Luty. Czwartek.
Adolfo Kaminski był fałszerzem. Doskonale podrabiał dokumenty i pieniądze. Ratował przed gazem żydowskie dzieci w Paryżu. Drukował dla nich trefny towar dzień i noc tracąc ze zmęczenia przytomność po to, żeby za chwilę wracać do drukarskiej prasy. Udało się. Prawie czternaście tysięcy razy się udało. Potem fałszował jeszcze dla Algierczyków, przeciwników Franco i Salazara i Amerykanów, którzy nie chcieli zginąć w Wietnamie. Pan Adolfo złamanego grosza w tym fachu nie zarobił. Robił wszystko z przekonania. Za darmo. Dożył prawie setki. Economist pożegnał się z nim honorowo ostatnią stroną.
Tamże o japońskich nastolatkach, zapatrzonych w chińskie starletty i ich make up. Bardzo dobra wiadomość, jeden ważny choć tylko kosmetyczny powód do uniknięcia wojny.
Końcówka zbioru artykułów Einsteina jest ściśle już naukowa i o dziwo, mimo mojej ignorancji w temacie czyta się to z zapałem, na tak zwanym przydechu. Tak to chyba już jest z geniuszami, potrafią porwać nie tylko Goldbergowską Wariacją, ale nawet dowodem na zakrzywienie czasoprzestrzeni.
Warszawskie metro ma ładną architekturę naziemną z jednokolorowego radosnego pleksiglasu, dokładnie takiego jaki pamiętam z pierwszych dni w przedszkolu. Do dzisiaj gdy widzę jakiś element wykonany z tego materiału ( do niedawna popularne były włoskie krzesła kuchenne w tym stylu) to po prostu zawieszam się a na plecy wchodzi dreszcz przyjemny dreszcz. Pleksiglasowe klocki stały na parapecie okna, przez które wpadało słońce. Ja siedziałem na dywanie. Grupa Pszczółki , żeby nie było żadnych wątpliwości w tym temacie.
Od wczoraj pod wpływem wspomnienia na blogu Doroty Szwarcman muzyki Bacha w ,,Milczeniu owiec” zachodzę w głowę, jak nazywała się sztuka Teatru Telewizji, kiedy dziecięciem będąc pierwszy raz Bacha na fortepianie usłyszałem ( Wariacje?, któraś ze suit?WTC?). Musiały to być lata 70-te, główna postać – Niemka była eks funkcjonariuszką SS. Próbowałem w zasobach onlajn jednak nic nie znalazłem. Pewien jestem, że grała ją Ryszarda Hanin, ale to nic nie znaczy, bo jak ja jestem czegoś pewien to z reguły jest na odwrót albo nawet i w ogóle.
Piątek, trzeciego, sala koncertowa w Eindhoven.
Andras Schiff swój dzień zaczyna od Bacha, który jest dla niego higieną, modlitwą i ćwiczeniem w jednym. Piątkowego wieczoru w Eindhoven Maestro nazwał Bacha największym oraz jednokrotnym boskim medium pozbawionym choćby krzty egotyzmu, bo pisał Jan Sebastian muzykę użytkową wyrabiając uzgodnione z chlebodawcą pensum jednej kantaty na co drugi weekend.
Zaczął goldbergowską arią, tylko po to by obiecać, że Wariacji tego wieczora grać nie będzie. G-dur dla Mistrza to błękit Vermeera, którego wystawę w Amsterdamie zachwala właśnie Guardian jako jedyną taką okazję w życiu. Niderlandzka sala westchnęła dumnie.
Sir Andras miał zagrać ten koncert już dwukrotnie przed, ale zaraza mu w tym przeszkodziła. I dobrze, bo inaczej mnie by tam nie było. Nie opublikował wcześniej programu koncertu, tej według niego zmory muzyków bezradnych w obliczu pytania co będą chcieli grać za rok, dwa a nawet trzy albo zjeść na kolację. Sala przyjęła to porównanie śmiechem. Według Mistrza humor w muzyce ma znaczenie podstawowe. Muzyka pełna jest humoru a ludzi go pozbawionych należy pilnie unikać.
