głową.
– Wiesz jakie zaskoczenie jak tam dojechałam? Ty wiesz jakiego postępu ONI dokonali!
Na usta ciśnie mi się MY, ale co robić sam sobie zapracowałem na tę sytuację.
– A jacy życzliwi, pomocni … W autobusie obcy człowiek kupił mi bilet…Svaśta! Kafa sa mlekom?
– Da, sa mlekom
Następnego dnia w lotniskowym barze młody i wyjątkowo wesoły kelner nalewając rakiję pyta mnie o cel podróży.
– Polska jest super. Byłem w Krakowie! – komentuje moją odpowiedź
Ja nie wytrzymuję i strzelam:
– Wiem, jestem Polakiem
Chłopak przygląda mi się uważnie i życzy dobrego dnia. Nawzajem.
16 listopada, sobota
Wrocław. Wczoraj w Żabce mężczyzna przede mną kupił oranżadę, dwa piwa i dwie połówki czystej. Kusiło mnie zapytać czy to randka, kolega a może nałóg. Dziś już wiem, mecz. Tylko skąd znał wynik?
Poniedziałek, 18 listopada
Flandria. Jakiś dziwny wiatr ostatnio po listopadzie wieje, kosmiczna energia, której wytłumaczyć pewnie nie potrafi nikt.
Mijają dziesiątki lat, człowiek podróżuje wte i wewte i spotyka same nowe twarze. Czasem tylko w tłumie mignie jakaś znajoma sylwetka, ten sam chód lub pleców zgarbienie i zaraz serce żywiej załopoce, że może to właśnie Ta lub Ten, na których czeka rozmowa dawno niedokończona, pytania nigdy nie zadane a po wielokroć przemyślane, innymi słowy ludzie bliscy mimo, że nie spotkani od zawsze prawie.
I nagle jak nie cupnie, jak nie walnie. Ktoś na wrocławskim lotnisku krzyczy Tomek, a ja oczy ślepię w ostrym słońcu przez wielką szybę myśląc, że to nie do mnie. Tylko ten głos kogoś mi jednak przypomina. I zaraz spotkanie, uściski, kanonada wspomnień, teraźniejszości, wszystko chaotyczne i serdeczne jak w takich sytuacjach wypada.
Następnego ranka podobny email od dawien z dawna nieczytanej osoby, a w południe telefon kolegi zakonnika, który wytrwał i całe życie do mnie nie zadzwonił. Od niego namiary na naszą przyjaciółkę z młodości, która może mieć kontakt do najważniejszej polonistki w życiu, o której myślę nieprzerwanie zastanawiając się czy będziemy mogli jeszcze kiedyś skończyć naszą rozmowę dawno rozpoczętą. Od wczoraj wiem, że Baśka żyje, wygląda świetnie i dalej uczy.
Zwracam honor listopadowi!
Wtorek, 19 listopada i leje
Przez przypadek wpadłem na telewizor z polskim serialem w środku. Akurat para filmowych przestępców w policyjnych mundurach wkraczała pod tak zwanym pozorem do prywatnych domów i przewracała na podłogę właścicieli wrzeszcząc przy tym: Oddaj hajs! Boże, to my już nie tylko w piłkę nie umiemy? Przecież to jest dziesiona na rympałt, w dodatku z przebieranką, czyli wyrok nie mniejszy niż 10 lat, więc żaden poważny bandyta nie pozwoli sobie w takiej sytuacji na najmniejsze ryzyko niezrozumienia i będzie korzystał z oczywistej oraz poprawnej polszczyzny, czyli zażąda pieniędzy a nie hajsu, floty czy mamony.
Dzięki szanownej grupie obejrzałem rumuński serial Umbre. Ostatnie odcinki dawkowałem sobie jak pepsi colę w dzieciństwie: po łyku i kapsel, bo szkoda. Sprawdzam właśnie miejsce Rumunii w rankingu FIFA. Są trzynaście miejsc za ,,Nic się nie stało”. Może to światełko w tunelu nie będące jednocześnie rozpędzonym pociągiem? Jeszcze tylko kilka kompromitacji nic do zera, honorowych remisów na wyspach o których nikt nie słyszał i idźcie przodem bracia! Dzięki wam zaczniemy kręcić takie seriale, że IMDB będzie musiał rozszerzyć skalę do dwudziestu albo i nawet stu.
Środa, 20 listopada
Pisze Wajda w dziennikach o Cejrowskim, że tak ma się do kowboja (Cza Czy), jak polski western do westernu. Przy realizacji Wielkiego Tygodnia biskupi trupi zakazują wpuszczania ekipy filmowej do kościołów. Pęcznieją i bogacieją, efekty widać dzisiaj.
W serbskiej telewizji prof. Dejan Soskić o metodach liczenia produktu gospodarczego brutto, z których każda ma swoje wady i zalety. Kubek kubkowi nie równy, podobnie z czołgami. Na dodatek oprócz stref szarych, nieopodatkowanych istnieją jeszcze te czarne, zakazane.
Według jednej z metod stosowanych przez Bank Światowy klasyczny produkt brutto wzbogacony parytetem siły nabywczej obywatela kraju mierzonego wywraca do góry nogami powszechną narrację i dobre samopoczucie naszego kręgu cywilizacyjnego. Chiny prześcignęły Stany a gospodarka krajów BRICS jest większa od tej na Zachodzie. Liczona w ten sposób Rosja ma za co dalej zabijać.
Serbski serial z 2007 Vratice se rode (Wrócą bociany albo Narodzę się na nowo) ma w IMDB ocenę 9.2. Czytam, że był absolutnym hitem w całej byłej Jugosławii, a ja go jeszcze nie widziałem. Do czego to doprowadzić może człowieka taki tryb życia! Svaśta.
Wieczór w grupie:
Operacje plastyczne.
Ja:
Podobno to wciąga. Najpierw niewinny zastrzyk na jedną zmarszczkę a potem to już leci a raczej pompuje, bo symetria nie trzyma:z lewej pada ,z prawej jeszcze sterczy no to lewą bzzz a potem prawa znowu zwis i tak w koło Wojciechowo. Szkoda kobiet ( Rourke wygląda kozacko po tych operacjach uważam)
Jacek:
Taa, mozna se tylko wyobrazic – no ale tu chyba nie chodziło o jakieś zmarszczki tylko jakas kompletna ‘przebudowę krajobrazu’ – jakby na jakiś casting ‘Jokera’ – nie?!
A o Rourke to chyba żartujesz – no co ty?! No bo raczej bardzo male jest dzis zapotrzebowanie na postacie a la: strach na wróble’’ – niestety. ????????
Ja:
Śmiertelniem poważny Jacku. Jest dla mnie Rourke zjawiskiem całościowym. Od Dziewięć i pół tygodnia ( chała,ale co robić dla mnie kiedyś inspirująca), przez Angel Heart ( pazur De Niro obiera jajko na twardo), The Wrestler ( ścieżka koki w kiblu) do Pałacu ( zawał przez nieślubnego Czecha). Wydaje mi się, że on z tym ringiem w pewnym momencie był na serio ( niech Gospodarz to oceni) i jego twarz solidnie zbita a teraz nabita boksem i botoksem przekonuje mnie, ufam mu i bardzo czekam na jego następny film, mam nadzieję, że będzie. Lubię go i tyle.
Czwartek, 21 listopada
Śnił mi się przed chwilą P. Próbowałem go zatrzymać, wytłumaczyć, że taką decyzję podejmuje się tylko raz, że może nie dzisiaj. Nie odpowiedział. Był jak zawsze dobrze ubrany. Spojrzał na mnie, jego oczy nie chciały już niczego udawać ani ukrywać. Powszednie jak chleb cierpienie stępiło szlachetność jego rysów. Uściskałem go i wyszedłem. Okno było jeszcze zamknięte.
