Styczeń
Szanghaj, niedzielne południe. Odkryłem nowe rozgłośnie, tym razem z Singapuru.
Skończyłem w kilka godzin lekturę Tołstoja Śmierci Iwana Iljicza. Agresja wobec najbliższych, straszny ból a na koniec, tuż przed końcem pojednanie. Ból umierania równie gwałtowny tyle, że dłuższy od bólu narodzin.
Skończyłem Kuronia Bikontowej i Łuczywo. Bardzo się wzruszyłem na koniec, za bardzo. I jeszcze ta świnia Rydzyk oskarżający Jacka o Katyń. Cudem jakimś byłem wtedy w Polsce i oglądałem to coś z gipsową madonną w tle na żywo.
W Chinach czas przedświąteczny. Chiński nowy rok, linia mety na stadionie. Czas na zapomnienie i refleksję bardziej wyrazisty niż nasz nowy rok także z uwagi na długość tego święta.
Wczoraj zacząłem czytać ,,Nie gaście tej lampy..” Kiry Gałczyńskiej. Dwadzieścia stron i trzy silne wzruszenia. Jej dziecięca rozmowa z Krzysztofem Kamilem Baczyńskim (,,Ten wiersz jest żyłką słoneczną na ścianie, jak fotografia wszystkich wiosen…” – recytowałem dzisiaj z pamięci przebudzony nad ranem).
Gałczyńska pisze o ważności Hogartha , prekursora komiksu..,, Mojego” Hogartha, którego grób odkryłem na jednym z pierwszych londyńskich spacerów. Potem była wizyta w National Gallery i stan prawie hipnotyczny przed Marriage A-la-Mode, potem jeszcze jedna z A., która dostrzegła komiksowość Hogartha.
Jest w tej książce zdjęcie z przedszkola z małą Gałczyńską gdzieś w kucki pośród gromady dzieci. Sądząc po świetle to wczesne popołudnie. Rok 42 albo 43. Żoliborz. Przedszkole sióstr zakonnych, bluszcze w donicach, portret Piusa XII i drobinki kurzu w słonecznym powietrzu. Spokój, szczęśliwość, porządek. Kilka kilometrów dalej na dystans niedzielnego spaceru takie same dzieci są zamykane w wagonach do gazu.
Dobre spotkanie z Nenadem przed kilkoma dniami. Bez złej krwi, Nenad w dobrym nastroju tuż po powrocie z Belgradu. Nie zrozumiał mojej intencji zaangażowania S.w wydanie jego najnowszej książki o Północnej Korei. Wytłumaczyłem, że to nie jałmużna a wkład belgradzkiego przemysłowca w rozwój serbskiej kultury.
Nie zgadzam się z Henem w ocenie Gorkiego (mniej wiem) i Bułhakowa (wiem więcej, ba! czuję całym sobą, muszę go bardziej dopisać do Cara).
Odkryłem właśnie nową funkcję w komputerze. Focus. Tylko tekst i czerń ekranu. Dobre. Warto być ciekawym.
Karajan miał pozwolenie na podróże. W 1943 pojechał z Berlina do Holandii na nagranie płyty. Ciekawe czy wyglądał przez okno pociągu, czy widział jakiś pociąg jadący w przeciwnym kierunku. Ostatni wojenny koncert dał w Berlinie, w lutym 1945. Skreślam tego pana z listy dyrygentów do słuchania, podobnie jak Furtwänglera. Ściągam właśnie Don Giovanniego, stąd dylemat.
Niedziela w Sajgonie, w moim ulubionym apartamentowcu przy lotnisku.
Lotnisko w Bangkoku w drodze do Warszawy przez Moskwę.
Ostatnie dwie noce spędziłem w N. Hotel, tym samym, gdzie sypiałem prawie 30 lat temu, kiedy zacząłem podróżować do Tajlandii. Niewiele się zmieniło, nadal ten sam bar urządzony jeszcze w czasie wojny wietnamskiej na żołnierskie urlopy Amerykanów, ten sam bell boy i pani na recepcji mocno już w latach siedemdziesiątych. Skomplementowałem ją, że niewiele się zmieniła. Ucieszyła się a ja nie skłamałem. Przed snem tak jak dawniej zamówiłem najlepszego jaki kiedykolwiek jadłem hamburgera i dużą Singhę. Warto było zgrzeszyć, choć sny potem przewrotne i budzenie cogodzinne.
W Moskwie wypełnianie ankiet kto, gdzie, skąd i kiedy. Wszystko przez chorego pasażera i wirus w Wuhanie. Nakłamałem, jak należy, nauczony epidemią SARS sprzed 20 lat, kiedy niewinny kaszel kończył się dwutygodniową kwarantanną w Europie.
W samolocie Aeroflotu serial o Trockim ze wspaniałym Konstantinem Chabieńskim w roli głównej. Już się cieszę na powrót, zostało jeszcze kilka odcinków do obejrzenia. ,,Moja” i Bałabanowa wizja Stalina jako gangstera (może trochę za surowo ciosana, w jego spojrzeniu nie widać napisanych wierszy i przeczytanych książek). Lenin genialnie wstrętny z cienko wysokim głosem.
Polska. Sobotni poranek, słońce i mróz.
Przyłapałem się, że ważne dyskursy w głowie toczę prócz polskiego także po serbsku, rosyjsku i angielsku.
A high-level party committee posted on Wechat: “Whoever deliberately delays or conceals reporting for the sake of their own interests will be forever nailed to history’s pillar of shame.”Ponadtysiącletnia księga rodzinna R. z południowych Chin, ważniejsza od piekła i nieba. Z dobrym czy złym zostaje się w niej na zawsze…
Powrót do Radia Swiss Classic niedzielnym porankiem.
Przede mną cały dzień w podróży. Ciemny poniedziałkowy poranek, w tle program pierwszy polskiego radia. Z przedziwną obojętnością znoszę prymitywną indoktrynację. Tak samo było w czasach mojego dzieciństwa. Pozostają muzyka i nastrój.
Wrocław. Nareszcie się wyspałem. Wracam do porządku w konsumpcji. Ostatni miesiąc przytył mi się ponad miarę. Przeżycia i podróże urodzie szkodzą. Muszę się zaopatrzyć w książki, bo następna wizyta w Polsce będzie nie wcześniej niż latem.
Gdyby dobrze się przyłożyć to powinien się wkrótce znaleźć czas na pisanie czegoś więcej niż tutaj.
Wczoraj w pociągu starszy mężczyzna powracający z obchodów wyzwolenia Auschwitz perorował głośno na ciekawe tematy. Zbyt głośno jednak i nie miałem siły dołączyć. Trochę żal, ale coś mi w tym wszystkim ,,skrzypiało”. Mówił elegancko, pięknie akcentował, ale zbyt dużo było go w akapitach i między wersami. Emerytowany nauczyciel z dwójką dobrze wykształconych a także oczytanych dzieci, nie wpuszczony na uroczystości w obozie, ufający tylko amerykańskiej prasie, dziecko żołnierza Wehrmachtu, postać niejednoznaczna jak sam o sobie powiedział…Siedziałem w następnym rzędzie obawiając się jednak rozczarowania jednoznacznością.
Większość swojego prywatnego czasu spędzam sam, co powoduje wyostrzenie węchu. Wpuszczony w życie socjalne jestem jak wyżeł po wakacjach w budzie. Rzadko który szczegół uchodzi mojej uwadze.
Poprawię zaraz zeszłoroczny dziennik i wyślę go Włodkowi.
Pociąg z Wrocławia do Warszawy. W pośpiechu bez potrzeby źle szarpnąłem tobołami. Od razu łupnął kręgosłup. Źle. Mam nadzieję, że przejdzie. W wagonie Warsu stolik obok głośno pije piwo przy śniadaniu. Szczęście, że w uszach Bach, prawie ich nie słychać.
Zaczynam czytać reportaże wojenne Grossmana. Odpowiednia lektura na Colombo przez Moskwę. Nie wiedziałem, że Grossman od razu przy debiucie ,,wpadł w oko” Bułhakowowi.
Nie wiem, kiedy wrócę do Szanghaju. Epidemia ma szczytować w tym tygodniu. Zobaczymy. Media panikują ponad stan. Nie dość, że wirus to jeszcze z Chin. Samograj.
