1 października.
Sobotni deszcz w Brukseli nie taki straszny jak go mówili. Robił sobie przerwy, nie przesadzał a od czasu do czasu dał nawet słońcu poświecić. Wokół różnokolorowo dosłownie i w przenośni. Wszyscy uśmiechnięci oraz grzeczni. Język francuski łagodzi obyczaje. Trochę szkoda, że nie należy już do świata.
W BBC wywiad z liderem rosyjskiej grupy rockowej Akwarium Borysem Grebienszczikowem. Bardzo mądrze i pokornie o roli artysty, rosyjskiej kulturze oraz wojnie. Kilka godzin potem przypadkiem znaleziony w sieci niegdyś zawodowy zwycięzca polskich teleturniejów Marek Krukowski, który podarował swoje zbiory: sześć tysięcy książek i cztery tysiące płyt bibliotece publicznej w Kwidzynie. Piękny człowiek. Prowadzi tam muzyczną czytelnię. Chwali sobie sprzęt Grundiga z lat siedemdziesiątych. Grupa Akwarium też powstała w latach siedemdziesiątych.
Czwartek, szóstego.
Rosyjska Meduza apeluje do czytelników o ściąganie jej w formacie PDF dla tych, którzy nie mogą obejść blokad internetu.
Мы никому не нужны – Nikomu nie jesteśmy potrzebni, reportaż z obozu mobilizacyjnego w okręgu Białogrodzkim. Brak jedzenia, hełmów i amunicji. Przedpotopowe strzelby zamiast karabinów. Chaos. Chujnia.
Piątek, siódmego.
Urodziny taksówkarza z Leningradu. Siedemdziesiąte. Stracił właśnie drugi już w tym roku super jacht ze zmienioną na próżno i dla niepoznaki nazwą. Kiedyś ,,Elegancja”, dzisiaj ,,Wielorybi killer”. Nie pomogło, ukradła swołocz.
Czwartek trzynastego.
Czerwony świt. Robotnicze lotnisko pod Amsterdamem. Tablica tras jak kiedyś rozkład jazdy dworca w Ostródzie. Żadnej egzotyki. Do roboty albo wstecz! Niektóre destynacje sprawdzać trzeba telefonem, bo z nazwy podobne są zupełnie do nikogo. Personel budżetowych linii całym sercem stara się o pogorszenie i tak już podłego nastroju swoich ofiar. Zakazy i nakazy o jakich skrzydlaty świat nigdy nie słyszał. Kilka z nich złośliwych chyba i z premedytacją.
Ostatni etap odprawy. Kojec dla bydła zewnątrz budynku i żelazna brama broniąca samolotu przed motłochem. Kwadrans tupania w miejscu w kolejce na rozkaz coraz gorzej się kojarzy. Szczęście, że mundury obsługi niebieskie a drut kolczasty już niemodny. Ziemia niczyja. No man’s land. Dzikie pola, gdzie co poniektórzy odpalają papierosy za nic sobie biorąc wiszące nad głowami tuż bębny odrzutowych silników. Tu nikt nikogo nie interesuje, rano wieczór we dnie w nocy, deszcz czy mróz jak śpiewa Wieszcz: ,, Te widoki nienormalne dla nas przecież są normalne”
Proletariusze Wszystkich Krajów Lećcie Se!
Poprawiam wrzesień w spóźnionym samolocie.
Tego samego dnia jezioro przy Augustowie. Zimny wieczór po sezonie. Tani pensjonat dla tanich ludzi. Głównie rodziny z dziećmi. Zostawiają buty przed drzwiami, tak jak u siebie w domu w Ukrainie.
Filmowa relacja z wręczania nagród najemnikom kryminalistom z grupy kucharza Pirożyna. Wyróżnieni stracili albo rękę albo nogę. Twarze zacięte, złe i przestraszone, ściągnięte przeciwbólowym narkotykiem. Dyplom, order, pudełeczko. Każdy odbiera swój pakiet na siedząco. Widać tylko dłoń wręczającego. Dziękują patrząc do góry spode łba z zakodowanym genetycznie strachem – nie przed śmiercią, ale przed zwierzchnością. Deklarują powrót na front, protezy nie mogą się przecież zmarnować. Show godny kuchty Putina. Rączka czy nóżka?