Maestro postanowił zagrać Mozarta z Bachem a po przerwie Haydna i Beethovena, by pokazać, jak starsi wpływali na młodszych. Jan Sebastian został po śmierci kompletnie zapomniany, gdyż były to czasy, kiedy nie słuchano raz już wysłuchanego, odnaleziony został przez Mozarta w bibliotece wiedeńskiego sponsora. Pod wpływem tej lektury, jak stwierdził i zagrał Schiff, Amadeusz zaczął komponować inaczej. Beethoven natomiast całe życie psioczył na Haydna, że ten go niczego w muzyce nie nauczył. Swoje dementi w tej sprawie wygłosił dopiero na łożu śmierci. Sir Andras zagrał nam i to.
Andras Schiff kładzie faksymile rękopisu Haydna na fortepianie dla inspiracji, rękopisy nie są równe, one tętnią pełnią twórczej emocji w przeciwieństwie do płaskiego druku. Andras Schiff przemierza scenę w sposób przemyślany i profesjonalny jak aktor nie pozwalając butom pokazać podeszwy. Andrass Schiff kłania się zawsze każdej stronie publiczności, tej najtańszej zza pleców też. Andrass Schiff jest jedynakiem, którego rodzice przeżyli Holocaust.
Muzyka nie jest rozrywką ani dyscypliną sztuki, muzyka to wiara, nadzieja i miłość bez pomocy boga, w którego zaczynamy jednak wierzyć słuchając Jana Sebastiana Bacha i Andrasa Schiffa.
Niedziela, 5 lutego
Kuba Sienkiewicz wspomina w wywiadzie o prastarej tradycji jeszcze z prehistorii ludzkości: zwyczaj zabijania się na dzień dobry. No tak…Ten drugi spotkany przypadkiem nie mógł być dobry, wyglądał przecież tak samo.
Amerykański prezydent rozkazał zestrzelić chiński balon. Pekin protestuje, a sam balon w strzępach. Tak się robi dyplomację. Tik tok video. Pewnie chodzi o zapowiedzianą w Moskwie wizytę Xi, tylko co ten biedny balon temu winien. Z drugiej strony to twórcze nawiązanie do chińskiej szkoły dyplomacji. Rozgniewany jakąś decyzją Zachodu Mao potrafił na morzu południowochińskim trzy bite dni ostrzeliwać artylerią kamieni kupę, która według prawa międzynarodowego była tajwańską wyspą a na której nikt nigdy nie mieszkał.
Wtorek, siódmego
Z Belgradu przez Zurych do Brukseli. Niebo wieczorem czerwone, Alpy w śniegu, piknie.
Na lotnisku w Zurichu kontrola przy wyjściu z samolotu i wyjątkowo nierutynowe pytania przy przekraczaniu granicy stawiane wszystkim bez wyjątku. Bruksela też w alercie. Nad lotniskiem Eindhoven wojskowe helikoptery. Wizyta prezydenta Ukrainy w Europie.
Piątek, 9 lutego
Organizm zatruty wiadomościami. Nawet jeden posiłek dziennie to za dużo. Szczególnie spożywanie śmieci typu onlajn bardzo jest szkodliwe. Nie mogę sobie przypomnieć co robiliśmy przed FB i całą resztą. Gdzie zaglądaliśmy co sekundę, czym zabijaliśmy czas. Ogryzanie paznokci, kompulsywna masturbacja, bezmyślna modlitwa, horoskop czy redakcyjna stopka w gazecie na ostatniej stronie, papieros od papierosa, ględzenie o niczym z kimś i nikim?
Ruszyła sowiecka ofensywa.Pierwszy raz w życiu bardzo chcę się mylić.
Historia rodziny Romanowów Simona Sebaga Montefiore bardzo dobra jak wszystko co jego. Napisana przed wojną może służyć za przewodnik po wojnie będącej obecnie w trakcie. Czytam od końca, żeby sprawdzić ,,swojego” cara. Czy nie zbłądziłem w interpretacji, czy mnie tak zwany nos nie mylił. Montefiore korzystając jak na zawodowego historyka przystało ze źródeł i archiwów wielką jednak wagę przywiązuje do osobistego detalu zawartego głównie w prywatnych listach czy dziennikach, detalu wyławianego przezeń bezbłędnie.
Wtorek, 14 lutego
Dni piękne, dni słoneczne. W listopadzie taka pogoda to nostalgia, teraz natomiast to nadzieja, bo wiadomo, zima z górki. Rowerem w ciepły wiatr nad flamandzkim kanałem. Wiklinowy fotel pod drzewem. Starsza pani w grubym swetrze z gazetą na oścież.