Śmierć Maćka N. nieoczekiwana, tak jak jego wiek – 68 lat- myślałem, że miał najwyżej 55. Radosny człowiek, który fryzjerom się nie kłaniał. Strzygł się zawsze sam na oślep. Wyznał mi kiedyś, że wierzy w nadejście długowieczności. Nie zdążył. Pamiętam jak wiele lat temu wydarłem się w środku nocy na całe Shangri La w Qingdao, krzycząc Maaaciek!!! Chińska telewizja nadawała właśnie Amatora Kieślowskiego z Maćkiem w ważnym tle.
Ulegając rekomendacji Kiry Gałczyńskiej zakupiłem Bacha Chaconne. Musiałem zapłacić, nie było skąd ściągnąć. Gałczyńska podobnie jak ojciec uważała Bacha za źródło harmonii i pogody ducha.
Colombo, słońce, basen i Chet Baker w ,,moim” Kingsbury Hotel. Dobry czas.
Sala śniadaniowa już odbudowana. Ani śladu po zamachu. Zostały tylko kontrole bagażu przed wejściem do recepcji.
W samolotach zacząłem czytać wywiad rzekę z prof.Baumanem i historię Holocaustu Cesaraniego, którego kupiłem po próbie na ,,Arendt”. Nie zgadzał się z jej płaską oceną Eichmanna, podobnie jak Hilberg. 900 stron, będzie co czytać. Oprócz tego napocząłem reportaże wojenne Grossmana i wspomnienie o Piłsudskim Iłakowiczównej, podarowane mi przed rokiem przez Ewę R.
Dzień na wyciszenie. Lutowy wtorek nad indyjskim oceanem. Wirus w Chinach zaczyna mutować. Źle. Samolot mam za tydzień a to będzie chyba za wcześnie na decyzję. Większość krajów blokuje przyjazdy nieswoich obywateli, którzy byli przez ostatnie 14 dni w Chinach. Największe linie odwołały chińskie rejsy do końca lutego.
Kiełkuje we mnie myśl założenia własnej strony w Internecie i publikacja tam wszystkiego ,,za co łaska”.
Uważa Bauman dzień bez pisania za dzień stracony. Tudzież.
Szum morza w ciemności przed tarasem. Dziś wyprawa na wieloryby o świcie.
Pisze także Bauman o Goethem, który pod koniec swoich lat osiemdziesiątych podsumował, że miał szczęśliwe życie, przy czym nie pamięta ani jednego szczęśliwego tygodnia. Ja pamiętam dni.
Cały czas zapominam o funkcji ,,Focus” w komputerze. Bardzo przydatna i nastrojowa, biała kartka papieru na czarnym tle prawie jak w maszynie do pisania.
Mam już zarys pomysłu na spacer Bułhakowa Moskwą z Kremla na Arbat. Mam początek i koniec, a więc jest na czym budować.
Tempo rozprzestrzeniania się wirusa zmalało z 20 do 15 procent ostatniej doby. Dobry znak. Jeśli sytuacja nie wyjaśni się do piątku to zostaję tutaj na tydzień lub dwa. Przymusowa kwarantanna, jak niegdyś przedłużone ferie zimą stulecia lub stan wojenny na koniec Solidarności. Mam tu małpy, warany, jaszczurki, psy i karaluchy. I do wszystkich jakiś taki w miarę stosunek koncyliacyjny, może nie franciszkański, ale na pewno nie niechętny (choć z rezerwą).
Czytać i pisać oto jest zadanie! Tak mi teraz do głowy przyszło.
Cesarani. Ciekawa, pewnie wybitna historia Holocaustu. Inaczej niż u Hilberga, więcej tła, odniesień i porównań. Dziwi mnie tylko jeden jedyny przypis do niego. Czyżby naprawdę autor tak mało zawdzięczał starszemu koledze? Sytuacja po zajęciu Wiednia u Hilberga opisana z oczywistych względów bardziej emocjonalnie, u Cesaraniego na zimno, przenikliwie jako między innymi odskocznia do wielkiej kariery Eichmanna i gwałtownego wzrostu potęgi SS w 3 rzeszy.
Wirus nie odpuszcza. Kontaktowałem się z Chinami, nawet najbliższe rodziny nie odwiedzają się świątecznie w obawie przed zarażeniem. Być może zostanę na Sri Lance przez tydzień lub dwa dłużej. Niezgorsza perspektywa tylko książek mało, trzeba będzie czytać elektroniczne.
W Onecie inicjatywa zbliżenia z Rosjanami z inicjatywy Ośrodka Badań Strategicznych. Godna i chropawa, taka jak trzeba w odpowiedzi na dobry list doradcy Putina.
Ciekawa opinia jednego z angielskich dyplomatów, że niemieckie prześladowania Żydów w rzeszy lat trzydziestych mają źródło w dewiacjach seksualnych trawiących naród Teutonów.
Lutowy poranek w słońcu na Sri Lance. Zaraz idę popływać w oceanie.
Przedłużam pobyt o tydzień. W Szanghaju czekałaby na mnie teraz przymusowa kwarantanna i deszcz. Wybór łatwy do przewidzenia.
Mój najbardziej optymalny tryb życia to wczesny poranek poprzedzony zaśnięciem takimż wieczorem. Imprezy nocne mają na mnie zły wpływ pod każdym względem.
Po sąsiedzku mają swój ośrodek młodzi Rosjanie uczący się pływać deskami po falach. Ładne twarze, uśmiechy i rozmowy. Jakiś wredny błąd historii, że Rosja nie jest jeszcze razem z nami w Europie. Pierwotna akumulacja kapitału dokonała się już przez rabunek i zbrodnię, czas na bardziej eleganckie czasy i dopuszczenie reguł prawa, które już w niczym nie będą przeszkadzać a wręcz przeciwnie pomogą utrzymać to co zdobyte.
Cesarani opisuje krwawą orgię po wybuchu wojny niemiecko sowieckiej na terenach zajętych przez Sowietów w 1939. Nasze polskie Jedwabne było tylko kroplą w oceanie żydowskiej krwi. Protestował nawet Eichmann twierdząc, że w taki sposób wychowa się albo szaleńców albo sadystów.
Litwini, Ukraińcy i Rumuni wyróżnili się szczególnie. W Wilnie SS skarżyło się, że nie może liczyć na pomoc lokalnej ludności – Polaków. Cesarani potwierdza, że Jedwabne dokonało się z inspiracji Niemców co nie umniejsza w niczym naszej plemiennej winy. W paleniu żywcem brali tam udział także przedstawiciele wolnych zawodów obok niedomytej i pijanej ciżby.
Wielbiciel szczegółu wietrzy blagę w uogólnieniach a stąd krok do odporności na wszelkie izmy.Zacząłem je sobie w myślach wymieniać i do antyizmów doszły wszelkie schizmy oraz katechizmy.
Kolejny poranek w słońcu. Wczoraj pływałem długo i trzykrotnie w oceanie a potem w basenie.
Wrócił do mnie umiar, wieczorem po marihuanie uważnie przyglądałem się sobie.
Zacząłem czytać notatki wojenne Wasilija Grossmana. Chronologicznie pokrywają się z Cesaranim. Piękny Grossman, piękne notatki. Prawdziwa uczta, grossmańskie tapas:małe, smakowicie i na szybko przyrządzone porcje świeżo złowionej literatury.
Niemcy są głośni. Grossman napomyka o książce autorstwa marszałka Guderiana. Tytuł: Achtung Panzern!… No cóż,achtung faktycznie.
Biografia Rydzyka, któregom tutaj spluł zaskakuje. Nic więcej nie napiszę, dopóki nie przeczytam.
Pies śpiący w plamie słońca pod kokosem. Tuż koło mnie.
Pobudka o świcie. Wpisuję Bułhakowa Moskwę do Cara.
Mam chwilowy przesyt ludźmi. Za dużo wydanej energii i hałasu wokół:
,,Unikaj głośnych i napastliwych – są udręką ducha…”
Duch mój jedzie więc na urlop. Wczoraj R. Poinformował mnie, że nie ruszymy w Chinach do początku marca.
Miesiąc w słońcu nad oceanem. Przede mną tylko Antarktyda. Prezent od losu. Zasłużony.
Pisałem wczoraj rozdział z Bułhakowem i zaraz wracam do niego na chwilę. Jak powiedział profesor Baumann do południa trzeba tworzyć a po obiedzie inwestować-czytać.