P. był matematykiem z wykształcenia i jednym z pierwszych absolwentów MBA w Polsce. Pracował z pieniędzmi nic do nich nie czując. W domu nie miał telewizora, jeździł żadnym autem. Wakacje spędzał z żoną podróżując do miejsc zupełnie nie katalogowych. Nie mieli dzieci. Pamiętam jego opowieść z jakiejś azjatyckiej kopalni odkrywkowej, gdzie harujący za grosze ludzie od wydobywanego tam skarbu mają niebieskie twarze, których nigdy nie myją, bo ciężko schodzi.
P. był szlachetnym i wrażliwym człowiekiem. Dzielnie sobie radził z życiem do Zarazy. Powtarzalność i codzienność liczb, które dla większości jego klientów stanowiły sens wszystkiego a dla niego było tylko tym czym były, czyli cyframi pomagającymi uśmierzyć życie. Jego dusza wyła z bólu. W pożegnalnym liście uporządkował wszystkie swoje sprawy materialne. Jak na matematyka przystało wybrał odpowiednią budowę oraz piętro.
Myślę, że jeszcze będę Go śnił i kto wie, może zamienimy dwa słowa o jakiejś trzeciej nad ranem, kiedy wszystko jest dokładnie takim jakim jest: cyfrą, liczbą, konsekwencją. Poza tym wierzę w to co niewidzialne, energię także tę dobrą a P. był wspaniałym człowiekiem i spotykać się z nim we śnie to zaszczyt oraz wielka przyjemność.
Piątek, 22 listopada
Córka Kaczmarskiego znowu wydaje, tym razem książkę. Media mają co żreć a publiczność święcie oburzona bądź równie święcie zachwycona. W jednym z wywiadów Piłsudski współczuł synom Mickiewicza tłumacząc tym brak własnego potomka. Dopiero dziś sprawdziłem: synowie pana Adama mieli się świetnie, żyli długo i chyba szczęśliwie, bo ludzie złamani rzadko dożywają osiemdziesiątki. Starszy z nich dbał o spuściznę po ojcu, młodszy był urzędnikiem.
Marszałkowi najwyraźniej chodziło o jakąś dorównującą ojcom synowską karierę wodza albo wieszcza, podczas gdy próby zrobienia tej pierwszej są z reguły świadectwem wielkiej ułomności charakteru a drugiej rzadko kończą się szczęśliwie, co poświadcza w wywiadach pani Patrycja, obecnie już trzydziestosześciolatka.
Artystą podobnie zresztą jak wodzem można tylko być nigdy stawać się i nie jest to kwestia indywidualnego wyboru, ale losu, który w pakiecie obsypuje wybranka depresjami, nałogami, niedojrzałością, agresją dzięki czemu tenże ma szansę pozostawić po sobie kilka dzieł, krzywdę bliskich oraz zachwyt publiczności. Mało było takich, którym udało się pozostawić po sobie tylko dzieła z zachwytem.
A to jest prawdziwie wielka sztuka: żyć szczęśliwie, kochać i być kochanym, gdzieś pracować albo coś tam tworzyć a po śmierci odwiedzać w snach swoich bliskich, którzy potem uśmiechać się będą pod nosem na nasze wspomnienie i podnosić wzrok do nieba, bo a nuż pokażemy się im na jawie.
Sobota, 23 listopada
The Economist donosi, że Chiny są liderem w produkcji czystej (cokolwiek to znaczy) energii. Jednym z powodów tego jest powszechna oszczędność Chińczyków, więc mają co i w co inwestować. Mało nie spadłem z kibla (tak, tam też czytam). Tyle lat tam mieszkałem ( w Chinach) a nie wpadłem na to porównanie wiedząc, że nawet naj naj i po stokroć najuboższa pani sprzątaczka z prowincji, o której nikt nie słyszał co miesiąc odkłada jedną trzecią swojej harówy na konto ( czasem niestety próbuje ją inwestować na giełdzie, co jest dla zawodowych spekulantów sygnałem do ewakuacji )a jej amerykańska odpowiedniczka oraz jej pracodawcy z pracodawcami pracodawców pracodawców, czyli amerykańska klasa średnia ( Adamu Adamu) cały czas ma długi, dzieląc swoje życie na pracę oraz konsumpcję na kredyt. Tak na niewidocznym marginesie: kto jest większym niewolnikiem, ten co ma czy ten, któremu wydaje się, że ma bądź będzie miał? Miau. Poniżej moja ulubiona scena wyjaśniająca tamte, te i przyszłe wybory Stanach (od 37 sekundy):
Włodek:
Wszystko razem: Twoje Tomku ostatnie refleksje i Julek piękne. Dopada mnie czasem, ostatnio czasem częściej, potrzeba nazwania mojej emocjonalnej kondycji i zaksięgowania (winien – ma) kilkudziesięciu tysięcy przeżytych dni. Nie bardzo wychodzi, bo słabo się przykładam i nużące to jest. Na szczęście jest „dzisiaj” mniej, lub bardziej dobre, zdrowe i wzruszające szczeniacką radością bliskości uśmiechniętych czarnych oczu Nadii, dotyku aksamitu Jej ciała i wspólnego wymyślania – co dzisiaj razem. Ciągle kombinuję; co mogę powiedzieć o Twojej koncepcji inscenizacji dramatu karla i jego ojca. Chyba ten drugi jest mi mocniejszy.
Dzisiaj jest najważniejsze, myślę sobie Włodku. O wiele ważniejsze od wczoraj i ociupinkę mniej ważne od jutra.
Poniedziałek, 25 listopada
We Flandrii od wczoraj jak w Kieleckiem, strach wsiąść na rower taki wiatr.
Im głębiej w las, czyli życie coraz niechętniej Wajda komentuje to co na włościach swych wyczyniają biskupi trupi i prałaci piłaci nie dostrzegając przy tym najprostszego z prostych związku przyczynowo skutkowego, dzięki któremu głównym zwycięzcą nie byli ani uwłaszczeni zawodowcy z PZPR ani dzielni amatorzy kombinatorzy z opozycji tylko właśnie Kościół, który zgarnął główną pulę liczoną w miliardach dolarów. I nic w tym dziwnego w końcu ciężko zapracował na swoje zwycięstwo rozejmując, wspierając i załatwiając obu stronom konfliktu rozwiązania marne ale realne a co najważniejsze w czasach komuny kościoły trzeszczały w szwach i nie wynikało to tylko z ograniczeń w budowie nowych, bo uczestnictwo było rekordowe a polska wizyta papieża w 1979 roku przeraziła nawet Leonida Breżniewa, sybarytę i praktyka z natury, który całe życie umiał wyczuć pismo nosem.
Wtorek, 26 listopada
Andrzej Mleczko po 45 latach odchodzi z Polityki. Czyli razem zaczynaliśmy: on w niej rysować ja ją czytać. Rok 1979 był rokiem wielkiej zimy, spaliśmy całą rodziną w jednym pokoju, bo w dziecinnym był na ścianie lód. Wszystko przez antenę do oglądania dwójki, która odbierała tylko z kierunku Kajkowskiego. Ojciec wywiercił, ale źle zabezpieczył i nie można już było od wtedy wszystkiego zwalać tylko na Gierka.
Miałem dwanaście lat i ogromna płachta Polityki wzbudzała we mnie odruchowy szacunek. Do czytania rozkładałem ją na dywanie pod telewizorem, w którym okupiony nagłym ochłodzeniem klimatu program drugi telewizji polskiej nadawał o szesnastej lekcje języków obcych. Robiło się światowo.
