2 sierpnia, wtorek. Ziemia.
Christina Bjorkoe na świt do kawy. Za kwadrans auto, pociąg, samolot, samolot, auto i hotel w Colombo, ten sam co zawsze. Na chybcika sprawdzam jeszcze lokalną prasę ze Sri Lanki. Benzyna za dolary od dzisiaj bez kolejek, nowy prezydent zaprzysiężony, stary w Singapurze a szef niemieckiej izby handlowej uprzedza o zmianach w prawie od nowego roku. Trzeba będzie przestrzegać praw ludzkich (a co z boskimi?) żeby sobie pohandlować z Europą. Innymi słowy wszystko wraca do normalności. Zaczynam się specjalizować w ,,bomba republikach” jak określają takie kraje (kiedyś także siebie) Serbowie. Odbiera świeżość przeżyciu, ale lepsze to niż jakiś nieszczęśliwy wypadek po drodze. Gdybym nie musiał, nie leciałbym na pewno. Ale teraz jest ten czas, kiedy załatwia się interesa.
W Warszawie przed odlotem kolejny rodzimy cham. Młody sprzedawca w kiosku parzył mi kawę. Cham niecierpliwie zapytał czy może mu skasować wodę miast gapić się w pianę. Odwróciłem się i zmierzyłem chama wzrokiem. Cham ucichł, zmalał a powietrze z niego uszło. Potem jeszcze jeden w samolocie z rozwalonymi rzeczami na moim siedzeniu. Zaproponowałem, żeby zabrał je do siebie. Pisnął coś w proteście. Nie dosłyszałem. Wąska szyja, brzuch i cherlawe ramiona, tak odebrał go mój pokładowy radar. Przedsiębiorca, żywo dyskutował z sąsiadem na temat swoich firm. Szczęście są jeszcze słuchawki w samolotach. Potem wyszedł do kibla i wrócił jak trusia już grzeczny, wyraził nawet gotowość powrotu do rzędu z drugiej dłuższej, bo dwumiejscowej strony. Przepuściłem go uprzejmie. Po jaką cholerę to wszystko? Nie można od razu ładnie się do siebie odnosić?
Dubaj. Uzbek na kasie w Duty Free dostał pracę w Hermes. Podsłuchałem, pogratulowałem. Podziękował po polsku. Zapytał, czy wiem, że kiedyś byli częścią Soviet Union. Powiedziałem, że wiem, ale tak jak teraz jest chyba lepiej. Zaśmiał się po słowiańsku trzęsąc dużym brzuchem.
Palarnia z reklamą Winstonów wygodna, chłodna i czysta jak na lotnisku w Zurichu. Zdecydowanie mniej tutaj ludzi od czasu zarazy oraz wojny. Niewesołe spojrzenia. Trochę Rosjan, też chyba nie do końca pewnych wszystkiego. Walę klawiaturę ,,stacjonarnie”, zamierzam zostać do odlotu. Palę cygaro i piję ,,śpiącą królewnę”: pepsi z whisky wymieszane za rogiem. Najlepszy sposób na nocne podróże klasą ekonomiczną z przesiadką w kraju pobożnym.
W następnym samolocie próbowałem rosyjskiego filmu o Stanisławskim i moskiewskim Mchacie. Poddałem, nie czas na dusery gdy w Ukrainie giną ludzie, co dzień, co godzinę Ktoś.
Skończyłem natomiast oglądać po raz wtóry ,,Andreja Rublowa” Tarkowskiego. Piękny film. Wajda ponoć po tajnym seansie w Moskwie zaniemówił. Nie dziwota. Filmu nie dopuścił na ekrany sekretarz KPZR Susłow- ten sam, który Grossmanowi oświadczył, że ,,Życie i los” będą wydane: Nigdy. Trzeba mu przyznać pewną konsekwencję i dobry, było nie było smak. Miał towarzysz Susłow czuja.
Czytam Mity drugiej światowej autorstwa dwójki Francuzów: Jeana Lopeza i Oliviera Wiewiórka ( Francuzów?). Tłumaczenie miejscami straszne, dokładnie takie na jakie zasłużyliśmy ciesząc się z Gatesa i innych socjopatów od sztucznej inteligencji oraz zabaw z kablami. Treść jednak wynagradza, ciekawe spostrzeżenia: Rommel wcale taki sprytny nie był, a Montgomery tępy.
