Wtorek, 4 kwietnia
W prasie serbskiej i czarnogórskiej o tamtejszych sicario – zabójcach na zlecenie. Lepszych, gorszych, tańszych, droższych łączy niechęć do zabijania w niedzielę. Dzień święty święcą?
Ci elitarni, to z reguły weterani ostatniej wojny, zawodowi pasterze z gór. Rzadko schodzą w doliny, nie zaglądają do klubów, nie spotykają się. Żyją w samotności w harmonii z przyrodą. Nikt ich nie zna. Po wykonaniu zlecenia wracają do swoich owiec. Są drodzy, cena ustalona za życia niemieckiej marki 50 000 pozostała taka sama po wprowadzeniu euro. Obecna wojna klanów w Czarnogórze spauperyzowała mordujących oraz mordowanych. Coraz więcej młodocianych amatorów, roztrzęsionych dłużników, hazardzistów oraz narkomanów na odwyku. Pomyłki, strzelanie do przypadkowych osób, corpus delicti w postaci reportażu live z monitoringu kiosku po sąsiedzku, źle spalone samochody, pistolety z oszczędności i wbrew zasadom schowane ponownie pod łóżko, bo a nuż się przydadzą a czasem no cóż nawet i nóż, gdy krawiec kraje a materii mu nie staje.
Watahę Putina Jurasza i Grali wciągam na dwa razy jedną dziurką w nos. Pół książki na wieczór tylko dlatego, że trzeba było iść spać wcześniej.
Fugi Olafssona w krakowskim pociągu z Katowic. Miejsce do okna. Ojczyzna milsza niż nią straszyli. Ptaki i błękitu skrawek już o piątej rano. Przymrozek rześki tylko ludzie po przystankach w puchówkach i uszankach nie dają zapomnieć geograficznej szerokości, nie tak już jednak przeraźliwie wąskiej jak zimowym trupym czy jesiennym grobopadem. Pani naprzeciwko otwiera magazynek leków na każdy dzień tygodnia. Popija je wodą mineralną mocno gazowaną co zdradza rozgadana etykieta. Pani jest chyba poważnie chora, oczy ma smutne, ciche. Właśnie wyszła na chwilę i wróciła w oparach papierosa spalonego na jeden haust do lufcika w toalecie. Pociąg poczciwego typu bez czujek zabójców. Starsza kobieta przy drzwiach odpytuje męża ze stanu licznika. 1353 odpowiada staruszek. Chyba nie chodzi o auto, bo to trochę za mało. Chociaż z drugiej strony kto wie, może wolą jeździć pociągami. Konduktor nie żąda okazania dowodu osobistego przy elektronicznym bilecie. Postęp czy błąd nie wiem, ale wygodniej, bo po kieszeni gmerać nie trzeba. Na lotnisku teneryfskim zaczęli akceptować miejscówki w telefonie zamiast druku. Może to więc trend jest jakiś wiosenny dla człowieka przyjazny? Ptaki przecież już śpiewają.
Kraków piękny bez względu na pogodę.
Środa, 5 kwietnia
Wrocław. Nie ma jak u mamy. Rankiem w mig kończę korektę okładki Cara dla wydawnictwa. Ma być jednak miękka ze skrzydełkami. Jacek bardzo mi przy tym pomaga. Ma literacki słuch bezwzględny.
Czwartek, 6 kwietnia
Zacząłem Malthusa ,,Prawo ludności” opatrzone wstępem z międzywojnia Adama Krzyżanowskiego, pisanym pięknym polskim nieżyjącym.
Piątek, 7 kwietnia
Wrocław ciemnym nadraniem z okien taksówki. Stęskniłem się za dużym miastem czy co? Mam wrażenie, że nadal jeszcze odpoczywam po Szanghaju. A może o co innego tutaj chodzi?
