Demiurg to pozycja wyjątkowa jak na nasze lokalne warunki (jestem w połowie), bez psiego warkotu i bulgotu w kanalizacji. Graczyk wyniósł się ponad wszystko co osobiste (jak dotąd, to znaczy 415 stron). Jest w tej opowieści coś co Kazik kilkoma słowy o Adamie Michniku powiedział w swojej autobiografii, niecodzienność człowieka, która dotyczyła-dotyczy- nas codziennie. Po solidnej wódce wykoncypowałem sobie ,,wybaczamy i prosimy o wybaczenie” ze strony naczelnego do prezesa. Pewnie konkretów byłoby z tego mało, ale przyjemniej zrobiłoby się na chodniku. I bez kaca.
14 czerwca, poniedziałek.
Urlopuję się od felietonów na czas kanikuły. Do września.
W głowie pomysł na powieść, zarys zaledwie z początkiem z dzieciństwa: ,,Zobacz wnusiu, jak bocian będzie latał to będziesz pracowity”. Mój leżał chyba rozwalony wygodnie w gnieździe, bo nic nie było widać. Pociąg klasy trzeciej do Torunia, drewniane ławki i wielkie okno w przedziale. Pierwsza wycieczka za miasto i pierwszy bocian w życiu.
Nazajutrz.
Mecz piłkarski Polski ze Słowacją, Płaczemy ze śmiechu po pierwszej strzelonej nam bramce. Mniej po drugiej, ale też na wesoło. Groteski dodawał komentarz dwóch panów z telewizji, którzy wyliczali statystykę podań i strzałów na bramki, w której biało czerwoni byli liderami. Tylko w tych celnych wyszło o jeden mniej od przeciwnika. Młody kibic powiedział do kamery, że wychował się na porażkach. Rocznik 1989. Z mamą oglądałem Polska – Haiti 7:0 na mistrzostwach w RFN, komentował wtedy Ciszewski.
I jeszcze ta frajerska piosenka ,,Nic się nie stało”. Otóż panowie kopacze stało się. Jesteście luzerami, pośmiewiskiem niegodnym noszenia barw jakiejkolwiek reprezentacji. Drużyna Północnej Macedonii, państwa wielkości Warszawy to dla was wzór niedościgły. Biedny Lewandowski występując w takim towarzystwie rujnuje sobie zdrowie, karierę i kontrakty reklamowe. Za jakie grzechy.
Cały czas myślę o biografii Adama Michnika. Graczyk pominął, podobnie jak większość świadków oraz uczestników życia bohatera dwie rzeczy, jedną mniej drugą bardziej ważną dla zrozumienia wyjątkowości tego człowieka. Pierwsza to podobieństwo z Trockim. W obu przypadkach geniusz, odwaga, miłość tłumów oraz niespożyty apetyt seksualny. Trocki był zawodowym rewolucjonistą a Michnik jest zawodowym ewolucjonistą, podobnie jak Gandhi czy Mandela. Miałem okazję rozmawiać dawno temu z panem pod dziewięćdziesiątkę, który z całej rewolucji październikowej w Piotrogrodzie pamiętał tylko uliczne przemówienia Trockiego.
Drugi, ważniejszy rys bohatera jest absolutnie niezrozumiały tak dla większości jego admiratorów jak i szczekających przydrożnych piesków. Otóż Adam Michnik jest charakterny, ma jaja. Garował i nigdy nie pucował, nie poszedł na współpracę, odrzucił propozycję Kiszczaka zamiany zimnej celi w Barczewie na paszport ONZ i wakacje we Francji. To jest właśnie ten jego rys gangsterski, charakterność, wierność sobie oraz swojej grupie i tego zrozumieć, wybaczyć nie potrafią cienkogłosi inteligenci. A już prawdziwym kamieniem obrazy musiała być rezygnacja z fortuny jaka należała się Naczelnemu po wejściu Wyborczej na giełdę.
I gdzieś to mam, że uhonorzył Kiszczaka czy dygnął przed degeneratem Jankowskim. Gdyby się Adam Michnik nigdy nie mylił, to istniałoby duże prawdopodobieństwo, że jest postacią zmyśloną. Tak, mylił się, bywał pewnie wredny, próżny i tak dalej a Wyborcza nudzi jak nie przymierzając wuj inżynier na imieninach. Ale co z tego!? Jest współsprawcą takiej rzeczywistości w jakiej żyjemy. Rzeczywistości może niedoskonałej, która jednak jeszcze 35 lat temu wydawała się nam wszystkim niemożliwą do zrealizowania iluzją, materiałem na skecz. Wszystkim tylko nie jemu.
Czwartek, siedemnastego.
