Czwartek, 4 marca.
Lazur bez chmury, jak pisywał Krasiński.
Sandor Marai w dzienniku z 1967 r. pisze o swoim rówieśniku, zapomnianym pisarzu Odonie von Horvath, który za kilkanaście lat stanie się sławny dzięki sztuce ,,Opowieści Hollywoodu” Hamptona z niezapomnianą rolą Gajosa w polskiej inscenizacji tego dramatu.
Prawdziwy von Horvath nigdy do Hollywood nie dotarł. Uciekając przed hitlerem zginął 1 czerwca 1938 r. przygnieciony odłamanym wiosenną burzą platanem.
Giacomo Ferrara jako Spadino w serialu Suburra wart jest czasu na oglądanie straconego.
Sobota, 6 marca.
Znowu Tierieszkowa w mediach. Strach czytać. Rok temu po jej wcale nie okrągłym jubileuszu Putin dostał dożywocie. Niech już lepiej leci w kosmos.
Niedziela, 7 marca.
Jacek Kleyff nagrał nową piosenkę. ,,Słup ze słów”. Prosta, piękna, poruszająca.
Ionesco:,, Kiedy się nie boję, nudzę się”.
,,Uprzejmość jest jak lecznicza terapia dla cierpiących na depresję pacjentów. Dopiero teraz uświadamiam sobie, w jak furmańskim świecie żyliśmy” – pisze Marai po powrocie z Ameryki do Włoch i kontynuuje kilka stron dalej:
,,Włosi przez tysiące lat odżywiali się węglowodanami i celulozą – jedli kluski, jarzyny i owoce. (Mało ryb i bardzo rzadko mięso). Teraz …. zaczynają jeść proteiny, więcej mięsa, jak nigdy wcześniej. Możliwe, że to zmieni ich charakter?”
Przypomniała mi się rozmowa przy niedobrej kolacji w Oregonie z profesorem J., Serbem z pochodzenia, na temat egzotycznie niskich cen węglowodanów w Stanach. Według niego to warunek pokoju społecznego. Frytki, chipsy, bułki, torty dają krótkie, ale intensywne chwile szczęścia po strawieniu.
Wtorek,9 marca.
W szacownym radio szacowna prelegentka o paradygmacie patriarchatu w kraju nad Wisłą.
A co z potęgą matriarchatu? Pogardą kobiet dla mężczyzn, samokopiującą się z pokolenia na pokolenie?
Co z pogardą rowerzystów do kierowców i na odwrót oraz wszystkich razem wobec pieszych? Bogatych wobec biednych, postępowych wobec zacofanych (cokolwiek to miałoby znaczyć). Politycznych gąb z wczoraj szczerzących się do tych z dzisiaj i wspólnie warczących na tych z jutra?
Jeśli już jakiś paradygmat jest naprawdę obecny w Polsce, to jest to paradygmat chama. Chama w spodniach i spódnicy, na siodełku i za kierownicą, z kiełbasą i wegańską bułką, w sutannie i tęczy. Chama, który nie szanuje innego, gardzi nim i źle mu życzy.
Środa, 10 marca.
Trzy dni niepogody z zachowaniem lokalnych proporcji, czyli trochę chmur oraz drobny w czasie i strukturze deszcz. Ciepło.
Z porannego zestawu wykluczyłem radio ojczyste. Nazbyt rozprasza. Podobnie prasa. Swiss Classic powróciło na ekran.
Marai pisze, że prowadzi się mimo wieku zdrowo. Nie więcej niż butelka wina dziennie, fajka, spacer, kąpiel w oceanie i papierosy. Tym ostatnim martwi się, bez przesady jednak.
Czwartek,11 marca.
Whisky z lodem na niepogodę. Przeszło.
Z wiekiem przychodzi mądrość radzenia sobie z gorszymi dniami. Od łupnia przez kapitulację do mądrości starego Indianina. Obchodzę warczącego niedźwiedzia po cichutku na palcach. Charakteru mu nie zmienię, ale chociaż skórę zachowam całą. No i pióropusz.
Piątek, 12 marca.