Czytam, że Mleczko odchodzi przez cenzurę. Czyżby za karykaturę prezydenta elekta albo jakiegoś biskupa? Obawiam się, że nie. Obawiam się, że w Polityce zrobiło się światowo. Szkoda.
Misza na niedawnej kolacji w Belgradzie zauważył, że przed nami ostatnie odcinki życia i :,,.. Razilazimo se deco -rozstajemy się, dzieciaki!”. Powiedział to jednak bez żadnej melancholii czy smutku, bardziej skonstatował dla wyciągnięcia odpowiednich wniosków. Misza buduje piękny dom pod Belgradem, z Darinką zachowują się tak, jakby mieli maturę na karku a każde z nimi spotkanie to ładowanie akumulatorów na następnych sto tysięcy kilometrów życia.
Utorak, 26. novembar
Na nedavnoj večeri u Beogradu, Miša je najavio da su pred nama poslednje epizode nase serije: “…Razilazimo se deco – rastajemo se deco, ipak je to rekao bez ikakve melanholije i tuge nego je napravio zakljucak da bi izveo odgovarajuće korake: Miša gradi prelepu kuću u blizini Beograda, sa Darinkom ponašaju se kao da su položili maturu, a svaki susret sa njima prilika je za mene da napunim svoje baterije za sledećih sto hiljada kilometara zivota.
Misza:
Dragi moj T… u ovo vreme kada ima veoma malo lepih misli i lepih reči…
Hvala!
27 listopada
Środa przed czwartkiem, wiadomo.
Wajda z Oczyszczonych Warlikowskiego pamięta tylko peep-show Celińskiej. Oglądałem ten spektakl kilka lat później w Belgradzie i też tylko to zapamiętałem. Zupełnie jak niektóre seriale: dużo pięknych scen, ale chuj raczy wiedzieć o co w tym wszystkim chodziło.
Czytam Dom Rothschildów Fergusona Nialla. Autor jest historykiem więc pierwsze kilkadziesiąt stron poświęca obalaniu historycznych fake newsów. Wszystkie romantyczne rewolucje i bunty lat dwudziestych XIX wieku z dekabrystami włącznie powodowane były deficytem budżetowym a przez to nędznymi żołdami dla weteranów napoleońskich wojen.
Konsekwencją każdej wojny są kombatanci i bieda. Pamiętam to dobrze z Jugosławii, a przecież tamta wojna była ,,niskokaloryczna” w porównaniu do tej obecnie. Każda też chyba wielka wojna zaczyna się od czyszczenia mundurów galowych na defiladę zwycięstwa, która ma się odbyć tydzień, dwa no góra miesiąc.
Wpływ serialu na życie: bardzo nam zasmakował rumuński chleb ze sklepu na rogu.
Czwartek, 28 listopada
Flandria (jeszcze)
Sieć od rana trzeszczy w szwach: poseł Łajza kupił sobie nowe okulary, polski minister obrony wdał się w polemikę z magistrem inżynierem Melonem a Kotłownia studiował tylko się nie zaciągał. Strach pomyśleć co się wydarzy po obiedzie, szczęściem będę wtedy w samolocie.
W Krakowie jakiś idiota porównał los jakiejś dyrektorki jakiegoś muzeum do losu ofiar Zagłady. Nie wiem co gorsze: negacja Holocaustu czy jego wykorzystywanie do załatwiania swoich małych, zasranych interesów tak jak to czyni teraz na większą skalę państwo Izrael, które jak każde państwo ma oczywiście prawo do swoich mitów, bajek oraz połajanek, ale wykorzystywanie jedynej w dziejach ludzkości eksterminacji dokonanej zgodnie z obowiązującym prawem i z użyciem struktur państwa mordercy do usprawiedliwiania świństw własnych jest nie tylko obrzydliwe, ale pozbawia nas i tak już marnych szans na ogarnięcie rozumem Zagłady.
Sobota, 30 listopada
Teneryfa, koncert Kultu
Tak,tak,tak,tak,tak,tak,tak,tak
Tak,tak,tak,tak,tak,tak,tak,tak
Te Czasy właśnie powtórzyły się
Ach, jakże było wspaniale!!!
Poniedziałek, Flandria i grudzień
Obejrzałem serbski serial Sablija, obejrzałem jednym haustem, bo nie dość, że dobry to jeszcze osobiście mi bliski, bliski na jakiś trzysta metrów, czyli dystans, jaki mnie wtedy dzielił od miejsca zamachu. Przez szybę starego fiata Punto widziałem przerażonych ochroniarzy. Widziałem też kolumny wojskowych furgonetek, które zaraz jednak pognały z powrotem do koszar na Banjici, szybko jak na wystraszony rozkaz kogoś kto się rozmyślił i nie dotrzymał danego słowa.
Moją pierwszą reakcją był telefon do przyjaciela, działacza starej serbskiej opozycji z ofertą noclegu na kilka dni, dopóki sytuacja się nie wyjaśni. W języku šatrovačkim, czyli gangsterskim slangu używanym w serialu zaproponowałem mu štek- po naszemu norę, dziuplę, bunkier.
Premier Đinđić nie wchodził, ale wbiegał na schody. Taki miał zwyczaj. Co drugi, trzeci stopień. Mówił szybko. Na prośbę Willy Brandta Tito zgodził się wypuścić go z Jugosławii. Filozof, uczeń Habermasa, był jedynym politykiem, po którego śmierci płakałem podobnie zresztą jak wczoraj, kiedy pojawił się w końcówce serialu. Szczęściem nie siedziałem już w samolocie z Teneryfy i nie musiałem udawać, że mnie oczy swędzą.
O tym, że przygotowywany jest na niego zamach wiadomo było już jesienią poprzedniego roku. , Pičke” – tak nazwał swoich przyszłych zabójców Premier na wieść o ich planach, tuż przed ostatnią podróżą do Bośni.
Nie będę punktować serialu, bo jest dobry a aktorzy wspaniali. Nie będę się czepiać, że serialowy premier ma drugi podbródek, podczas gdy On był człowiekiem szczupłym, wysportowanym- dokumentów codzienne tomów tony przeglądał na rowerze treningowym w swoim gabinecie.
Także Duća aka Šiptar , szef zemunskiego klanu ma na ekranie twarz nie taką, prostacko złą, napuchniętą jeszcze od rakiji chociaż był abstynentem i zwalczał alkohol (dosłownie) w swoich szeregach. Duća twarz miał dobrą, dziecięcą prawie, często uśmiechniętą, zło czaiło się w oczach.
To co mi jednak przeszkadza, to artystyczna interpretacja śmierci szefów gangu, tak jak gdyby ci, którzy odwołali wtedy ciężarówki do koszar nadal stanowili zagrożenie, a przecież minęło ponad dwadzieścia lat, ileś rządów, reform czy skandali.
Kum i Duća jeśli naprawdę zginęli w czasie ucieczki, to uciekając musieli co chwila padać na sterczące w kułak kamienie. Sądząc po policyjnych fotografiach musieli to robić kilkadziesiąt razy dziennie, przez kilka dni z taką samą siłą. Wszystkie strony konfliktu miały interes w informacji, gdzie są zapisy rozmów i wizyt w siedzibie klanu na Shilerovej, którą na wszelki wypadek oraz znak zwycięstwa państwa nad klanem zburzono kilka dni po zamachu, što je sigur sigur je-co jest pewne, to jest pewne.
Są jeszcze w tym filmie przyjaciele oraz stronnicy Premiera, także ci z wszechwładnego wtedy Zachodu. Chciałem ich stawić w cudzysłów, ale to za mało, nieadekwatnie. Rzadko bo rzadko mówi się o kimś w Belgradzie: govno od ćoveka- tak już lepiej.
