1 października, szósta i ciemno.
Niepotrzebnie chyba kupione czyjeś wspomnienia. I to naczęte dopiero w samolocie. Nijak wyjść zamienić.
Wspomnienia ojca autora z powstania warszawskiego: ,,Wokół same gruzy. Widok wspaniały…”
Prowadzony w jenieckiej kolumnie przez Niemców ojciec autora ,,rozumie bezwolę Żydów idących na śmierć.” Zapomina tylko, że Oni szli z dziećmi, żonami, matkami.
W obozie bohaterska kłótnia z wachmanem o prawo do brody. Komendant obozu, niemiecki oficer a więc człowiek honoru rozkazuje brodę jeńca zostawić w spokoju. Nie golić!
Nad obozem tysiącami przelatują alianckie bombowce w stronę Hamburga, Norymbergi i Drezna. Wracają potem puste.
Sam już autor pisze o swojej niechęci do rock and rolla. Uwielbia natomiast pieśni harcerskie. Z kolegami przebiera się dla żartu w tłuste czwartki i maszeruje pod gimnazjum żeńskie, też chyba dla żartu.
Czeka mnie kawał ciężkiej lektury, której nie zamierzam jednak poddać, bo wciągnęła mnie spójność autora oraz jego losów. Nie każdy miał obowiązek polubić Elvisa czy zrezygnować z wielkanocnej karuzeli 1943-go.
Żadnej w ostatnim zdaniu mojej złośliwości tylko konstatacja z szacunkiem dla innego sposobu przeżywania tego co wokół. Są w tej inności wielki porządek z konsekwencją. Brak natomiast horyzontu.
Z drugiej jednak strony koń bez klapek z drogi w las czmychnie zaraz a tutaj ciągnąć trzeba ciężką furę dziurawym traktem tradycji i patriotyzmu. Niełatwe to zadanie, wynagradzane tylko co jakiś czas choinką, cmentarzem, rocznicą i ołtarzem.
3 października, niedziela.
Zurich. Wiosna z hortensjami w ogrodzie. Woda w kranie mineralna. Bez gazu.
Na Heathrow zatrzymali Ziemkiewicza. Yesterday. Początek dwutysięcznych. Ziemkiewicz cienkogłosi za prezesem Czytelnika, innemi słowy włazi mu publicznie w dupę po spotkaniu z Markiem Nowakowskim. Nie chodzi mi o jego poglądy. To bardziej sprawa charakteru.
Wtorek.
Źle obliczyłem zapas książek w tej podróży. Wróciłem do dzienników poddanych w wannie.
,,Harcerskie wspomnienia” wkroczyły w lata siedemdziesiąte. Czytam tylko przed snem, bo mało już ich zostało a pod ręką pusto. Antek Macierewicz tryska pomysłami, Kuroń komunista zły, bo skauting zdeprawował a Michnik to nie wrócił po Radomiu, bo mu na paszporcie zależało. Nic to Baśka! I to przetrzymam. Chcę zrozumieć.
Francuski episkopat opublikował średnią ważoną seksu z nieletnimi. Wyszło, że niecałe 3 procent kleru lubiło zabawić się z dziećmi. Liczba kościelnych ofiar w ciągu ostatnich 70 lat to 200 000, głównie chłopców. Wychodzi po ośmiu dziennie.
Dołączono 45 rekomendacji jak tę średnią ważoną w przyszłości przyciąć.
No tak, nawet redukcja ilości gwałconych chłopców do czterech dziennie pozwoli za następnych 70 lat na zmniejszenie łącznej liczby do niecałych stu tysięcy, nie wspominając już o uroczystościach trzeciego milenium chrześcijaństwa planowanego na 1 stycznia 3001 roku. Oszczędności pójdą wtedy w miliony.
