Piątek, trzeciego.
Polski internet o pewnym kościotrupie celebrycie spod Wezuwiusza:
,, Śmiercionośna wulkaniczna chmura przerwała mu brutalnie życie, ale jednocześnie zapewniła przejście do historii”.
Przy odprawie na lotnisku w Katowicach zaproponowano mi wstępną rezygnację z lotu i udział w loterii, której główną wygraną będzie brak miejsca w samolocie, nagroda 250 euro i podróż kiedyś tam. Pani z linii poinformowała mnie scenicznym szeptem, że będę trzeci na liście. Mogli odlecieć poziom wyżej i zaproponować nieważny bilet do Londynu albo Lądka Zdroju.
Bramka w belgijskiej siłowni nie chciała mnie wpuścić. Zacięła się na moim polskim certyfikacie. Poland calling!
Sobota, czwartego.
W BBC brytyjsko nigeryjski poeta Femi Nylander w afrykańskim jądrze ciemności, gdzie postępowe siły kolonialne wymordowały dziesiątki tysięcy tubylców. Podobnie jak Joseph Conrad poeta czuje się outsiderem.
Wtorek, 7 grudnia.
Belgrad w słońcu i na odwrót. Przedświąteczny post. W restauracjach rybnych trzeba robić rezerwacje. Paparazzi przyłapali Bregovića jak prowadzi trabanta kombi. Własnego.
Jurasz w Onecie: ,,Po pierwsze w Polsce ton debacie w mniejszym lub większym stopniu nadaje tzw. inteligencja, która nie dość, że często jest bardzo kiepsko wykształcona, to dodatkowo jeszcze nie wywodzi się z mieszczaństwa zajmującego się handlem, ale z … chłopstwa lub szlachty, dla których często świat był zero-jedynkowy”.
Środa, 8 grudnia.
Urbańczyk w ,, Co się stało w 966 roku ” wywodzi Mieszka z Moraw i nijak się nie może dopatrzeć ani powszechnego katolicyzmu za jego rządów ani kościołów ani wiernych. Ot mądry ruch politycznej elity z kaplicy o powierzchni dziesięciu metrów kwadratowych bez większych konsekwencji dla poddanych, którzy dalej mogli sobie czcić pioruny i wielolicych bogów. Podobnie zresztą jak Duńczycy czy Szwedzi. Takie czasy.
Dmie Koszawa wredny wiatr z Dunaju brat rodzony monachijskiego Fena i naszego Halnego. North by Northwest przywiewał Hamletowi szaleństwo, Koszawa tylko ból głowy i wzrost spożycia rakiji szczególnie rano, kiedy jest najgorzej.
Weekend.
Byłem u zegarmistrza. Dokonał drobnej naprawy. Za darmo. Potem kilkuminutowa rozmowa o paskach do zegarków, czyli o wszystkim. Czeka na dostawę hiszpańskich. Poprosiłem o odłożenie dla mnie granatowego. Postara się, ale nie obiecuje. To rzadki kolor.
W pralni chemicznej po drugiej stronie ulicy nie potrzebuję kwitów. Znają mnie z imienia i braku telefonu.
Moje miejsce pracy: ładna kawiarnia połączona z restauracją w centrum miasta nazywa się Uprava czyli zarząd, administracja. W dni powszednie jest pełna do ostatniego stolika, oprócz tych dla niepalących, ale one zwyczajowo są blisko toalety i rzadko kto je zajmuje. Wygodniej jest urwać się z pracy, domu czy niechcianego spotkania w pilnej sprawie do ,,administracji” niż do knajpy, stąd może taka jej popularność w godziny robocze.
Niedziela.
Belgrad pod śniegiem. Nie ma taksówek. Pięknie.
Czas przyspieszył kosztem książek. Pora najwyższa to zmienić.
Zamordyzm dobrego samopoczucia. Zbuntowałem się na krótko.
Wtorek, czternastego.
W belgradzkiej telewizji wywiad z Jasną Duricić serbską aktorką, odtwórczynią głównej roli w Quo vadis Aida filmie o zbrodni w Srebrenicy o którym pisałem kilkanaście kartek stąd. Państwowa RTS ma wyemitować film.
Noc kiepska, po łebkach. Zaplanowałem całe województwo i kilka osiedli leśnych. To mnie zawsze uspokaja pozwalając oszukać czas o kwadrans bądź dwa. Najdłużej zasnąłem po liczeniu powiatów, najkrócej przy szkolnictwie gminnym i zasadach odbioru listów ze skrzynek wiejskich. Ustaliłem, że raz na tydzień wystarczy. W końcu listonosz też człowiek i ma prawo odpocząć. Ba! Zasnąć nawet.