Za mało było też w serialu Milorada Ulemeka Legiji, który apelował kilka dni temu o warunkowe zwolnienie. W ramach więziennej pracy plecie teraz wieńce dla zakładu pogrzebowego w Pożarevcu, podobno hit sezonu na cmentarzach. Przeszedł też z sukcesem kilka psychoterapii i nie stanowi już dla nikogo zagrożenia.
Wtorek, 3 grudnia
Czytam wydaną rok temu ,,Russia against modernity” Aleksandra Etkinda, rosyjskiego historyka urodzonego w Petersburgu. Gdyby autorem był ktoś z Zachodu, to poddałbym lekturę na wstępie tak już jestem znużony współczesnym bełkotem, nazwami wytrychami co to mają określić wszystko, ale także i nic.
Paleowspółczesność , czyli współczesność jaskiniowa i współczesność Gai ( łatwo o wniosek, że to ta właściwa) mają się nijak do opisu państwa made in Putin podobnie jak pasowanie go na oberlorda Vadera carbonowego imperium ziejącego dzień i noc cieplarnianym gazem.
Przypomniały mi się ,,Eksperymenty w myśleniu o Holocauście. Auschwitz: nowoczesność i filozofia” Milchmana i Rosenberga, którzy nazwawszy sprawców Zagłady nazistami stracili mój kredyt zaufania, bo nie można eksperymentować podmieniając w laboratorium oryginalne składniki.
Uczyć nie pouczając to obecnie rzadkość.
Warto jednak przebrnąć przez wstęp Etkinda, bo potem jak słusznie podejrzewałem zaczyna się analiza sowieckiego systemu opartego na wydobyciu – eksporcie surowców, z którego zyski inwestowane są za granicą, gdzie tworzą miejsca pracy, technologiczny postęp oraz wpływy do budżetu. Dla Rosji pozostaje kilku bogatych( w tym najbogatszy Putin), tani prąd oraz fabryki tarcz, dzid i hełmów do obrony dziur w ziemi.
Środa, 4 grudnia
Wracając do Etkinda w samym Belgradzie mieszka ponad czterdzieści tysięcy Rosjan z ostatniej fali emigracji. Niedawno widziałem przed moim hotelem dostawczaka oklejonego rosyjskimi reklamami. Są to przeważnie młodzi, zaradni i dobrze wykształceni ludzie, którzy założyli tutaj firmy.
To druga taka fala w historii Serbii, pierwsza była po bolszewickiej apokalipsie. Osiadł tu między innymi generał Wrangel. To do Belgradu Piłsudski wysłał w ramach przeprosin za zburzenie warszawskiej cerkwi obraz Aleksandra Newskiego. Biała rosyjska emigracja stała za rozwojem serbskiego komiksu.
Wszystko to wiem od profesor I. wykładowczyni na tamtejszym uniwersytecie. Przyjechała do Belgradu z paszportem nieistniejącego już ZSRR, a że urodziła się we wschodniej Ukrainie z rodziców dwojga narodowości miała potem problem z wyrobieniem jakiegokolwiek paszportu, szczególnie że pierwszym miejscem jej przesiedlenia był Zagrzeb, nie będący już wtedy częścią istniejącej jeszcze Jugosławii. Nikt się do niej nie chciał przyznać wyjaśniła śmiejąc się przy obiedzie.
Sprawdziłem kalendarz. Zjedliśmy z panią profesor wspólny obiad dokładnie dwa miesiące po wybuchu ostatniej wojny.
Atomowa” kolacja z profesor I., Rosjanką wykładającą na tutejszym uniwersytecie. Dziesiątki wątków ( I. znała na ten przykład reżysera Bałabanowa, tego od Gruz 200. Powiedziała o Nabokovie, że sam tłumaczył to co napisał po amerykańsku na rosyjski i dopiero w tłumaczeniu(własnym) widzi się prawdziwy geniusz. I. zgadza się z Catem Mackiewiczem w pełni, że kara śmierci awansowała Dostojewskiego z drugorzędnego pisarza rosyjskiego na pierwszorzędnego światowego. Okazuje się, że za serbskim komiksem stoją rosyjscy ,,biali” emigranci. Pani profesor jest autorytetem w temacie, przywiozłem jej z Polski od znajomego polskiego historyka, dzięki któremu ta kolacja, dwie torby komiksów z legendarnym Relaksem włącznie. I. wspomniała obraz Aleksandra Newskiego jaki Piłsudski w ramach przeprosin za zburzenie cerkwi w Warszawie wysłał do Belgradu. Szukam autora, ponoć słynny polski.
Czwartek, 5 grudnia
Flandria a wczoraj chyba grypa. Śniło mi się państwo opiekuńcze, w którym na każdym rogu rozdawano darmowy pieprz. Wódkę kupiłem sam, pomogło.
Flandryjka zainteresowana wynajmem naszego domu w Bajamar zapytała, jakie są tam teraz fale, bo jej czternastoletni syn to ,,fanatic surfer”. Fale są olbrzymie, bo jest bardzo wietrznie i gorąco brzmiała odpowiedź. Czy to jedynak- chciałem dopisać.
Flandryjska poczta swoim bałaganem przenosi mnie do błogich lat dzieciństwa. Przesyłki lądują do odbioru po drugiej stronie kraju, czyli godzinę samochodem od adresu, polecone listy docierają, co prawda z pewnym opóźnieniem ale nie ma co się czepiać, do rodzonego nadawcy ( życie temu wysłałem sam do siebie pocztówkę z Bangkoku, sam się o wszystkim powiadomiłem, podpisałem i pozdrowiłem -bardzo miłe uczucie, coś z kochaj bliźniego jak siebie samego), brakuje tylko telefonu w budce, gdzie mógłbym posłuchać Yesterday Beatlesów od połowy albo sprawdzić dokładny czas w zegarynce.
Wyszło mi potrójne F, jednak moll nie dur. Gruneberger w historii społecznej niemieckiej rzeszy opisuje spór partyjnych muzykologów na temat wartości dur i moll, z których pierwszy miał zawierać w sobie siłę oraz talent godne wielkiego narodu, natomiast drugi wiadomo, szkoda gadać. Szkopuł jednak w tym, że większość partyjnych pieśni w mollu była a nie durze. I ja podobnie staram się wybierać moll w życiu, pieśni i pisaniu.
Keine Dur, ein Moll nur!
Piątek, 6 grudnia
Stos książek przy łóżku w każdej chwili grozi zawaleniem. Wprowadziłem tymczasowy zakaz sięgania po lektury z półki, w końcu tutaj mieszka dziecko! Ponadto kto nie ma szczęścia w domu nie znajdzie go w ojczyźnie, czy jakoś tak, więc czytaj co masz.
Stos gaszę od góry ze strachem patrząc na spód, gdzie czeka mnie napoczęty ledwie Kafka. Po drodze Na drini cuprija Andrica, biografia Rothschildów, ostatni tom Wajdy- wyliczam z pamięci. Jest jeszcze jakieś tomiszcze odwrócone grzbietem do ściany, bardzo praktyczne bo podtrzymuje konstrukcję i chyba rosyjska biografia Breżniewa, spisana przez kogoś mu bliskiego; powinno być w niej zdjęcie Leonida w okularach a’la JFK na motorówce.
Kupiłem właśnie biografię Marqueza, przyjdzie razem z Al Pacino.
O czym ja tu pisałem? Aha, w życiu bardzo ważna jest konsekwencja oraz porządek.
Poseł Łajza wstąpił w ostatni weekend do zakonu największego Polaka i zrobił sobie zdjęcie w habicie na tle pomnika największego Polaka. Wczoraj natomiast zrzekł się immunitetu. Nowy męczennik za wiarę? Stos?! Oczywiście sztos, ale historia jest już filmowa.