Kiedy z UN pomagaliśmy po tajfunie Jolanda, wpadła mi w ręce instrukcja postępowania na terenach zniszczonych wydana przez jeden z NGO’sów.W niej krótki paragraf: Nigdy nie przebywać samemu z dzieckiem w pomieszczeniu zamkniętym. Proste? Proste. Hmm, ale co z konfesjonałem.
W Guardianie recenzja autobiografii Stevie Van Zandta. Morda od razu w uśmiech a tytuł wpisany na listę w kategorii lektury afirmatywne. Przez te azjatyckie peregrynacje zupełnie mi umknął serial ,,Lilyhammer”, wpadłem na niego dopiero niedawno.
Czwartek, siódmego.
Skończyłem dzienniki Pilcha, dzięki temu na listę lektur trafił Dezső Kosztolányi. Ten węgierski pisarz urodził się w Suboticy w Wojwodinie. Już samo to wystarczy za rekomendację dla mnie. W tym samym mieście przyszedł na świat Danilo Kiś, którego Peśćanik po spokojnej pierwszej połowie mało mnie kiedyś nie zrzucił z łóżka w Szanghaju. Tak to już jest z wielką literaturą. Potrafi przenosić ludzi i przedmioty.
Kiś był żydowskim konwertytą na serbskie prawosławie. Kiepski pomysł jak na tamte czasy. W styczniu 1942 dunajskie przeręble w Nowym Sadzie zapchały się po równo Żydami i Serbami. Węgierscy żandarmi musieli przerwać masakrę, bo jak wiadomo z rzeką nie wygrasz.
Kilka lat potem w Budapeszcie strzałkokrzyżowcy też wrzucali zamordowanych Żydów do Dunaju. Nie palili w stodołach, tylko topili. Ciekawe, czy to jakiś rys specjalny, plemienny? Ale nie, Węgrzy przecież to też jak my naród nizinny. Może chodziło o szybkie pozbycie się ciał?
Dunaj płynął dalej do Serbii łącząc się w Belgradzie z Sawą, którą pół wieku później znowu zaczęły płynąć trupy. Tym razem z Zachodniej Serbii, Bośni i Chorwacji. Czasem pojedynczo, czasem całymi oddziałami. Panta rhei na opak.
W Szanghaju przebywała kilka lat temu była partnerka Kiśa, Francuzka dobrze mówiąca po serbsku. N. z jakiś powodów nie był nią zachwycony. Chyba za dużo wypiła. Kto bez grzechu niech pierwszy kieliszkiem rzuci.
Pilch pod koniec dzienników ,,zwraca honor” Sandorowi Marayowi. Nawzajem.
Piątek, 8 października.
Wojciech Mann wrócił! I to jest zdecydowanie najważniejsza nowina. Jedna ze słuchaczek popłakała się dzwoniąc do radia. Też jestem wzruszony. I o czym tu teraz pisać?
Potem zadzwoniła kobieta, która właśnie szła na pierwszą swoją ,,chemię”. I jeszcze mężczyzna, któremu głos się złamał, bo dobrze zna pierwszą dzwoniącą, która opiekuje się nieuleczalnie chorym dzieckiem.
Warto czekać przed głośnikiem całe życie, żeby trafić na taką audycję.
Poniedziałek, 11 października.
Belgia, październik a lazur bez jednej nawet chmury. I cudownie i dziwnie, czyli ćudesno odczytane po chorwacku i rosyjsku jednocześnie.
Przed wylotem skończyłem naprędce ,,harcerską” autobiografię. Autor siedział w więzieniu razem z Michnikiem, który nie lubił kotów i gołych facetów pod celą, bo to ,,pedalskie”. Dla autora Antek Macierewicz to byczy chłop. Do dzisiaj. Wszystko pisane życzliwie, bez zacięcia, stąd i do przełknięcia.
Obawy przed lekturą czeskiej książki o Gustawie Husaku okazały się być niepotrzebnymi. Dużo fragmentów po słowacku, który czytam płynnie bez przestojów, pozwala oswoić się z czeskim, tak, że nie zdarza mi się więcej niż jedno niezrozumiałe słowo na stronę. Podobno przy czterech trzeba lekturę zamienić na łatwiejszą.
