2 września, wtorek.
Norymberga. Niedzielny świt pod błękitnym niebem. Krople rosy jak ryż na pędach traw. Cisza. Ostatni pijani znikają za rogiem. Dwójka mężczyzn w kamizelkach zmiata długimi szczotkami nocne odpadki ze stołów przed KFC. Niedopita cola bluzga w chodnik. I staje się dzień.
Dobra książka Bartosza T. Wielińskiego o lekarzach hitlera. Wielowątkowa, pełna interesujących detali i skojarzeń.
Młodzi Niemcy bardzo uprzejmi, życzliwi, skorzy do pomocy. Moja lingua franca to serbski. W całej Europie czyni cuda. Serbowie, Bośniacy, Chorwaci, Czarnogórcy wszyscy służą wszelką pomocą słysząc mój akcent, który ostatnimi czasy pomieszał miejsce w sylabach, więc muszę najpierw wyjaśniać skąd jestem, bo takim jak mój dysponował tylko Broz Tito, który jak wiadomo od dawna już nie żyje.
Ostatnio w konwersacji po rosyjsku użyłem słowa ,,ćudesna” na określenie, że coś jest wspaniałe. Było trochę śmiechu, bo to oznacza coś mocno dziwnego. Kilka dni drapałem się po głowie skąd to ,,czudo”?! Aż w końcu! To z chorwackiego (bo już nie z serbskiego) Takie tam, jak ze słowackim i czeskim użas czyli świetny a okropny po rosyjsku i serbsku jak to woli.
Poniedziałek, 6 września.
Norymberska starówka. Rekonstrukcja gruzu. Podobnie jak Warszawa, Drezno, Belgrad i wiele innych miast Europy. Rumiany Ziobro powinien uważać na słowa, które mu z pulchnych usteczek kapią obficie. Nie wygląda przecież na kozaka.
W Centrum Zdrowia Dziecka zmarł afgański chłopiec. Miał na imię Ali. Jego brat umiera obok. Zatruli się polskimi grzybami, które przygotowała im mama w obozie dla uchodźców w Podkowie Leśnej. Uciekli niedawno z Kabulu. Ośrodek opublikował jadłospis, w którym są nawet gołąbki. Ali miał 6 lat. Nie mogę nigdzie znaleźć jego nazwiska. A to przecież bardzo ważne.
Gołębie echo w starym podwórku. Dachówka na skos i małe tarasy, gdzie tylko się da.
Dzienniki Pilcha z 2010. W katastrofie zginął jego krewny, protestancki kapelan.
Piątek, dziesiątego.
,,Stefan Kisielewski. Reakcjonista. Autobiografia intelektualna”, wybór rzeczy Kisiela od samego ich początku.
Przedwojenny felieton o terroryzmie intelektualnym gnębiącym ówczesną Polskę. Intelektualni terroryści, to posiadacze wytrychu do prawdy, jedynie słuszni uproszczacze wszystkiego co wokół. Niezgoda z nimi oznacza eliminację z dyskusji.
Trzy typy terrorystów Kisiel wymienił: komunistów, narodowców i pseudo humanistów, których szefem mianował Słonimskiego. Przeszły wojna i realny socjalizm a terror intelektualny pozostał. Ciężko tym, co to ani do jednych ani drugich, ani trzecich należeć nie chcą. Pamiętam atak na Kazika sprzed lat kilku, że pisu nie obala.
Dostrzegł przed prawie wiekiem Kisiel jeszcze jedną nadal jednak aktualną osobliwość. Otóż wśród narodowo wrażliwych orangutanów, między wodzami stada a samym stadem zieje intelektualna przepaść. Stado jest głupie jak but, tylko wśród wodzów znajdują się ludzie z polotem.
Głupio się cytować, ale znalazłem to kilkadziesiąt stron stąd:,, Endekoidalność, przynajmniej ta polska, to bardziej stan umysłu niż konkretnych przekonań. Myślę, że po odpowiednich badaniach okazałoby się, że mało wśród tych ,,serc narodowych” osób z poczuciem humoru a inteligencja wzrasta gwałtownie z miejscem w hierarchii”.