Piątek, czternastego.
Miejska kolejka w Gdańsku dojeżdża do lotniska na poziomie plus jeden. Zupełnie jak w Hong Kongu. A i samo lotnisko choć o wiele mniejsze to podobnie piękne i wygodne. Aż strach z niego lecieć do tego pod Amsterdamem.
Sobota, ciemno oraz Flandria.
,,Mały” i podręczny John Le Carre. Cokolwiek z kiedykolwiek, byleby weszło gładko do plecaka. Lektura kojąca. Lektura frapująca z detalem ostrym jak czarnobiała fotografia służbowej legitymacji. Jedynie Smiley rodzonemu autorowi zerwał się z postronka do filmu ,,Thinker, Tailor, Soldier, Spy” zamieniając własny opis na Gary’ego Oldmana. Reszta tak jak sobie pisarz życzył: wciągająca, wartka, ponadczasowa. Pisarz bardzo lubił chyba mgłę, wilgotną i bezwietrzną jak ta z Piotrkowskiej listopadową Łodzią o poranku.
Niedziela, późno to i jasno.
Kościelny zegar bije ósmą dzwonem. Jest bardzo poręczny, dzięki niemu nie trzeba patrzeć na ,,mądralę”, żeby sprawdzić czas. Mam go tuż za oknem, razem z wieżą i całym kościołem.
Jeden powód mniej do zaglądania w coś, co odebrało nam ogromną część człowiekogodzin, czyli czasu poświęconego interakcji z bliźnimi. Prócz wciągania w bezmyślny kciuka wcisk na wiadomości bez treści i treści bez sensu albo wszystkiego naraz pozbawiono nas okazji do pytania o radę, drogę, przepis czy sposób, bo przecież grubym nietaktem jest pytanie się o coś co już w internecie JEST. A jest tam wszystko oprócz nas. Macherzy od cyferek obiecują, że już nie długo.
Poniedziałek, szesnastego.
Profesor Clark w ,,Lunatykach” opisuje jak tuż przed wybuchem wojny światowej Rosja skutecznie otumaniła wrogów, sojuszników a także samą siebie wizją sprawnej oraz nowoczesnej rosyjskiej armii. O tym jak było na prawdę car dowiedział się po wybuchu wojny od pełniących służbę w szpitalu polowym córek. Rozkradzione były nawet koce.
Złodziejstwo nie służy. Osobisty szef ochrony Stalina, generał MGB Własik kradł i malwersował jak to tylko w Moskwie potrafią i nic, żadnych większych konsekwencji, zsyłki czy kuli w łeb. Józef Wissarionowicz nie lubił walczyć z wiatrakami, przystał więc na sowiecką wersję siódmego przykazania: kradnij i daj się okradać. Dla byłego gangstera nie był to pewnie przyprawiający o bezsenność moralny dylemat.
Pisałem o tym już kiedyś tutaj. Tym co mnie najbardziej zadziwiło w Korei Północnej, to przyzwolenie na powszechne, organiczne złodziejstwo. Kradną wszyscy wszystko wszystkim. Za złe słowo o liderze obóz, za szaber haracz. Prosta zasada, coś jak podatek płacony z dołu do góry, od zwykłego robotnika poprzez majstra, dyrektora, ministra itd.
W ,,The Enlightened Economy” , historii ekonomicznego rozwoju brytyjskiego Oświecenia, autor Joel Mokyr pisze, że podstawowym warunkiem rozwoju gospodarki jest usunięcie jej spod nóg wszystkich ,,rent seeking” przeszkód, czyli haraczy, korupcji i tym podobnych pogoni za nieuczciwą korzyścią. Sprawdziłem, praca Mokyra nie została przełożona na rosyjski.
A jeśli o książkach już rzecz, to w tejże Korei nabyłem pełne jak z psa uroku dziełko pod tytułem: ,,Stany Zjednoczone, lider międzynarodowego terroryzmu”, książeczka mała, treściwa i napisana ze swojskim poczuciem humoru.
Południowi Koreańczycy nazywają nasz kraj ,,Poland” jak większość świata. Północni
(przynajmniej ci, którzy byli wokół mnie) używali słowa ,,Polska” z poprawnym akcentem.