D. z Serbii właśnie mi donosi, że schudł 17 kilogramów. Pogratulowałem, bo ledwo już chodził. Bardzo bliski mi człowiek, obaj urodziliśmy się 13 września. I Tuwim, ale to nie ma chyba związku oprócz tego, że Julian.
Czwartek, czwartego. Colombo.
Wokół hotelu blokada policyjna, wjeżdżają ci co muszą, bo w parku demonstracja. Hotel od dawna ten sam: The Kingsbury z odbudowaną po zamachach z 2019 restauracją. Hotelowe piętro dla palących. Korytarz pięknie pachnie tytoniem. Bezpiecznie tutaj- drugi raz przecież nie wybuchnie. I osobiście, bo jesteśmy z tym hotelem bardzo do siebie podobni.
Wizyta w pewnym gmachu wyjątkowo centralnym. Atmosfera oblężonej twierdzy, niepewność, rezygnacja? Demonstranci mają rozejść się do jutra do piątej po południu. Miejmy nadzieję, że tak uczynią. Światowy limit niepotrzebnych śmierci został już w tym stuleciu wykonany z nadwyżką.
Żołnierze w dobrych butach, dobrze zbudowani i odżywieni. Inflacja zjadła im połowę wypłat. W hotelowej restauracji przepraszają, ale na kieliszki mają tylko chińskie czerwone z Shandongu, które znajomo śmierdzi juz na odległość. Import wina stał się za drogi.
Pisałem już tutaj o tym. Lee Kuan Yew w połowie lat siedemdziesiątych powiedział, że jego marzeniem jest, aby Singapur kiedyś osiągnął poziom rozwoju Sri Lanki. Mawiają Serbowie, nie daj boże żeby ci się stało to co matka pomyśleć może.
Edukacja nadal jest tutaj bezpłatna, nawet ta wyższa. Wszystko teoretycznie jest, tylko gorsze. Coś jak odwiedziny u kiedyś majętnej a teraz ubogiej starej ciotki. Ludzie bardzo uprzejmi, mili, pomocni i cierpliwi.
Piątek, piątego.
Wczoraj w Colombo aresztowano Józefa Stalina. W końcu, chciałoby się rzec. Prasa przedstawia go jako lidera związkowego i pokój kochającego demonstranta. Ja tam swoje wiem.
Obiad w pewnym gmachu bardzo centralnym skromny. Ryżowa papka i banan na deser. Atmosfera pogodna choć całkiem jeszcze mroczno za oknem. Jedna tylko kamera na korytarzu. Okupujący centrum manifestanci mają czas na rozejście się do domów do siedemnastej. Na tyłach hotelu lekarze w cywilnych autach i policja. Wojskowe check pointy wszędzie. I normalne życie jak to zwykle w takich sytuacjach bywa.
Jak odróżnić covid od przeziębienia. No właśnie.
Novaja Gazieta wspomina lazarety pierwszej wojny, wylicza darczyńców (sugestia?). Na tyle mogą sobie teraz pozwolić, żeby nie wylądować w tiurmie. Pewna prowincjonalna rosyjska nauczycielka wytłumaczyła swoim uczniom, dlaczego nie mogą jechać na wycieczkę do Czech. Wśród powodów był zbombardowany przez orków szpital w Mariupolu. To musi być bardzo piękny człowiek ta Pani Nauczycielka. Nagrał i wydał ją jeden z podopiecznych. Reszta, może nawet tuzin ma szansę wejść teraz w apostoły, dostali swoją szansę. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że Pani Nauczycielka przeżyje ten zły czas i do szkoły wróci tak normalnie, a nie z nieba.