Wciągnęła mnie nie na żarty biografia Rydzyka. Budzi szacunek sposób w jaki osiodłał polską katoprawicę. Od początku broniłem jego radia, które było wsparciem dla odrzuconych, przerażonych światem wokół ofiar lat dziewięćdziesiątych w Polsce. Zachełpiły się wtedy nasze elity, oj zachełpiły.. Jedynie Kuroń i Modzelewski mówili odważnie o tym co się dzieje wokół. Nie trzeba było poniżać człowieka prostego!
Od dwóch dni pochmurno. Zaczyna padać deszcz z nastrojem.
Ocean ma dzisiaj kolor oglądanego przed trzydziestu iluś laty Balatonu. Piłem wtedy coca-colę i jadłem węgierski placek. Było to wtedy dla mnie luksusowe przeżycie.
Staranny dystans do życia, nad tym teraz pracuję. Czynność sama w sobie sztuczna i z góry syzyfowa, pomagająca jednak w radzeniu sobie z sobą samym.
Miła para starszych Niemek w domku obok. Zagadują, pozdrawiają.
Robię wyjątek i zamiast pływać będę biegł po plaży przed śniadaniem.
Wczoraj kiepsko, dziś podobnie. Ponura pogoda, złe samopoczucie poniekąd z własnej winy. Spadek dyscypliny, zero sportu.. No bardak po prostu!
Kolejny ranek, tym razem słoneczny. Wola połączona z decyzją, żeby w garść się brać. Względny spokój możliwy jest po uporaniu się z bezwzględnymi emocjami. Te względnie dobre czy złe mogą – muszą pozostać, są niezbędne i nieuniknione. Trzeba dbać o ciało, ćwiczyć je i nie zatruwać bez sensu. Podobnie z duchem i rozumem: ćwiczyć, zaspakajać i nie zatruwać. Czas na poranną kąpiel w oceanie. Pewnie są to wnioski powiatowego listonosza, ale samo się spełniające przez zapisanie.
Zapomniałem dodać. Grossman pomógł w czasie wojny zdobyć stałą pracę w Krasnoj Zwiezdie Andrejowi Płatonowowi. Dobrzy ludzie chodzą parami.
Połowa lutego. Nadal nie wiadomo co będzie w Chinach.
Ten czas to dar od losu. Szansa na wyciszenie i przemyślenie. Przygotowanie do spojrzenia w światło na końcu tunelu, ale też do tego co jutro i dzisiaj.
Niepotrzebna skłonność do załatwiania wszystkich problemów in advance kiedy sam advance pozostaje niewiadomy, otwarty na więcej niż jedna, złą czy dobrą mutację.
Wczoraj wieczorem na plaży z Martwymi Duszami Gogola w uszach. Pierwszy audiobook w życiu. Dobre przeżycie. Piękne tłumaczenie Broniewskiego i takież wykonanie Andrzeja Szczepkowskiego. Mam od dawna problem z literaturą piękną. Czytam głównie dzienniki, biografie, literaturę faktu. Audiobook okazuje się doskonałym remedium na tę przypadłość.
Rosjanie obchodzili późnonocne urodziny. Hałaśliwie, eksplodując śmiechem co chwila. Nie denerwowali w przeciwieństwie do głośnego Amerykanina, który przy śniadaniowym stoliku zapoznał cały hotel z historią swojego życia. Koszmar! Zapomniałem swoich chińskich korków do uszu.
Ocean o wschodzie słońca ma tutaj kolor Adriatyku w Czarnogórze.
Kupiłem paczkę lokalnych cigarillos. Prawie za darmo i prawie dobrych. Dadzą się palić. Papierosy tutaj są obłożone jakimś horrendalnym podatkiem, kosztują drożej niż Londynie.
Grubi wchodzą do morza ostrożniej.
Dopisuję Bułhakowa do Cara. Codziennie rano, po tym dzienniku.
Wieczorny spacer plażą. Ciała młodych kobiet piękne i odrywające od słuchania lektury. Kilka spojrzeń w moim kierunku, kącików ust gotowych do uśmiechu. Miło i to bardzo.
Tropikalna zsyłka przedłuża się. Wczoraj prezydent odwołał marcowy, coroczny zjazd forum ludowego w Pekinie, rodzaj chińskiego parlamentu. To oznacza, że nadal sytuacja jest niepewna.
Przez ostatnie lata zapomniałem o urokach kawiarnianych ogródków. Taki styl życia i pracy. Wracam na stare.
Pogodne świty nad plaży. Przede mną ocean aż do Antarktydy.
Cesarani opisuje chaos i złą organizację Holocoustu. Dopiero latem 1944 w Auschwitz Niemcy mieli tyle wprawy i doświadczenia, żeby w miarę sprawnie, w miarę, bo zdarzały im się wpadki z niewydolnymi piecami czy buntem Sonderkomando, zagazować prawie 400 tysięcy ludzi, głównie węgierskich Żydów.
Eichmann nie był sumiennym, beznamiętnym urzędnikiem, jakby go chciała zobaczyć na skróty Arendt. Na pewno natomiast był niezwykle ambitnym państwowym mordercą. Przymiotnik państwowy jest o tyle ważny, że była to zbrodnia dokonana w duchu i zgodzie z ówcześnie obowiązującymi prawami. Zbrodnia, która obejmowała jurysdykcje lub ich brak na okupowanych, rządzonych bądź sprzymierzonych państwach i obszarach.
Kolacja w pięknym i pustym hotelu. Ubrałem się w stylu formal tropical. W kieszeń kamizelki wsunąłem cygaro. Aperitif na dachu hotelu z falami oceanu rozbijającymi się o falochron w dole. Zmniejszony popyt na alkohol w organizmie. Gin z tonikiem, dwie, trzy lampki czerwonego wina do kolacji i przemożna chęć udania się na spoczynek.
Car to także książka o relacjach ojców i synów lub ich braku. Od początku tak ją sobie zamyśliłem. Myślę, że to dobry pomysł.
Bułhakowa prawie skończyłem. Dzisiaj czas na drugą korektę.
Bach (brat) skutecznie izoluje od dzieci i głośnych dorosłych na porannej kawie.,,Gorąco i serdecznie witamy dzieci powyżej 12 roku życia..”- takie dictum znalazłem na jednej ze stron internetowej.
I jeszcze jedno, z mojej pustej skrzynki na listy w gmail: Youhaveno mail. Please enjoy your day!
Piątkowy poranek. Schubert na skrzypce i fortepian. Wczoraj ocean zdarł z mojego łba walkman do pływania. Nic to, więcej teraz pomyślę w wodzie.
Odpocząłem już na zaś. Sprawdzam czy basen w Szanghaju otwarty.
Zacząłem czytać Engelking i Leociaka historię getta warszawskiego. Potrzebne do Micky’ego. Niestety musiałem kupić całych 900 stron w wersji elektronicznej. Sprawa pilna. Pisanie Micky’ego łączę z ostateczną korektą Cara.
Czas na Dżumę Camusa, bardziej jako przewodnik niż lekturę.
Piękne, prawie nagie dziewczyny na plaży.
Grupa dziewcząt z Izraela po świeżo zakończonej służbie wojskowej.Wśród nich porażające piękności. Przestałem wzdychać i wywracać oczami. Śmieję się i gwiżdżę radośnie pod nosem na te widoki najprawdziwszego z prawdziwych piękna.
Nastrój krzepki. Dużo pływam, chodzę i trenuję. Dużo czytam, piszę i myślę. Dobry czas, hojny napiwek od życia. Za tydzień minie miesiąc tej zsyłki na słonecznej plaży z oceanem aż po Antarktydę.
Mimo ubóstwa ludzie są na Sri Lance dobrze odżywieni. W przeciwieństwie do Filipin ocean daje tutaj mnóstwo ryb. Pamiętam Filipińczyka po huraganie Jolanda. Zarabiał 3 dolary dziennie łowiąc coś co tylko raz tutaj widziałem jako przynętę na ryby.
Ewa podesłała pierwsze korekty. Są świetne i na temat.
Wczoraj o jedno cygaro za daleko. Trochę pomógł poranny ocean, ale i tak trzeszczy we łbie.
