Lany poniedziałek.
Wczoraj pożar łąki obok. Helikoptery przez pół dnia zarzucały ogień wodą. Przedwczesny dyngus na oceanie.
Na plaży lekka bryza, słońce w oczy i kontury kobiet spod przymkniętych powiek.
Środa, 7 kwietnia.
Księgarnia wysyłkowa z Polski odmówiła realizacji mojego zamówienia. Gdyby to był Lądek, Lądek Zdrój, to co innego…
Podliczyłem szybko inwentarz. Zostało jeszcze grubo ponad tysiąc nieprzeczytanych stron w różnych tomach. Do końca pobytu powinno wystarczyć, jak nie to zaceruje się ,,elektroniką”. Biografia Muńka wydaje się być odpowiednią z całym należnym szacunkiem dla autora i jego dorobku. Trochę mnie wystraszył, że po wylewie spoważnieje i zacznie śpiewać o Bogu. Sądząc po ostatniej piosence próżne moje strachy.
Teleskop Hubble’a uchwycił zderzenie galaktyk. Okazuje się, że nie musi to oznaczać totalnego zniszczenia. Galaktyki się mieszają, zwalniają lub przyspieszają. Niektóre gonią jedna drugą po niebie. Galaktyki frywolne… Ludzkość powinna się od nich uczyć. Kantowskie niebo gwiaździste nade mną nabrało nowego znaczenia.
Piątek, 9 kwietnia.
Codzienny raport w miejscowej gazecie. Zarażeni, wyleczeni, zmarli. Na zdjęciu grupa pielęgniarek z lekarzem w środku. Nad maskami uśmiechnięte oczy, wszyscy z kciukami na szczęście do góry. Można i tak.
M.na spacerze komplementowana przez robotników z budowy. Jeden specjalnie wyszedł na dach, żeby ją zaczepić. Nienachalne, wesołe. Działa w dwie strony. Kobieta tutaj jak już spojrzy w oczy, to tak że aż.
Wszystko pewnie przez lato, które nigdy się nie kończy ani nie zaczyna. Miałby problem ksiądz Vivaldi.
Nowy komplement albo zarzut: algorytm go nie przewidział.
W Polityce: ,,Bartłomiej Obajtek jako szef Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Gdańsku przemawia podczas akcji „Las dla Niepodległej”. Fotografia garnituru z mikrofonem na ściętym pniu. W tle brodaty harcerz, leśnik i zmobilizowany gajowy. Lasu brak.
Wczoraj odbył się w Belgradzie pogrzeb L. Jego wnuk S. pożegnał się z nim w imieniu wszystkich:
,, Mówiąc krótko, kto nie widział 90 letniego człowieka, który podłączony do tlenu walcząc o każdy oddech jednocześnie potrafi rozśmieszyć ludzi wokół, ten nie wie co stracił…”
Niedzielna cisza.
Plaża pełna ludzi i wydarzeń. Zjechała okolica. Obserwowałem kilkuletnią dziewczynkę jak od tyłu zachodziła i wracała od rówieśnika w dmuchanych rękawkach na brzegu basenu. Miała skupioną twarz, ściągnięte brwi. Wyraźnie walczyła z ogromną pokusą. W końcu nie wytrzymała i wepchnęła ofiarę do wody. Szybko, bez emocji jak profesjonalny wpychacz. Natychmiast jej ulżyło, mimo że widziała szarżującą już w jej kierunku matkę drącego się z wody o pomstę do nieba malca. Dziewczynka zapłakała zdawkowo, dla zasady. Z trudem opanowałem śmiech.
Duże złych informacji z Polski. Niektóre bardzo złe.
Plażowa fizyczność. Piękna, brzydka, młoda, stara. Każda jest na miejscu i u siebie. Pewnie to zasługa generacji wychowanych w słońcu nad oceanem. Kiedy generał Franco pozwolił rozebrać się na plaży wszystko było już uprzednio przygotowane.