Słaby dzień a tutaj upalny Belgrad na karku. Ból głowy, osłabienie całkiem jak kac, mimo że prohibicja absolutna, bo dietetyczna. Szczęście, że jestem tych kilka dni we Wrocławiu, który jak zawsze balsamuje wszystko co trzeba.
Z pisaniem marnie. Potrzebuję przerwy. Skończyłem wczoraj wszystkie opisy, skróty i wyjaśnienia w ramach akwizycji Cara po wydawnictwach. Bardzo tu pomogła Ewa, która mimo pozornego chaosu trzyma to przedsięwzięcie w ryzach. Bez jej zaangażowania dawno bym pieprznął powieść oknem, czyli do Internetu i tyle by o mnie słyszeli.
Cytat z Seneki znaleziony przy okazji poszukiwań tego o podróży : ,,Dla ludu religia jest nadzieją, dla mędrców fałszem a dla władców instrumentem.”
Sobota przed Belgradem, gdzie czai się 37 w cieniu.
Wiadomo lato, wiadomo trzeba wytrzymać do św. Ilji, potem już chłodniej.
Wizyta u starszej tłumaczki. Gomułkowski blok, dużo książek, koty i jakaś kobieta siedząca na łóżku w pokoju obok. Na pewno żadnego mężczyzny. Gospodyni ubrana z gustem zdradzającym lepsze lata dekadę przed. Ładny tembr głosu. Wokół bloku zadbany, bujny ogród z ławkami. Dla wszystkich.
Szósty rząd chłopów Bruegela na obrazie. Gdzieś tam w rogu zacieniona, ledwo widoczna twarz. Skoro już tak, to wypada dbać o kondycję z nastrojem w trakcie pozowania.
Koniec czerwca.
Zmęczenie po Belgradzie, gdzie wczoraj było całych 40 w cieniu. D. opowiadał o dorocznym święcie branży pogrzebowej w Serbii. Wielki czekoladowy tort w kształcie trumny cięty osinowym kołkiem, przekazywanym organizatorowi następnej grobariady, bo tak się to święto nazywa. Hostessy w kusych strojach i wdowich welonach. Zabawa setna, podobna do tych z innych branż, jak kupusjada ( producenci kapusty), kobasicijada (ci od kiełbas), cvarkijada ( święto skwarek) no i mudijada ( muda czyli jaja anatomiczne a więc potrawy ,,jądrowe”). No i olimpiada, ale ta w tym roku ma się odbyć w Tokio, czyli w spisie się nie liczy.
To co w Serbach od zawsze mnie fascynowało i sprawiło, że ekspresem nauczyłem się ich języka (pomógł słowacki, którym operowałem wtedy na poziomie native z koszyckim akcentem) to poczucie humoru połączone ze stoickim stosunkiem do tego co wokół. Podobnie jest oczywiście z Bośniakami. Żarty, które w innych kulturach byłyby powodem do rodowej zemsty albo co najmniej małej wojny tu uchodzą nie tylko płazem, ale witane są prawdziwą owacją połączoną z szacunkiem, jeśli autorem jest nowicjusz obcokrajowiec jak to kiedyś miało miejsce w moim przypadku.
Granicę serbsko czarnogórską, tę językową wyznacza przeklinanie rodziców. Jebem ti mater przechodzi nagle w jebem ti otca i już wiadomo, gdzie jesteśmy.
Drugim powodem wchłonięcia serbskiego był Crveni Petao leti prema nebu. Polskie wydanie, jeszcze nie wiedzieć zresztą czemu podziemne, przeczytałem na przysłowiowy raz, ,,na eks” jak wychyla się czokań z rakiją. Tłumaczenie było świetne z frazą, rytmem etc. Zacząłem myśleć o języku oryginału. Nauka się opłaciła. Były jeszcze potem Djavoli dolaze z półki M. w jego biurze. Ponoć Miodrag Bulatović nie był wzorem etycznym z Sevres pod Paryżem. Ponoć. Ale jakie to ma znaczenie?
Bośniackie wesele w Sandżaku. Niespodziewane zaproszenie od mojego przyjaciela T. Ponad sześciuset gości. Duży hotel z basenem na godziny osobno dla mężczyzn, osobno dla kobiet z dziećmi. W hotelu pełna prohibicja z piwem włącznie. Młode dziewczęta w dresach i muzułmańskich chustach na głowach. Kolejny rezultat ostatniej wojny, powrót religii wszelkiej maści. W czasach Jugosławii rzecz niespotykana nie z powodów zakazów tylko braku potrzeby zaistnienia.
Zaraz po ostatniej wojnie siostra T. popełniła samobójstwo. Byłem na pogrzebie przed meczetem, potem na muzułmańskim cmentarzu z miejscowym muftim, który pięknie mówił o życiu i śmierci. Na koniec oddaliśmy cześć zmarłej. Gospodarze z dłońmi w górę w kierunki Mekki, moi serbscy przyjaciele żegnając się w prawo, ja żegnając się w lewo, ktoś jeszcze przyklęknął na jednym kolanie. Prawdziwa ekumenia.