Śnił mi się dzisiaj Chińczyk barman w kryzysie wieku średniego. Narzekaliśmy po chińsku i rosyjsku. Potem spóźniłem się na samolot, strasznie wolno biegłem (wiadomo sen). Na lotnisko wchodziło się przez dziurę w płocie. Co ciekawe, ilekroć latam przez sen, to zawsze korzystam z usług tych samych linii lotniczych. Nie napiszę których, żeby nie robić im reklamy, na którą absolutnie nie zasługują. Nie mam innego wyjścia to nimi latam. I na jawie i niestety także we śnie. Obłęd jakiś.
Sobota, 6 sierpnia. Sri Lanka.
W Colombo obyło się bez krwi. W takich czasach jak te to już jest coś. Postęp chciałoby się rzec. Rozeszło się wszystko do domów, a zatem po kościach. I całe szczęście. Prezydent, na którego nikt tu nie liczy obiecuje poprawę w 2024 roku. Co ma robić, taka profesja. Jak nie wrócą turyści to nic się nie zmieni. A wrócą pewnie za jakieś dwa lata.
Zmarł D., poznany tu przed dwoma laty angielski emeryt i właściciel ziemski. Zabił go lokalny kochanek, czyli pomoc domowa, czyli houseboy jak się ich nazywało w czasach brytyjskiego imperium. Nienawidzili się szczerze i razem mieszkali. D. był inżynierem atomowym w UK i takąż otrzymywał emeryturę, atomową jak sam ją określił. Miał kilka posiadłości, domów oraz jedną, daleką krewną, która nie chciała z nim mieć żadnego kontaktu. W młodości chciał zostać londyńskim aktorem lecz surowy ojciec zdecydował, że politechnika będzie solidniejszym wyborem. Chyba się jednak pomylił.
Znajomy prawnik N. gościł w swoim pensjonacie ostatniej zimy, czyli tutaj lata dwie rodziny z Ukrainy. Urlopowiczów. Wybuch wojny na chwilę ich zdezorientował. N. gościł ich potem u siebie w domu, bo wszystko co miał na wynajem było wynajęte. W końcu mężczyźni postanowili wrócić. Na front. Jeden z nich zginął po miesiącu.
Niedziela, 7 sierpnia.
Noc spędziłem w hotelu u J. Byłem jedynym gościem. Przygotowali dla mnie nawet ,,mój” stolik. Bardzo to miłe. Pogadaliśmy z właścicielem długo w noc o tym i o owym.
Potem powrót na kolację oficjalną w Colombo, przebieranka w hotelowym kiblu i wyjazd na lotnisko. Tam 3 godziny czekania na nocny samolot do Dubaju, gdzie dwugodzinna przesiadka i lot do Warszawy. Męczące. Teraz w zapchanym po dach pociągu do Gdyni, szczęściem coś mnie ruszyło i zająłem miejsce w Warsie. W wagonach brak miejsc od dawna. Współpasażerka w odbiciu okna głaszcze włosy swojego partnera, który oparł głowę stolik obok. Kobieta ma profil Jadwigi Barańskiej z ,,Nocy i dni”. Piękny profil.
Życie Ewy skróciły wojna i zaraza. Covid z Putinem innymi słowy. Najpierw ta zamaskowana beznadziejność pierwszej kwarantanny z zakazami, a potem na progu kolejnej sowiecki najazd na Ukrainę. Dla takich wrażliwych istot jak Ona było tego już za wiele. Ile setek tysięcy tych, którzy nie wytrzymali, którzy nie mieli siły dalej żyć mimo trzech szczepień i dwóch tysięcy kilometrów bezpiecznego od bomb dystansu?
Dworzec Gdańsk Główny. Drugi peron do końca mojego życia zarezerwowany będzie dla Mariana Opani w ,,Człowieku z żelaza” Wajdy. Zawsze i bez wyjątku o tym tutaj myślę.
Wtorek, 9 sierpnia. Nad pięknym, modrym, polskim Bałtykiem.