Bartosz T. Wieliński przytacza mało chyba znany fakt. Otóż kielecka brygada NSZ dzięki Niemcom z SS uciekła na Zachód, gdzie po zakończeniu wojny tychże Niemców w obozach pilnowała. Niedługo jednak. Amerykański kontrwywiad oskarżył naszych budrysów wyklętych o odpłatną pomoc w ucieczce Otto Skorzenego, głównego desantowca rzeszy.
Sobota, jedenastego.
Felieton Kisiela o losie zwierząt. O ich cierpieniach, o ludzkiej niegodziwości. Rzecz napisana rok po wojnie.
Wratislavia Cantans, koncert muzyki współczesnej. Dyrygent przerwał wykonywanie jednego z utworów. Przyznał się do błędu, przeprosił nieświadomą niczego salę i zaczął od nowa. Pięć utworów na orkiestrę Schonberga poruszające. Czytam teraz, że komponował to w czasach dla siebie wyjątkowo ciężkich. Słychać.
W radiowej dwójce Malicki przedstawia jak się gra burzę na fortepianie. Miła ta sobota. Nie wiedziałem, że Kisiel został kierownikiem muzycznym tejże radiowej dwójki tuż przed wojną. Miał pomysł na muzykę klasyczną i nowoczesną. Przeszkodzili sąsiedzi.
Słoneczna niedziela.
Zadaniem opery jest wzruszać. Jej materią są zmysły i emocje. Wrocławski Nabucco wywiązał się z tego zadania. W czwartym akcie miałem tak zwaną gulę w gardle. Verdi pisał tę żydowską epopeję w XIX wieku. Reżyser wziął poprawkę na Zagładę. Poprawkę krótką i celną jak strzał w serce, który zawsze jest nieoczekiwany i bolesny jednocześnie. Ale wiadomo opera, emocje, uczucia.
Eustachy Rylski w ostatnim wywiadzie nadaje pięknu status jedynego sensu życia. Ja dodałbym jeszcze miłość.
Rylskiego czytam od jego debiutu w Literaturze w połowie lat osiemdziesiątych.
,,Stankiewicz” poprzewracał mi w głowie. Moje późniejsze Bałkany to częściowo ich, Rylskiego i Stankiewicza zasługa. Jest jedynym polskim współczesnym, którego książki kupuję. Drugim pisarzem, który mnie zdrowo ,,trzasnął” był Marek Nowakowski. Miałem dwanaście lat i jego ,,Księcia Nocy” na półce. Nowakowskiemu zawdzięczam rozmiłowanie w świecie nazwijmy to podziemnym. Kiedy wręczałem mu Kikira myślał, że chcę go pobić. Zadzwonił do mnie po kilku tygodniach i poświęcił trochę czasu. Była sobota, jedna z najlepszych w moich życiu. Nie dość, że ten telefon to A. wygrała dwie olimpiady wojewódzkie. Są też takie dni. I na odwrót.
W wannie poddałem dzienniki popularnego pisarza. I tak dobrnąłem do połowy. Leżąc w pianie uświadomiłem sobie, że każde sięgnięcie po tę książkę wymaga ode mnie większej dyscypliny i silniejszej woli niż ma to miejsce w przypadku trzytomowej The Cambridge History of the Cold War, która w przeciwieństwie do porzuconych dzienników potrafi mnie nastroić pozytywnie do życia a czasem nawet rozśmieszyć, czego o pisarzu diaryście nie mogę powiedzieć. Sama maestria w użyciu jakiegoś narzędzia, w tym przypadku języka pisanego, nie gwarantuje jakości produktu końcowego.
W trakcie prasowania wpadłem w telewizji na Piotra Anderszewskiego grającego Bacha. Wystarczy spojrzeć na jego twarz i dłonie bez fonii, żeby wiedzieć, że w tym przypadku kunszt z materiałem przerodziły się w rzecz genialną i z pewnością radują autora partytury gdzieś wysoko na niebiesiech.