Dzisiaj rocznica śmierci premiera Dindica. Prowadziłem tego dnia auto, starego fiata Punto kilkaset metrów od miejsca zamachu. Widziałem przerażonych ochroniarzy. Widziałem też rzędy wojskowych furgonetek, które zaraz jednak wróciły do koszar, szybko jak na wystraszony rozkaz. Moją pierwszą reakcją był telefon do przyjaciela, lokalnego działacza starej serbskiej opozycji z ofertą noclegu na kilka dni, dopóki sytuacja się nie wyjaśni.
Premier Dindić nie wchodził, ale wbiegał na schody. Taki miał zwyczaj. Co drugi, trzeci stopień. Mówił szybko. Był jednym z tych polityków, którzy rodzą się raz na sto lat nie tylko w Serbii, ale całej Europie. Na prośbę Willy Brandta Tito zgodził się wypuścić go z Jugosławii. Filozof, uczeń Habermasa. Był jedynym politykiem, po którego śmierci zapłakałem.
Tydzień później Amerykanie najechali Irak. Świat szybko zapomniał o tym zamachu.
Wtorek, 16 marca.
Marai posępnie o wszystkim w dzienniku. Sprawdzam Wikipedię. Jeszcze prawie 20 lat życia przed nim, a tu takie dąsy!
Anioł Leonarda z kobiecymi piersiami i jak najbardziej męską erekcją. Wygląda na to, że zagadka uśmiechu Mony Lisy nigdy nie zostanie rozwiązana.
Krasiński w listach jak flaki z olejem. Ojczyzna, blizna a Mickiewicz drań.
W tle Towiański, któremu Askenazy zarzucił rosyjskie srebrniki i siostra Makryna, rzekoma ofiara represji carskich oraz autentyczna oszustka, która zawróciła w głowie całej emigracji i samemu papieżowi.
Środa, 17 marca.
Przedświtnie. W czarnym oknie żółte plamy ulicznych lamp.
Nie dość, że praca to jeszcze felieton. Staram się być jak kanonik regularny, publikacja co dwa tygodnie. Przegląd prasy obcej jest kolażem wycinków z mediów weryfikowalnych. Narzuca to dość sztywne ramy wyrażeniu tego co autor ma akurat do napisania. Z tym tutaj już łatwiej, można sobie w dzienniku pohasać a i tak przyjdzie czas na korektę.
Niedziela, wiosna.
W Polityce Tym wspomina swojego przyjaciela Krzysztofa Kowalewskiego. Pięknie wspomina.
Środa, zaraza.
S.w Belgradzie nie dość, że sam to jeszcze zaraził swojego bardzo wiekowego ojca. Dzwonię co dzień, by dodać mu otuchy i odwrócić choć trochę myśli.
Książka książkę okładką trach. Marai zaczął czytać dzienniki Delacroix, które ja przez zarazę zostawiłem gdzieś niedoczytane. Muszę sprawdzić, gdzie.
Nazajutrz.
Dużo bliskich w chorobie. Odliczanie dni, kiedyś siedem teraz dwanaście. Rozmowy przez telefon, roztargniony wątek.
Trawestując Leonarda, trzeba zdążyć przed zupą zanim wystygnie.
Śnił mi się Mickey, podzielony na dwie części. Pierwsza w getcie sztywna, dokładna z didaskaliami co do joty a druga hollywoodzka dowolna, otwarta na sceniczną interpretację, same dialogi.
Po zalaniu kawą klawiatura w miejsce spacji stawia kropki. ,,Nic moc” jak mawiają Słowacy, idzie przeżyć. Ta sama klawiatura potrafi przecież ścisnąć znienacka control z altem, a wtedy tylko krok od delete i zniszczenia wszystkiego. Przepis na apokalipsę: CTRL,ALT + DEL.
Piątek, 26marca.
Znowu oglądałem mecz polskich piłkarzy, znowu wypaliłem o cygaretkę za dużo, znowu wypiłem o jedną whisky za daleko, znowu mnie boli głowa, znowu…Według Einsteina powtarzanie tych samych błędów…itd., itd.
Isaacson kończy biografię Leonarda karkołomną parabolą umieszczając w towarzystwie swojego bohatera Steve’a Jobs’a.