Polowanie na świt. Pobudka w szarówce i spacer na pustą plażę, gdzie tylko rybitwy i czapla na jednej chyba nodze. Potem w łóżku próba odespania brakujących godzin kłębowisku myśli wbrew. Za jakie grzechy głowa płata takie figle w pół do szóstej rano? Nie można by tak poczekać do pierwszej kawy, grzecznie pomruczeć do czaszki dla cichego snu? A nie walić prostacko myślami prosto w mordę czyli mózg, co sekunda coś nowego wiedząc przy tym, że notebook hen daleko za siedmioma łóżkami i za siedmioma ścianami co też nie pomaga, bo za chwilę kolejna refleksja , kolejne pytanie, kolejny obraz i znowu na drugi bok i dalejże na siłę jaką sielankę sobie wydumać, ostatnio to loty w kosmos poza galaktykę, i już prawie, prawie, dreszcz po plecach, uśmiech błogi bo w luku statku widać Marsa a tu jak nie rypnie, jak nie gruchnie nowa myśl cholera, nowy problem do rozwiązania…I tak w kółko Maciej do zmęczenia, wyczerpania a na koniec snu. I co? Nie można było tak od razu!
Wers, takt, kadr, kazikowy groove czy tuwimowy rodnik, początek, kiedy rodzi się nowy wszechświat. Potem one pozornie zanikają pod strukturą, treścią czy odbiorem własnym publiczności. Przykryte całym kosmosem niczym Gwiazda Keplera kryją się potem i żyją w muzyce, obrazie, pieśni czy wierszu, które swoim wybuchem stworzyły. I zostają w nas, bo przecież nie sposób rozpamiętywać każdego wersu, obrazu czy koncertu, który na nas zstąpił w całości. Zostają nam tylko urywki, kilka taktów, kolor światła na obrazie lub początek refrenu, czyli właśnie tenże rodnik, groove, odprysk supernowej dzięki któremu z bałaganu wokół wyłoniły się gwiazdy, planety, księżyc i My.
Środa, 10 sierpnia.
Obrodziło słońcem nad Bałtykiem. Pięknie tu, plaże po horyzont a kolor morza inny od innych. Nie rozumiem zamieszania z parawanami. W niczym nikomu nie przeszkadzają a chronią od wiatru.
Czwartek, 11 sierpnia.
Jeszcze tylko miesiąc w podróży. Potem przerwa. Czuję zmęczenie.
Niedziela, 14 sierpnia.
Przejrzałem listę książek do kupienia. Jest dłuższa od tych już kupionych. Najwyższy czas coś z tym zrobić, bo tytuły jak życie zaczynają przez palce przeciekać. A szkoda. Pół godziny drapania się po swędzącym jak wrzód na tyłku smartofnie dziennie to pewnie jakieś dwadzieścia stron przeczytanych więcej.
Uświadamiam sobie, że polskie problemy nic dla mnie nie znaczą. Najwyżej przeszkadzają, kiedy zbyt hałaśliwie z mediów się drą. Można ten warkobełkot szybko wyłączyć, podobnie jak całą Polskę zresztą, w której przeraźliwie nic ważnego się nie dzieje. Może zresztą tak i lepij? Spokojniej, stabilniej, przewidywalniej.
Nie, dzieje się i to arcyważnie, ponadczasowo ale w ogóle niemedialnie, tylko po cichu, po polsku w tym dobrym tego słowa znaczeniu: bez zbędnych komentarzy i skutecznie. To pomoc dla Ukraińców. W takich momentach jestem dumny ze swojego paszportu.
Czytam Johna la Carre’go ,,Jego uczniowską mość”. Dobra rzecz, w sam raz na plażę – to komplement pod adresem lektury, którą chce się czytać w skwierczącym słońcem hałasie parawanów.
Skończyłem ,,Geniusza i świnie”, rzecz o Jacku Karpińskim, konstruktorze jednego z pierwszych polskich komputerów. Historia opowiedziana z autorską emocją, subiektywna, a więc doskonała.
Wtorek, 16 sierpnia. Warszawa
Puste miasto latem. Kwadrofonia obcych języków wokół.
Pociąg jak za komuny po drzwi zapchany. Szczęściem wagon restauracyjny rządzi się nowymi, rynkowymi prawami. Pobiłem rekord świata w długości jedzenia schabowego, podzieliwszy go uprzednio w myślach na ćwiartki – po kwadransie każda. Niestety we Włoszczowej postój prawie półgodzinny, więc musiałem zamówić jeszcze sernik z kawą. Plasterki ciasta doprowadziłem w ich kształcie istotnym do perfekcji tak pod względem wielkości jak i misternej ich cienkości. Wszystko dzięki ostrej niczym skalpel łyżeczce do cukru. Pełen sukces: ostatni łyk kawy już na stojąco, gdy pociąg ruszał z Warszawy Zachodniej.