Znalazłem w końcu przedwojenne dzienniki Maraia na półce między książkami. Wiedziałem, że kupiłem a za cholerę znaleźć nie mogłem w żadnym z miejsc gdzie lekturę świeżą jeszcze nie spożytą przechowuję. Wyjaśniło się: w przeciwieństwie do późniejszych dzienników te zamiast lat mają tytuł: Śladami bogów. Marai rusza parowcem z Marsylii na Bliski Wschód. W planach Egipt, Palestyna. Na pokładzie statku Żyd z Berlina żali się z powodu braku pomieszczenia na świąteczny rytuał. Pochwala emigrację do Izraela ale sam musi wrócić do Berlina, bo tam wiadomo: dom, praca, życie czyli wszystko. Jest 1926 rok. Wietnamscy żołnierze ze śród pokładu płyną do Syrii ginąć za Francję.
Błogosławieni cisi, bo można z nimi jechać w Warsie. Dzisiaj chyba nie zdążyli na pociąg w przeciwieństwie do matki z radioaktywnym berbeciem o głosie Himilsbacha. Z uszu sterczą mi kable, nie da się bardziej upchać słuchawek. Nie pomaga. Chłopiec sympatyczny więc nie zabijam go wzrokiem, ale Wars mi świadkiem, że nie jest lekko. Na to wszystko ekran komputera straszy reklamą przepisu bloku czekoladowego z majonezem. Kuchnia polska. Ludzie ludziom zgotowali ten przepis.
Sobota, 8 kwietnia
Warszawska Wielka Sobota. Od wczoraj pachnie polską wiosną nie do podrobienia, chociaż gdzieś w połowie torów z Wrocławia śnieg po pas hen aż w las. Dużo plakatów z rocznicą powstania w getcie. 19 kwietnia urodziny Marka Edelmana. Znowu mnie nie będzie a wpisany mam ten dzień do kalendarza z opcją każdorocznego przypomnienia. Nic to, karta nie świnia odwróci się kiedyś w Biesalu.
Sobotnie śniadanie w hotelu jak podróż służbowym. Poranna pustka i przypadkowi goście: głuchoniemi cudzoziemcy. W głośnikach Sinatra i Chet Baker, za oknem ostre słońce bez umiaru jak na nuworysza przystało.
Poniedziałek, 10 kwietnia
Silny wiatr od oceanu i nie widać wulkanu. Za to bardzo ciepło. Hiszpanie nie obchodzą wielkanocnego poniedziałku, podobnie Czesi i Serbowie. Nas jednak ten lany poniedziałek obchodzi bardzo szczególnie, tradycyjnie, pogańsko. Smaganie dziewczęcych łydek wiosennymi witkami, piersi otulone całunem przemokniętych bluzek, święto życia, święto poczęcia.
Piątek, 14 kwietnia
W BBC Hard Talk wywiad z panem Benem Ferenczem, który zmarł niedawno w wieku 103 lat. Prawnik po Harvardzie, żydowski uciekinier z Transylwanii, amerykański żołnierz w normandzkim desancie, wyzwoliciel Buchenwaldu, główny oskarżyciel w procesie Einsatzgruppen SS. Dużo nawet jak na sto lat życia. Głos pana Ferencza drży na wspomnienie Buchenwaldu, jak przyznaje nadal ma problem z emocjami, kiedy mówi o tym. Norymberska ława pomieścić mogła tylko dwudziestu czterech oskarżonych, stąd prokurator Ferencz musiał dokonać precyzyjnej jak na SS przystało selekcji. Warunkiem podstawowym były niezbite dowody, o które było łatwo dzięki niemieckiej biurokracji. Co ciekawe w meldunkach z frontu Wschodniego wielu z nich zawyżało liczbę zabitych żydowskich mężczyzn, kobiet i dzieci po to by przypodobać się zwierzchnikom i wyróżnić na tle innych. Sądzeni w procesie musieli mieć tytuł doktora prawa o co znowu było nietrudno zważywszy na nadreprezentację jurystów w szeregach SS. Bardzo ciekawą była kondycja trzecia. Otóż wybranymi do procesu mogli być tylko tak zwani porządni obywatele, dobrzy ludzie innymi słowy z nieposzlakowaną opinią, żadni tam alkoholicy czy gwałciciele.