Kinowy dokument ze spotkania Polańskiego z Horowitzem w Krakowie. Pierwsza od dawna wizyta w polskim kinie. Kwadrans tortur reklamami. Szczęście, że studyjne, bo jak doczytałem w normalnych to nawet i pół godziny. Polański krótko wspomina matkę. Była w jednym z tych transportów, które od razu szły pod gaz.
Poniedziałek.
Urodziny, Znak najwyższy, że rok szkolny już się zaczął.
I życia przybyło na barani skok.
Środa, piętnastego.
Znalazłem portal sprzedający prócz polskich także czeskie i słowackie książki, w tej liczbie biografię Gustawa Husaka po czesku, na którą bezskutecznie poluję od dwóch lat. Mają przysłać potwierdzenie, zobaczymy.
Jacek skorygował moje sierpniowe zapiski. Yesterday nie śpiewał Lennon. Oczywiście, nie śpiewał a ja byłem święcie przekonany, że śpiewał tak jak kiedyś dałbym sobie głowę uciąć, że w Ostatnim kuszeniu Scorsese gra De Niro. A nie grał, przynajmniej nie widać go było do końca filmu.
Korekta Sikorskiego. W nowym millenium wstąpił był do pisu i objął tekę ministra obrony. Znaczy ta moja historia z płaczem pod sztandarem szareńką się być wydaje.
Na koniec wspomniał Jacek koncert kukizowych Piersi, no właśnie z 1984 roku a ja byłem jak zwykle święcie przekonany (patrz Lennon, De Niro i Sikorski ), że wtedy to tylko Kukiz w Aya RL śpiewał. Koncert według Jacka wybitny: ,,jeden z najjaśniejszych punktów Jarocina, jak dla mnie, a było tych punktów wtedy niemało”.
16 września, czwartek.
Velja Nevolja, aresztowany pół roku temu bandyta, oficjalnie lider kibiców piłkarskich Principi Partizana Belgrad wybrał sobie pseudonim roboczy Soprano. Chyba nie dooglądał serialu do końca.
Tony kochał z wzajemnością ojca, tata Velji w czasie burzliwych dziewięćdziesiątych wysadził się granatem razem z żoną i jej matką. Nevolja cudem przeżył.
Tonego nigdy nie pasjonowały tortury, jeśli zabijał to szybko. ,,Baby face” Velja z kolegami robili fotoreportaże i selfie z męczenia wrogów a następnie rozsyłali je na postrach korzystając z szyfrowanych telefonów Sky ECC, które pogrążyły tego roku spółdzielnie kryminalne z całej Europy ( w okolicach takiej na przykład Antwerpii wpadło około trzech tysięcy osób zaangażowanych w wymianę handlową z Kolumbią, w tej liczbie rodowici celnicy, urzędnicy skarbowi, policjanci ).
Tony nigdy nie dał się nagrać, mało co prawda brakowało (chyba w drugim sezonie w piwnicy i trzecim przez kolegę pod kablami) ale nie dał się.
Velja schudł w więzieniu kilkadziesiąt kilogramów a wszystkie jego potrawy muszą próbować sąsiedzi spod celi. Boi się śmierci.
17 września, piątek.
Redaktor Mann dalej na urlopie. Zwariować idzie. Piątkowy świt zaczyna doskwierać.
Felietony Kisiela pisane pól wieku temu nadal przygnębiają. Dyktatura ciemniaków ma się dobrze, lepiej nawet bo demokratycznie została wybrana i nikomu z zewnątrz nie jest już podległa. Wielcy tego świata mogą jej nagwizdać. Mali tego kraju też.
W mediach przyszedł czas na przerywanie politurom. Zaczęło się od Trumpa z CNN a teraz przeszło na nas. Cosik nie ufam tak przerywanym jak przerywającym. Bełkotem w bełkot. Wolałbym proste i podstawowe pytania.
Głos redaktora Manna ratował mnie po wielokroć w Chinach od wrednych nastrojów. W pewnym momencie jego poprzednia rozgłośnia wpadła nie wiedzieć czemu pod chińską cenzurę i trzeba było jej słuchać przez zrywający się często VPN.