Piątek, 19 sierpnia.
W BBC wywiad z Tarasem Topolią, wojskowym medykiem z linii frontu a w czasie wolnym ukraińskim piosenkarzem i ojcem trójki dzieci bezpiecznie wywiezionych za granicę. Najgorszym przeżyciem dla Tarasa jest uruchamianie smartfonów palcami zabitych żołnierzy w poszukiwaniu numeru do żony, matki, przyjaciół. Ostatnia rozmowa jest obowiązkiem dowódcy.
Powietrze jest ciężkie. Parno.
Kolejna świetna książka Sylwii Frołow, tym razem o kobietach w życiu Czechowa. Domostroj, staroruski poradnik do życia w rodzinie. Żonę należy katować na osobności, unikać przedmiotów ostrych, bo może stracić oko. Gdy jest brzemienna, to nie kopać po brzuchu, bo poroni. I co tu się dziwić leningradzkiemu taksówkarzowi w stopniu pułkownika nieistniejącej już służby. Nawet gdyby chciał inaczej, to nie wiedziałby jak.
Sobota, 20 sierpnia.
Internauci przyłapali w Vegas niejakiego Kirkorowa, byłego męża Ałły Pugaczowej, obecnego wyznawcę Putina i przyszłe NIC, bo tyle pozostanie z niego nawet w kremlowskiej historii. Na zdjęciach widać pucułowatego idiotę, ubranego w światowe metki od sasa do lasa. Jest królem rosyjskiego popu. Jaki naród taki pop chciałoby się napisać, jednak o wiele bardziej chcę dalej wierzyć i kiedyś w końcu się przekonać, że to nieprawda, że stać Rosjan na tę prawdziwą ,,tektoniczną” refleksję na temat swojego miejsca we wszechświecie.
Niedziela, 21 sierpnia. Dolny Śląsk.
Moja pierwsza nauczycielka historii była żoną pierwszego sekretarza komitetu miejskiego PZPR. Była też dyrektorką mojej podstawówki. Wybrany przez nią pisałem pracę na temat udziału GL i AL w powstaniu warszawskim. Jej mąż był powstańcem z AK, ale nigdy nie chciał o tym opowiadać. Jej córka w czasie studiów w Moskwie wyskoczyła z okna akademika. Dyrektorka wiedziała o moich antykomunistycznych przekonaniach. Po stanie wojennym mnie właśnie wytypowała abym odebrał wszystkie zdjęte krzyże z klas. Dzięki niej musiałem wykuć na blachę życiorys patrona szkoły, młodego komunisty Janka Krasickiego. Dzięki Niej pokochałem historię. Przez wszystkie klasy szkoły podstawowej miałem z historii same piątki, i nie piszę tu o tych na koniec semestru. Wszystkie oceny za wszystko z historii miałem na 5. Nawet zeszyt przepisywałem, gdy uznałem, że wygląda zbyt niechlujnie. Pamiętam pieczołowite podkreślanie zielonym prześwitującym flamastrem tematów. To już nie był zeszyt a małe dzieło sztuki użytkowej. Zaczątek komiksu.
Belgradzka Polityka o przedstawieniu Wujaszka Wani na festiwalu w macedońskim Ohrydzie, tym samym które oglądałem kilkanaście kartek stąd w Jugosłowiańskim Teatrze Dramatycznym. Tym razem w antycznym amfiteatrze.
Wtorek 23 sierpnia, Belgia.
Ukraińska flaga na podwórku holenderskiej siedziby Tesli. Wielki biznes uznał za stosowne opowiedzieć się po którejś ze stron. Cała Rosja to w końcu zaledwie jedna dziesiąta amerykańskiego rynku i chyba jedna dwudziesta tak zwanego zachodniego świata. Z czym do ludu i vice versa. hitler nie przegrał wojny pod Stalingradem, przegrał ją najeżdżając Polskę. Reszta była tylko kwestią czasu. Niemiecka gospodarka nie miał szans równać się z amerykańską. Niestety w przypadku wojny czas to ludzie, miliony ludzkich istnień a teraz dzięki osiągnięciom naukowym oraz cywilizacyjnym jest szansa nawet na miliardy.