Skończyłem krótką w przenośni i dosłownie biografię Ewy Demarczyk. Autorzy nie zwrócili uwagi na rzecz podstawową. Ewa Demarczyk nie dała pokonać się swojemu geniuszowi. Okiełznując go ratowała życie. Wielka to sztuka wielkiej wymagająca siły, dyscypliny oraz inteligencji. Może dlatego nie chciała światowej kariery, przed którą tak skutecznie się broniła? Dzięki temu dotrwała do domu w Wieliczce, ogródka i starych drzew.
,,…oczywiście miała bardzo trudny charakter, ale łatwy przy takim talencie nie jest obowiązkowy” powiedziała o niej Izabela Cywińska
Zaraz potem Hanny Krall Synapsy. Czekałem odpowiedniego momentu, który w końcu nadszedł. Bo dzieła Krall to już nie literatura, to zjawisko atmosferyczne podobnie jak piosenki Demarczyk, które przecież żadnymi piosenkami nigdy nie były. Przed lekturą trzeba być w formie. Takiej kondensacji tekstu i znaczenia nie doświadczam u nikogo. U Krall każde słowo ma ciężar właściwy tomu. Pisze Krall zawsze o rzeczach najważniejszych, a jak się o takich pisze, to trzeba używać słów jedynie potrzebnych, frazą i rytmem tylko im właściwymi. Nie ma u niej miejsca na zbędność, frymarczenie słowem czy nastrojem ku uciesze konsumenta. Jest jedyną polską współczesną, którą czytam.
Wtorek trzynastego.
Wybuchł wulkan po drugiej stronie oceanu. Chmura siarki w drodze z Karaibów.
Bezpieczna dla ludzi i zwierząt.
BBC o eksterminacji norek w Danii. W obawie przed zarazą wybito wszystkie. 17 milionów zwierząt. Było to wielkie wyzwanie dla biurokracji. Zdecydowano się na gaz. Jak zawsze w takich sytuacjach zabrakło doświadczenia. Przerażone norki uciekały z wadliwie wykonanych gazowych komór. Trzeba je było łapać i dobijać. Koparki i spychacze zajęły się resztą.
Środa, 14 kwietnia.
Lato w pełni, bez obłoków na lazurze.
Poniedziałek, 19 kwietnia.
Rocznica powstania w getcie. Miałem iść na grób Marka Edelmana. Miałem.
Wariacje Goldbergowskie Lang Langa inne od Christiny Bjorkoe nawet dla takiego jak moje małego ucha.
Bardzo złe wieści z Polski. Ostatnie podrygi zarazy gorsze od pierwszych.
W nowym radio profesor Leociak o archiwum Ringelbluma. Długo i poruszająco. Badania historyczne, naukowe raporty w obliczu śmierci powszechnej, postawa do samego końca bohaterska z sensem.
Wtorek, 20 kwietnia.
Gorsze dni. Wstałem ciężko nad ranem. W nagrodę przyszedł pomysł na tytuł i treść. Wiadomo kto rano, to temu.
Kilka dni potem i już lepiej.
Wariacje grane przez Langa pomagają uwierzyć, nawet jeśli to nie ma najmniejszego sensu. W co? Tu słuchacz musi sam sobie odpowiedzieć. Do wyboru same ważne kategorie. Człowiek, życie, bóg, sens, miłość-niepotrzebne skreślić.
Marai, dzienniki, rok 1976:
,,Spolaryzowana głupota to zjawisko światowe: bigoteryjny, prowincjonalny, religijny, patriotyczny konformizm w niczym nie różni się od bigoteryjnego, prowincjonalnego, antyreligijnego i antypatriotycznego, hippisowskiego, anarchicznego antykonformizmu.”
Kilka zdań dalej zaczytana polskim pisarzem noc. ,,Zapraszamy państwa do gazu” Borowskiego. Cała strona dziennika jemu tylko poświęcona.