Budapeszteńska opera wystawia ,,Wojnę i pokój” Prokofiewa. Widziałem ją w 2012 roku w Warszawie, w wykonaniu Teatru Maryjskiego z Petersburga. Patronem tego wydarzenia była ambasada Rosji. W Budapeszcie obyło się pewnie bez tego, wystarczył patronat premiera.
Nie wiem czemu, ale jednym tchem, akapit pod akapitem przypomniałem sobie piwo z pewnym zakonnikiem ćwierć wieku temu, kiedy jeszcze plotki oraz inne internetowe śmieci trudno były dostępne. Na moje pytanie o stosunek kleru do księdza Tischnera wypalił bez namysłu jednym zdaniem, że jest zarozumiały i na raka w Krakowie umiera. Po chwili namysłu dodał jeszcze: I bardzo się męczy…
Środa, 15 lutego
Ten zakonnik to był mój kolega z klasztoru, który wytrwał. Skarżył się na samotność i alkohol. Uczył religii w małym, strasznym miasteczku, które znikało wieczorem. Chyba nie był homoseksualistą. Nasz kontakt urwał się. Potem natrafiłem w internecie na jego zdjęcie gdy odbierał kroplę krwi(pół, ćwierć, promil kropli?) Wojtyły jako relikwię dla swojej parafii od spuchniętego dobrym życiem dzięki sprzedaży tej papieskiej kaszanki Dziwisza, który po śmierci swojego szefa zadbał o stosowne zapasy będące pewną inwestycją na rubaszną starość.
W mediach Niemcy pod Zamościem bronią nas rakietami Patriot. Kapitan Kloss turla się po grobie.
Czwartek, 16 lutego
Miasteczkowe trawniki w krokusach a dnia to już nawet do osiemnastej albo i po.
W tym klimacie zaletą przeżytej zimy jest doczekana wiosna.
Piątek, 17 lutego
Julianek śmiał się w środku nocy nic sobie nie robiąc z doby pór jej przypisanych. Dołączyłem.
Stukot kłykciem w miękki ekran, czyli współczesną odmianę komunikacji z drugim człowiekiem w celach zarobkowych wzbogaciłem lekturą książki prawdziwej-drukowanej. W przerwach na oczekiwanie odpowiedzi strony drugiej, która nawet jeśli reaguje od razu to nam wypada zachować spację, no taką przynajmniej na trzy minuty, a więc czterem stronom lektury z przypisami, bo tak jest dostojniej dla obydwu stron, rozmowy nie książki, świadczy o naszym szacunku dla interlokutora oraz potrzebie refleksji a także przymusie poprawności komunikacji wystukanej, zupełnie niepotrzebnej przy spotkaniu twarzą w twarz, gdzie spojrzenia, bąknięcia i inne niewerbalne środki komunikacji zastępują całe rzędy liter z ikonkami, co jest oczywiście małym tylko wycinkiem różnicy między tym co wokół a tym co w oku a na czym próbował zarobić Mansa Musa Zuckerberg któryś tworząc meta rzeczywistość, w której znaleźć mieliśmy się wkrótce wszyscy my razem z naszymi psami, kotami i rybkami bez akwarium a w której zniknęły iliardy dolarów, co nijak wrócić do inwestorów nie chcą bo ich już nie ma, a to nawet w rzeczywistości typu meta stanowi pewnego rodzaju trudność do pokonania jedynie w przypadku, że wybierze się tam na poszukiwania zaginionej kasy sam Mansa Musa Zuckerberg – co w sumie nie jest aż takim złym pomysłem.
Economist sugeruje, że biznes numeryczny, czyli internetowy wraca do normalności jak każdy geszeft, w którym nie ma już miejsca dla wizjonerów czy proroków, chyba że do zrobienia sobie z nimi selfie za stosowną opłatą. Jak zauważył prawie trzy wieki temu Adam Smith jedynym powodem wczesnej pobudki piekarza, jest potrzeba zarobku a nie miłość do pieczenia bułek.
Romanowowie Montefiore powinni być lekturą obowiązkową w polskich szkołach: nauka Rosji bez nienawiści, pogardy czy strachu. Ważne i aktualne.
Sobota z niedzielą
Zauważyłem pewną modę, ,,pattern” jak wypada teraz rzec bardziej chyba korporacyjno- organizacyjny aniżeli prywatno-cywilny.