Środa, 24 sierpnia.
Rowerem przez flamandzki las. Krótkie błyski słońca z błękitnego jeziora pomiędzy drzewami, jak w dzieciństwie na motorze dziadka, gdy wchodziliśmy w ostatni zakręt przed jeziorem Szeląg.
Kazimierzowa pieśń dla Ukrainy gotowa do lotu. Niech się szczęści jej w przestworzach. Jest teraz bardzo potrzebna.
Shnur z grupy Leningrad nagrał piosenkę ,,Niet ***jnie”, którą podobnie jak tytuł dwojako można odczytać. Wybieram możliwość pierwszą, żeby nadziei nie tracić i ducha nie gasić, czyli Niet wojnie.
https://www.youtube.com/watch?v=35Mz088lkhM
Bush senior trzydzieści lat temu uratował Kreml i Rosję przed głodem wysyłając miliony ton mrożonych udek z kurczaka. Co można powiedzieć o państwie, które jeszcze niedawno musiało prosić o darmowy drób? Co można powiedzieć o państwie, które powstało na gruzach skorumpowanego do szpiku caratu (vide wspomnienia córek Mikołaja II z pracy w wojskowym szpitalu) dzięki małej grupce zdeterminowanych na wszystko (władzę) bandytów? Że jest imperialną potęgą, światowym hegemonem? Nie, to państwo po prostu umiera, umiera w konwulsjach gwałtowność których jest wprost proporcjonalna do jego wielkości. Ruski mir nie ma zastosowania we współczesnym świecie. Tak kraść i trzymać jednocześnie za mordę można było dwa, trzy wieki temu. Teraz jest to zwyczajnie bezproduktywne. Z jednej strony zachodnie demokracje a po drugiej chińscy technokraci. Tertium nie tylko non datur, ale i całkiem jest bez sensu. Ruski mir jest po prostu na chuj.
Czwartek 25 sierpnia, Europa.
Pieśń Kazika i Żadana bardzo chyba zabolała tam, gdzie miała zaboleć, bo atak internetowych trolli jest wręcz zachwycający. Oglądam ich zdjęcia, czytam bełkot. Część z nich to żyjący w Polsce idioci, całkiem spora część. Reszta wiadomo skąd. A pieśń jak dron!
https://www.youtube.com/watch?v=d0SanjDzuwI
Nazajutrz tam, gdzie wczoraj.
Polacy obrażeni na kościół katolicki, spółkę z bardzo ograniczoną odpowiedzialnością. Wierni zarzucili duchownym brak wiary. Trudno w jednym zdaniu upchać więcej oksymoronów.
Amerykański szeryf, zwolniony za zbyt wolną reakcję na masakrę w podstawówce odwołał się od wyroku. Masowe zabijanie dzieci w szkołach i przed nimi prócz Stanów popularne jest także w Chinach ( po wprowadzeniu specjalnych strażników przed szkołami trend na razie zmalał). Oba społeczeństwa mają w swój genotyp wpisany paradygmat sukcesu, którego dzieci są jednocześnie warunkiem i nadzieją.
W społeczeństwach nędznych dzieci wykorzystywane są ekonomicznie, w sytych seksualnie. Chyba najlepiej jest dzieciom w krajach na dorobku. Zawodowy kler z kolei najlepiej ma się pośród społecznej biedy, gorzej w czasach harówki na dorobku a zupełnie już fatalnie, gdy naród zasycony przechodzi na zdrowy tryb życia, tak jak teraz w Polsce.
Cienkogłośność, czyli nadawanie w wysokich rejestrach głosu na granicy z falsetem jest nie tylko cechą polskich polityków, ale też i polityczek bez względu na przynależność plemienną. Trend to czy zaraza ? Tak czy siak słuchać się tego nie da.