Zacząłem Conclave z Ralphem Fiennesem, Stanleyem Tucci i naszym Jackiem Komanem w roli polskiego biskupa Janusza i złapałem się na tym, że mi się za bardzo nie chce tego oglądać, bo życie przerosło wszystkie możliwe scenariusze. Wyjątkowa na swój sposób sytuacja, pojedynek Kościoła z Hollywood (Godzilla kontra Hedora): spróbujcie wymyśleć coś takiego, czego my już nie zrobiliśmy ha!
Julkowi też się oberwało zakazem. Świnka Pepa, Miś Uszatek, Peter Rabbit czy Reksio proszę bardzo, natomiast żadnych amerykańskich bajek w telewizorze. Są agresywne, pulsujące, głośne i głupie. Na stos z nimi, na stos.
Sobota, 7 grudnia
Po cichutku, pomalutku, poza ekranami telefonów w Syrii dzieją się nieklikane przez nikogo rzeczy. Zwycięzca niedawnego teleturnieju al-Asad wysyła rodzinę za granicę: żona z dziećmi do Moskwy, reszta do Emiratów.
Jacyś tajemniczy rebelianci maszerują na stolicę zdobywając miasto po mieście. Ostatnio zajęli Deir ez-Zor miasto niemające szczęścia w najnowszej historii, będąc nieustannie zdobywanym, okrążanym, ponownie okupowanym i niszczonym.
Po armeńsku jego nazwę wymawia się jako Der Zor- dla Ormian to miejsce przeklęte, ostatni przystanek śmierci w czasie tureckiego ludobójstwa, którego przecież do niedawna w ogóle nie było, podobnie jak teraz w Syrii nie dzieje się przecież nic.
Nie ginie tam teraz nikt, dzieci z pewnością chodzą do szkoły, ich mamy dbają o dom a uśmiechnięci ojcowie zarabiają na chleb. Wszyscy czekają piątku, kiedy zaczyna się tradycyjny weekend i można spotkać się z przyjaciółmi albo wyjechać na piknik za miasto. Syria to przecież piękny kraj.
Adolf h. w tak zwanym cytacie armeńskim pyta retorycznie: ,, Kto w naszych czasach jeszcze mówi o eksterminacji Ormian?” A kto w NASZYCH czasach mówi jeszcze o Syryjczykach? Tyle się przecież na świecie ważnych rzeczy dzieje.
Niedziela, 8 grudnia
Flandria złośliwa. Nie dość, że wichura, deszcz i zimno to jeszcze słońce jak na przesłuchaniu prosto w twarz bez żadnych tęcz oczywiście; ot tak znalazło sobie dziurę w chmurach i ślepi wszystkim na złość.
Wajda między Panem Tadeuszem a Zemstą szukał materiału na scenariusz. Ktoś podsunął mu Stankiewicza Eustachego Rylskiego. Powieść wyszła w połowie lat osiemdziesiątych ubiegłej rzeczywistości, chyba w tygodniku Literatura były fragmenty. Pamiętam, że przecierałem oczy z wrażenia w trakcie czytania. Nikt do wtedy tak po polsku nie pisał, nikt tak tej polskości czymkolwiek by ona nie była (bardziej kulą niż skrzydłem) na szywrot z wywrotem nie nicował. Gombrowicz był paniczem z dobrego dworu, z którego okien zawsze widać tylko ładnie tymczasem Rylski pisał i pisze jak bandyta, jego język jest skondensowany jak grypsera, zdania krótkie, mocne i nie potrzebują kropki, żeby się zatrzymać i pomyśleć jeszcze raz. Ciekawe, ile razy Rylski skreśla stronę, bo Ivo Andrić kreślił po kilkadziesiąt razy. Obaj są dla mnie mistrzami w kategorii ciężar właściwy zdania, każdy oczywiście w swoim języku.
Duży Wajdy błąd, że przeoczył właśnie wtedy Stankiewicza i to On reżyser Kanału, Popiołu, Ziemi itd. Mistrz dał się chyba okraść przez Sierpień 80, przez te wszystkie cudaczne nadzieje, prawdziwe klęski oraz urojone sukcesy, z których na koniec wyłoniła się Polska dokładnie taka jaką zawsze była niezmieniona nawet na jotę: smutna, brzydka, rylska.
Poniedziałek, 9 grudnia
Reuters o panu Martinez, sześćdziesięcioośmioletnim anatomopatologu, którego dziadek balsamował zwłoki generała Franco. Dwa lata temu pan Martinez postanowił spokojnie się zestarzeć na kanaryjskiej wyspie El Hierro, która z ze swoimi jedenastoma tysiącami mieszkańców nie powinna dostarczać mu zbyt wiele materiału do pracy.
Dwa tysiące kilometrów, sześć dni podróży, przyczyny śmierci zawsze są te same: hipotermia i odwodnienie. Pan Martinez mówi, że w ciałach po otwarciu zamiast resztek jedzenia znajduje słoną wodę.
Wyspa ma tylko jeden stół w prosektorium bez klimatyzacji. Pan Martinez nigdy przedtem nie zajmował się trupami imigrantów. Trudno mu zatem przyzwyczaić się do braku emocji związanych z ludzką śmiercią. Z drugiej strony jego praca jest przez to łatwiejszą, nie musi odpowiadać na naglące pytania pogrążonej w żałobie rodziny.
Pogrzeby są ciche, szybkie i bezimienne. Oprócz grabarzy uczestniczą w nich miejscowi wolontariusze. Robią to z szacunku dla śmierci. I dla człowieka.
Na cmentarzu zaczyna brakować miejsc.
Wtorek, 10 grudnia
Pada, wieje, flandrzy a ja na to nic.
No prawie nic. Uczę się od Flamandów zgody na zimno i deszcz, zgody dodajmy przewrotnej, bo bardzo często w spodniach do kolan albo samym podkoszulku, kiedy na dworze aż plus sześć.
Julek w swoim wiejskim żłobku ma specjalny kombinezon wodo błoto odporny, w którym może się tarzać i tarza z resztą bandy do woli. W tym sezonie niżowym rezygnuję z roweru tylko kiedy zawieje powyżej pięćdziesięciu na godzinę, bo raz już spadającym liściem dostałem w pysk i nie było to ani miłe uczucie ani gałąź czy konar, tylko dorodny flamandzki liść.
Wczorajszy koncert w Turnhout brukselski zespół kameralny Carousel zaczął Mozartem, pod koniec którego moja głowa zaczęła niebezpiecznie kiwać się w przód i wstecz, a powieki opadać i podnosić w rytm wycieraczek samochodu marki Żuk. Webera przespałem całkowicie. Śniły mi się rzeczy dziwne i niesprawdzone. Doszedłem w nich do kilku konkluzji, między innymi tej, że waltornia to jednak kozacki instrument. Obudziły mnie brawa na koniec pierwszej części.
Do drugiej zasiadłem wypoczęty i w świetnym nastroju. Septet Beethovena młodzi muzycy wykonali tak pięknie, że aż żal mi się zrobiło za część pierwszą, przekonkludowaną.
Czytam teraz, że był to hit nad hity na ówczesnych salonach a Beethoven szczerze nienawidził tego numeru. Podobnie zresztą Saint-Saëns, który Karnawał Zwierząt pozwolił opublikować dopiero po swoim trupie, co też się i stało. Widać każdy artysta musi mieć swojego Baranka. Taki los!
xxxxxx
Zapiski wigilijne 2024
Chris Rea. Driving home for Christmas
Trzeba mieć Dom, żeby gdzieś jechać. Syria już nie istnieje, nawet w teorii. Mapy pocięte, nazwy pokreślone. Dawno temu w Belgradzie nie miałem dokąd jechać. Tranzystor na kaloryferze odbierał warszawską Jedynkę. Zespół Mazowsze wzruszył mnie do łez. Spać poszedłem trzeźwy.