Korporacje to wcale nie jest taki diabeł współczesny jak go malują. Istniały już dawno przed. Brytyjska Kompania Wschodnioindyjska spełniała wszelkie warunki współczesnej korpo. Działała na wielu rynkach jednocześnie, z żelaznym poparciem największej ówczesnej światowej potęgi handlowała mydłem i powidłem (i narkotykami), była atrakcyjnym pracodawcą oraz bardzo specjalnym podatnikiem. Jestem przekonany, że zajmowała się także działalnością charytatywną, bo przecież tylko łupić i bogacić nigdy w historii nie wypadało.
Wracam jednak do tego ,,patternu”, który dostrzegłem. Otóż polega on na niespodziewanej, intymnej wręcz szczerości już przy pierwszym spotkaniu z potencjalnym pracownikiem, podwładnym (ale chyba nie przełożonym). Zamiast zagajenia w stylu bardzo ładna dziś pogoda, wali się prosto z mostu: byłam molestowana w dzieciństwie, byłem katowany przez ojczyma. No i już! Czary mary wspólna więź! Intymna spójnia, odkrycie na całego, zaufanie, miłość, wierność aż po pachy oczywiście gówno warta, bo to tylko zagrywka jest taka, wykuty na pamięć kurs z optymalizacji zarządzania zasobem ludzkim albo podpatrzona u tych co sprytniejsi i więcej zarabiają. Jak każda moda przejdzie to pewnie w niepamięć, a że rzeczywistość korporacyjna nie lubi próżni to już teraz strach pomyśleć jaki będzie kolejny trend.
Świat bez wojen nam nie wyszedł, jednak dzięki postępowi nasza cywilizacja ma w końcu szansę na wojnę bez świata. Żadnego.
U Montefiore natrafiłem na pierwszy romans Katarzyny ze Stanisławem Augustem. Młody Poniatowski był asystentem brytyjskiego ambasadora w Petersburgu i wpadł w oko przyszłej carycy. To niezamierzona alegoria Polski do niedawna: co najwyżej asystować i mieć nadzieję, że się komuś wpadnie w oko a wtedy kto wie może nawet nas przeleci. Obecna wojna najpewniej to zmieni. Staniemy się europejską super siłą, regionalnym mocarstwem. Czy jest się z czego cieszyć? Nie wiem. Trzeba będzie przecież zrobić coś z polską piłką kopaną. Zakazać albo rozstrzelać, bo jako nowy super siłacz na śmieszność nie możemy sobie pozwolić.
Grucha gołąb w oknie, grucha. Krokus w trawie przed lecznicą, drzewko kwitnie na różowo. Nieźle potrafi ta Flandria zaskoczyć człowieka w połowie lutego.
Kolanem o taboret łup. Bezmyślność jako skutek zamyślenia się przez chwilę.
Poniedziałek, 20 lutego
W nazwie luty jest coś wrednego, tak jak w marcu parszywego. Grudzień twardość, hardość, obojętność a listopad przekleństwo. Przynajmniej w Ostródzie. Urodziłem się we wrześniu, więc go nie przezywam.
W Polityce felieton Hartmana o kościele katolickim. Dobry, celny pomijający jednak rolę sformatowanej religii jako budulca struktury państwowej. Próbowali naziści i komuniści obejść się bez i nie wyszło im. Car Piotr Wielki rzewnie sobie kpił z cerkwi ale tylko we własnym, pijanym gronie. W Chinach liczba chrześcijan ( protestanckich głównie) dawno już przerosła liczbę członków partii i państwo chińskie hoże i rumiane niczym reymontowska Jagna na wydaniu.
Środa, 22 lutego
Putinowskie Orbi at Urbi, w tej właśnie kolejności, przy czym światu przez tłumacza z bardzo ciężkim rosyjskim akcentem, pewno celowo wybranego. W Warszawie ,,na Bajdenie” euforia a we mnie cykoria. Bardzośmy bliscy końca. Siebie a nie wojny.
Kolacja z przyjaciółmi z UK. Jeden to były pilot RAF, zdecydowany w swoich poglądach. Jego syn chce wstąpić do armii. Szczęście, że ma astmę. Gdzie tkwi błąd, przyczyna, że nie wymyśliliśmy niczego lepszego w rozwiązywaniu naszych problemów od wzajemnego zabijania się? Kiedyś miałem nadzieję, że piłka kopana częściowo rozwiąże ten problem. Myliłem się.