Sobota, 24 kwietnia.
Bywają takie przebudzenia o poranku, kiedy z góry wiadomo, że niebo bez jednej nawet chmurki. Nie potrzeba okna, po prostu wiadomo. Wszystko śpiewa wokół na słonecznie, nawet mechaniczna piła po sąsiedzku wyje tak, że się jej nie przeklina za pobudkę przed budzikiem.
Bywają też ludzie, którzy wystukują siebie krokiem. Opowiadał mi Wielki Djordje jak w czasach studenckich podrywał kobiety na nowosadzkich ulicach. Swoje szanse oceniał po ich sposobie chodzenia, wsłuchiwał się uważnie w stukot obcasów i JUŻ wiedział.
Wczoraj w pośpiechu do sklepu szedłem przez chwilę za pewną panią, o której mimo, że byliśmy w centrum na rozwidleniu dróg wszelkich wiedziałem, dokąd idzie i skąd pochodzi. Jej krok był pewny i dumny z siebie, był to krok kogoś kto nie oswoił otoczenia a tylko konkretną, powtarzalną jak koszarowy regulamin trasę. Krok w jednym tylko kierunku, bez szansy na wariację. Tak jak przewidziałem spotkaliśmy się przy kasie lokalnego supermarketu. Pozdrowiła kogoś po hiszpańsku twardym, niemieckim akcentem.
,,Mądrzejszy od nas Chińczyk strzeże się pilnie, aby nie dać się w ten sposób zdominować przez zbyt liczną ludność. Nie ma tam schronisk dla wstydliwych owoców rozpusty. Owe straszne płody pozostawia się jak pozostałości po trawieniu. Żadnych domów dla ubogich; takich w Chinach nie ma. Tam wszyscy pracują, tam są wszyscy szczęśliwi; nic nie niszczy energii biednego, a każdy może powiedzieć za Neronem: Quid est pauper (kto jest ubogi!?) pisze Markiz de Sade w 1795 roku.
Zajrzałem do niego po ćwierć wieku od pierwszej lektury. Był jednym z niewielu więźniów Bastylii w czasie rewolucji. Ponoć krzyczał przez kraty, że tłum idzie, żeby go zabić. Była to wyjątkowo nietrafna interpretacja rzeczywistości. Podobnie jak londyńska podwyżka ceł na herbatę w koloniach północnoamerykańskich. Gdyby nie stołeczna chciwość nie byłoby Ameryki jaką znamy.
Nenad opowiadał, że uzależnienie Anglików od chińskiej herbaty brało się ze skrzynek w których była przewożona. W zamian za nią dostarczano Chińczykom opium, którego resztki mieszały się w drodze powrotnej z aromatycznym napojem. Może to także pomogło ojcom założycielom Stanów? Nie działali pod wpływem pijąc herbatę z własnych źródeł.
Niedziela 25 kwietnia.
Informacje z Polski w końcu dobre. I tak trzymać!
Następny tydzień.
Łeb trzaskał wczoraj od chmur nad oceanem. Coś jak monachijski fen czy tatrzański halny. W Bangkoku i Szanghaju też tak czasem bywało, przyznawali się do tego nawet odporni na wszystko lokalni znajomi. ,,Szanghajka” – moja nazwa własna: brak jakichkolwiek objawów choroby(oprócz bólu tegoż łba) połączony z brakiem jakiejkolwiek chęci opuszczenia łóżka. W czasach zarazy objaw podwójnie dręczący.
Marai nazywa Ulissesa ponadczasową literacką hucpą. Powieść po pierwszym rozdziale leży na mojej nocnej szafce od dłuższego czasu nietknięta. Pojawiają się tam coraz to nowe tomy i tomiki. Czytane znikają ustępując miejsca następnym. Ulisess służy im za podkładkę, jest gruby i poręczny, łóżko z materacem są za wysokie i niewygodnie jest sięgać po okulary czy budzik w telefonie.