O wredny nastrój w Szanghaju nie było ciężko. Dybał na człowieka co dzień. Różnica czasu zaklinała rzeczywistość. Pobudka najpóźniej o północy a capstrzyk o szesnastej czasu europejskiego.
Mieszkanie w chińskim kwartale zapewniało samotność więźnia w milionowej celi. Żebym nie wiem, jak się ubierał, chodził i uśmiechał i tak byłem obcym, czasem tylko dzięki strażnikom z osiedla ,,swoim obcym”. (Kiedyś w Serbii na pieczeniu barana jedynym obcokrajowcem oprócz mnie był autentyczny Indianin z USA, kolega jednego z naszych sandżackich przyjaciół. Na czyjąś uwagę o dwóch ,,strancach” przy stole ojciec gospodarza kiwnął w moim kierunku głową kwitując: On? To nie stranac! To nasz Poljak)
Wielkie więc było moje wzruszenie i poczucie triumfu kiedy po wielu latach w Szanghaju na zabytkowej uliczce nieopodal wprawiłem wycieczkę chińskich dzieciaków w osłupienie, by nie powiedzieć stan transu.
Podkradły się do mnie całym stadem pewnego słonecznego, jesiennego popołudnia a jesień to najpiękniejsza pora roku w Szanghaju i zapytały najwyraźniej pchnięte do akcji przez filmującą wszystko telefonem nauczycielkę czy ja, aby na pewno wiem, kto tutaj kiedyś mieszkał, z akcentem na ,,kiedyś”. Wybrano mnie ze względów oczywistych. Obcych można było tutaj upolować może raz na tydzień, nie częściej. Wbiegali i wybiegali nie mając z tą dzielnicą nic wspólnego.
W odpowiedzi nabrałem głęboko powietrza i dałem się otoczyć maluchom. Moja odpowiedź miała spaść na nich jak grom z jasnego nieba. Pytacie mnie kto tutaj KIEDYŚ mieszkał, tak? Gromada posłusznie kiwnęła głową. Ja mieszkam tam, skierowałem rękę w prawo a wraz z nią spojrzenia wszystkich moich interlokutorów. A tutaj, Tu-Taj, na Tej ulicy mieszkał…Zawiesiłem głos. Pytający mnie grubasek, najodważniejszy i najbardziej uśmiechnięty rozdziawił szeroko buzię … Na Tej ulicy mieszkał jeden z największych… Byłem już o krok od wywołania zbiorowej hipnozy… Jeden z największych pisarzy chińskich! Lu Xun!!!
Dzieciaki oniemiały z zachwytu. I ja też.
W ostatniej Polityce Jacek Żakowski pyta Mikołaja Marcela autora książki “Selekcje. Jak szkoła niszczy ludzi, społeczeństwa i świat”:
– Szkoła jest wielką fikcją?
-Nie jest fikcją. Jest częścią bezrefleksyjnego aparatu przymusu państwowego, którego absurdalność rozumie większość uczestników”
Niszczy indywidualność, ogłupia rywalizacją etc., etc. Dzięki takiej właśnie szkole Kisiel nie traci na aktualności, mimo że przeszło pół wieku z całą epoką pośrodku.
Sobota.
Wywiad z Grażyną Szapołowską. ,,Inne spojrzenie’’ w Cannes:,,Jadzia (Jankowska Cieślak) przyszła do mnie do pokoju o czwartej rano, usiadła, zapaliła papierosa i powiedziała: Dostanę tę Palmę, ale i tak nic nigdy z tego dla mnie nie wyniknie”.
Film w ówczesnej Polsce pomógł jednak wielu kobietom i mężczyznom spojrzeć na siebie inaczej, normalniej.
Aida we wrocławskim kinie Nowe Horyzonty. Film o zbrodni w Srebrenicy.
Opowiadał mi jeden z towarzyszy ze strefy ciszy, że Mladić był ,,alkosem”czyli alkoholikiem a jego córki nie zabili w zemście Sandżaklje ( muzułmanie z Sandżaku) tylko zakochała się nieszczęśliwie w jakimś sztabowcu i strzeliła sobie w głowę z ulubionego pistoletu ojca.