Przemówienie Bidena bardzo amerykańskie. W wojnie peloponeskiej to dyktatorska Sparta napadła na demokratyczny Związek Ateński. Wkrótce oba państwa przeszły do historii wspólnie znikając z mapy… Pamiętam warszawskie przemówienie Busha Irackiego, kiedy cytował jakąś głupawą polską śpiewkę z radia, mówiąc, że to światowy hit. Nieważne, że to nie on pisał przemówienie, Breżniew przecież też nie machał ręką sam.
Biała kostucha z piszczelami we krwi.
Piątek, 24 lutego.
Zniknął czwartek. I bardzo dobrze, bo już go miałem poprawić, co mi się nigdy nie zdarza a tu proszę sam się był usunął. Nie był czwartek wart pamięci.
Dzisiaj pierwsza rocznica wojny. Liczebnik już jest, czas teraz na przymiotnik.
Montefiore z uznaniem o Potiomkinie jako najwybitniejszym carskim ministrze w historii rosyjskiej w ogóle.
Młody carewicz Aleksander chciał za wszelką cenę uniknąć tronu w kraju, gdzie wszyscy kradli. Miał potężną intuicję, zrobił w konia samego Napoleona.
Książę Czartoryski, minister spraw zagranicznych Rosji opisywał siebie jako egzotyczną roślinę przesadzoną na obcy grunt. Pozostało mu chyba tak do końca życia nawet kiedy stanął po przeciwnej stronie barykady.
Rozbiory Polski oglądane z boku były procesem całkowicie naturalnym, współczesnym klikbajtem. Zdegenerowane i satelickie państwo było dla innych tylko środkiem a nie celem. Pierwszy rozbiór miał uciszyć zawistnych sąsiadów Rosji po jej sukcesach w wojnie z Turkami a napoleońskie Księstwo Warszawskie to po pierwsze był gest cara, który nie chcąc samemu kraść Prusakom raz już ukradzionego zostawił ten kawałek mapy Francuzom.
Zapory przeciwczołgowe na granicy z Kaliningradem, gdzie urodził się profesor T., Rosjanin z Belgradu. To tylko sto kilkadziesiąt kilometrów w linii prostej ode mnie, jesteśmy jak to się mówi po serbsku ,,zemljakami”. Może uda się spotkać rodzinnie, to szczególnie ważne teraz.
Gra od rana Lang Lang. Jego Wariacje są bardzo dobrze przemyślane i tego mi trzeba.
Sobota, 25 lutego
Czarnobiały kadr z młodości, zdjęcie za mgłą, co nie chce do końca wyblaknąć, Baczyńskiego fotografia ,,wszystkich wiosen”. Tuż obok ekran telefonu w szpitalnych kablach, bandażach, bezsilności i bólu. Kadr ten sam tyle, że ostry jak skalpel i kolorowy.
Dzisiaj Christina Bjorkoe.
Za kilka dni Polska a potem Teneryfa.
Montefiore o Dekabrystach. Rosyjscy chłopożołnierze skandowali ,,konstytucja” myśląc, że chodzi o żonę carewicza Konstantego… Guardian o pacyfistach protestujących Berlinie: ,,Die Ukrainie braucht Frieden, keine Waffen” – Ukraina potrzebuje pokoju a nie broni. I tak wyszedł akapit, na którego nie ma lekarstwa.
Poniedziałek, 27 lutego
Economist o wystawie Vermeera w Amsterdamie. Kobieta w porannym brzasku czytająca list. Widzimy światło słońca, nie widzimy okna. Widzimy list, nie znamy jego treści. Na wpółotwarte usta kobiety ubranej w vermeerowski błękit. Półgłos lektury i jej emocja. Jesteśmy z czytającą sam na sam. Zupełnie jak ja teraz w ciemnościach flandryjskiego przedświtu, w ciemnożółtej smudze światła z małej lampki pod okapem, którego nie widać.
Vikingur Olafsson, preludia i fugi Bacha dzisiaj. Mam go w telefonie i często słucham w samolocie. Jego i Lang Langa. Podniebne towarzystwo. Próbowałem innych nie wyszło, a raczej nie poleciało.