Husak urodził się w bratysławskiej Dubrawce niedaleko której zamieszkałem początkiem dziewięćdziesiątych, dokładniej w Karlovce przy ulicy Novomeskiego, słowackiego poety komunisty, którego tenże Husak był przyjacielem .
Wtorek, 12 października.
Po rocznej z powodu cholery przerwie wróciłem do Pamiętników Delaxroix i Mostu na Drinie Ivo Andrića. Pierwsze z obowiązku, drugie z tęsknoty za niedokończoną lekturą.
Zajął Andrić miejsce honorowe wśród moich lektur. Czytany jest do snu a to w moim przypadku czas najbardziej wymagający, bo lektura nie tylko musi zajmować, ale i uśmierzyć dzień przeszły oraz przysposobić do nocy. Lektura pogromczyni zbędnych trunków tuż przed snem.
Serbski Andrića jest intensywny, ciężki emocją i znaczeniem. Nenad wspominał, że pisarz w nieskończoność skreślał i poprawiał. Podobnie gęsty i ciężki serbski jest u Bulatovića i Kiśa.
Opisuje w kilku zdaniach Andrić losy wiejskiego bogacza: ,,skorojevića”, co w tłumaczeniu oznacza nuworysza, parweniusza, dorobkiewicza. Etymologicznie pochodzi to od słowa kora, czyli twardego pokrycia drzewa, chleba czy śniegu. Jednak początek słowa to ,,skoro” : niedawno, wkrótce. Do tego ,,skorojević” brzmi jak nazwisko, dodając tym samym personalnego rysu opisywanej postaci.
Pisze Lukrecjusz o ojczymie Marka Aureliusza cezarze Antoninusie, że nie przypominał tych bogatych próżniaków, jacy stale krążą między miastem a wiejską rezydencją, gnani lękiem przed śmiercią. Teraz pewnie lataliby w tak zwane tropiki.
I stronę dalej :,,To, co odróżnia władcę od innych obywateli, to przede wszystkim obowiązki wynikające z jego statusu, nie zaś przyjemności, które z tym się wiążą.” Najwyraźniej cofnęliśmy się przez te dwa tysiące lat mocno w rozwoju.
Środa, 13 października.
,,Skorojević” to współczesna Polska. Niedawno powstała, pozbawiona elit i autorytetów, syta, bezpieczna, głupia i przewidywalna.
Ostatnio pewna pani wydała w zamierzeniu jak mniemam bulwersującą oraz odkrywczą płytę. Pełno jej było, pani i płyty, w mediach. Bardzo nie lubię takich skandali z dobrą reklamą, od razu węszę tandetę. Po długim jednak niebycie tutaj staram się konfrontować swoje sądy i odczucia. Zapytałem więc kilka dziewcząt nieheteronormatywnych (sądząc po zawartości produktu, były one tak zwaną grupą docelową), co myślą o piosenkarce i jej produkcji. Otóż nic nie myślą, bo nie lubią i nie słuchają. To kto słucha? Może nikt?…
Podobnie rzecz się ma z politykami, którzy szczekają do megafonu a potem idą na małą wódkę z drugą stroną barykady. Publiczność się nie gniewa, bo tak jak rzeczona piosenkarka tak i politycy wypełniają przypisaną im rolę, za którą pobierają tantiemy na dostatnie życie, oryginalne hobby i jesienną melancholię od czasu do czasu.
Film Midnight Traveler w Al Jazeera. Skazany na śmierć przez talibów afgański filmowiec Hassan Fazili ucieka z żoną i dwiema córkami na Zachód. Dokumentuje wszystko kamerą smartfona. Bagażnik irańskiego samochodu, turecka ciężarówka, bieg przez zieloną granicę, negocjacje z przemytnikiem, oszustwo przemytnika, strach przed pobiciem w Bułgarii, otwarty obóz w Belgradzie, druty kolczaste wokół baraków na Węgrzech. Kilkaset dni z życia odpadków sytej współczesności.