Podczas oblężenia dowódcą wojsk muzułmańskich w Srebrenicy był Naser Orić, niegdyś ochroniarz Milośevića, sądzony po wojnie w Hadze za zbrodnie na serbskich cywilach w okolicach Srebrenicy. Uciekł helikopterem dwa miesiące przed upadkiem miasta.
Film kończy się współcześnie z Aidą nauczycielką na szkolnej uroczystości dla pierwszaków. Wśród rodziców siedzą znajomi bohaterki i oprawcy, którzy zabili jej męża i synów.
Żivot ne zna śta je dosta- życie nie wie co to dosyć, jak śpiewał Djordje Balaśević.
Poniedziałek, dwudziestego.
Intensywny weekend. W sobotę Mistrz z Mistrzem Piotrem Głowackim w roli głównej. Niewiarygodny aktor, doktor Zembala w Bogach. Doczytałem, że grał w Domu Złym. Doczytałem i zdurniałem. Ja ten film oglądałem co najmniej dwadzieścia razy, pisałem o tym tutaj, że mógłbym go oglądać od tyłu stojąc na głowie. Ale gdzie w tym wszystkim Mistrz Głowacki? Znowu sytuacja jak z De Niro tylko, że na odwrót…
Poddałem się i odpaliłem IMDB. No tak, on zagrał młodego Dziabasa dlatego nie zauważyłem. Bo młody Dziabas w tym filmie to w ogóle nie jest żadna rola. Młody Dziabas jest po prostu młodym Dziabasem, ot tak wpadł w obiektyw kamery, kiedy ruszał pijany na motorze spod płonącej stodoły albo kiedy rozbijał telefon o głowę strażaka podpalacza.
Po filmie o Auschwitz koncert Beethovena. Błąd w sekwencji. Kwartety smyczkowe, o których Gombrowicz w dziennikach pisał, że wielkimi utworami są. Widać ucho moje za małe, bo jakoś nie doceniłem. A tak przy okazji, to Słowacki bardzo dobrze inwestował na paryskiej giełdzie i mógł sobie pisać co uważał za stosowne. I wydawać bez wsparcia sztabu pomocników.
Nazajutrz ,,Najmro. Kocha, kradnie, szanuje”. Kino komercyjne więc pouczony Internetem wszedłem pół godziny po starcie. Zdążyłem na czołówkę. Warto było.
Potem ,,Poławiacze pereł” Bizeta. Owacja na stojąco. W antrakcie na tarasie wrocławskiej opery w rogu pod kolumną pusty kieliszek szampana z czarnym knotem cygaretki w środku. Mój własny sprzed tygodnia. Nigdzie nie było wtedy popielniczki.
Wtorek, 21 września.
Mój adapter do prądu jest nieporęczny, to znaczy duży, ciężki i w niektórych typach kontaktów trzyma się słabiutko a z innych znowu ciężko go wyciągnąć. Pasuje jednak do każdego kraju, miejsca oraz gniazdka. Tak jak ja.
Podróżujemy razem już wiele lat. Mając angielskie plecy trochę głupio wygląda, gdy musi wejść angielskim przodem w Hong Kongu czy Londynie. Ale za to jak pewnie tam siedzi! Wyjątkowa zgodność podwójnej tożsamości: wrodzonej z nabytą, pochodzenia z doświadczeniem, aktu urodzenia z paszportem.
Przed snem w polskiej telewizji, którą ekspresowo niczym spuszczaną w klozecie wodę traktuję, mignął mi wczoraj sokratejsko brodaty Jan Maria R., ten od niemieckiej stewardessy co płaszcza nie chciała. Wraca nowe?
Sobota, 25 września po burzliwym tygodniu w Belgradzie.
Belgradzkie słońce jesiennym wieczorem jest jedyne w swoim rodzaju. Mogę stać na przejściu Bulevaru Revolucije i patrzeć na Taszmajdan przez kilka czerwonych.