Południowi to naród spokojny, nizinny, nadmorski. Północni to zadziorni górale. Na nic im to jednak, bo wiecznie są głodni. Skóra na policzkach nigdy nie kłamie. Chroniczne niedożywienie.
W BBC In our Time Melvyna Bragga o ,,1984″ Orwella. Goście jak zwykle z najwyższej półki. Ciekawa dyskusja, której wysłuchałem jadąc holenderską damką wzdłuż belgijskiego kanału. Uzbierało się tego z piętnaście kilometrów. W okolicach dziesiątego przemówiłem sam do siebie, to taka moja reakcja na niezgodę mózgu na to co w uszach.
Szacownym i mądrym gościom skrzypiały proporcje społeczne powieści. Twierdzili, że nie możliwym aby wszyscy ,,prole”, którzy stanowili 80% społeczeństwa, byli bezmyślni, zniewoleni i zaczadzeni używkami. Żadnych spisków ani konspiracji?!
Otóż Orwell nie doszacował nie mogąc przecież przewidzieć osiągnięć północnokoreańskich, gdzie do tradycyjnej mieszanki złodziejstwa oraz strachu dosypano syntetyczny narkotyk ,,shabu”. Produkowany w państwowych fabrykach i sprzedawany za twardą walutę zagranicznym bandytom jak wszystko inne wycieka na ulice, podkradany przez wszystkich, w cenie proszku do prania służy za środek przeciwko bólom, chorobom, strachom i w ogóle złemu samopoczuciu. Według moich danych uzależniona wtedy była jedna trzecia męskiej populacji. Rok po moim powrocie BBC ogłosiła, że jednak połowa. Północnokoreańskie proporcje są stalinowsko proste i skuteczne: 10% w stolicy, 1% w obozach, reszta obojętna.
Wtorek, obiecali rzucić słońce.
Para nastolatków oblała zupą pomidorową firmy Heinz Słoneczniki Van Gogha a następnie przytwierdziła się klejem do ściany muzeum. Media nie podają czy i jak ich oderwano. Andy Warhol byłby (jest) w siódmym niebie. Artysta surowo przestrzegał katolickich postów.
W powyższym akapicie wszystko jest bez sensu.
Środa, dziewiętnastego.
Pewien popularny aktor szturchnął motocyklistę na gazie. Polski mózg zaskwierczał jak nowohucki piec albo inkwizycyjny stos w zależności od tego, która jego strona.
A mi się dzisiaj śnił pewien ksiądz z dzieciństwa. W sutannie z obciętymi rękawami odprawiał mszę bez sensu i celu, w trakcie której na ambonę wszedł mój przyjaciel Nenad, żeby odśpiewać hymn włoskich partyzantów ,,Bella Ciao”. Wszyscy ruszyliśmy do tańca, serbskiego kola, nawet przechodnie sprzed świątyni wśród których byli także turyści z Korei. Południowej oczywiście. Znający tekst piosenki, drugie oczywiście. Nie doczekałem końca z przyczyn naturalnych. Do toalety biegiem prowadził mnie kościelny, Chińczyk z północy z tym ich wyraźnym ,,sz,ż,cz”. Zdążyłem.
Ostatni Economist o potrzebie legalizacji… kokainy! Przerwałem trening z wrażenia. No nareszcie! Pisałem o tym prawie ćwierć wieku. Są świadkowie i dowody. Zalegalizować, opodatkować, ostrzec i trochę wydać na leczenie. A do tego forsa tak ogromna, że aż żal dawać ją zarobić jakimś wieśniakom od hipopotamów czy stojącym za nimi służbom wszelakim, które przynajmniej z definicji są częścią państwowej struktury. Dla konsumenta wreszcie ulga i bezpieczeństwo, towar czysty jak wigilijny śnieg po pierwszej gwiazdce i można za niego płacić tę samą kartą, którą później wiadomo co.
Czwartek, dwudziestego.
Przed podróżą, czyli jak zawsze.