Pewnego dnia w Serbii nie wraca ze spaceru młodsza córka bohatera. Obóz rusza na poszukiwania. Po kilku godzinach docierają do lasu. Reżyser jest już przygotowany na najgorsze. Jego dłoń odruchowo ściska telefon, w każdej chwili gotowa do zrobienia kolejnego ujęcia. Tego Ujęcia. Hassan nienawidzi w tym momencie siebie i filmu, ale potrzeba nagrywania jest silniejsza od niego zupełnie jak u Filipa Mosza w Amatorze Kieślowskiego, kiedy palcami złożonymi w kwadrat kadruje odchodzącą od niego żonę z dzieckiem.
Córka Hassana odnajduje się w końcu.
https://www.aljazeera.com/program/witness/2021/3/11/midnight-traveler-an-afghan-family-film-their-own-asylum-journey
Czwartek, czternastego.
Opisuje Andrić Bośnię przed dwustu laty, którą w jednym tylko ćwierćwieczu naszły dwie dżumy i jedna cholera. Reakcje były zawsze te same. Najpierw instrukcja Mahometa: Jeśli jesteś zdrowy to nie idź między chorych, jeśliś jednak chory, to nie idź między zdrowe. Gdy pouczenia zawodziły władze tureckie zamykały most. Ani wyjść z kasaby ani do niej wejść. Lockdown. Strażnicy znieczulali się na zarazę i błagania podróżnych przepijając czosnek rakiją. Każdy z podróżnych miał niesłychanie ważny powód. Nie przepuszczano jednak nikogo. Wiadomo, zaraza.
Właśnie doczytałem, że pewien technik perukarz wygumkował Jacka Kuronia z historii KOR-u. Tym gorzej dla peruk.
Piątek.
Wiadomo, radio od szóstej.
Wczoraj dostałem swoje pierwsze belgijskie piwo na kredyt. Nie działała żadna z kart. Ciemny Trapist z nalewaka. Mały, ale mocny.
Nazajutrz.
Decyzja, niemiła towarzyszka życia, skora do bycia podejmowaną, kapryśna i niesłowna.
Niedziela, siedemnastego. Amsterdam.
Nauczyciele Aureliusza twierdzili, że nie każdy system rządów każdej nacji odpowiada. Co kraj to obyczaj innymi słowy. Demokracja amerykańska wydaliła z siebie Trumpa. My mamy prezesa. Trawestując leninowski przepis na komunizm, współczesna demokracja to władza rad plus Internet.
Późny wieczór w Amsterdamie.
Wielkie okna parterowych mieszkań w kamienicach nad kanałem. Bez zasłon. Kuchnie, książki, fotele, koce, lampy, życie. Stiuki i żyrandole na sufitach piętro wyżej. Gdzieniegdzie czyjeś plecy zgięte na parapecie. Niedzielny tłum przechodni. Tubylcy, przyjezdni, wózki z dziećmi i rowery. W czerwonych taflach witryn jarzeniowe plamy białych peruk nad biustonoszami jednakowych prostytutek. Słodki zapach wypalonej trawy na chodniku przed barem. Wszystko inne. Wszystko harmonijne.
Wtorek, 19 października.
Pociąg na lotnisko przed świtem. Deszcz, zaspani podróżni i buty lepiące się do plamy na podłodze w przejściu. Economist o Polsce całą stroną. Gorszym scenariuszem od Polexitu jest nasze dalsze trwanie w Unii. Miło. Dubeltowo.
Środa, 20 października i tyleż stopni.
Belgrad. Słońce. Przez otwarte drzwi balkonu zgiełk kawiarni, gdzie mam już swój stolik przy oknie. Spędzam przy nim jak Bóg przykazał całe przedpołudnia pisząc i pracując. Po obiedzie wracam i spotykam się z przyjaciółmi. W głębi sali trzy puste stoliki dla niepalących.