Po Rydzyku Uzurpator w wersji elektronicznej – biografia prałata Jankowskiego. Sprawy niejasne jak dotąd, to bieganie z ch… w łapie za dziećmi po gdańskich podwórkach w latach 60 tych, spuszczanie się przerażonym dziewczynkom na plecy etc. Coś tu skrzypi, bo przecież miał na pewno jakieś mieszkanie albo chociaż pokój. A tak świadkowie, opór, bieganina, zmęczenie…
Druga sprawa to przerwanie jego współpracy z SB po stanie wojennym. Gdyby to była prawdziwa agentura nie wykpiłby się tak łatwo ten kanonik w majtkach z serduszkiem (zakładał je jak sam przyznał do seksu z ministrantami).
Kończy się luty. Luty na plaży nad oceanem pod błękitnym niebem. Oglądam New Pope Paolo Sorrentino. Piękna rzecz, piękny artysta.
Historia warszawskiego getta. Nawet ja, dość otrzaskany przecież w temacie Zagłady zamieram co jakiś czas w reakcji na jakąś szczególną zbrodnię. Tak jak tą opisaną przez Mary Berg, już chyba po Akcji. Kulturalny esesman wysłuchuje grzecznie skarżącej się na coś żydowskiej kobiety, następnie wyjmuje pistolet i strzela jej w głowę.
Zaznaczam fragmenty, które mogą być pomocne do Mickey’go. Myślę o symetrii między Hollywood i gettem z czasem na refleksję w przejściu nad łóżkiem. Symetrii między normalnymi zjawiskami, zachowaniami, strukturą społeczną i co najważniejsze strukturą i prawami państwa. Zagłada była zbrodnią państwową. O to chyba między innymi chodziło
Edelmanowi, kiedy mówił dziennikarzom, że i tak nic nie zrozumieją z jego wspomnień.
Rezerwa wobec państwa, sceptycyzm w stosunku do reguł zastanych, podważanie każdego dogmatu, zdolność anarchii, rebelii- cechy zabezpieczające przed powtórką Zagłady. Mała szansa, aby stały się przedmiotami w szkołach i na uniwersytetach.
Dzisiejszy Guardian. Obok siebie:
Policja na Florydzie aresztowała sześciolatkę za złe zachowanie w szkole. Boję się Ameryki.
Greta Thunberg ma serię spotkań na uniwersytecie w Oxfordzie, gdzie będzie wyjaśniać studentom między innymi zagadnienia związane z wiedzą…
Help me!-krzyczy na YouTube prowadzona w kajdankach dziewczynka.
Help me krzyczę i ja. Help me podwójnie !!!
Rodzice z dzieckiem w porannym morzu. Radosna konstelacja, której nigdy nie byłem częścią bez względu na rolę.
Czytam biografię Cyrankiewicza autorstwa Piotra Lipińskiego, tego samego którego Bieruta czytałem kilka stron stąd. Napisana obiektywnie, bez polskich achów i fobii pozwala zrozumieć ówczesne motywacje i rezony.
Koncyliacyjnoafirmatywny stosunek do rzeczywistości to dla jednych definicja gnidy a dla drugich twardo stąpającego po ziemi realisty z apetytem na miłe w miarę możliwości życie.
Poddam się i kupię chyba ,,Kundla” do czytania elektronicznych książek. Przy moim trybie życie to jedyny logiczny krok. Ich ślad, wspomnienia zostaną tutaj zamiast kurzyć się na nieistniejących regałach nieistniejącego domu.
Dezynsekcja w getcie. Golenie wszystkich włosów, ścisk i zimna woda z prysznica. Czyżby przyzwyczajanie ofiar do ostatecznej procedury?
Już wiem, że Mickey będzie także o tragedii ludzi w getcie. Robię nowe notatki. Mickey będzie (był) mądry i spostrzegawczy. Nieraz czuję jego obecność, podobnie jak obecność Raula Hilberga. To są dobre obecności.
Pochmurny poranek. Wbrew kilku problemom większym i mniejszym wokół spokój wewnątrz jak u buddyjskiego mnicha. Zdecydowana zmiana tempa, coś na kształt Wrocławia sprzed trzech lat.
Epidemia rozszerza się poza Chinami, którym inni mogą nie dorównać w organizacji i dyscyplinie.
W kilka dni skończyłem Cyrankiewicza. Czytam teraz Suworowa kompendium szpiega. Ciekawe. W kolejce Napoleon Zamojskiego.
Sorrentino w Nowym Papieżu genialny, poruszający do głębi. Przynajmniej mnie. Scena z prośbą o cud, bardzo mi dobrze znana z własnego doświadczenia. Dwa razy się nawet udało.
Wczoraj kolejny kot, tym razem w willi cejlońskiego znajomego wybrał spośród obecnych na spotkaniu właśnie mnie, bezceremonialnie ocierając się o mnie z podniesionymi czujnie ogonem oraz sierścią na karku. Muszę sprawdzić online, co te zjawiska oznaczają.Sprawdziłem:
,,Cats are smell-oriented, and ‘mark’ their territory by rubbing their cheeks – which contain rich scented oils – over things they deem important. … If a cat purrs, rubs her face on you with her tail straight up, she both likes and trusts you, considers you important, and is totally relaxed in your presence”
Im więcej myślę tym bardziej pewnym, Mickey będzie opowieścią o Getcie.
Wirus pleni się wokół. Nie wiadomo co robić. Zostać, wracać czy wyjeżdżać. Poprawiam Cara:
,,Lato Ewo to dobry tytuł rozdziału, szczególnie że powieść według mojego zamierzenia ma mieć konstrukcję Czterech Pór Roku Vivaldiego i zaczynać się właśnie od Lata aby dać sobie szansę skończyć się dobrze Wiosną (a nie jak w oryginale Zimą)
Pozdrawiam serdecznie Tomek”
Zaczął się marzec.
Bezrobotna i bezczynna niedziela, z której zagospodarowaniem mam kłopot. Brak wprawy jak kto woli. Wieczorem dłuższa rozmowa z panem Denisem, wiekowym starcem z Londynu.
Powróciłem do porannych kursów chińskiego z hiszpańskim.
Poprawiam Cara.
Ten mój przypadkowy i ponad miesięczny już pobyt tutaj to arcyprzyjemna paranoja, dowód na łaskawość losu albo przynajmniej jego zmienność.
A na to wszystko hejnał mariacki z programu pierwszego polskiego radia online, prosto w późno popołudniowe słońce nad oceanem. Pycha!
Nie ma złych świtów.
Skończyłem poprawiać pierwszy rozdział Cara. Dzisiaj go odsłucham.
Wczoraj zaszedłem do małego sklepu z elektroniką jakich w Weligamie mrowie. Kupowałem wtyczkę do nagrywania Ipoda, która gdzieś mi zginęła. Stałem już przy drzwiach, kiedy pomyślałem, że warto się spytać o walkmena do pływania, którego porwał mi ocean i którego nie ma w żadnym reklamującym się z tego typu sprzętem sklepie w Colombo. Sprzedawca w odpowiedzi posmutniał. Okazuje się, że ma jeden używany, ale bez ładowarki. Wyciągnąłem swoją. Pasowała jak ulał. Dzisiaj dam mu depozyt i odbiorę sprzęt w darmowe użytkowanie do końca pobytu. W zamian przy wyjeździe zostawię mu ładowarkę. Fair deal so to say..
Wieczorna konwersacja z Denisem o nim samym, operze, Londynie i Szekspirze. Denis mógł zrobić karierę w przemyśle filmowym. Zwyciężył ojciec z wizją stałej pensji atomowego inżyniera. Dzięki temu Denis otrzymuje teraz co miesiąc ,,nuclear pension” jak ją sam zgodnie z jej zawartością nazywa.
Wieczornym spacerem po plaży słucham opowiadań Czechowa. Aktor jednak taki sobie i odbiór roztargniony, nie skupiony na szczególe.
Poranna kawa na plaży. Mała zmiana w rytuale.
Jakiś niepokój pęta się po mnie od dwóch dni. Po mnie i wokół mnie. Rosyjskiego sąsiada z domku obok zabrało pogotowie, fala przetrąciła mu kark w kąpieli a pies opiekun, który upatrzył sobie mój balkon za siedzibę został pogryziony do krwi na plaży.
Nie wiem czy o tym pisałem, ale co rano spaceruje po plaży pewien biały grubas z zagranicznym psem, wszczynając każdorazowo istną Pieśń Walkirii w wykonaniu watahy nadmorskich kundli.