Lonely this Christmas
Całe życie byłem bożoświęcie przekonany, że to śpiewa Król. Jezu (wszystkiego najlepszego z okazji urodzin by the way) ile ja się go naszukałem! Dopiero dziś z lyrics wyszło, że to Glam Rock Star Mud, 1974 hit. Chłopak miał 28 lat i nagrał, bo Elvisa pokochał niemal jak ja.
Jest takie stopniowanie w czarnogórskim przymiotnika piękny: lep, lepsi, ko JA! -piękny, piękniejszy, jak JA!.
CDN
Szedłem ze swoją Mamą przez ostródzki śnieg w butach numer sześć na Wigilię do dziadków. Wszystko skrzypiało i kolorzyło, jak tego wieczoru właśnie wypada. Kako valja i trebuje mawiają w Bośni- jak wypada i trzeba.
Na wysokości bramy do białych koszar ( róg Czarneckiego z Kopernika), drogę przeciął nam zgarbiony pijak. Wokół była cisza święta i światło żółte w oknach. Zadarłem głowę do góry i spytałem: Mamo kto to? To biedny człowiek synku, alkoholik, spędzi święta sam.
Postanowiłem wtedy sobie nigdy nie zostać alkoholikiem.
Środa, 11 grudnia, Flandria
Julek dostał na czas choroby w domu opiekunkę z rozdzielnika. Pani Elke jest pielęgniarką i dorabia sobie w ten sposób. Wyraźnie nami zaciekawiona usłyszawszy, że przyjechaliśmy tutaj nie z Polski a z Chin zapytała co nas do tego skłoniło. ,,Pogoda” wypaliłem bez zastanowienia i celnie, śmiech eksplodował.
Na granicy holenderskiej znowu łapią… Kontrole anty-imigranckie. Codziennie swoim pancernym rowerem przekraczam po kilka razy tę granicę skrzętnie ukrytą w krzakach i przydrożnych rowach, a w takim Nassau są budynki co to z frontu holenderskie, ale od podwórka to już nie. W czasach Zarazy działały tam lokale tylko z holenderskimi drzwiami, niektórzy podobno przebijali nowe.
Ciekawe, może już na mojej rowerowej ścieżce z wczoraj zasieki kolczaste i pogranicznicy niderlandzcy w pełnym rynsztunku? Kolejna granica śmieszności na oścież otwarta. Ważne jednak, że elektorat zadowolony. Wiadomo, śmiech to zdrowie.
Czwartek, 12 grudnia, 2045 roku
Jak podaje portal Bite Und Click Kazik wyjeżdża z Teneryfy. Pierwszy raz od dwudziestu lat koncert grupy Kult odbędzie się poza wyspą, a dokładnie w Kutnie. Ponad milionowa Polonia teneryfska zapowiedziała swój masowy udział w tym wydarzeniu. Burmistrz Santa Cruz de Tenerife Edward Juan Sobiebroda obiecał dziesięć darmowych statków na trasie Kanary Gdynia. Bite und Click a będzie GIT!
xxxx
Wchodzę pod stół i odszczekuję swoją wcześniejszą krytykę książki Etkinda. Jak zwykle bywa z dobrymi książkami najlepsze fragmenty znaleźć można w okolicach środkowej zszywki. Etkind opisuje hipotetyczny los hipotetycznego moskiewskiego urzędnika, członka współczesnej rosyjskiej elity liczonej na kilkadziesiąt tysięcy portfeli razy naście milionów dolarów za granicą. Otóż ów urzędnik pokupował sobie nieruchomości na Zachodzie, wysłał tam rodzinę, dzieci znalazły w sąsiedztwie willi dobrą i drogą szkołę, ba! paszport sobie nawet kupił. I nagle 2015 i Chujnia! Zamiast latać w każdy weekend do ukochanych musi on zostać w Moskwie, bo taki jest prikaz Putina, bo cierpieć za Krym warto i więcej podróżować na Zachód nie nada. A on ten Krym ma serdecznie w dupie, on by do żony, do dzieci poleciał, kto wie może z międzylądowaniem do kochanki. I zaczynają się problemy, umęczona dusza wyje dzień, noc: depresja, alkoholizm i skok ze szpitalnego parapetu. Wszyscy myślą, że ktoś go w plecy szturchnął w tym oknie a on tak sam z siebie poleciał, zamiast do swoich na Zachód to w pizdu, bo żyć tak się nie da.
Piątek, 13 grudnia
Miałem dwa sny, jeden wstrętny drugi ładny. W pierwszym stanął przede mną kandydat na prezydenta i próbował mi wręczyć białą koszulę z haftem swojego nazwiska na prawym kołnierzyku. Odmówiłem. Kandydat nalegał. Odmówiłem po raz drugi. ,,Za darmo” wyjęczał. Zasnąłem i tak już przecież śpiąc, dzięki czemu przeniosłem się do drugiego snu.
Było nas tam więcej śniących w szkolnej sali, ale tylko ja dostrzegłem przechodzącego korytarzem Stanisława Tyma. Podbiegłem, stanąłem przed nim jak uczniak i oznajmiłem, że ja też chcę po śmierci odwiedzać ludzi w dobrych snach. Uśmiechnął się i klepiąc mnie po ramieniu powiedział, że to wcale nie jest takie trudne.
Dostałem od przyjaciół na urodziny test DNA mający zdemaskować moich przodków. Przez dwa miesiąca podchodziłem do testu jak do jeża nie dlatego, że wątpiłem w swoją rasową czystość, ale z powodu niemieckiego laboratorium, które sprawą miało się zająć. Jakoś tak niekomfortowo mi z tym było, jednak prezent to prezent więc w końcu ampułkę ze śliną wysłałem. Przedwczoraj przyszły rezultaty.
Kto ty jesteś? Polak niecały, bo mi ćwiartki brak. Jedna czwarta moich genów jest zamiejscowa- połowa z Bałkanów, a druga to mieszanka Irlandii ze Szkocją. No i wszystko jasne! Teraz rozumiem, dlaczego dzieści lat temu w Stambule na Laleli sprzedawcy krzyczeli za mną : Jugo! Jugo ! Izvoli… I dlaczego w Belgradzie jak w domu a moja córka zamiast polskich gołąbków robi serbską sarmę. Agnieszka ucieszyła się rezultatami, a ja głupi w pierwszym momencie pomyślałem, że to z mojego powodu. Pośrednio tak. Druga połowa brakującej ćwiartki tłumaczy natomiast moje nieracjonalne umiłowanie ciemnych piw typu stout przepijanych whisky shot’s gdy za oknem deszcz.
Z laboratorium zaczynają mi przysyłać namiary do dalszej rodziny. Wszystkich dzieci wszystkich moich kuzynów czwartego stopnia musi być całkiem niezła gromadka, a przy stopniu siódmym to już pewnie większa część ludzkości. Hmm…
Sobota, czternastego
Flandria, ostatnie godziny grudziny gadziny
Więzienie w Polsce spowszedniało. Wsadzają kogo i gdzie popadnie a potem się zobaczy. Chyba nie ma drugiego kraju w naszej strefie cywilizacyjnej, gdzie siedziałoby tylu byłych i obecnych polityków. Nawet za komuny swoich tak nie wsadzali. Gierek z Jaroszewiczem pomarzli trochę w ośrodku wczasowym zimy roku pamiętnego, ale żaden z nich celi per se nie zaliczył. Z władzy na władzę proces(y) się intensyfikuje, no bo trzeba pięknym za nadobne razy kilka plus coś jeszcze od siebie. Pewnie wiele ma to wspólnego z polską kulturą prawną rodem z czworaków, w której najpierw wali się w mordę a dopiero potem słucha-areszty śledcze są niczym opieka zdrowotna powszechnie dostępne.