Wojna według pana Ferencza jest najbardziej niezrozumiałym złem w całym szeregu niechlubnych osiągnięć ludzkości. Rozwiązanie problemu zabiciem adwersarza nie prowadzi do niczego dobrego. Na koniec jednak zauważa, że równouprawnienie płci, ras czy związki homoseksualne jeszcze niedawno wydawały się fantasmagorią rozmarzonych pięknoduchów, a więc kto wie może doczekamy się globalnego systemu głosowania w sprawach, o które teraz w stanie jesteśmy walczyć atomem. Był to między innymi postulat Einsteina, który niezbyt szczęśliwie zmaterializował się pod postacią Ligi Narodów. Teraz mamy ONZ. Do trzech razy sztuka.
Podcast Economist o Rosjanach czasu wojny. Jeden z nich musiał uciec za granicę, bo jak sam powiedział do wyboru miał śmierć z przepicia albo szaleństwo. Jego dziadek był jednym z ośmiu najodważniejszych ludzi na świecie, Rosjan którzy w 1968 roku zaprotestowali na Placu Czerwonym przeciwko sowieckiej interwencji w Czechosłowacji. Protest trwał chwilę a ich późniejsze prześladowania sowiecką wieczność, która jednak okazała się zaledwie skrawkiem, odpryskiem tej prawdziwej Wieczności w której znalazł swoje miejsce ten bohaterski akt niezłomnej Ósemki:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Demonstracja_na_placu_Czerwonym_w_1968_roku
Sobota,15 kwietnia
Atlantycki wieczór wietrzny, słoneczny i bez okularów ani rusz. Młoda para z Polski na corso. On rzecz jasna cienkogłosi. Może by wprowadzić przymus palenia papierosów w szkołach średnich, żeby im ten tembr pogrubiał? To stary sposób radiowców na uzyskanie głębszej, ciekawszej barwy głosu. Chyba Wojciech Mann kiedyś o tym wspomniał. Ten polski falset to przekleństwo jakieś. A i zwyczaj garbienia się nad środkiem blatu czoło w czoło na ojczystej mowy dźwięk stolik obok za granicą. ,, Zaś nędzny lęk przed sąsiadem-wynik niedouczonej przyzwoitości- czynił z nich istoty milczące i samolubne”- jak zanotował półtora wieku dawno temu w nowo otwartym londyńskim music-hallu Arthur Munby- właśnie czytam u Figesa.
Tamże o Turgieniewie. Bardzo go ten Dostojewski jednak obsobaczył. Nie zasłużył człek na takie traktowanie. Chłopom ziemię za półdarmo rozdał. I pisał chyba jednak godziwie.
O falset ciężko na Bałkanach, tam nawet kobiety mają tembr radiowy. I bardzo mi się to podoba.
Niedziela, 16 kwietnia
Tandetne kanapy w kształcie litery L, które można kupić w meblowych sieciówkach na całym świecie maję tę zaletę, że nie wymagają tacy pod poranną kawę. Dzięki zachłanności producenta są twarde jak turystyczny stolik a w razie wpadki, czyli wylewki łatwo je doczyścić, bo materiał plastikowy i nawet gdyby bardzo tego chciał nigdy niczym nie nasiąknie wzorem polskiego polityka za młodu, co to i teraz smutnie trąci.