Z historii getta Leociak -Engelking:
,,Znaną pracownię rzeźb nagrobkowych zamienili w getcie na fabrykę osełek do ostrzenia noży, w której wielu artystów znalazło zatrudnienie. Pracowali tam oprócz wymienionych m.in.: Cyna, Trębacz junior, Maksymilian Eljowicz, Finkelsztejn, Lewin, Herman Rabinowicz, Roman Rozental, Józef (Jasza) Śliwniak, SymchaTrachter, Izrael Tykociński. Fabryka latem 1942 r. weszła w skład szopu AHAGE-Zimmermann, skąd 25 sierpnia wszyscy jego pracownicy zostali wywiezieni do Treblinki”
Co czuli przez ostatni miesiąc swojego życia, kiedy wokół trwała Akcja a oni produkowali osełki do ostrzenia noży. Ileż było dyskusji, rozmyślań o zastosowaniu osełki i jej znaczeniu dla niemieckiego przemysłu wojennego. Dlaczego Niemcy zdecydowali o wysłaniu artystów do gazu i czym się kierowali rezygnując z nowych partii osełek? Ich słabą jakością? Nieprzydatnością na wschodnim froncie? A może wyrazem twarzy, spojrzeniami robotników? Zbyt mądrymi i wrażliwymi, dyskwalifikującymi z grupy przeznaczonej do następnych kilku miesięcy życia.
Poranny przegląd prasy. Niedziela.
W South China Morning Post reportaż o młodym historyku z Hong Kongu badającym chińskie judaika. Żydzi z Kaifengu w środkowych Chinach. 1400 lat historii i ani jednego pogromu czy prześladowania.
W Onecie artykuł wspomnieniowy o pierwszej kosmonautce.Tiereszkowa na swoje siedemdziesiąte urodziny wyraziła gotowość lotu na Marsa. W jedną stronę. Misja samobójcza jak to sama określiła w rozmowie z Putinem.
Popołudniowa filiżanka Earl Grey z niedzielnym Sinatrą na tarasie mojej cabany. Dobry czas. Ocean choć Indyjski dzisiaj spokojny. Nic nierobienie.
Wczoraj wstąpiliśmy z Jagath do jego drugiego resortu na Merisa Beach. Wśród przeczytanych i zostawionych książek jedna polska. Laurens van der Post ,, Wyprawa w głąb lądu”. Na pierwszych stronach historia matki autora, która na późną starość uparła się wyjechać do Afryki i z podpustynnych nieużytków zrobić prawdziwy Estate.
Wstaję co dzień przed świtem, kiedy jest jeszcze ciemno. Wyjątek czynię dla niedzieli.
Śnię codziennie intensywnie. Jagath powiedział, że w ośrodku jest pochowany jego ojciec i dwójka niemieckich znajomych. Może to więc przez ich duchy ta nocna energia.
Często w ciągu mojego życia śniły mi się szkolne egazaminy, szczególnie z przedmiotów, do których musiałbym się solidnie przygotować (matematyka) bądź takich za którymi nie przepadałem (biologia, chemia). Matura na horyzoncie a tu jeszcze dochodzi życie z całym swoim rejwachem, skąd wziąć czas i siłę… Dzisiaj (Serbowie mówią noćas) miałem znowu ten sen edukacyjny. Dużo kolegów w klasie, jakiś nauczyciel, pauza. Będąc na korytarzu uświadomiłem sobie, że przecież ja już mam maturę, która nadal musi być ważna i nie potrzebuję nowej. Wszedłem do klasy i sprawdziłem to z nauczycielem. Przyznał mi rację trochę smutno, ale przyznał. Ludzie wokół mnie zaczęli wychodzić z klasy. Ktoś wzruszony poprosił o kilka słów na do widzenia ze mną. Kiedy wróciłem całe pomieszczenie było już kompletnie puste. Okazało się, że wszyscy oni byli tam przeze lub dla mnie. Na stole leżało jedzenie, owoce. Zostawiłem to wszystko, niczego już nie potrzebowałem. Poczułem prawdziwą ulgę.
To się nie znajdzie w Mickym. Niech więc będzie tutaj:
,,Najwybitniejszym aktorem teatru, wystawiającego po polsku i po żydowsku typowy repertuar rewiowy, był popularny przed wojną aktor teatralny i filmowy Michał Znicz, urodzony w 1888 r. jako Michał Feiertag, gwiazda polskiego kina. W czasie wojny jego żona Janina Morska-Zniczowa, pozostająca poza gettem, opiekowała się nim i dostarczała mu środki utrzymania. Znicz wpadł w depresję, żona umieściła go na jakiś czas w żydowskim szpitalu dla umysłowo chorych w Otwocku. Sądzono, że Znicz zginął w czasie likwidacji tego szpitala latem 1942 r. Okazało się jednak, że żona zabrała go stamtąd kilka dni wcześniej i ukrywała po stronie aryjskiej. Znicz zmarł na serce (lub popełnił samobójstwo)
Leociak Jacek Engelking Barbara. Getto warszawskie. Przewodnik po nieistniejącym mieście (Kindle Locations 10391-10396). Centrum Badań nad Zagładą Żydów. Kindle Edition.”
Suworow potwierdza mnie:
,, Podam kilka przykładów. 13 czerwca 1907 roku w Tyflisie na placu Erywańskim doszło do zuchwałego napadu. Przestępcy zaatakowali konwój, który przewoził pieniądze z poczty do oddziału Banku Państwowego. Zamordowano pięciu pracowników ochrony, 19 osób, konwojentów i przechodniów, zostało rannych. Bandyci ukradli 250 tysięcy rubli. W tamtych czasach była to niewyobrażalna, astronomiczna kwota. Napadem kierował bezpośrednio niejaki Ter-Petrosian (bandycka ksywa Kamo), ale za odpowiadał inny bandyta, ksywa Koba, w różnych okresach szeroko znany w wąskich kręgach jako Czopur, Czyżykow, Iwanow, Iwanowicz, Stefin, Giłaszwili, Niżeradze, Biesoszwili, Melikianc, Kato, Sozeli, Solin, Sosieło, Salin i Stalin ** .
Syn prezydenta Roosevelta Elliott, który towarzyszył ojcu podczas konferencji, stwierdza: wszyscy byli zalani w trupa, do granic możliwości. Zastępca sekretarza stanu USA Charles Bohlen (w latach 1953–1959 był ambasadorem USA w ZSRR) mówił, że gospodarzem przy stole był Stalin, atmosfera była bardzo serdeczna, w sumie wzniesiono czterdzieści pięć toastów.
Wiktor Suworow. Szpieg, czyli podstawy szpiegowskiego fachu (Kindle Locations 5344-5347).
Poranne muchy uniemożliwiają pracę. Trzeba zmienić harmonogram. W Szanghaju po przyjeździe czeka mnie 14 dni domowego aresztu, czyli kwarantanny. Na razie się nie wybieram. Sytuacja powinna się wyjaśnić do końca kwietnia. Podenerwowanie bez powodu, pewnie przez chmury.
,,Człowiek odważny powinien mieć pogardliwy stosunek do przyszłości”.
Adam Zamoyski. Napoleon. Człowiek i mit.
Dzisiaj wstałem przed szóstą i położyłem się o ósmej. Fatalny poranek, ból głowy bez zasługi i bylejakość. Po dwóch godzinach lepij.
Definicja osobistej uczciwości: Panu Bogu świeczkę i sobie w kolano. Własne.
Głowa mi trzeszczy od pomysłów. Nie wiem, czy zdołam je wszystkie zrealizować w tym życiu.
Kupiłem karmę dla psów i zacząłem dokarmiać starą sukę, która od początku pobytu wiernie leży na mojej wycieraczce, sprowadzając przy okazji roje much. Jest biedna i wychudzona. Niedawno pogryzł ją jakiś skurwiały kundel na plaży. Na śniadanie dokładam jej parówek.
,,Nowe tysiąclecie nie tylko odkrywa bardzo szerokie możliwości, ale stawia ludzkość w obliczu bardzo poważnych problemów. Jeden z nich jest paradoksalny. Polega na tym, że potęga intelektualna ludzkości jako wspólnoty gwałtownie rośnie, a w tym samym czasie poziom inteligencji miliardów pojedynczych osób równie szybko spada.’’
Wiedza, która nie ma zabarwienia emocjonalnego, jest bezużyteczna. Człowiek zaczyna myśleć tylko w momencie, kiedy jego uczucia zostały w jakiś sposób poruszone.