Środa. Wyjazd do Zrenjanina.
Zimno jak cholera, nie chce mi się ruszać z domu. Myśli w głowie wredne i małe jak polska endecja albo odwilż w błocie. Świadomość naturalności samego zjawiska nie wystarcza. Na szczęście sonda Parker dotknęła właśnie Słońca i od razu lepij. Dotknęła do żywego, bo to chyba wielka bezczelność dla takiego Słońca klepanie po planecie przez jakiegoś tam Parkera. Zuch Parker!
Czwartek, 16 grudnia.
W Zrenjaninie budowa wielkiej chińskiej fabryki opon. Całe miasto w obawie o powietrze. G. zamocował czujniki na swoim biurowcu, ściana w ścianę z Chińczykami. Pewnie nigdy nic nie wskażą. Fabryka nowoczesna, gdzieniegdzie nawet ładna.
Piotra Majewskiego ,,Niech sobie nie myślą, że jesteśmy kolaborantami” o Protektoracie Czech i Moraw powinno być lekturą obowiązkową w Polsce. Jak się dać, żeby się nie dać. Historia dla nas zupełnie egzotyczna i gdyby nie liczne źródła oraz fotografie czytelnik gotów pomyśleć, że to nieprawda.
Sobota, 18 grudnia.
Terror śmieciarek nocą.
Sen fabularny o kimś kto dawno już odszedł. Nie wiedzieć tylko czemu przyjechał do mnie na koniu a właściwie starej, siwej szkapie. Potem wszystko poszło już normalniej, jak to w takich snach bywa.
Pierwszy słoneczny poranek w tym tygodniu. Szczęśliwe niedźwiedzie wstają dopiero na wiosnę.
W The Father z Hopkinsem aria z ,,Poławiaczy pereł” Bizeta, który zmarł młodo na serce będąc przekonanym, że wszystko co tworzy jest do dupy. Stęskniłem się za operą, najpiękniejszym zmyśleniem w historii ludzkości.
W Moście na Drinie Andrića piękny opis muftiego Ibrahima i popa Nikoli, przyjaciół od dzieciństwa odpowiedzialnych za swoich wiernych w kasabie, szanowanych przez wszystkich z wzajemnością. Mufti się jąka. Andrić pisał tę powieść w czasie niemieckiej okupacji Belgradu, otoczony światem złym, okrutnym, nieludzkim.
Niedziela
Czas zarazy to także test naszego apetytu na życie. Śmierć powszechna nim zniewoli upokarza. I na nic tu siła charakteru czy święte przekonania. Albo to w człowieku jest albo nie ma. Marek Edelman we wspomnieniach z getta zauważa tę prostą, arcydawną okoliczność. Bojownicy ŻOBU-u chcieli żyć i zabijać Niemców, a więc jedli, pili i kochali się wbrew wszystkim i wszystkiemu. Inaczej się nie dało.
Poniedziałek
W tegorocznych The Reith Lectures BBC prof. Stuart Russel o sztucznej inteligencji i naszym z nią życiu. W pierwszym wykładzie cytuje wypowiedź jednego z czołowych przedwojennych fizyków nuklearnych Lorda Rutherforda, który 11 września 1933 roku na pytanie czy ludzkość będzie w stanie za 20-30 lat uzyskiwać energię z rozbicia atomu odpowiedział, że szukanie źródeł energii w atomie jest bujaniem w obłokach. Następnego dnia węgierski uchodźca Leo Szilard przeczytał o tym w londyńskim Timesie i kilka godzin później w trakcie spaceru stworzył zasady reakcji łańcuchowej. Problem energii atomowej został rozwiązany w mniej niż dobę, 10 minut spacerem od miejsca, gdzie ogłoszono to zadanie niewykonalnym.
Atom był pierwszą technologią zdolną unicestwić rodzoną cywilizację. Sztuczna inteligencja będzie następną. Do trzech razy sztuka?
Rząd Teneryfy wprowadził program odnowy mentalnej. ,,Mentalizate” ma pomóc ludziom nie wpaść w pocovidową depresję. Doświadczenia starożytnego Rzymu nie poszły na marne.
Marek Aureliusz bez zarazy nie byłby pewnie tym Aureliuszem jakiego znamy. Epidemia nam go dała i zabrała, umarł pod sam jej koniec.