W księgarni więzienna korespondencja Milovana Dżilasa z żoną Steficą. Dżilas siedział za Tita długo i źle. Głównie w Sremskiej Mitrovicy, gdzie męczyli go jeszcze przed wojną, za monarchii. Od sprzedawcy dostałem adres antykwariatu z szansą na Dżilasa Rozmowy ze Stalinem. W sobotę sprawdzę. W ramach promocji w torbie obok książki wylądował szampon. Przyda się.
Nenad twierdzi, że Andrić bardzo wysoko ustawił poprzeczkę dla przyszłych serbskich pisarzy, stąd język Kiśa czy Bulatovića.
Oglądam kolumbijską soap operę o narcotraficantes. El Cartel, pyszna rzecz. Co kilka minut przerwa w odcinku, coś na kształt ,,międzyczołówki” z głośną muzyką. Przydarzyła się też kamera w ujęciu drugiej razem z operatorem. Niektórzy aktorzy jak z drewna lub źle obsadzeni, ale kilku świetnych, tak że ach. Przynajmniej jeden zagrał potem w Narcos.
Sobota.
Przyszła kryska na słońce w Belgradzie. Chmurzyć będzie do jutra.
Guardian o Warholu i jego ścisłym jak post katolicyzmie.
W radio Waldemar Malicki i od razu lepij.
Koniec października.
Wróciło słońce do Belgradu i tak trzymać.
Pod moim oknem cygańscy trubacze otoczyli starszą panią w czerwonej sukience. Pani zaczęła tańczyć do ich muzyki ot tak, bez specjalnego powodu. Taki miała nastrój w sobotnie południe a oni właśnie od tego tutaj są. Dostałem koncert za darmo. Ładnie zagrali Djurdjevdan.
Kiedyś miałem taki zwyczaj podkradania się autem pod urząd stanu cywilnego w Rakovicy, gdzie zawsze stali trubacze czekając na pary nowożeńców. Otwierałem okno, zapalałem papierosa i słuchałem. Swój dług wobec nich spłacałem na każdym weselu. Szybko mnie wyłuskiwali spośród tłumu, pewnie z powodu cielęcego zachwytu ich muzyką na mojej twarzy. A potem wiadomo, muzyka do ostatniego banknotu w kieszeni. I taniec, jak ta pani w czerwonej sukience albo B., który lubi kłaść się na parkiecie i kiedy Cyganie pochylają się nad nim on rusza tylko rękoma jak w dobrym tańcu ,,kolo”, którego zresztą jest arcymistrzem a którego ja za cholerę nauczyć się nie mogę. Co innego sam, tu nie mam kompleksów.
Grono moich czytelników według ,,google analytics” wzrosło o 2750 %. Zawrót głowy od sukcesu przez minutę, a potem korekta starych dzienników, głównie literówki, czasem interpunkcja i rozsupływanie wielowyrazów w językach obcych, które nie wiedzieć czemu tak właśnie się po skopiowaniu do Internetu wklejają.
Wtorek
,,W 167 w Rzymie wybuchła zaraza. Przez całe miesiące, a nawet lata … pochłaniała ona wiele ofiar. Poza licznymi ofiarami ludzkimi jej skutkiem był wstrząs psychiczny. Dla wytłumaczenia zarazy wskazywano jej pochodzenie ze Wschodu…” pisze Pierre Grimal w biografii Aureliusza.
Gdyby każdy dzień był dobry, to nie wiedziałbym, że w ogóle jest.
Konkurs Chopinowski zakończony. Jak zwykle część nagród niezrozumiała. Taka już tej imprezy uroda. Forum na stronie Polityki Doroty Szwarcman, forum poświęcone festiwalowi to jedno z niewielu miejsc w Internecie, gdzie życzliwość i dobre obyczaje są normą. Mimo anonimowości i braku moderacji, żadnych gąb kwadratowych czy partyjnych trolli.