Przetestowałem dzisiaj sztuczną inteligencję swojego komputera, czyli dyktowanie tekstu w programie Word. Zdanie ,,jestem głupim komputerem” z uporem maniaka zapisuje się jak ,, jestem głównym komputerem” a ,,Bill Gates jest idiotą” w wersji pisanej to,,film Gates jest biblioteką”. Inteligencja może nie błyskotliwa, ale sprytu algorytmom nie sposób odmówić.
Straszny piątek.
Coffe shop near me. Robot Reksio zaciął się na dobre pod regałem na butelki. Oddajemy nieroba. Przeszkadzało mu wszystko z podłogą włącznie. Coffe shop near me. Reksio był leniwy, ale i rozsądny w przeciwieństwie do robota przyjaciółki, który szybko i zdecydowanie popełnił samobójstwo rzucając się akumulatorem w dół z tarasu pierwszego piętra. Coffe shop near me. Miejscowe biuro pośrednictwa pracy oferuje pomoc domową z dofinansowaniem belgijskiego rządu. Dzisiaj pierwszy dzień. Coffe shop near me. Facet w kamerze domofonu wygląda na mojego rówieśnika. Po przejściach. Zażenowany nie potrafię spojrzeć mu prosto w oczy. Coffe shop near me !!!! Na kolanach googla błagam wiedząc jednak z góry, że o ósmej rano otwarte są tylko piekarnie. Uciekam więc chwytając na ratunek śmieci. Coffe shop fuck me.
Sobota. Ptaki za oknem kraczą na jesień. Pochmurno.
Samolot do Belgradu opóźniony trzy godziny. Ostatnimi czasy zaraźliwa reguła. Spóźnienia stały się elementem nowej normalności. Deja vu z młodości, kiedy pociąg zwany ,,Zakopianiakiem” przyjechał punktualnie na stację w Ostródzie. Na nasze pełne głuchej wściekłości pytania (zrujnowane plany ominięcia kilku lekcji i klasówek na podstawie oficjalnego potwierdzenia PKP) jak to możliwe, żeby w środku zimy pociąg jadący przez całą Polskę mógł przyjechać pod koniec swojej parszywej trasy punktualnie, zmarnowany i zziębnięty konduktor jęknął tylko cichuteńko: ,,Panie, ale my to z wczoraj…”
Do audycji BBC Business Matters wrócił Roger Hearing. Wrócił Głos. To wielka dla mnie radość, prawie podskoczyłem do góry nie spodziewając się takiej od losu niespodzianki. Hearing ma charakterystyczny oddechowy ,,zaśpiew” na samym początku audycji. Ułamek sekundy przed powitaniem i wiadomo, że to właśnie on. Wojciech Mann też ma podobnie.
Wczoraj było o sprzedaniu się Pink Floyd dla funduszu inwestycyjnego Blackstone, jednego z największych na świecie, za pół miliarda amerykańskich dolarów. Przed nimi sprzedał się Bob Dylan. Bardzo to żałosne i tandetne, świadczące z nawiązką o sprzedających się. Z komercji jesteś i w grosz się obrócisz. Teraz nowi właściciele będą maksymalizować zyski z inwestycji nawożąc hałdami niegdysiejszych przebojów żyzne pola reklamy tiktoków i tym podobnych miejsc, do których na szczęście nie muszę zaglądać.
Samolotem wiadomych linii do Belgradu. Jawa to niestety a nie sen. Nikt inny nie obsługuje tej trasy. Bassza meg!
Niedziela.
Kiedy kocha się jakieś miasto, to jest to miłość bezwarunkowa: do wszystkich bram, podwórek czy balkonów o każdej porze dnia czy roku. Nie ma mowy o pomyłce. Wróciłem z kolacji w Vinci pod Belgradem, gdzie siedem tysięcy lat temu nomadzi z południa wybrali sobie miejsce do życia. Na zawsze, tak jak ja. Nie potrafili przejść Dunaju- zdarza się, no cóż. Jechałem w sierpniową upalną noc autostradą z Niszu pod górę tak samo jak trzydzieści, dwadzieścia pięć, piętnaście i kilka lat temu. Zawsze inaczej, zawsze innym. Pamiętam 1992 ze strugą wojskowych transporterów spływających groźnie po wzgórzu obok. Nikt wtedy nic nie wiedział, a ja tak. Dzisiaj jest na odwrót, ale nic to.