Wtorek
Przyszło nad ranem zakończenie Mickiego niedopowiedziane, ale szczęśliwe. Happy end byłby nie na miejscu a kolejowa rampa nazbyt oczywista.
Lotnisko w Belgradzie.
Pusto wszędzie, głucho wszędzie. Drugi rok zarazy. W ,,moim” samoobsługowym barze na odlotach każdy stolik wolny. Bar zresztą też. Nie ma nikogo. Czekam dobrych kilka minut. Kelnerka z sąsiedniej kawiarni krzyczy do mnie przez korytarz, że jeszcze chwilę, bo koleżanka poszła zanieść kanapki na gate A10. Dla aresztowanych. Czekam cierpliwie, czekam sam. Nikt nie tworzy za mną zbędnej kolejki. Czekam w spokoju patrząc na własne odbicie w czarnej szybie wychodzącej na lotnisko. Pani w końcu przychodzi. Przeprasza, musiała zanieść ,,chłopcom” kanapki. Siedzą w areszcie przy A10. Imigranci ze złymi paszportami. Nie ma jak ich puścić. Deportacja, wiadomo. Biedacy. Kiwam głową ze zrozumieniem. Nie spieszy mi się nigdzie a do A10 droga daleka. Wzdłuż całego lotniska.
Kilka wojen temu znajdowała się tam część krajowa. Loty do Lublany, Zagrzebia, Sarajewa, Skopja, Czarnogóry. Potem wszystko zaczęło się kurczyć razem z rękawami. Na koniec ostał się jeno lotniskowy róg dla federacyjnych jeszcze wtedy Podgoricy oraz Tivtu z wyjściem przy A10.
Czwartek, dwudziestego trzeciego. Trzasnął mróz.
Noc perfidna, noc trzeźwa. Kawa przed świtem i przypadkowy stream Oratorium Bacha z Londynu. Wszystkie smutki diabli wzięli. Dzień zapowiada się solidnie a noc, cóż. Takie też bywają.
Najbliżsi Pana Dariusza Dziamskiego spędzą swoją pierwszą Wigilię bez niego. Pan Dariusz zmarł z przepracowania w magazynie Amazona. Trzykrotnie odmówiono mu wezwania ratownika z powodu przepisów firmowych. Pan Dariusz musiał iść o własnych siłach. Nie mógł oddychać, nie mógł mówić. Nie mógł też zdjąć maseczki. Jego lider wyjaśnił, że takie są właśnie przepisy. Umierający sam ruszył po ratunek. Nie miał gdzie usiąść i odpocząć. Krzesła pracownicze były skute łańcuchami. Takie przepisy.
Zdarza mi się tęsknić za czasami, kiedy pusta puszka po piwie była elementem wystroju wnętrz. Takie czasy.
Boże Narodzenie. W nocy śnieg i mróz.
Niedziela
Złe wieści z Birmy. Pamiętam Rangoon przed wizytą Obamy. Powszechny optymizm i nadobecność ,,rządowych” Amerykanów. To była chyba głównie próba wytrącenia kraju Chińczykom, którzy teraz sami stamtąd uciekają do Indii i na Sri Lankę, gdzie rubin droższy ale bezpieczniejszy. A satrapia dalej ma się dobrze: kradnie, morduje i tłumaczy.
Poniedziałek
Do wylotu trzy dni. Niespotykane dotąd pytanie: czy aby na pewno się uda? Czy nie wprowadzą nowych ograniczeń? Tego typu brak pewności jest dla mnie stanem naturalnym. Nigdy nie brałem niczego za oczywiste a już szczególnie podróży, która jest stanem bycia, bez której nie można normalnie funkcjonować, podróży dzięki której nigdy się nie odchodzi tylko zawsze wraca, bo nie posiadając żadnego miejsca stajemy się właścicielem każdego.
Ostatni wtorek roku.
Policzyłem książki. Starczy na miesiąc z okładem. Czas najwyższy pakować mandżur.
Moja wiejska szosa przecięta jest zebrą, która wiedzie prosto w krzaki. Nie ma tam ani chodnika ani żadnej ścieżki. Każdej wiosny ktoś bieli pasy na nowo. Są widać jak każda droga donikąd w ważniejszym niż potoczny planie.
W Irkucku policja skatowała Świadków Jehowy, którzy znaleźli się na liście organizacji ekstremalnych. Putin nazwał obecność Świadków na tej liście głupim gadaniem (чушью), co nie pomogło jednak. Potem swoje ogłosił rosyjski Sąd Najwyższy. Może pomoże. Może.