Kończy się październik. I żarty. Za kilka dni zmiana czasu na zimowy.
W tejże Polityce na taki oto trafiłem rarytas:
“Na początku października nasze bociany białe kręcą się gdzieś po terytorium Czadu i obu Sudanów… Poprzednie kilkudniowe pauzy w przelocie robiły nad jakąś wodą lub wśród pól w Turcji bądź w Izraelu, międzylądowania zdarzały się też w egipskich oazach. W Sahelu, regionie przejściowym między Saharą i subsaharyjską częścią kontynentu, odwiedzają doliny rzek, głównie Nilu i jego drugiego największego dopływu Atbary. Sukcesywnie będą przesuwały się dalej na południe. W listopadzie na sawanny Kenii, Tanzanii i Zambii, na przełomie roku zajrzą do RPA, w styczniu do Mozambiku, Zimbabwe i Zambii, by w lutym zabrać się do szybkiego powrotu na lęgowiska, które powinny osiągnąć pod koniec marca.”
Trochę mnie to zabolało, jak koleżeńska nielojalność na granicy wiarołomstwa. To jak to tak boćki mojego dzieciństwa?! Kiedy ja marzyłem o dalekich podróżach, na które ani paszportu ani wiz ani pieniędzy nie miałem, to wy każdego roku takie wycieczki sobie urządzałyście!!!
Że lecicie do ciepłych krajów na jesień z zimą to wszyscy wiedzieliśmy. I to jakoś nie bolało. Ciepłe kraje zimą brzmią nijako. Wiadomo, jak gdzieś sino i parszywie, to gdzieś tam daleko musi być dokładnie na odwrót. Ale te wszystkie Czady, Izraele, Atbary, Zambie i Tanzanie???!!! Nieładnie moje boćki, bardzo nieładnie. Jakby wam wtedy Bułgaria nie mogła wystarczyć.
Wtorek.
Prawie trzy godziny u G., jednego z największych przedsiębiorców tutaj. Rocznie funduje kilkadziesiąt stypendiów naukowych dla uzdolnionych dzieci. Jego telefon dzwoni nokturnem Chopina w wykonaniu Rubinsteina. Dyskusja o wykonawcy i autorze, a jakże. Nic nie dzieje się przypadkiem, za to często drugi raz stać się lubi.
G. w covidowej gorączce przeczytał serbskie tłumaczenie Knuta Hamsuna z 1943 roku, tłumaczenie bezpośrednie z oryginału i zachwycił się na następnych dziewięć pozycji. Muszę sprawdzić. Polecił mi też ,,Seobe” Milosza Crnjanskiego, o historycznych migracjach Serbów.
Rodzina G. przewędrowała kilkaset lat temu z Czarnogóry do Dubrownika, skąd musiała uciekać przed przymusowym ,,ukatoliczeniem” do tolerancyjnej wtedy Bośni, gdzie rządzący Turcy kazali im tylko płacić podatek i do spraw konfesji nie wtrącali się. Sam G. z żoną uciekł w ostatniej chwili z Chorwacji, dzięki czemu ocalał. Tu zbudował wszystko od nowa. Kolejny rozdział epopei. Naród w podróży. Może stąd takie moje z nimi wspólne rzeczy rozumienie?
Czwartek.
Odkryłem pobudkę o ósmej z kawą w łóżku przez godzinę. Muszę przyznać, że niczego sobie odkrycie.
Wizyta u Belgradzkiego zegarmistrza. Wszyscy wiedzą, gdzie ma swój maciupeńki lokal. Zegarmistrz przez duże Z. Pogodna konwersacja w trakcie wymiany baterii i czyszczenia wnętrzności mojego zegarka. Muszę uważać na wilgoć, mechanizm jest delikatny. Nie ma paska na wymianę, ale ma jego brat. Czy znam adres. Tak, tak naprzeciwko teatru 202. Mój akcent jest nie do rozpoznania. Jak się nauczyłem? Kobieta? Aha, przyjaciele.