W Romanowych Montefiore dużo o życiu intymnym bohaterów. Flirty, romanse, skandale i równoległe związki. Zachwyt cara Aleksandra nad wspólnym z nastoletnią wybranką orgazmem. Wdowa po Mikołaju troszcząca się o jego pogrążoną w żałobie kochankę. Katarzyna Wielka – wiadomo. Byli oni prócz nielicznych wyjątków całkiem po ludzku spełnieni. Listy ostatniego cara do żony pełne są pieprzności i uczucia. Tak, Putin jakoś nie pasuje do tego towarzystwa. Za mały, za siermiężny, za płaski. Brak mu dostojeństwa. I jeszcze ten jego cienkogłos, w sam raz na polskiego polityka albo leningradzkiego taksówkarza.
Przypomniało mi się właśnie jak początkiem lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku w Bangkoku wprowadzono zakaz palenia w taksówkach. Myślałem sobie nieee, oni chyba tylko tak na próbę, przecież nie na zawsze! Były to czasy, kiedy tył samolotu strzelał zapalniczkami tuż po starcie na długo przed rozpięciem pasów.
Paliłem wtedy, a właściwie to paliłem przez większość swojego papierosowego życia papierosy marki Dunhill International w pięknym burgundowym pudełku ze złoceniami, dostępne w Bangkoku na Duty Free. W naszej entuzjastycznie siermiężnej Polsce Dunhille, jeśli już były to tylko podrobione i wstrętne jak szkocka whisky albo placek po węgiersku.
Po taksówkach w Tajlandii przyszła kryska na estetykę. Piękne Dunhille musiały teraz dźwigać na sobie tabliczkę hańby, że szkodzą i w ogóle. W dodatku wszystko to na białym tle syjamskimi literami. Oczy pękały z bólu jak nie przymierzając na dworcu w Kutnie. Wtedy to wpadł mi do głowy pomysł papierośnicy, którą odnalazłem srebrną i przedwojenną w łódzkim sklepie ze starociami. Miała dwa inicjały: w środku właściciela, w rogu darczyńcy, oba z tą samą literą na końcu więc koncypowałem sobie wyciągając uratowanego przed hańbą Dunhilla International, że to dar żony dla męża i jakoś nie przyszło mi nigdy do głowy, że mogło być przecież na odwrót. Dumny Dunhill palił się minut równych sześć, wiem to stąd, że dokładnie tyle przyglądał mi się pewnego razu twarzą w brodę niski Chińczyk na dworcu autobusowym w Changzhou wiele lat temu, kiedy obcokrajowiec był tam jeszcze nie lada atrakcją a internet dostępny tylko przez kabel. Dunhilli w papierośnicy mieściło się osiem. Zostawiały po sobie zapach doceniany nawet przez niepalących.
Wtorek, 28 lutego
Vermeer zmarł w biedzie po wybuchu wojny, która zdewastowała holenderski rynek sztuki. Sławę zdobył trzysta lat później.
U Montefiore zdjęcie rodzinne u cioci na imieninach. Brytyjska królowa, niemiecki kajzer i rosyjski car obok siebie. Wokół rzędy bliższych i pomniejszych krewnych. Królewna Wiktoria podkochiwała się w kuzynie carewiczu Aleksandrze, który potem znienawidził ją za klęskę w wojnie krymskiej. Prawdziwym przyjacielem Rosji w tym czasie były Prusy Bismarcka, który zanim stworzył drugą Rzeszę był ambasadorem pruskim w Rosji, traktowanym przez Romanowów jak członek rodziny.
Kochanka cara Katia przeżywała z nim po kilka orgazmów naraz, co bardzo go cieszyło. Ich tętniące żądzą listy zdeponowano w Paryżu. Rothschildowie wymienili je w zamian za swoje archiwa bankowe skonfiskowane przez sowietów pod koniec drugiej wojny światowej.
W miejscowej Sushi zakrztusiłem się wasabi. Jako człowiek dbały o formę popędziłem w try miga do WC, aby tam w samotności przeżyć swoją mękę. Zacząłem dusić się jak otruty car, rzężąc przy tym dostojnie. Pomyślałem, że to koniec. Wróciwszy do stolika sprawdziłem telefon. Na wasabi się nie umiera, przynajmniej nikt dotąd nie umarł prócz jednej pani, która myśląc, że to awokado zjadła kopiastą łyżeczkę tej zielonej musztardy. Zresztą ona też nie umarła, ale były podejrzenia o zawał. Dzięki bogu za internet. Człowiek wszystko wie od razu.