Wiem coś o tym, bo jestem kanapianym ekspertem, meblowym nie politycznym. Korzystałem z ,,taniej e-Lki” wielokrotnie w Szanghaju, Belgradzie, Warszawie, Oliwie, Bajamar, Ostródzie, Tallinie, Norymberdze, Bratysławie, Vichy, Parmie, Cannes, Leer, Mediolanie i gdzie jeszcze ta ,,e-Lka” stanie… Spać na tym oczywiście niewygodnie, czyli nocą wredna ale rankiem nie zastąpiona jest e-Lka. Bywają jednak modele szczególnie złośliwe, jak eLka na której teraz leżę. Ma za krótki ogonek, przez co nogom starcza do połowy łydki . Oprócz tego ogonek długi jest z lewej strony co utrudnia sięganie po kawę, oczywiście praworęcznym do których ja się zaliczam i których jest większość a szkoda, bo podobno mańkuci mają bardziej rozbudowaną wyobraźnię oraz inteligencję emocjonalną i może gdyby była ich większość świat wyglądałby zupełnie inaczej, lepiej a ja zamiast pisać to tutaj na za krótkiej Elce spałbym sobie w wygodnym łóżku nie myśląc o niczym.
Wtorek, 18 kwietnia
Dni lepsze, dni gorsze, ale zawsze dni.
Sandor Marai w swoim dzienniku z 1926 roku obrusza się na ZOO w Berlinie i wizualizuje sobie przyszłość należącą do zwierząt z klatkami pełnymi ludźmi na pokaz. On sam jako człek zwierzątkom miły ma nadzieję być potraktowanym ulgowo, jako stworzenie domowe, oswojone i z prawem częściowej swobody ruchów.
Niedługo potem światem zawładną bestie, a ludzie będą zazdrościć zwierzętom.
Marai w Egipcie spotyka lokalnego przewodnika, który bezbłędnie rozpoznaje w nim Węgra, po odcieniu białości skóry i który płynnie mówi po węgiersku. Przypomniał mi się tokijski kelner ,co to kilka lat temu przywitał mnie nienaganną polszczyzną albo północnokoreański bezpieczniak mówiący zamiast Boland Polska, bo tak jest w oryginale. Zawsze to człeka łechcze miło szczególnie w miejscach mocno egzotycznych.
A i zapomniałbym, był przecież jeszcze ,,Prezes”, bezdomny rumuński chłopak, który nauczył się świetnie po polsku jeżdżąc na gapę pociągiem PKP Karpaty na relacji Bukareszt -Arad przy węgierskiej granicy. Początkowo bity i wyganiany przez rumuńską milicję a dokarmiany przez nasze wagony przemytnicze stał się elementem stałym kolejowej trasy przez Rumunię. Oprócz polskiego znał kilka innych języków, bo jak wiadomo nie tylko polskie pociągi jeździły przez królestwo Nicolae Caucescu aka Słońce Karpat. Spędziłem z Prezesem kilka wieczorów na Gara de Nord w Bukareszcie, już jednak po rewolucji. Pamiętam, że butelka whisky w barze kosztowała wtedy 9 USD. Przed rewolucją unikaliśmy Bukaresztu jak diabeł wody. Zapomniałem, jak nazywała się polska ekipa, która tam rządziła ale byli dosyć bezwzględni i mieli do dyspozycji milicję w centrum i na dworcu a to oznaczało kłopoty. My po cichutku i dyskretnie założyliśmy sobie bazę w spokojnym mieście na zachodzie kraju-w Timisoarze. Nie pamiętam powodu, ale widać czort tak chciał. Aha i mieszkanie mieliśmy przy Calea Lipova, równiusieńko vis a vis garnizonu, wokół którego w grudniu rozpętały się walki wojska z tajniakami i tylko Słońce Karpat wie z kim jeszcze. Wielkim plusem tego przypadkowego wyboru była możliwość oglądania przez tak zwany śnieg telewizji Belgrad 1 a w niej prócz kolekcji filmów Kieślowskiego mojego ulubionego serialu Crime Story z piosenką Runaway Dela Shannona na czele.
,,Prezes” z dworca północnego w Bukareszcie przedstawiał się jako transylwański Węgier. Język znał, więc kto go tam wie? W końcu to nie tak daleko od Egiptu.