Clark w Lunatykach zauważa ciekawy rys wspólny decydentów odpowiedzialnych za europejską katastrofę 1914. Męski kryzys wieku średniego, tak to określa. Żadnych romantycznych westchnień, tylko żelazna siła woli w zwiotczałym już było nie było ciele. Inaczej po prostu nie wypadało. Dlatego na wojnie tak bardzo ceni się młodych mężczyzn, którzy za wszelką cenę, zwierzęcym instynktem chcą przeżyć. Nie da się tego natomiast powiedzieć o politykach, którzy wysyłają tych chłopców na rzeź, bo im zależy na wartości abstrakcyjnej, czyli nieśmiertelności, która nie istnieje i która żadnego instynktu przez to obudzić nie jest w stanie.
Xi Jinping spędził sześć lat w jaskini, która była mu domem i więzieniem w trakcie rewolucji kulturalnej. Jego przyrodnia siostra popełniła wtedy samobójstwo. Kiedy nie mogąc więcej znieść głodu uciekł do Pekinu do swojej mamy, ta wydała go policji. Dziesięć razy wnioskował o przyjęcie do partii. W końcu jak widać udało się. Ci którzy nazywają go bezbarwnym do niedawna aparatczykiem mogliby grzecznie zamilknąć. Lee Kuan Yew znany był ze swojego ,,nosa” do ciekawych ludzi. W trakcie podróży po południowych Chinach, ćwierć wieku temu spędził ponad godzinę na pogawędce z nikomu wtedy nie znanym urzędnikiem z prowincji Fujian.. Tak, z nim.
Nazajutrz.
Pociąg do Brukseli. Wiatr, deszcz i ból głowy całkiem jak w Marni i Chmurach, czyli Ostródzie. Ciśnienie tonie kurczowo ściskając brzytwę za ostrze tysiąca hektopaskali. Z powodzeniem jak na razie. Poniżej tysiąca to już tylko czerń, bezdech oraz zgon.
Sobota, 22 października.
Serbia blisko bośniackiej granicy, o której czytam teraz u Clarka. Ma być 26 stopni w cieniu.
Przeczytałem w mediach o Kamili, która nie dotarła do kliniki aborcyjnej w Holandii. Zaczęła rodzić na stacji benzynowej w Niemczech. Zgodnie z polską diagnozą płód był bez czaszki i mózgu. Zgodnie z polskim prawem odmówiono jej zabiegu. Ile jeszcze takich tragedii, złamanych żyć i śmierci w zamian za trzy procent poparcia więcej w następnych wyborach?
Składam życzenia R.- mojemu chińskiemu przyjacielowi z prowincji Fujian. Składamy je sobie regularnie i nawzajem. Mąż jego siostry urodził się tak jak ja 13 września. R. nauczył mnie poobiedniej drzemki. Prawdziwie chińskiej, trwającej kwadrans, góra dwa i zakończonej zieloną herbatą. Wczoraj drzemałem na brukselskim lotnisku pośrodku rwącej rzeki walizek z ich właścicielami. Wystarczyły głuche słuchawki w uszach, głowa na oparcie
i pa! Bardzo często wspominam R. z wdzięcznością na koniec drzemki. Wspaniała rzecz. Druga część dnia na oścież otwarta. Nic tylko wbiec!
Niedziela, 23 października. Belgrad.
Zapis video wyprowadzenia byłego szefa Chin Hu Jintao zza prezydialnego stołu szekspirowskich jest rozmiarów. Obojętność, szok, konfuzja, zażenowanie – tak bardzo były wymieszane emocje zwartego rzędu pierwszych ludzi Chin. Prezydent Xi nawet się uśmiechnął, co w Chinach wcale nie jest objawem dobrego humoru, lecz wręcz przeciwnie. Wychodząc lub będąc wyprowadzanym -Hu rzucił kilka słów do Xi ( przeklął go, błagał, groził?) i poklepał swojego protegowanego Li Keqianga, byłego już premiera. Rzadki pokaz ludzkich odruchów na chińskim Olimpie. Teraz kolej na resztę, czyli niegdysiejszych młodych z komsomołu, których Hu wypromował. Mimo wielu różnic chiński socjalizm w tym jednym wiernie naśladuje swój sowiecki prawzór: czystka, więzienie a jak będzie trzeba to i skok z dachu na łeb ( samobójstwo popularne wśród wyższych rangą wojskowych w trakcie ostatniej czystki w Pekinie. Teraz sobie przypomniałem, że w czasie kryzysu azjatyckiego pod koniec lat dziewięćdziesiątych strach było chodzić po centrum Seulu a jeżeli już to z głową wysoko zadartą do góry, żeby w porę zobaczyć czy jakiś do niedawna człowiek sukcesu akurat na chodnik nie leci).