Lotniskowa taksówka jako dowód na związek pasażera z miastem. Od pierwszych rogatek wspomnienia, zamyślenia, lekka chandra albo uśmiech.
Dwadzieścia lat temu pierwszej nocy po przeprowadzce usłyszałem od macedońskiego pisarza, którego nazwiska nie pamiętam, że Belgrad to takie miejsce, gdzie przyjezdny może stanąć w rozkroku i oznajmić twardo:,, To jest moje miasto!”. Reguła ta obowiązuje nadal.
Kosowo znowu się wierci. W drodze z południa minąłem kolumnę serbskich wojsk. Albańczycy wprowadzili ,,specjalców” do serbskiej enklawy. Oczywiście ma to związek z konferencją Zachodu na temat Bałkanów.
Wiem. Ale też i pamiętam podziurawioną kałasznikowem Toyotę na belgradzkich numerach drugiego dnia rewolucji w Timisoarze 1989-tego. Powiedziałem wtedy kolegom że to tutaj to nic. Tam, kilkadziesiąt kilometrów dalej dopiero się zacznie. Draku przelał krew na Bałkanach a jej zapach obudzi prawdziwe potwory.
Potem, gdy ze szwajcarską dokładnością przepowiadałem każdą następną wojnę to oprócz normalnego w takich przypadkach podejrzenia o bycie towarzyszem ze strefy ciszy budziłem wielkie zdziwienie trafnością prognozy. A przecież wystarczyło kucnąć i przyjrzeć się uważniej. Żaden wyczyn. Dlatego teraz kiedy pulchne prokuratory pierdolą coś o Polexicie to kieszeń moją scyzor rwie.
Dzisiaj na granicy w Monachium jako tłumacz ochotnik pomogłem starszej Serbce przekroczyć granicę, której według europejskich przepisów mocno już nadużyła. Mój sztucznie elegancki i posłuszny angielski pomógł pani oficer podjąć właściwą decyzję.
Oktoberfest w Monachium z orkiestrą dętą i kiełbaskami z piwem na stole. Jakoś zawsze mi dziwnie na tych festynach, ale to pewnie przez Kociniaka z Jak rozpętałem drugą wojnę światową.
Pisze Kisiel w 1982:,, Myślę, że nastał czas darowany, czas izolacji, spojrzenia z boku, skupienia’’.
Wtedy to był stan wojenny teraz zaraza. Dwie życiowe okazje, żeby nie zgłupieć do cna.
Kilka stolików dalej ,,Happy birthday to you lieber Jurgen”.
Niedziela, 27 września.Konstancin Jeziorna.
Mały polski skandal. Urodziny u rodziny. Ci co w mediach boje toczą pianę z pyska na wspólnej wódce u zaprzyjaźnionego dziennikarza z RMF.
Czarodziejski wieczór w czarodziejskim domu pośród sosen jak sekwoje wysokie. Dwie klasyczne gitary. Początek Recuerdos de la Alhambra, których kilka lat stąd słuchałem w starej hiszpańskiej restauracji w Manilli.
Ciekawa rozmowa z bardzo ciekawym człowiekiem młodszym ode mnie o prawie całe życie. W polityce niechęć do mainstreamu. Jego wybrani nie sikali w trawnik u dziennikarza. Także bardzo zrozumiały chociaż nie mój wybór.
Ten sam dziennikarz wyskoczył mi właśnie w Gomorze Obirka i Nowaka. Często do radia zapraszał jednego z bohaterów książki, jakiegoś tam biskupa.
Wtorek, koniec września.
Zmarł szesnastoletni chłopiec z Iraku na białoruskiej granicy. Wymiotował krwią.
Podobno przekroczył już naszą granicę. Podobno nie przekroczył. Na pewno miał imię i nazwisko.
Nazajutrz.
W Gomorze o katolickich egzorcystach i fragment artykułu z ich czasopisma o tatuażu jako diablej furcie do niewinnych dusz.