Środa, 19 kwietnia
Kobietom w XIX wieku odmawiano prawa uczenia się kompozycji pisze Figes. Mogły poznać zasady harmonii, kontrapunktu ale tylko do poziomu wykonania. Poziom tworzenia zarezerwowano dla mężczyzn. Mimo prób Clara Shuman, Mendelsonówna czy Pauline Vardot nie odniosły tak zwanego sukcesu przeciwnie do naszej rodzimej Tekli Bądarzewskiej-Baranowskiej, której Modlitwa dziewicy stała się hitem globalnym a do której obrzydzenie wyraziła jedna z bohaterek Trzech Sióstr Czechowa ciesząc się, że wyjeżdża i więcej TEGO słuchać nie musi.
Modlitwa dziewicy. Doczytałem niedawno, że o sile i wielkości zachodniej, chrześcijańskiej cywilizacji zdecydowała seksualna opresja i wszystkie związane z nią perwersje oraz wynaturzenia. Oznaczałoby to, że człowiek żyjący ze sobą oraz otoczeniem w harmonii tak jak to miało miejsce na Dalekim Wschodzie mniej jest zdolnym do przełomów, rewolucji, czyli tego historycznego zajzajeru pędzonego na krwi milionów, a z którym tak dumnie się obnosimy, bo w interwałach wzajemnego mordowania coś tam dla niepoznaki i zabicia czasu tym razem a nie siebie tworzymy.
Tekla Bądarzewska-Baranowska urodziła się w Mławie, podobnie jak założyciele zespołu Kombi.
Słoneczny poranek na corso. Wiatr zmienił kierunek i na ławkach zasiedli miejscowi staruszkowie. Caballeros wystawiają swoje twarze do słońca, plotkują zaciągając się oceanem z cygarami na przemian.
Piątek, 21 kwietnia
Na Okęciu uruchomiono punkt wydawania paszportów tymczasowych od ręki. W kwadrans za trzy dychy. Paszportowe bistro bez kolejki, procedury i oczekiwania. Paszportowe go-go, peep show dokument obdarty z szaty i godności. Koniec świata!
Pamiętam każdy swój paszport. Ten pierwszy w życiu był tylko dowodem tymczasowym na wyjazd feryjno zimowy do Czechosłowacji. Pociąg się spóźnił i noc trzeba było spędzić na dworcu Wrocław Główny, którego bufet dla podróżnych śmierdział wtenczas ziemniaczanym puree na starej szmacie z kwaśną kapustą. Teraz jest tam Starbucks pachnąc wszem i wobec. Pierwszy prawdziwy socjalistyczny paszport tak zwany ,,wąski pasek”, czyli do wyjazdów w ramach obozu demokracji ludowej, posłużył mi do Budapesztu. Granica węgiersko jugosłowiańska była oceanem, przepaścią i olimpem w jednym. Nie wiadomo było czy za nią, aby na pewno żyją ludzie czy już tylko bogowie. Ale sam Budapeszt też był niczego sobie: kolorowy, żywy, w porównaniu z Warszawą po prostu wspaniały.
Budapeszt Wspaniały! Teraz kiedy do pokonania kontynentu wystarczy, właśnie chciałem napisać, że dowód osobisty, ale przecież bez niego też można zahaczyć o Suwałki z Lizbony. Nie ma granic, kontroli, kipiszów, dokumentów, pozwoleń, druczków takich, druczków srakich – nie ma tajemnicy, poezji i wzruszeń. Wszystko podane jest na tacy jak ten nieszczęsny paszport na lotnisku w Warszawie. Miasta pstrykane taśmowo po tysiąc zdjęć na wizytę tylko po to żeby kiedyś w przyszłości u cioci na imieninach machnąć niedbale ręką i skwitować: ,,Eee tam, byliśmy rok temu…No i tak…”
Teraz żadne miejsce nie ma szans bycia wspaniałym. Razem z paszportem zniknął świat. Można jeszcze oczywiście obejść kulę ziemską na rękach albo przeskoczyć ją na jednej nodze, ale męczące to i zupełnie bez sensu.