Środa.
Z pogrzebu egzorcysty: ,,… Wielokrotnie wygrał, mocą imienia Jezus, za wstawiennictwem Matki Bożej Kębelskiej, bezpośrednie batalie z szatanem – mówił minister edukacji. Czarnek odznaczył też pośmiertnie duchownego medalem Komisji Edukacji Narodowej”. Matko Boska Kębelska.
Ostatnie dni Protektoratu Czech i Moraw z naszego punktu widzenia równie nierealne jak cała reszta. Amerykanie przez pomyłkę bombardują Pragę. Jeden tylko raz. Miasto plotkuje: za sterami siedzieli Murzyni! Główny kolaborant, minister edukacji Protektoratu Moraviec pije, grozi i spiskuje zdrowemu przecząc rozsądkowi. Jedzie spotkać się z Niemcami na początku praskiego powstania. Jego auto staje nagle przed drugim zepsutym. Wąska ulica a w oddali strzały. Moraviec na wszelki wypadek sam strzela sobie w łeb.
W polskich mediach łomot, gruchot, wrzawa. Nic. Podsłuchują, międlą, kłamią, piszczą, plują, wyzywają. Jak mi się ta moja ojczyzna ,,zmęczyła” w kwartał lub dwa. Jej już chyba nic nie pomoże. Ani bociany wiosną ani wigilijny śnieg. Brudne to wszystko i małe. Warczy na siebie jeden z drugim a tu proszę, życie przechodzi sobie cichutko, szybciutko bo widok taki, że zatrzymać się strach.
Czwartek trzydziestego.
Fragment o wiejskim hazardziście Andrića do snu. Wszystko pisane z czułością, zrozumieniem dla własnego bohatera jaki by on tam nie był. Zupełnie inaczej niż u Dostojewskiego.
W samolocie napoczęte dzienniki Majskiego, sowieckiego ambasadora w Londynie w latach trzydziestych. Przeczucie podpowiada, że niejedna książka w książkę zrobi teraz trach. Serbskie wspomnienia Kosty Pavlovića z tego samego okresu, nasz Nowak Jeziorański, listy Orwella (niezbyt lubiany przez pisarza londyński wydawca Gollancz był w przyjaznych stosunkach z Majskim). Sam autor dzienników zapowiada się wciągająco. Żyjący podróżą rosyjski Żyd z polskimi korzeniami, aresztowany w Moskwie 1953 o włos a właściwie dwa tygodnie uniknął śmierci, która zdecydowała się wtedy na samego Stalina.
W tymże samolocie Dont look up z Leonardo Di Caprio, film o komecie kończącej świat został nakręcony tuż przed zarazą. Prezydenta w żółtej głowie zastąpiła Meryll Streep. Mark Rylance koncertowo zagrał biznesmena wizjonera, pierwowzór kramarza socjopaty w stylu Muska, Zuckerberga czy Gates’a.
W czasie ostatniej wojny na Bałkanach pojawił się typ biznesmena patrioty, który w czasach pokoju przepoczwarzył się w biznesmena kontrowersyjnego skąd już był tylko krok do bomby w aucie albo kuli w głowie.
Kramarzom wizjonerom niepotrzebna kąpiel w lawie by dorównać sławą wezuwiańskim szkieletom. Kupili przecież swój bilet do historii za ciężkie pieniądze. I wizję.
Ostatni dzień roku.
Wschód słońca nad oceanem. Wstaję trzy godziny przed. Warto. Okoliczne koguty jeszcze śpią. Gwiazda betlejemska z chińskich lampek na wierzchołku góry, plamy śniegu na wulkanie. Dozorczyni śpiewa i sprząta podwórko obok. Nie trzeba być wizjonerem, żeby przeczuć nadchodzący dobry dzień.
W Santa Cruz jeszcze o dwudziestej trzeciej było pusto, nudno i bez sensu. O północy wystrzeliły fajerwerki, zawyły statki w porcie i zaczęła się fiesta. Ławkę dalej małżeństwo co najmniej po osiemdziesiątce piło wino z gwinta. Chwilę potem zaczęli tańczyć. Najlepsze noworoczne życzenie jakie można sobie wyobrazić.
Feliz año nuevo!!!
P.S Dotychczas nietknięta hiszpańska czcionka Ñ mojego komputera w końcu doczekała się stuknięcia. Jak piszczel w magmie.