Poranna kawa w hotelu Prag, tym samym, gdzie spędziłem pierwszą noc dwadzieścia lat temu, po przeprowadzce do Belgradu. To tutaj, pierwszego wieczora w falującym śniegiem telewizorze ( teraz zamieniło go płaskie coś bez tyłu) obejrzałem wywiad z macedońskim pisarzem, którego nazwiska nie pamiętam a który powiedział, że Belgrad to takie miejsce gdzie każdy może stanąć pewnie na szerokich nogach i ogłosić: to jest moje Miasto! Bardzo mi wtedy dodał tym otuchy. I miał rację.
Centrum w słońcu i po niedzielnemu puste. Miasto pije swoją pierwszą kawę. Poranek w belgradzkiej filharmonii za darmo i na czas. Odczekałem w sporej grupie pierwszy utwór w foyer. Tylko 3 minuty skomentował ktoś swoje spóźnienie. Jak na tutejsze standardy przyszedł grubo przed czasem.
W Blicu wywiad z Rosjanką, która uciekła tutaj przed wojną. W Rosji nie do pomyślenia jest dawanie tak zwanej piątki dzieciom czy kupowanie słodyczy przez obcych zupełnie ludzi. Obala też mit rosyjsko serbskiego braterstwa. Serbia kojarzy się w Rosji z Bratysławą, o ile w ogóle się kojarzy.
Procesja pobożna w sprawie Kosowa przed hotelem. Sztandary z podobizną cara Mikołaja II. Kilka twarzy wyraźnie zagubionych, kilka profesjonalnych. Żadnej reakcji przechodniów. Ot idą sobie, to niech idą.
Poparcie dla Rosjan, bez względu na partyjną proweniencję coraz słabsze. Jak się przeżyło wojnę i bombardowania, to widać wszystko takim jakim jest a nie chciałoby się, żeby było.
Ponedeljak, 24 oktobra.
Wyprowadzenie Hu, który przeciętnym Chińczykom kojarzył się ze słabością i brakiem zdecydowania miało znaczenie po pierwsze symboliczne. Nie przypadkiem też stało się to na samym początku posiedzenia w obecności akredytowanych dziennikarzy zza granicy. Urbi at orbi po chińsku: Jesteśmy silni, zwarci i gotowi. Żarty i pozory się skończyły. To jest nasz czas.
Dzisiaj ma być 28 w cieniu. Piknie.
Dowiedziałem się na kursie od brytyjskiej nauczycielki, że wystarczy być dobrym rodzicem w trzydziestu procentach własnych możliwości. To wystarczy. Natomiast żeby być rodzicem złym, szkodliwym to trzeba się zdrowo napracować. Nie jest łatwo. Hmm, myślałby kto..
Reszta tygodnia na południu Serbii przy bułgarskiej granicy. Góry, słońce i srpski czaj, czyli gotowana rakija przed śniadaniem.
Samotnia Dragana Jovanovica ze świątynią słowiańskiego czterolicego boga Vida pośrodku ( to nasz Światowid). Dragan jest redaktorem NIN-a , pisarzem, niegdysiejszym działaczem ekologicznym. Zablokował między innymi pod koniec Jugosławii plan budowy elektrowni atomowej. Zna i znał chyba wszystkich. Danilo Kiś według jego opowieści stale skarżył się na przymus pisania i bardzo dużo palił. Kusturicy Dragan zarzuca porzucenie bogomilstwa i przejście na prawosławie z tym nieszczęsnym imieniem Nemanja, na cześć średniowiecznego władcy, który tychże właśnie Bogumiłów w pień był powybijał.
Dragan co dzień bez względu na temperaturę kąpie się w górskim stawie. Nie ma prądu ani bieżącej wody. Zna bardzo dobrze skazanego za zamach na premiera Dzindzića Milorada Ulemeka Legię, który za młodu uczył się grać na skrzypcach, jedyny na całej robotniczo chuligańskiej dzielnicy.