Środa, 26 kwietnia
Dostaje dzienniczek bęcki za nadmiar wydarzeń nie do zmieszczenia tutaj. Raz się człowiek żeni. Nadlatują goście, piętrzą wydarzenia a butów jak wyspa długa nie ma. W końcu jak to w życiu kompromis na numer dokładny więc szmatami wypełnione nabierają sobie teraz rozmiaru pod szafą, żeby chociaż pół numeru dostać bo inaczej utknę z obdartymi piętami po pierwszym już tańcu. A przecież buty to tylko pierwszy z boku a właściwie spodu przykład spraw do rozwiązania.
Czwartek, 27 kwietnia
Tejina, kawiarnia przy drodze. ,,Mój” stolik ostatni z prawej przy mostku nad wulkanicznym wąwozem z widokiem na ocean między dachami białych domów. Z kawiarnianymi stolikami jest jak z ludźmi, gdy się trafi ,,swój” to wiadomo od razu i trudno to racjonalnie wytłumaczyć.
Laptop w roli sztalugi. Rozglądam się gotów do przepisania rzeczywistości. Marai spotyka młodą, piękną Żydówkę w Palestynie. Jest 1926 rok. Dziewczyna po przedstawieniu się pisarza i jego kierowcy Francuza mówi, że też jest …z Łodzi. Dla niej Łódź to Europa, szyk, deptaki. W całkowicie arabskim Jerychu prowadzi z mężem karczmę i żałuje swojej decyzji o emigracji do Ziemi Obiecanej. Za piętnaście lat kobieta będzie nadal piękna a z Łodzi ruszą pierwsze żydowskie transporty do Chełmna nad Nerem, gdzie Niemcy będą udoskonalać mordowanie gazem w zamkniętych szczelnie ciężarówkach.
Piątek, 28 kwietnia
Śniadanie w wiejskiej gospodzie wysoko nad oceanem. W cieniu palmy na niskim murku przysiadł starszy mężczyzna ze szklanką rumu w jednej i cygarem w drugiej dłoni. Pomiędzy haustami dymu i alkoholu śpiewa z całych płuc na cały plac, głośno, ładnie. Można przy tym jeść bocadillo albo pić kawę, można patrzeć w dal albo zamknąć oczy, można milczeć albo rozmawiać, można też przyłączyć się do niego.
Senny wątek zapamiętany o czwartej a rozpisany o szóstej rano:
Rakieta była nowoczesna i komfortowa. Skoki międzygalaktyczne odbywały się bez gwałtownych szarpnięć oraz tak cicho, że można było kontynuować rozmowy bez podnoszenia głosu. Do Czarnej Dziury dotarliśmy po osiemnastu godzinach podróży z krótkim międzylądowaniem na planecie, której numeru już nie pamiętam. W samej Czarnej Dziurze przebywaliśmy zaledwie kwadrans co umożliwiło wszystkim nam oprócz zaopatrzonego w specjalne kombinezy personelu wymłodnieć o równych dwadzieścia pięć lat. Była jeszcze opcja pozostania w rakiecie pomocniczej na kolejnych kilka minut, ale mi akurat zależało właśnie na tych dwudziestu pięciu latach z powodu niezbyt dobrze zdanego egzaminu, którego wynik mógł mieć i miał wpływ na moją przyszłą karierę zawodową. Oprócz tego podczas poprzedniej młodości na śmierć zapomniałem o leczeniu prawej szóstki, co srogo się na mnie zemściło tuż przed czterdziestką. Nadal mam do poprawienia także pewne relacje prywatne, by nie rzec uczuciowe oraz rodzinne. Koniec końców będzie to już moja szósta młodość a ja dalej nie jestem pewien czy będzie to życie takie jak trzeba, takie jak być powinno z perspektywy przeżycia tegoż właśnie życia i możliwości dożycia przeżycia jeszcze raz na nowo czy też znowu do poprawki w Czarnej Dziurze. Zobaczymy, choć właściwie tam nic nie widać. Wiadomo dziura i w dodatku czarna.