Zdolność przeżywania emocji szpieg powinien rozwinąć nie tylko w sobie, musi ją obudzić także w osobie, którą werbuje. Chcesz poprowadzić za sobą ludzi – odwołuj się do ich uczuć.’’
Wiktor Suworow. Szpieg, czyli podstawy szpiegowskiego fachu (Kindle Locations 5539-5541).
Przewaga książki na ekranie, łatwo ściągać cytaty.
Wirus na prawo i lewo a ja pośrodku. Wyspałem się dzisiaj byczo. Trzeba zmieniać reżim jak się tylko da. Wczoraj dużo pracy do wieczora.
Niebo gwiaździste nade mną i żadnych planów przede mną. Idealne zawieszenie.
Złe wczoraj. Sri Lanka zamknięta dla przybyszy z zewnątrz. Europa i Ameryka podobnie. Stan zawieszenia. Wiszę między błękitem nieba i oceanu. Idylla prawie. Nadranne lęki, śródnocne przebudzenia, poranna ucieczka w dziennik i Bacha wypełniają przestrzeń między idyllą a prawie.
Mały chłopiec z matką i piaskową szuflą sprawdza świat na plaży, upewnia się jak każdy wielki odkrywca przed nim.
,,Ten, kto chce coś osiągnąć, powinien żyć tak, jak gdyby to był ostatni dzień jego życia. Zapomnij o wszystkim i rób najważniejsze rzeczy.
I ostatnie. Bądź szczęśliwy! Nie udawaj, a właśnie bądź. Jeżeli promieniejesz szczęściem, druga osoba podświadomie to wyczuwa, nawet jeżeli masz ciężki dzień. Jeżeli jesteś nieszczęśliwy, to w jakiś sposób objawia się na zewnątrz i tą „aurą nieszczęścia” będziesz odpychał i odstraszał ludzi, nawet jeżeli na twarzy będziesz miał radosny uśmiech. A jak być szczęśliwym? Odpowiedzi na to pytanie udzielił KoźmaPrutkow. Jeżeli chcesz być szczęśliwy – bądź! Bądź szczęśliwy teraz, w tej chwili, kiedy czytasz to zdanie. I pozostań szczęśliwy na zawsze. Życzę ci udanego werbunku. „
Wiktor Suworow. Szpieg..-Rozśmieszył mnie wczoraj tęgo do kolacji.
Na wieczornych spacerach zacząłem słuchać Dżumę Camusa w interpretacji Ferencego. Dobra rzecz i wielce pożyteczna teraz.
Nie potrafię być z ludźmi na letnio, zawsze mnie diabeł ciągnie na środek wody, gdzie głęboko i o zmęczenie łatwo. Nie robię tego celowo, inaczej nie umiem a skoro tak to kontakty powinienem ograniczać a może nawet podpłynąć krok dalej i wybierać tylko te, które także mi coś dają…?
Artur Rojek nagrał nową płytę. Ćwierć wieku temu jak tylko usłyszałem jego pierwszą piosenkę w radio zrozumiałem, że to wybitny artysta.
Zamknęli nam Sri Lankę, mamy tutaj pierwsze przypadki wirusa. Zapisałem dzisiaj w dzienniku:
W czasie zarazy staram się dostosować do procedury prewencyjnej jednak wszystkie moje nieświadome odruchy, jak przecieranie oczu (ze zdziwienia), zasłanianie ust (dla przemilczenia) i pocieranie nosa (ze zwątpienia) są dla wirusa czteropasmowymi autostradami z ogromnym napisem ,,Welcome in my body!”.
Pozdrawiam Cię serdecznie Tomek”
Hilary Koprowski, piękna postać, wynalazca szczepionki przeciwko wirusowi polio. Zdołał uciec Niemcom po wybuchu wojny, innymi słowy nie skończył w komorze gazowej Treblinki.
Pogoda piękna i wietrzna. Marzec w drugiej już połowie a końca mojej plaży nie widać.
Pierwsza letnia burza wieczorem. Słucham wywiadu Kazika, Kazimierza Wielkiego jak go kiedyś nazwałem.
Słucham też Dżumy. Sprawnie napisana powieść. Sprawnie i tyle.
Zapuściłem się z poprawkami Cara. Trzeba czas wziąć lepiej w garść. Za dużo się go rozchodzi bez przyczyny. A może jest przyczyna… Nieoczekiwane intermezzo na cejlońskiej plaży. Dowód na istnienie Losu.
Krótki dialog z byłym zakonnikiem G.zTaipei o użyteczności lub nie kościoła. Kilka minut potem takie oto dictum w biografii Napoleona:
,,Co ważniejsze, doceniał rolę religii. „Jeśli idzie o mnie, to nie widzę w religii tajemnicy Inkarnacji, tylko tajemnicę Ładu Społecznego” – oznajmił członkom Rady Stanu. „Jak można utrzymać porządek w państwie bez religii?
Dobrze jest mieć gdzie wracać. Kończę drugi miesiąc cejlońskiej plaży. Na początku nie mogłem wrócić do Szanghaju teraz nie mogę wrócić nigdzie. Dowód na istnienie losu tak przez małe jak i duże L.
Cytat z Lechonia:
,, Polityka jest jednym z najpodlejszych, najbardziej hańbiących zajęć i nie ma ordynarniejszej nieprawdy niż nazwa ,,sumienia społeczeństwa albo przewodników ludu” dawana fachowym politykom”
Gdański wywiad Kazika, zasłużona ulga po lekturze prasy.
Nadmorski świt. Przecinająca kadr rybacka łódka, różowy odblask wstającego słońca na dalekim klifie i bezczelne muchy wokół. Uczą cierpliwości.
Nad ranem słychać było śpiew muezzina. Znowu piątek.
Idę popływać w oceanie, dawno mnie tam nie było.
Musze też zrobić coś z nocnymi nawykami, z których usunąłem już piwo. Czas na dalsze kroki. Co gorsza, z braku cygar znowu sięgnąłem po papierosy, które mi dzień po zdecydowanie nie służą. Najwyższy czas wziąć się za Augiasza, bo inaczej marna przyszłość przed stajnią.
W miarę rytmicznie i planowo poprawiam Cara. Głównie niezręczności słowa, skrzypnięcia gdzieniegdzie i lepsze pomysły z teraz.
Czasem język giętki powie więcej niż pomyśli głowa.
Bezruch w czasach Zarazy. Łaska wybranym a większości kara.
Koniec marca, czas na decyzję co dalej. Aby wrócić potrzebuję dwóch pustych stron w paszporcie i chińskiej wizy z Colombo, co może nie być takim łatwym do realizacji zadaniem.
Napisałem do chińskiej ambasady w sprawie wizy. Przeczytamy co odpowiedzą. Jeśli w ogóle odpowiedzą. Kiepsko z nastrojem, ale wiadomo, nastrój nie świnia odwróci się w końcu.
Kolejny dzień stanu wyjątkowego. Zakaz opuszczania miejsca zamieszkania w moim przypadku dotyczy plaży z oceanem.
Poranne hałasy i muchy drażnią mnie dzisiaj niepomiernie. Taki czas.
Oznaką dojrzałości w moim przypadku jest przyzwolenie na gorszy dzień. Nie frustrująca z uwagi na łatwy do obstawienia wynik walka, ale właśnie przyzwolenie, zgoda według refleksji Goethego, który miał szczęśliwe życie i nie pamiętał ani jednego w nim szczęśliwego tygodnia.
Porachunki małpiej rodziny na drzewie obok mnie. Samiec zrzucił na beton nowo przyszłego na świat męskiego potomka. W stadzie jest miejsce tylko dla jednego samca. Udało się uratować niedoszłego konkurenta. Wraca do zdrowia zamknięty w klatce. Odwiedza go często matka, zawodząc przy tym przeciągle.
Niemiec poprzedzany psem i brzuchem jak co rano doprowadza psią plażę do wyjącej o pomstę do nieba histerii.
Wieczorem wywiad z Edelmanem o getcie. Micky zaczyna się pisać. To będzie jego historia, ale także historia innych ludzi w getcie.
Zaczyna się hajka na Chińczyków. Tym razem Waszyngton będzie chciał w to wkręcić Europę.
Jutro skok na ambasadę, muszę tylko sprawdzić czy otwarta. Oceniam swoje szanse na 20-30%.