Nabokov chwalił Ulissesa, ganił natomiast Finnegans Wake, którego fragmenty czytałem w młodości bez entuzjazmu, bardziej dla mołojeckiej sławy tak jak to miało miejsce z ,,Człowiekiem bez właściwości” Musila, poddanym na początku drugiego tomu. Według mojego germanisty było wtedy nie więcej niż kilkanaście osób, które rzecz tę przeczytały w całości. Zostawiłem ich w spokoju, kto wie, może było ich tylko dziewiętnastu a ja nadpsułbym statystykę z ,,nastu” na ,,dziestu”.
Przypomniało mi się dzięki temu co powyżej jeszcze ,,Auto da Fe” Canettiego (przeczytane do deski) i dwie rzeczy wtedy zupełnie dla mnie egzotyczne: biegły chiński głównego bohatera oraz kraj pochodzenia pisarza, region Dobrudży. Jednego z drugim udało mi się dotknąć palcem w dorosłym życiu.
Środa.
Nadal ponuro nad oceanem. Kogut meteopata wyje do księżyca jakby go z piór obdzierali. Odezwały się ptaki, których dotąd nie było słychać. Pewnie też przelotne jak ja tutaj.
Czwartek.
W Polityce rozmowa z paniami Lityńską i Wujec. Spadające lustro, sprawny zegarek po tygodniu w rzece… Non omnis moriar w przypadku takich ludzi nabiera innego wymiaru. Ich energia nie mogła ot tak sobie zniknąć jak ogień w zdmuchniętej zapałce. Sprawa jasna nawet dla ateisty.
Ludzie jak oni winni byli naszych złudzeń i późniejszych rozczarowań. Sądziliśmy nową Polskę po nich pewni, że jak tylko ją odzyskamy, to właśnie tacy jak oni będą przywódcami, liderami. Bezinteresowni, mądrzy, silni, uśmiechnięci i dobrzy. Stało się jak to zwykle bywa dokładnie na odwrót. Do głosu doszedł towarzysz Szmaciak: słaby i głupi, zakompleksiony, ponury, zły, cienkogłosy. On zresztą nigdzie nie musiał dochodzić, on tam zawsze był. Zamienił tylko krucyfiksem Lenina na ścianie.
Andras Schiff i jego wykonanie Wariacji Bacha. Intelektualna precyzja przed pierwszym uderzeniem w klawisz. W życiu naziemskim Schiff obraził się na Orbana i wyjechał do Londynu, gdzie go pierwszy raz usłyszałem.
Piątek.
Po lekturze przedsennej Marai’a obudziłem się z gotowym pytaniem do ankiety: jak często w ciągu doby Pan/Pani nie myśli o śmierci? Trzeba ,,przełożyć” lekturę dzienników czymś lżejszym.
Bardzo rannie, bo redaktor Mann z synem w nowym radio. Od razu lepij.
Pewien polski europoseł, bardziej porzygać niż postać, ma zwrócić sto tysięcy euro za sfałszowane delegacje z Jasła. I dalej pojawia się w mediach, rozdaje wywiady, dzieli się opiniami, przemyśleniami, zawiesza głos, czasem nawet jakimś żartem rzuci. I dalej ktoś go zaprasza, czyta, słucha i ogląda. A są nawet tacy jak ja, którzy o tym myślą, piszą i się temu dziwią.
Piosenka ,,Sabor Navideno” grupy Afrosound, która była kolumbijską odpowiedzią na peruwiański nurt muzyczny początku lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku zwany Chicha.
Chicha z kolei była częścią stylu zwanego peruwiańską cumbią, popularnego dekadę wcześniej w Limie i będącego fuzją lokalnej wersji kolumbijskiego huayno i psychodelicznego rocka. Piosenka z historią równie ładne. ,,Sabor Navideno”, smak Świąt. Teledysk z Medellin:
https://www.youtube.com/watch?v=_7wemrsScO4