Były szef CNN widać nie potrafi inaczej, silniejsze to od niego. Jobs był kramarzem, przedsiębiorcą na pewno wybitniejszym od swojego wieloletniego wroga Gatesa, dzięki którego cwaniactwu i zachłanności cierpimy teraz na restarty komputerów, ale nadal sferą jego działania były tylko skończoność i pieniądze. Jedyny związek jaki między nimi zaszedł, to podstawy współczesnej księgowości opracowane przez przyjaciela Leonarda Lucę Pacioli, przy czym mieli oni o niebo ważniejsze wyzwania niż księga przychodów i rozchodów jakiegoś bławatnego kupca.
Przechodzę na krótki post tytoniowo alkoholowy. Główny cel pozbycie się kilku kilogramów. Pobyt tutaj to wyjątkowa (mam nadzieję) okazja.
Koniec marca.
Zarażony weekend. Bliscy ludzie, karetki, szpitale, łzy, bezsilność, zmęczenie, obojętność.
W lokalnej prasie artykuł o ,,nowej normalności”, na czas po zarazie. Pamiętam jak kilka lat temu w Chinach za dotknięciem rózgi zniknął alkohol z oficjalnych przyjęć. Toasty wznoszono zieloną herbatą tłumacząc kwaśnym uśmiechem zdziwionym gościom, że to ,,nowa normalność”.
Pierwsze dobre sygnały poplątane ze złymi. Spadek temperatury, wzrost temperatury, szczepienie, tlen, zapalenie płuc, utrata świadomości, brak karetek, złość karetek, tlen 84, tlen 85. W Belgradzie nawet minister nie może pomóc w znalezieniu miejsca w szpitalu. Znajomi lekarze nie odbierają telefonów. Nie mają siły ani sensu. Ostatnia chyba wymiana zdań przez telefon z L., był jeszcze przytomny w taksówce.
W nocy sny wredne, fabularne i we wszystkich wymiarach. Płytko ze strachem.
Kogut za oknem pieje z całych płuc. Ciemny świt na oceanie, zaraz słońce i wszystko inne po kolei, równiutko tak jak dawno temu i długo jeszcze też. Innymi słowy: „Kogut pieje na grzędzie, jak było, tak będzie” – właśnie znalazłem to przysłowie.
Artykuł o pogromie na Wielkanoc 1940 roku. Żydzi bici przez warszawską hołotę. Za przyzwoleniem Niemców i pod dyrekcją działaczy ONR, którzy liczyli na posady w kadłubowym polskim rządzie. Skończyli z kulą we łbie lub obozie. Naród panów miał inne w stosunku do nas wszystkich plany.
Semana Santa, Wielki Tydzień. Większość wyspy jedzie na południe. Brzmi egzotycznie, ale to tylko godzina autem. Podobno cieplej i więcej słońca. Podobno, bo prognozy mówią kompletnie co innego. Ale Południe, wiadomo!
W BBC pogadanka o drzemce, którą uprawiam z zapałem neofity od swoich chińskich czasów. Isaacson poświęcił snobistycznym analizom obrazów Leonarda dziesiątki stron nie wspomniawszy ani zdaniem o tym, że Mistrz sjestę uwielbiał i stosował. Podobnie Einstein. Nie żebym nogę do podkucia wyciągał, ale drzemać w takim towarzystwie mimo wszystko przyjemniej.
Kolejny zarażony weekend. Gorzej i straszniej niż przed. L. zmarł po południu. S. płakał do telefonu. Z trudem trzymałem głos.
Shortparis z Petersburga i ,,Noc” Mandelsztama. Rzecz tektoniczna.
,,Cholera w Neapolu…coraz więcej zdiagnozowanych przypadków, ale stacje radiowe z entuzjazmem donoszą, że epidemia słabnie, sytuacja się normalizuje…. Pięćdziesiąt handlarek ryb publicznie protestowało przeciw zarządzeniom władz, które zabroniły łowienia i spożywania małż i ślimaków podejrzanych o zarazki cholery….Na oczach tłumu gapiów jadły na surowo owoce morza” – pisze Marai we wrześniu 1973 roku.
Wielkanoc. Czekam na nowe zdjęcia od Włodka.