Stan wyjątkowy wszędzie. Jeśli świat nie wróci w krótkim terminie do pracy, to czeka nas gigantyczny kryzys. Tak twierdzą ekonomiści. Zaczynają się w końcu pojawiać głosy rozsądku, żeby odseparować ludzi starszych i przewlekle chorych. Zająć się nimi a cała reszta może wrócić do pracy, bo jak na razie śmiertelność tak zwanej reszty jest znikoma.
Bilet kupiony. Cena trzykrotnie większa niż normalnie. W poniedziałek lecę do Szanghaju. Bez wizy, mają mi dać tymczasową na lotnisku. Potem kwarantanna, dwa tygodnie pod kluczem, miejmy nadzieję, że u siebie a nie w jakimś hotelu.
Poprawiam Cara. W domu będzie okazja do głośnego czytania. Oprócz tego więzienny tryb sportowy, czyli siłownia domatora i spacer po pokoju. To drugie muszę jeszcze przemyśleć, żeby nie zwariować. Program dnia powszedniego, dni wolne i świąteczne. Wizyta ,, kosmonautów” dwa razy dziennie, mierzenie temperatury, wyrzucanie śmieci, kupowanie jedzenia. Jeśli moja izba ma długość 15 kroków to oznacza, że będę musiał ją przeciąć w te i we wte 250 razy. Wykonalne.
27 marca. Chiny zamknęły swoje granice dla obcokrajowców. Od rana poruszam wszystkie swoje kontakty. Zobaczymy jakie będą rezultaty. Jest piątek rano, samolot odlatuje w poniedziałek po południu. Jestem spokojny, działam jak automat czyli w sytuacjach kryzysowych jak zawsze.
Pusto na śniadaniu. Coraz mniej śniadania. Leniwy ocean o świcie. Fala prawie żadna, słońce na piasku i klifach. Samotna Rosjanka z książką na leżaku.
Zamknięty ośrodek oznacza pokój z łazienką, czyli nici z planów powyżej. Potrzebna będzie modyfikacja. Skorzysta na tym lektura e- książek. Ostatnie moje nabytki to historia firmy Topf i synowie, produkującej wydajne systemy kremacyjne dla SS. Oprócz tego autobiografia Urke Nachalnika i rarytas, biografia Feliksa Edmundowicza Dzierżyńskiego, od pierwszej litery waląca stereotypom prosto w łeb, po czekistowsku…
Idę popływać w oceanie. To zawsze krzepi.
Wczoraj o jedną whisky za daleko mimo tego dzisiaj jest łaskawe. Odpisałem na zaległe listy. Praca nad Carem spowolniła, z powodu moich prób powrotu do Szanghaju. Jest ostatnia marcowa niedziela. Słonecznie, a jakże.
Dzisiaj próba zdobycia chińskiej ambasady. Patrole na rogatkach mogą mnie nie chcieć wpuścić do Colombo, gdzie czeka na mnie niechętny mi chiński urzędnik. Wszystko przeciwko mnie. Nawet stron w paszporcie nie mam wystarczająco. Zła noc, nerwowa i płytka. Psy wyją od rana. Zapowiada się piękny dzień, so to say…W nocy wziąłem dwie tabletki persenu i parecetamol. Rano wyrzuciłem resztę papierosów i cygaretek do kosza na śmieci. Palenie mi nie służy. Czas się spakować.
Cały dzień pod bramą chińskiej ambasady w Colombo. W ostatniej chwili musiałem zmienić decyzję. Nie wracam jednak.
Muszę się ewakuować do Polski a samolotów jak na wirusa. Brak.
Prawie wszyscy turyści wyjechali i małpy zrobiły się bezczelne, łażą po moim dachu. Taka rzeczy kolej.
Piękny poranek końca marca, końca lata. Pracownicy ośrodka znoszą z plaży leżaki.
Siedzę sam wśród pustych stolików na tarasie. Przede mną kawa w dużym i mleko w małym dzbanku. Z laptopa gram na głośnikach Bacha. Spałem prawie 12 godzin, potem basen a teraz długie śniadanie. Szczęśliwość i harmonia we mnie, mimo że wszystko dokoła chybocze niepewnie w oczekiwaniu na koniec świata.
Wpis popołudniowy. Mam dużo czasu. Wreszcie czas na czas.
Nie wiadomo do kiedy tu zostanę.
Zaczął się kwiecień, tutaj nie plecień. Co dzień słońce i błękity.
Zastanawia mnie stan mojego ducha, jego spokój. Czyżby to objaw dojrzałości? Jeśli tak, to w końcu. Lepiej, niż wcale.
Czarodziejska Góra nad oceanem. Gości taka garstka, że można zacząć obserwację. Dziewczyna całująca się zdawkowo na pożegnanie z lokalnym kochankiem, sporo dzietna rodzina z Rosji nic sobie nie robiąca ani z sytuacji, ani z dzieci, które ganiają i wrzeszczą czasami niemiłosiernie.Samotna i atrakcyjna instruktorka surfingu z Ukrainy z podobnie samotną i atrakcyjną koleżanką, Rosjanin w dredach ze swoją partnerką.
Ostatni raz tak dobrze sypiałem daleko stąd w dzieciństwie. Nie używam budzika. Po szybkiej toalecie, zamawiam kawę, sodę i owoce. Siadam na plaży i patrzę przed siebie. Jeśli stąd wyjadę, to wyjadę innym. Takie pobyty zmieniają.
,,…. Czytam teraz biografię Dzierżyńskiego i stare, rewolucyjne zasady pozostają wiecznie żywe w przeciwieństwie do idei, która je zrodziła.
A więc: samodyscyplina, samokształcenie, lektura i spacery (także w celi).
Wszystkiego dobrego!”
Początek kwietnia. Ocean dziś jak rtęć z falami łamiącymi się daleko od plaży.
Nadchodzi hiperinflacja czasu i poważny niedobór atłasu. Mimo pokusy nie odpuszczam porannego basenu. Za dużo się dzieje i potrzebny duch w zdrowym ciele.
Nie mogłem oprzeć się pokusie i kupiłem ogromną Historię wojny trzydziestoletniej Petera H.Wilsona. Dzieło co się zowie! Ponad osiemset stron druku a dwadzieścia tysięcy na tym tutaj.
Być może w miłości szukam tej absolutnej akceptacji i wzajemności, które są prawem każdego dziecka, ale którego część nas była pozbawiona. Stąd mój emocjonalny manicheizm, niemożność uznania tego co między miłością absolutną i jej brakiem, czyli życia.
Wstałem po piątej.Poranny jazgot świerszczy, Radio Swiss i reklamy obrzydliwych butów na komputerze. Trójpodział nastroju ze wskazaniem na remis. W nocy była burza z potężnym, tropikalnym deszczem. Napisałem felieton na forum Kultu.
Oszałamiający sukces felietonu (przy zachowaniu proporcji rzecz jasna)Z normalnych 50-70 odsłon prawie 300 w ciągu doby.
Żółte obrusy restauracji w cieniu palm z porannego słońca dają pustce ciepło oraz przedsmak dobrego dnia zupełnie jak w dzieciństwie.
Mętne słońce i ocean, brudna piaskiem piana fal. Wczoraj była Wielkanoc i tropikalna burza. Kończy się pora sucha a zaczyna monsunowa.
Czytam Urke Nachalnika. Pyszna rzecz, pięknie i porywająco napisana przez bandytę, który został pisarzem. Rżałem jak koń przy fragmencie mediacji szanowanego proboszcza wśród rozgorączkowanych możliwością bankructwa jednego z nich chasydów, którzy zdjęli swoje czapy na powitalne ,,Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus..”.
Na Śmigus Dyngus przypadł tutejszy Nowy Rok. Lało pod wieczór i grzmiało. Biorę się za Cara, dawno mnie tam nie było.
Żółto-czerwony zachód słońca na plaży. Od dawna po niej nie spaceruję, czynność ta przestała być źródłem komfortu. Pływam i ćwiczę.
Po zarazie zamierzam zająć się Europą. Nigdy w sumie tam nie byłem. Zacznę od Belgii i Holandii, pewnie mnóstwo rzeczy do zwiedzania.
Czasami wydaje mi się, że jedynym powodem zejścia małpy na ziemię był lęk wysokości.
Angielski przypuszczenie zmienia w tezę:
Sometimes it seems to me that the only reason for the monkey’s descent to earth was the fear of highness.
Jutro w nocy lecę do Brukseli, jak los da i przez granicę puszczą.