Sprawdziłem. Poznałem autora odklinacza przed laty, nosił wtedy ksywę Katon i nie był to bynajmniej żaden komplement. Pod koniec komuny w trakcie nielegalnej demonstracji mieliśmy cichą umowę z psiarnią, że jak idziemy chodnikiem to oni nie gryzą. Ów Katon w euforii zszedł był jednak na ulicę zachęcając do tego innych. Dostał wtedy od jednego z kolegów solidnego kopa w dupę i natychmiast wrócił do szeregu. Widać nie na długo.
Trochę nudzi ta Gomora. Autorzy, zawiedzeni katolicy podobni są komunistom po referacie Chruszczowa. Rozpisują się nadmiernie o wypaczeniach dążąc w alchemicznym uporze do ustalenia krystalicznie czystej prawdy, która nie istnieje a właściwie istnieje tylko, że w miliardach odmian co sekunda: u wierzących i nie a także tych, których temat boski ani ziębi, ani grzeje.
Jedną z ważniejszych religii w Wietnamie jest religia Boskiego Oka, Cao Dai. Byłem w ich świątyni. Na ołtarzu obok Buddy, Chrystusa, Konfucjusza zastałem Victora Hugo. Zważywszy na oficjalny początek tego niezwykle oryginalnego religijnego pomysłu, czyli lata dwudzieste minionego wieku wciśnięcie własnego pisarza pomiędzy bogi musiało bardzo ucieszyć odpowiednie służby francuskich kolonialistów jednocześnie odsłaniając w całej okazałości jedną z ról podstawowych każdej zorganizowanej konfesji, którą jest instrumentalizacja wyznawców, bądź jak pisze Obirek konsumentów religijnych.
Pisał profesor Bauman, że porządek etyczny możliwy jest bez oficjalnej doktryny. Że każdy z nas, ateista, agnostyk lub wierzący dysponuje dobrze nastawionym moralnym kompasem.
Ostatni dzień września.
Kiedyś napisałem, że prędkość przemijania jest wprost proporcjonalne do wieku widza. W Polsce dochodzą do tego jeszcze pory roku. To prawdziwa benzyna wysokooktanowa bolidów formuły pierwszej.
W takim na przykład Sajgonie cały boży rok nie tylko jest podobnie ciepło, ale i słońce świeci o tych samych godzinach, bo im bliżej równika tym dzień z nocą jak sama nazwa wskazuje, wyrównują się nawzajem.
Jedyną różnicę stanowią pory deszczy monsunowych, ale tak między nami cóż to są za deszcze? W dodatku ciepłe!
Kto nie stanął w Zaduszki na ostródzkim wzgórzu pośród plastikowych zniczy, kiedy smagane lodowatym wichrem deszczowe chmury tną po czapkach i krzyżach, ten nie wie co to jest prawdziwy deszcz.
Najlepszym tego przykładem jest mój bardzo inteligentny przyjaciel z ciepłej zagranicy, który nijak nie zdołał pojąć, że u nas w Polsce może komuś iść po prostu źle, jak nie przymierzając ,,kurwie w deszcz” .
Także pal sześć a nawet dziesięć łyse drzewa w błocie i przystanki pekaesu, ale ten dzień kurczący się gwałtownie ze słońcem co to niby jest a go nie ma, to są prawdziwe rakiety, na których czwarty wymiar nam ucieka!
Hans Castorp w Czarodziejskiej Górze oskarża powtarzalność codziennych czynności o zbyt wartki wyciek naszych lat przez palce.
Gdyby Mann pisał swoją powieść w Wietnamie, to szybko by zrozumiał, że nie tutaj czas jest pogrzebany. Jeden rok w słońcu, według którego można nastawiać zegarki odmieniłby mu z pewnością perspektywę. No tak, ale w tropikalnych Indochinach gruźlica z powieści zrobiłaby telegram.
Przyszły książki z Czech. A jednak się kręci!
Znowu slalom pilotem przed snem. Wszędzie bulgot i szczekanie. Szczęście, że nadeszła książka o snajperze spod Leningradu. Zasnąłem słodko przy dziewięćdziesiątym szóstym zabitym faszyście.