Jak tak dalej pójdzie to wkrótce zaczną się rozstrzeliwać. A kiedy wszyscy się już rozstrzelają i nie będzie już nic, wtedy wróci normalność. Tylko po co.
Niedziela, niedziela ta pierwsza niedziela
Teneryfskie lotnisko jak Kercelak. Kiedy przyleciałem tu pierwszy raz na początku Zarazy ostatnim katowickim z trzynastką pasażerów, to oprócz obsługi na hali przylotów byliśmy tylko my. Auta, po które trzeba teraz stać godzinę w ogonku kosztowały wtedy siedem euro dzień. Z autostrady widać Gran Canarię, rzadki widok.
Zostawiłem w domu tam dzienniki Wajdy, niech zaczeka i tak to już ostatni tom. W domu tutaj czeka na mnie pół półki zapasów, powinno styknąć do końca lutego. Dużo myślałem o Wajdzie ostatnimi czasy. W jego dzienniku projekty, nowe pomysły ze szkicami wyskakują co strona. Nad samym Katyniem, który bardzo mnie wzruszył i którego sobie sfilmowanego inaczej nie wyobrażam, pracował pół życia.
Dla mnie Wajda to obok Polańskiego i Smarzowskiego najwybitniejszy polski reżyser, reżyser uniwersalny, reżyser światowego formatu. A że kokietował władzę i wzajemnie? Po pierwsze nic nowego w historii, bo mecenat płaci więc żąda. Po drugie bez tych zakulisowych przepychanek Człowiek z marmuru byłby na półce, a wtedy kto wie czy czerwcowa pielgrzymka odpaliłaby wielki sierpień.
Nie wiedzieć czemu jego Biesy przeszły zupełnie bez echa. Dla mnie piękny film a w IMDB raptem sześć punktów z haczykiem.
Bajamar puste niezmiennie bez względu na to czy zaraza jest czy jej nie ma. Z turystów są tylko surferzy i przyjezdni z Santa Cruz- są tacy, którzy spędzają tu całe wakacje. Wakacje dwadzieścia minut samochodem od domu. Piękne.
Poniedziałek, 16 grudnia, Bajamar
Wieje. Szkoły, przedszkola i żłobki zamknięte. Palma przed domem ledwie się trzyma, ale że robi to sądząc po jej wzroście od wielu lat to wiadomo, że wytrzyma. W końcu to tylko pomarańczowy alarm. Ciekawe, że nikt jeszcze nie wpadł na klasyfikację nieszczęść ludzkich od powiedzmy lekkich porywów wiatru do wyrwania z korzeniami.
Czytam teraz, że Elena Ceaușescu podczas ostatniego przemówienia męża, kiedy tłum zaczął gwizdać i przerywać była przekonana, że musiała zatrząść się ziemia- dosłownie a nie w przenośni.
Środa, 18 grudnia
Nad Bajamar calima a w telefonie sceny z Breaking Bad z ,,podłożonymi” twarzami możnych świata tego. Genialny pomysł. Kiedyś wydawało nam się, że żyjemy w matriksie. Było to bardzo dobre kiedyś, niewinne, przedwojenne z dobrymi widokami na nowe tysiąclecie. Jednak historia zamiast się skończyć nabrała tylko oddechu i zamieniła matrix w streaming, który wyjaśnia wszystko choć nie znaczy nic i który mutuje w zależności od coraz niższych dzięki sobie samemu wymagań publiczności, którą jeśli jest zbyt nieznośna na końcu zawsze można zabić, najlepiej jakąś dużą wojną.
Piątek, 20 grudnia
Wróciłem do lektury Clausewitza, który zaledwie po roku przestał mnie brzydzić i razić. Mało tego, zacząłem doceniać jego pruską celność w przepisach na zabijanie milionów dla dobra następnych milionów, co to będą miały kiedyś obie nogi umyte. Bitwy średniowieczne to według autora tylko chamskie bijatyki.
Sobota, 21 grudnia
Urodziny Julka w małej fince nad Atlantykiem. Prócz Teneryfczyków i Polaków goście z Sarajewa, Petersburga, Szanghaju i Wenezueli. Kijów nie dojechał, bo coś im pilnie wypadło. Bajamarska Arka Noego, w której nie ma miejsca dla Clausewitza, bo działka niewielka i trochę tłok.
Zapiski wigilijne 2024
John Lennon. War is over.
Sprawdziłem mapę. Moje mieszkanie w Timisoarze znajdowało się dokładnie naprzeciwko koszar przy ulicy Calea Lipovei, gdzie według Wikipedii toczyły się najcięższe walki. Miasto było zablokowane. Nie można było ani wejść, ani wyjść. Snajperzy Securitate podkręcali jeszcze atmosferę strzelając gdzie popadnie z dachów. Pod operą stojący obok mnie wielki rumuński chłop w futrze dostał jak na kreskówce, nawet mu krew nie zdążyła trysnąć tylko PUFF i dziura na ramieniu. Ktoś go zaraz zabrał do ambulansu, a mi dopiero parę dni temu przyszło do głowy, że była ona, moja głowa znaczy się na wysokości jego ramienia a strzelec może wcale nie rumuńskiego chłopa miał na myśli.
Po przekroczeniu granicy zdałem Węgrom raport jak należy, bo przecież w Timisoarze na początku to o nich chodziło, potem w Warszawie Reuters i Wyborcza (jeszcze w przedszkolu). Wróciłem do domu na święta, bo wtedy nic ważniejszego dla mnie nie istniało. Żadna rewolucja nie miała szans z Wigilią. W przeddzień Świąt zadzwonili do mnie z redakcji, żeby ich przeprowadzić przez granicę, bo od węgierskiej strony Rumuni nie wpuszczają.
To był TEN moment, kiedy decyduje się przyszłość. Miałem dwadzieścia dwa lata. Adrenalina i obcowanie ze śmiercią wciągają bardziej niż kokainę nos. Instynktownie czułem, że jeśli pojadę z nimi to za chwilę wyląduję w jakimś Salwadorze, bo już nigdy nie będę miał dość i zawsze będę chciał więcej. W ekipie Wyborczej był Krzysztof Miller, wspaniały fotograf, który kulom się nie kłaniał i którego późniejsze życie potwierdziło moje młodzieńcze przypuszczenia.
Odmówiłem. W Wigilię ruszył Bukareszt. Strzelała cała Rumunia. Dziennik telewizyjny zakończył relację stamtąd kolędą Lennona, która od wtedy nieodmiennie ściska mnie za gardło. War is over… No niestety nie.
Wtorek, 24 grudnia
Ekran wali politykiem na wigilijnej kasie w Biedronce, politykiem, który niczym się nie brzydzi i nawet do takiego poziomu dla dobrej sprawy się zniży.
Nie wiedzieć czemu zacząłem przypominać sobie chińskich robotników, których spotkałem w swoim życiu setki, jeśli nie tysiące z reguły na mój egzotyczny widok uśmiechniętych, bardzo często inteligentnych, zawsze samodzielnych, nigdy nie przemęczonych.
Szacunek, to słowo klucz do moich wspomnień z Chin, szacunek właściciela fabryki do robotnika i nawzajem. W Polsce to wyraz obcy, sprawdzam go w słowniku, pochodzi od Schatzung. Może dlatego?