Wszystko to pośród czasiego tykotu ze ścian, kwadransa wybijanego jak kto chce w różnym tempie i o różnym czasie. Wieczorem kłaniamy się sobie zdawkowo z moim Zegarmistrzem na przejściu koło Vuka.
G. znalazł w końcu dla mnie Rozmowy ze Stalinem Dżilasa. Wielka rzecz. Tyle poszukiwań. Cytuje przecież tę książkę każdy poważny ,,stalinista” a reprintów brak. Autor dostał za te Rozmowy drugie więzienie, rok po wyjściu z pierwszego.
Piątek
Morzy autor Aureliusza cytatami z monet w każdym akapicie. Czemu sobie trochę nie pohasać, nie ,,podomyślać” bohatera i zdarzeń, szczególnie, że źródła marne, tyle ich co w skarbonce.
Dżilas jesienią 1960 informuje w swoim comiesięcznym liście żonę Stefkę, że widzenia w więzieniu zostały odwołane z powodu epidemii grypy.
,,Ile waży koń trojański” Machulskiego na kolację. Mało się nie udławiłem od wzruszenia i śmiechu.
Nocą, a jakże, sen fabularny z lat osiemdziesiątych a w nim młoda Czeszka z dużym nosem i pięknymi jak dwa słońca oczami. Przytulałem ją lekko pocieszając, że komunizm upadnie, że Waszka wybiorą na prezydenta i wszyscy będziemy wolni i cały świat jeździć będzie Skodą! Kiwnęła ze zrozumieniem i pozwoliła pocałować się w policzek. Nie mogła tylko zrozumieć, że jestem z przyszłości i mam 54 lata. No nie mogła zrozumieć tego wieku, że można tyle mieć i być, nie mogła zrozumieć chociaż tam skąd przybywałem on sama miała już prawie pięćdziesiąt lat! Taki sen. Ale wyspałem się.
Sobota.
Belgrad w porannych błękitach.
Wczoraj pękła rura i mieliśmy pneumatyczny młot od rana. Potem szlag trafił prąd a wraz z nim Internet, czyli wszystko. Głuchy telefon bardzo stracił na swej ważności. Stał się zbędny, niepotrzebny. Znaleziona w nim muzyka okazała się pozbawioną treści playlistą. Wieczorem w kawiarni światła pod oknem starczyło tylko na kilka stron lektury. Wkrótce wszystkie stoliki zamigotały świeczkami. Poprosiłem o piwo.
W nowym radio wywiad z Zenonem Laskowikiem. Piękny wywiad, piękny człowiek.
Niedzielne śniadanie w kawiarni na rogu. Ciepło. Zaszedł M. z żoną. Ma dla mnie Rozmowy ze Stalinem. Drugie już w tym tygodniu, proszę jaki wysyp. Jego żona po pięcioletnim pobycie na placówce dyplomatycznej oswaja rodzone miasto. Z trudem.
Przegląd prasy, drukowany. Tygodnik Vreme nazywa obecne awantury i pohukiwania bałkańskich przywódców kłótniami w osiedlowym klubie. Wszystkie te akcje i kontrakcje, prowokacje i na nie odpowiedzi służą każdemu z nich z osobna, są czynione z zasadą wzajemności, po koleżeńsku i ze zrozumieniem. Ja postraszę twoją mniejszość, ty wyślesz wojsko bliżej mojej granicy, a potem się jakoś dogadamy. Jak zawsze. Na szczęście sprzęt po ostatniej wojnie zardzewiał albo został rozkradziony i wojny robić nie ma czym. W większości przypadków korupcja jest tak endemiczna, że nawet nie starcza na konserwy dla wojska. Hermes na straży pokoju.
A nasz osiedlowy klub jak na razie kradnie i ma się ładnie.