Poniedziałek, Belgrad.
Polskie medium bynajmniej nie parafialne:
,,Dzisiejszy lot to pierwszy akord tej kosmicznej uwertury. I to jaki! Z przylądka Canaveral wystartuje najpotężniejsza rakieta, jaką dotychczas zbudował człowiek. Jest wysoka jak trzy statuy Jezusa ze Świebodzina (bez korony)”
Czytam to na chorwackiej granicy w kolejce aut długiej na jakieś sto Jezusów ze Świebodzina (na moje oko z koroną każdy). Skutecznie odwyknąłem od takich widoków. Po chorwackiej stronie bośniacki bar ze smacznym burkiem. Dziewczyna pyta wracających na Zachód Albańczyków czy mówią w ,, Naszym” języku. Mówią tak jak każdy ze swoim akcentem i kilkoma słowami różnicy : co dla jednych jest tisciucem dla drugich hiljadą czyli tysiącem. Dla jednych kruh dla drugich hljeb, tu pomidor tam paradajz a tam jeszcze rajće, ale język jest Nasz. Lingua slavica meridonali, dzięki której nie potrzebny nam niemiecki w Norymberdze czy szwedzki w Sztokholmie, dzięki której każdy napotkany uśmiechnie się szeroko i wspomoże, gdy zajdzie taka potrzeba. Tajny kod i tajna zmowa narodu, który oficjalnie nigdy nie istniał, ,,Tajna veza za sve nas” jak śpiewało Bijelo Dugme.
Koniec sierpnia. Belgrad.
Szumi w głowie ze zmęczenia.
Świat, światek a raczej cyfrowy półświatek z miłości do miliardów (dolarów nie ludzi) wyrządził wiele nieodwracalnych szkód. Wirtualna rzeczywistość ma tyle wspólnego z życiem co z dupą mózg. Rosną całe generacje socjopatów, dla których jedynym miejscem relacji z drugim człowiekiem jest ciekłokrystaliczny prostokąt raz większy raz mniejszy, ale zawsze martwy. Do perfekcji doprowadzono kreowanie potrzeb i błyskawiczne ich zaspokajanie tak by zrobiły miejsce dla nowych zupełnie jak poprzednie niepotrzebnych a z nich jednocześnie wynikających. Autorzy tego oszustwa chodzą w glorii i chwale odkrywców, myślicieli oraz rewolucjonistów, a jak się już nażrą do syta to nawet i dobroczyńców.
Pobudka w klasztorze była o piątej trzydzieści. Za pierwszym razem pomyślałem, że to żart tak wstawać w środku nocy. Zwyczaj pozostał mi do dziś. Krzyś Grzeszczak wstawał przed piątą, aby zdążyć do romańskiej tysiącletniej bazyliki przez dziedziniec ze swoim Bachem, którego grał na organach w każdej możliwej chwili pod czujnym okiem starego zakonnika profesora Bednarza, który jeśli był zadowolony z postępów ucznia to na do widzenia miał w dyspozycji następujący zwrot: ,,Żegnam cię ozięble z pewną dozą sympatii”. Wróćmy jednak do Bacha. Krzyś go grał, ja słuchałem. Z klasztoru odszedł wiele lat po mnie, pewnie przez Jana Sebastiana, który skutecznie nas zaczarował na całe życie. Pisząc te słowa słucham Lang Langa na wysokości jedenastu tysięcy metrów w samolocie wiadomych linii. Bliżej Autora.
Książka Emira Kusturicy w lotniskowej księgarni. ,,Po co mi to wszystko”, no właśnie po co. Pisana przed rokiem. Zrezygnowałem z zakupu. Żal mi go, że wpadł w to sowieckie gówno, które tym różni się od amerykańskiego, że jest byle jakie a tej wady osobiście nigdy nie mogłem znieść. W bitwie z głupotą należy uważać, żeby własna szarża nie poniosła nas w szeregi wroga.