Wesele podzielono na dwie części. Pierwsza zgodnie z nową tradycją, druga późno w noc z tańcem i alkoholem. Wybrałem drugą.
Z tak zwanych bieżączek, to wysiadłem ostatniej nocy na dworcu głównym w Dąbrowie Śląskiej w jądrze ciemności na placu budowy bez chodników, oświetlenia z kraterami przy ścieżce do których zmieścić się mógł mój pociąg z Warszawy. Szorując walizkami po błocie ze żwirem przez kilometr, bo ścieżki kręte nocą nieznane do najbliższej ulicy, gdzie była szansa na Ubera, pomyślałem sobie, że nadal traktują nas jak bydło, że nadal człowiek tutaj to cham czasem tylko użyteczny zupełnie jak z Ludowej Historii Polski Leszczyńskiego.
Następnego dnia w telewizji mordy kwadratowe a w Onecie wywiad z inwestorem, który spędził pół roku w areszcie i prezesem spółdzielni z Olsztyna, który stracił zdrowie i zastępcę (skoczył z wysokiego bloku) z powodu jakiegoś lokalnego czegoś, co miało ostatnio ambicję na trochę więcej, ale parlament ją odrzucił. Nie jestem sędzią w tej sprawie, nie znam szczegółów jednak ton i treść tych wypowiedzi przekonują, mówią to ludzie kiedyś zastraszeni a teraz twardzi, pewni swego. I co się tu dziwić, że mieliśmy stalinizm? Tamci mieli wtedy chociaż jakieś wytłumaczenie: wojna, Sowieci etc. A ci teraz? Prokurator na falsecie, zapijaczony policmajster, bankier z plastiku i kawaler z kotem. Przejdą, przeminą szybciej niż im się wydaje a smród jak zawsze zostanie.
Kolejna ofiara zarazy. P. Człowiek piękny, młodszy ode mnie. Nadprzeciętnie inteligentny, wrażliwy i krystalicznie uczciwy. Absolwent MBA całe życie parający się cudzą chciwością, której sam nigdy nie uległ. Na wakacje latał do krajów skrajnej biedy. Pamiętam jego opowieść o siarczanych górnikach z Indonezji. Od dawna zmagał się z głęboką depresją. Popełnił samobójstwo. Dowiedziałem się o tym nagle. Jego telefon nie odpowiadał od kilku miesięcy. Zadzwonił jego partner z firmy. Musiałem zatrzymać samochód. Nad ranem przyśniłem twarz P. To był dobry sen. Spokojny, głęboki i mądry.
Czytam ,,Rowerem przez II RP” Newmana. Świetny dodatek do Historii Leszczyńskiego. I wyjaśnienie, także Jedwabnego. Angielski autor, mimo że był błyskotliwym pisarzem to po pierwsze był szpiegiem, co wymagało od niego spostrzegawczości i obiektywizmu. Zdziwiła go skromna ilość Żydów w Poznaniu 1934. Ciekawe czy jadąc na swoim rowerze spotkał tam małego Zygmunta Baumanna.
Granica byłego zaboru niemieckiego to granica jakiego takiego porządku i cywilizacji. Potem już tylko ,,chaty z gówna” i takież życie.
Newman teoretyzuje na temat możliwości emancypacji chłopskiego syna. Pomocny był obowiązkowy pobór i związane z tym sąsiedztwo koszar z miastem. Poznanie innej rzeczywistości. Przedstawiciele mniejszości musieli spać mając za sąsiadów Polaków. Miało to służyć nauce języka i oczywiście utrzymaniu kontroli. Niemcy nie dostawali oficerskich awansów a Żydzi kierowani byli do kwatermistrzostwa. Chłopski syn, gdy już podjął decyzję o porzuceniu swojej wsi był z reguły nie do zatrzymania. Ta decyzja to było porzucenie wszystkiego co poznane, oswojone. Mało który miał w sobie tyle siły by taką decyzję podjąć. Ale jak już podjął, to…
Obiad w tajskiej przy dworcu PKP w Katowicach. Jedzenie dobre a menu w lokalnej gwarze. Śląsk kocham od zawsze. Może to przez familoki, które pachną czarną papą na dachu po kwietniowym deszczu w słońcu dokładnie tak jak u dziadków w Ostródzie, gdzie za płotem sapały parowozy i słychać było echo dworcowego megafonu. Może to przez ten piękny język, którego słuchać mogę godzinami.
Ôstatni rok ino mignął w ôku. Mój bocian musiał latać prywatnym odrzutowcem.