Miejscowy iguman, czyli przeor klasztoru z przerażeniem patrzy na pogańskie praktyki Dragana, który organizuje w czas przesilenia letniego zlot młodych współwyznawczyń i współwyznawców. Iguman jest byłym narkomanem i jak to w takich sytuacjach bywa ma obniżony poziom poczucia humoru. Podobnie rzecz się ma z byłymi alkoholikami, pracoholikami i innymi ikami. Dragan musiał się w końcu zaczaić na mnicha i dorwawszy go wytłumaczyć co i jak zrobi z klasztorem, jeśli jego Vidowi odpadnie chociaż jedna twarz…
Środa.
Znajomy na wojnie w Kosowie stracił nogę. Na drugiej nodze- ostatniej- nosi policyjną bransoletę w ramach domowego aresztu. Wracając z polowania wszedł do piekarni z odbezpieczonym karabinem i przez przypadek strzelił klientowi w nogę. Zapytałem go czy to jakiś kompleks, trauma czy też zwykła ludzka zawiść.
Niedziela, 30 października. Belgia.
Muzyczna jesień w belgijskim uzdrowisku Spa. Sala błękitna w lustrach aż po dach. Publiczność lokalna i wiekowa. Przedmowa dłuższa od pierwszego utworu. Prowadząca uszczęśliwiona swoim własnym głosem. I bardzo dobrze, nikomu to nie przeszkadza. Chodzi przecież o przeżycie. Przeżycie tu i teraz, ale i w ogóle. Utwory barokowe odegrane zostały na oryginalnych instrumentach. Pierwsza skrzypaczka o ślicznej figurze i zniszczonej nałogiem albo chorobą twarzy. Wrażliwe, zmęczone oczy.
W przeciwieństwie do belgradzkiego na poprzedniej stronie koncert w Spa był spóźniony.
Cały tydzień jak strzelił. Południowa Serbia, Wiedeń, Bruksela i spóźniony pociąg w Mechelen. Czas jak bicz a pisania brak.
Towarzystwo w belgijskim hotelu tak jak on sam nijakie. Czterogwiazdkowce tym się różnią od pięciogwiazdkowców, że proponują dokładnie to samo tylko, że ch…we. Brudny basen za specjalną opłatą, sauna na półtorej osoby, zepsute jacuzzi, zardzewiała siłownia i małe szklanki do soków na śniadaniu w cenie. Kolejka do bufetu długa i ponura. Szwedzki stół pod ostrzałem głodnych spojrzeń czekających na wolny stolik w za ciasnej hotelowej jadłodajni gości. Mimo sowitego depozytu lodówka pusta jak spojrzenie recepcjonisty. Łóżka modułowe, z których można i małżeńskie, i bliźniacze zrobić, więc rozsuwają się tandetnie pośród nocy. Nic to jednak Baśka! Wyjdzie przecież z tego kilka zdjęć, które wszyscy polubią. I nawzajem. I bez sensu.
Sto lat temu kiepsko tu przeszliśmy jako państwo na konferencji dzielącej to co zostało po wielkiej wojnie. Pozostaje mieć nadzieję, że nigdy więcej się to nie powtórzy. I konferencja i wielka wojna.
Przy granicy bułgarskiej krótka wieczorna rozmowa z I. Kilkanaście lat temu lekarze zdiagnozowali w tym samym mniej więcej czasie raka u jego żony i dwójki nastoletnich dzieci. Żona nie przeżyła, syn z córką muszą się regularnie badać. Dziewczyna dzwoni do niego po kilka razy dziennie. Pracuje i mieszka w Niemczech. I. nosi w telefonie zdjęcie Putina. I. jest dobrym człowiekiem.
Poniedziałek, Ardeny.