Rodziny Bojku i Istrefi postrzelały się w sprawie koncesji na macedońskiej plaży. Kilku zabitych, kilku ciężko rannych, wiadomo Bałkany i ruszyła po szynach ciężka, ogromna lokomotywa, po której krew tylko spływa. Krvna osveta, czyli wendeta z terminem ważności do ostatniego z tej drugiej rodziny.
Głowa rodziny Bojku Dilaver zwany Leku schował się do nory. Wiedział co ma nastąpić. Leku, albański gangster, szanowany przez przyjaciół na całych Bałkanach nie miał problemów ze zmianą dokumentów, wyglądu czy adresu. Kiedy wrócił do rodzinnej wsi, nie pozwolił się nikomu sfotografować, zawsze w kamizelce, szczelnie otoczony ochroniarzami z crème de la crème byłej Jugosławii.
Jego specjalnością była hurtowa prostytucja liczona w tysiącach kobiet. Musiał być ludzkim i godnym zaufania alfonsem, bo inaczej nie osiągnąłby sukcesu w tym bezwzględnym nawet jak na Bałkany biznesie. Miał syna. Postanowił zapłacić własną głową za jego życie.
Leku zdjął kamizelkę, pożegnał uzbrojonych przyjaciół i zaczął pić kawę przy tym samym stoliku o tej samej porze, co było receptą na śmierć dla takich jak on.
Zabójcy przylecieli z Bazylei. Przez długich jak życie pięć dni sprawdzali, czy to aby nie podstęp, zasadzka, zaseda. Dostał jeden raz, między oczy bez overe-poprawki. Robota profesjonalistów. Cyngiel pożegnał go po serbsku: Teraz nie jesteś już nikomu potrzebny.
Amanet to turcyzm obecny we wszystkich bałkańskich językach i znaczy tyle, co obowiązek testament dla tych co zostali. Swoim życiem Leku zatrzymał lokomotywę.
Piątek, 27 grudnia
Z Julkiem pierwszy raz do cyrulika bajamarskiego, czyli Pana Carlosa, który jest fryzjerem absolutnym umiejącym wyczarować coś z niczego, jak na przykład cięty brzytwą przedziałek na mojej łysinie.
Don Carlos jest perfekcjonistą kochającym swój fach. Z okien jego atelier rozpościera się widok na podkościelną skarpę z wielkim drzewem i pierwsze bloki Bajamar. Na skarpie bożonarodzeniowy tłok, pełno tam teraz zwierząt, ludzi, monarchów i bóstw- widok w sam raz dla debiutującego na fryzjerskim fotelu Julka.
Do otwartego na oścież okna co chwila ktoś podchodzi zagadać, zajrzeć a czasem nawet pomilczeć. Za drugim cięciem nożyc wiedziałem już, że Don Carlos sylwestra spędzi w domu a pierwszego stycznia może pojedzie z żoną do Santa Cruz.
Julek nawet się nie zawiercił. Obcięte loki spadły na podłogę. Nowa fryzura uczyniła go poważnym i niebezpiecznym, prawdziwe postrzyżyny na końcu wyspy w Bajamar.
Don Carlos był wyraźnie zadowolony.
Poniedziałek, 30 grudnia
W ramach przygotowań do wycieczki autobiografia Gabriela Garcíi Márqueza ,, Życie jest opowieścią”, zdarza się rzadko bo rzadko także na odwrót (u Bułhakowa częściej). Wielka ulga po prusackim podręczniku do zabijania, który przeleciałem galopem przeskakując rowy, twierdze i zasieki, bo co mnie to może interesować? Clausewitz z typową dla Oświecenia przenikliwością ( tak im się przynajmniej wtedy wydawało, bo nie dożyli ery Gazu i Atomu) zajmuje się wszystkim i o wszystkim wie. Podróż tą samą karetą z nim musiała być torturą.
Marquez dużo pisze o amerykańskiej kompanii bananowej, która przeorała okolice Macondo wzdłuż i wszerz, zostawiając po sobie zgliszcza i rdzę. Pisarz zwraca uwagę na jankeską chciwość i bezwzględność. Niewiele się zmieniło przez ostatnich sto lat. Jest w Indonezji pewna potężna amerykańska firma korzystająca z praw wydobywczych, których nie ma tam więcej nikt. Wybudowali drogę, z której lokalni mieszkańcy mogą korzystać tylko odpłatnie, zupełnie jak w Szanghaju sto lat temu Garden Bridge, który był tylko dla białych, reszta musiała płacić. Uniesieni honorem Chińczycy uruchomili alternatywną sieć połączeń małymi łódkami.
Marquez to nie tylko realizm magiczny, ale także poradnik jak najbardziej realistyczny. Moja przyjaciółka nie do końca jest pewna pierwszej komunii dla swojego syna ( a konkretnie spowiedzi) i proszę pan Gabriel nadciągnął tego samego dnia z odsieczą opisując swoją pierwszą spowiedź, kiedy to dowiedział się od księdza, że nie tylko osły można jebać ale także kury. ,, W ten sposób mój pierwszy krok do pierwszej komunii był kolejnym dużym krokiem do utraty niewinności” podsumował, co skwapliwie przesłałem przyjaciółce jeszcze tego samego wieczoru.
Sylwestrowa noc
Koniec albo początek, jak kto woli.
Kochany Przyjacielu Twój list przeczytałem w sylwestrowy wieczór. Miałem zamiar natychmiast odpisać, ale wszystko co wystukałem było od razu bądź po krótkiej chwili tylko na delete. Gdy komuś naprawdę jest ciężko, to smoltok gorszy od emotki.
Pierwszy raz w życiu nie licząc dzieciństwa przespałem tę noc, a nowy rok powitałem z głową jasną i gotową odpowiedzią w niej.
Ostatni dzień roku spędziłem z Martusią na wyprawie w góry Anaga. Miało być przyjemnie a było strasznie. Mój lęk wysokości ma rozmiary Czomolungmy a Beskid bardzo niski znajduje się dla mnie w strefie czerwonej, po której tylko czerń i wrzask.
Przez pomyłkę przewodnika musiałem dwukrotnie pokonać kamienistą grań- bez sensu tam i bez sensu z powrotem- na której oprócz mnie dzielnie czworakowała zapłakana dziewczynka z Czech, której skaczący po skałach jak kozice rodzice próbowali dodawać otuchy twierdząc, że za następną skałą ścieżka jak autostrada a przepaść to najwyżej na pół ( złamanego) kolana. Pocieszyłem małą Czeszkę, że mamy ten sam problem i najlepiej nie patrzeć się nigdzie, bo to tylko pogarsza sytuację. Drugim sposobem jest kląć ile wlezie po polsku i serbsku, ale tego dziecku nie podpowiedziałem odczekawszy aż odpełźnie ode mnie na dystans szeptu.
Jebao me alpinizam!!! Pokonawszy pierdoloną grań, potykając się o kamienie z kurwy rodem udało mi się w końcu wyjść na jaką taką normalną ścieżkę wśród kaktusów kutasów, które miłościwie zasłaniały ziejące pod moją podeszwą skurwiska i kratery da im mamu jebem, ali bas da i’m jebem!!!!
I ukazał mi się widok o jaki trudno w telefonie. Ocean po kres, błękitne niebo a w nich wielka skała ze słońcem na szczycie. Warto było pełzać klnąc!
Niedawno ktoś mi bliski mocno zatęsknił za wspomnieniami z młodości, jedynymi według niego wartymi uwagi. Uświadomiłem sobie dzięki temu, że ja całe życie tęskniłem oraz tęsknię nadal tylko za tym co jutro, którego Ci dziś z całego serca życzę ciesząc się na nasze spotkanie.
Twój Tomek