Ciemno, zimno, wiadomo. A w dodatku rwie się sieć.
Ogląda mi się Manka mocno pod górę. Nie wciągnął od pierwszego spojrzenia. Może narobiłem sobie przesadnych nadziei dla tematu i Oldmana. Nic to, bywa.
Stęskniłem się za Belgradem. Za ulicami, kawiarniami, rzekami, kafanami i splawami. W takiej właśnie kolejności.
Skończyłem listy Gombrowicza do rodziny. Miejscami wzruszające, nad wyraz troskliwe i ciepłe.
Każda śmiercią zamknięta autobiografia czy zbiór listów tracą pod koniec wewnętrzną dyscyplinę. Spomiędzy akapitów zaczyna wyzierać chłód. Coraz rzadsze i podobne do siebie stają się dni. I jeszcze my, czytelnicy uzbrojeni w notkę biograficzną Wikipedii. Nie musimy spoglądać na numer strony. MY WIEMY.
Dużo ostatnio słucham londyńskich rozgłośni. Nikt nie potrafi ,,robić świąt” tak jak one. BBC, Virgin, Magic. Nawet reklamy nie przeszkadzają. Tak mi zostało od Szanghaju.
Piątek, 11 grudnia.
Pisze Kazik o niedawnej inflacji w Argentynie. Pół wieku temu co kilka listów u Gombrowicza było to samo.
Inflacja jako sposób ograbiania obywateli, którzy stracili już zdolność podatkową. Hiszpania będąc światowym imperium bankrutowała kilka razy lekce sobie to wszystko ważąc i bijąc przedtem coraz lżejszą monetę, której teraz nawet nie trzeba drukować. Wystarczy powiedzieć, że się ma bez pokazywania kart tak jak w pokerze londyńskich gentlemanów, gdzie sukcesy odnosił niejaki Mujo bohater bośniackich kawałów. Wszyscy wierzyli mu na słowo.
Biografia Kota Jeleńskiego, ładnie wydana i napisana.
W Cold War History o kulturze wolnego świata i sponsoringu CIA. Fundacje Forda, Rockefellera you name it…
Tamże ciekawy fragment o filmach i literaturze dla dzieci, zignorowanych przez Sowietów w walce z Zachodem, mimo że ich wartość z reguły przewyższała wszystko co docierało z obozu wroga. Postawiono na klasykę. To czego nie mogli dokonać pożyteczni idioci musiały wytupać tancerki z Teatru Bolszoj.
Sobota, 12 grudnia.
Senator Mc Carthy był tylko krótkim epizodem zimnej wojny w Stanach. Poszczekał, pogryzł i zdechł w pokoju na marskość wątroby. Jego epizod był ważny z innego powodu, był elementem mobilizacji społecznej. W Sowietach wystarczył rozkaz-pała, w demokracji potrzebna była decyzja własna uświadomionego odpowiednio wyborcy. I tak jak po ciosie pałką w d. ból trwa krótko, człowiek sowiecki jeszcze za komuny w państwową propagandę już nie wierzył. W przeciwieństwie do homo americanus, który dalej święcie w swoją świętą rację wierzy i do wrogów z colta mierzy.
Carska sobota. Ostatnie korekty.
Poniedziałek, czternastego.
Zmarł John Le Carre, Dickens zimnej wojny jak nazwała go El Pais.
Skończyłem oglądać Manka. Oldman dobry, jak w Tinker Tailor Soldier Spy.
Coraz więcej zarażonych/ozdrowiałych wokół. Moje oczekiwanie na chorobę jak na spóźnione wezwanie do wojska bez większych emocji jednak, bardziej formalność niż przeżycie bez względu na finał.
Suki przed domem małego wczoraj, suki wokół Lenina 39 lat temu. Aranżacja jak naród bez większych zmian.
Dekret o stanie, dekret o zarazie. I wtedy i teraz ulica wbrew prawu. Pamiętam z młodzieńczej pracy w szpitalu, że większość byków z ZOMO, to byli gospodarscy synowie, rolnicy na schwał. Sądząc po niektórych scenkach i w tej materii niewiele się zmieniło.
Wczoraj zwinęli kobietę z papierem toaletowym. Wyszła do sklepu na Żoliborzu. Mogła jeszcze założyć czerwony beret, jak na prawdziwego mordercę przystało
Wtorek, piętnastego.
Voodoo noc. Oniryczna mielizna przewracana co kwadrans na drugi bok. Okropne. W dodatku nie piłem nic, więc o pomstę to wszystko.
Spacer mroźną mgłą po parku. Krótkie cienie drzew ze słoneczną plamą w tle. Większość swoich zdjęć widzę zanim je zrobię. Może dlatego mnie potem mało interesują. Pstryknięcie aparatem to już tylko konkluzja.
Środa, wiadomo która.
Signum perversionis naszej rzeczywistości to zapraszanie do mediów, bez względu na ich orientację, posła Czarneckiego. Bardziej porzygać niż postać. W encyklopedii księdza Chmielowskiego obok konia jako polityk polski nie wymagałby komentarza. Każdy widzi. Widzi i się nie wstydzi.