Kolacja u miejscowego czarodzieja. Le Dîner magique. Czarodziej sam wymyśla swoje potrawy, sam je gotuje i sam podaje. W kuchni pomagają mu żona z koleżanką. Stolik trzeba zarezerwować kilka dni do przodu. Czarodziej mój zachwyt nad obiadem sprzed dwóch lat traktuje obojętnością graniczącą ze zdziwieniem, bo jak wiadomo w czarach nie ma nic dziwnego, przynajmniej dla czarujących. U Czarodzieja nie warto sięgać po kartę, choć są oczywiście tacy, którym wydaje się, że wiedzą lepiej więc hasają durnym palcem po przystawkach oraz winach. Zaczarowani natomiast dobrze wiedzą, że to błąd a co gorsza strata życiowej okazji. Wystarczy poprosić Czarodzieja o stosowną liczbę zaklęć. Czarodziej przyjrzy się nam uważnie, pomyśli chwilę i szybkim ruchem ręki rozpisze magię na czynniki pierwsze. Wybrałem największą przewidzianą zwyczajem liczbę guseł. Cinq et cinq czyli pięć dań i pięć dobranych win.
Tytuł artykułu z pożółkłej na ścianie gazety:,, Od ucznia do czarodzieja”.
Reszta byłaby milczeniem, gdyby nie pani czarodziejowa i jej koleżanka na wyjściu przed restauracją. To był czar poza kartą dań.
Kobiety paliły w milczeniu papierosy z dużej paczki na stole. Kiedy usłyszały ,,nasz” język zaczęły zasypywać nas pytaniami. I nawzajem. Jedna z nich była z Baru, druga z Podgoricy. Okazało się oczywiście, że mamy wspólnych tam znajomych. Potem jeszcze była seria zdjęć wszystkich ze wszystkimi. Pani czarodziejowa Czarnogórka rozkazała mężowi Walończykowi wspólnie zapozować, co ten posłusznie uczynił. Następnym razem, jeśli zabraknie miejsc mamy tylko powiedzieć, że jesteśmy z Montenegro. Stolik sam się znajdzie. Oczywiście.
W ostatnim wydaniu belgradzkiego tygodnika Vreme piękne wspomnienie jednej z tancerek zespołu ludowego Lolo Ribar z wyjazdu do Chin w 1972 roku. Byli wstępem do spotkania marszałka Tito z Mao, które z kolei było skutkiem spotkania Nixona, Kissingera z tymże Mao. Starsza już pani wspomina wstrętny barszcz w sowieckim pociągu i celników dokładnie rewidujących jugosłowiańskie krzyżówki z dziewczętami topless w poszukiwaniu zakazanej pornografii.
W ,,Cold War history” Cambridge zarzucają Kissengerowi nonszalancję. W swoich błyskotliwych posunięciach podobnie jak jego pryncypał Nixon nie dbał o opinię amerykańskiego towarzysza Szmaciaka, czyli szeregowego pracownika administracji czy senatora z Pcimia Dolnego. Bardzo się to potem mściło na dalszym losie wstępnych umów międzynarodowych oraz propozycji.
W tejże historii zapis z podsłuchu jednej z długich rozmów obu panów, tym razem przed wyprawą do Moskwy. Kissinger rozważa poruszenie jako jednego z tematów wizyty praw ludzkich i wolności słowa w Sowietach tak jakby tego chcieli amerykańscy politycy ze swoimi wyborcami, na co Nixon reaguje pełnym świętego oburzenia popiątnym ,,NIE”!
Realpolitik ma obrzydliwe cele, ale całkiem znośne rezultaty. Polityka idealistyczna natomiast cudowna w swych marzeniach szybko staje się przekleństwem dla wszystkich zainteresowanych. Innymi słowy: Nie ruszać człowieka! (jak nie deptać trawników). Rodzaj ludzki jest z natury zły i za chuja się tego nie zmieni. Wychodząc z takiego założenia trudniej o pomyłkę, czyli zagładę.
Profesor Clark porównuje reakcję mediów na zamachy w Dallas i Sarajewie. Za arcyksięciem nie przepadał nawet rodzony Franciszek Józef, natomiast Kennedy był przystojny i miał piękną żonę, płakali więc wszyscy.
Kajzer nie przyjechał na pogrzeb do Wiednia będąc święcie przekonanym, że jest następnym w kolejce do serbskiego zamachu. Dwa tygodnie później rosyjski ambasador w Belgradzie Hartwig padł trupem w austriackim poselstwie. Serce nie wytrzymało lipcowego upału w przeddzień końca świata.