Morze i niebo w pięknych kolorach. Połowa kwietnia. Więcej notatek do teraz niż przez cały ubiegły rok.
A Nenad twierdził, że lata dwudzieste zawsze były wesołe…Może jeszcze będą.
Dzisiaj ostatnia poranna kawa w Weligama. W nocy przez Doha do Brukseli.
Środek nocy. Puste lotnisko w Colombo. Zamknięte sklepy, buddyjska mantra w głośnikach i jeden samolot przy rękawie. Mój. Nie chcieli mnie wpuścić, bo samolot do Brukseli. Zadeklarowałem podróż pociągiem do Polski. Przeszedłem razem z tą historyjką. Mam nadzieję, że Belgowie nie będą bardziej dociekliwi. Na wszelki wypadek organizuję auto na holenderskich tablicach z dworca w Antwerpii. Na nie daj Boże jak to mówią.
Niedzielny poranek na lotnisku w Doha. Lądowanie o świcie. Piękno pustyni. Przy wyjściu z samolotu to samo powietrze co przed trzydziestoma laty w pierwszym locie do Bangkoku. Co najmniej połowa podróżnych bez masek.
Poczucie wewnętrznej wolności. Ostatnie dwa lata były więcej niż intensywne. Mój cel jest prosty: Carlito Brigante czyli wypożyczalnia samochodów na Bahamach. Bliżej już do niego niż dalej.
Bardzo się zbliżyłem ze Sri Lanką przez ostatni kwartał. Intuicja mnie nie pomyliła kilka lat stąd. To piękny kawałek ziemi z dobrymi ludźmi na nim. Wczoraj Jagath zafundował mi kolację a restauracja obok biały rum. Nie musieli tego robić. Miło.
Skończyłem na jednym wydechu biografię Jaruzelskiego autorstwa Osieckiego. Wielka szkoda, że chyba z przyczyn od autora niezależnych środek lat osiemdziesiątych zupełnie został pominięty. Kanwa, czyli historia PRL podręcznikowo naukowa, rzadkość w czasach ciągle jeszcze parujących niczym krowie g… sporów.
Kupiłem właśnie biografie Szymborskiej i auto- Kutza plus dwie książki Kałużyńskiego, którego mogę czytać od tyłu stojąc na głowie. Geniusz przebrany za błazna dla tych, którzy twierdzą, że król jest w garderobie. Poranna kawa na lotnisku Doha. Pusto wszędzie, głucho wszędzie. Na szczęście bary są otwarte. Niedziela.
Wszystkie książki elektroniczne. Nie mam wyjścia.
Granicę przeszedłem z gładka. Pierwszy dzień w B. Erupcja wiosny pod nieskazitelnie błękitnym niebem. Trochę jak na Mazurach.
Przyzwyczajam się do nowego miejsca. Zamówiłem używany rower do wycieczek wokół.
Nie pamiętam, kiedy ostatni raz ,,mieszkałem” w swoim życiu. Chyba w B., z tym poczuciem stabilizacji, przewidywalności i bezpieczeństwa. Bez względu na czas trwania to dobra emocja.
Trochę zamieszania z dyscypliną, ale stolik za 16 euro w drodze już z IKEI, krzesło ogrodowe wygodne a z wnęki przez okno widać tylko czubki drzew i niebo. Innymi słowy miejsce do pisania.
Robię coraz dłuższe (jak dla mnie) rowerowe wycieczki. Wczoraj coś około 18 kilometrów.
Siedzę pod swoim nowym oknem z czubkami świeżo zielonych drzew na tle słonecznego błękitu i mam wrażenie powrotu do siebie po czterdziestu latach podróży. Bardzo ostródzkie to B. z czerwonej jak u dziadków cegły, równie straszne dżdżystą zimą i równie hojne wiosną oraz latem.
Ważna jest dla mnie treść tego co między narodzinami i śmiercią, jej jakość i forma a nie tylko utylitarny cel zapomnienia o końcu, bez którego nie może istnieć początek.
Ewa wysyła Cara do niszowego wydawnictwa w Krakowie, ,,upoważniam” wedle jej życzenia swój biogram i zmieniam streszczenie.
Ponad tydzień już w B. Deszcz i słońce, na przemian po mazursku z wiatrem. Bardzo dobry czas.
Czytam dziennik Kutza, zabawny i prawdziwy jak śląska gwara. W tym samym czasie Rusinka o Szymborskiej – piękna rzecz i dwie książki Kałużyńskiego, w tym jedna z Raczkiem. Kałużyński jest buntownikiem z wyboru, intelektualistą który kulom się nie kłania.
Piąty już maja, a pisania ni widu, ni słychu. Nowy felieton przybiera na kształcie, dzisiaj nad ranem znalazłem mu szkielet.
Poprawiam Cara rozdział, po rozdziale. Z dyscypliną i radością pracy.
Maj już trzynasty. Wracam do jakiej takiej rutyny, bo nic samo się nie napisze. Pomysł na felieton chodzi za mną od dwóch tygodni, jednak nijak nie chce ,,wystrzelić”. Muszę mu dać okazję.
Kupiłem (online) wspomnienia pasierba Iwaszkiewicza, autobiografie Conrada i Urke Nachalnika (drugą część) oraz wspomnienia o sędzim Sehnie, który zajmował się nazistami po wojnie. Jeden z wieszanych oficjeli rządu Guberni twierdził z przekonaniem, że jednak miejscem Polaków miała być nowa, zjednoczona Europa a nie wschodnie stepy podbitej Rosji. Jest też fragment o młodym lekarzu SS z Oświęcimia, który uniknął stryczka z powodu interwencji świadków(także Polaków) i kościelnych hierarchów oraz braku dowodów. Sędzia Sehn nie do końca był przekonany. Miał rację. Pół wieku potem były esesman został skazany za pogardliwe wycieczki pod adresem Cyganów.Wiadomo czym skorupka za młodu nasiąknie dym na starość trąci. Z krematorium.
Lecę pomieszkać na tydzień do Belgradu, pooddychać dużym miastem. Wynająłem mieszkanie w centrum, blisko Savskiego Venca.
Kończy się maj. Muszę ułożyć swoje bycie na ziemi. Potrzebuję stałego źródła dochodu.
Mój sposób na bezsenność to lot małym statkiem kosmicznym w ciemności przestworzy, wśród nieznanych gwiazd i planet. Lot o dawnym początku i nieznanym lądowaniu. Wczoraj pierwszy raz wpuściłem do kabiny M., dając jej nawet trochę pokierować. Zasnąłem szybko i smacznie.
Żyję regularnie. Codzień piszę, poprawiam, zarobkuję, ćwiczę i czytam. Wczoraj zaciąłem się w felietonie. Pomysł na konstrukcję z nocy za nic nie chciał się stać słowem rankiem kiedym pełen sił i optymizmu.
Wczoraj przejechałem 40 kilometrów na rowerze i przepłynąłem 3 rzeką na kajaku. Wspaniałe uczucie, spałem do dziesiątej rano jak dziecko. Według mediów tak pięknej wiosny w Belgii nie było od ćwierćwiecza.
Czytam autobiograficzny wywiad z Tomaszem Venclova. Fantastyczna rzecz, litewskość magiczna.
Zmarł Jerzy Pilch. Nie wiedziałem, że takim szacunkiem darzył felietony.
Mniej mnie znowu tutaj, tym razem przez dobrostan a nie pracę. Powszechne prawo do normalności stało się na czas jakiś moim udziałem.
Poruszył mnie ten przedwojenny artykuł wlepiony kilka dni temu na grupie wechat z Szanghaju.
Powieść ze wstępem, rozwinięciem i finałem na kilku centymetrach kwadratowych pożółkłej gazety:
Kiepskie noc i dzień. Bezsenność, ból gardła. Może to efekt dwustu kilometrów przejechanych zeszłego tygodnia rowerem. Z mojego powodu odwołana wycieczka nad morze do Ostendea dzień piękny, świąteczny.
Poranek dzisiejszy znacznie lepszy od wieczora.Tylkow głowie szumiało, choć powodów żadnych do tego ani nie wypiłem ani nie spaliłem. A więc to nie od nikotyny i wina te poranne mruczanda.
W Belgradzkiej Polityce recenzja listów miłosnych Rilkego i ody na cześć palenia Kleina. Miłe zaskoczenie wyborem tematów w dziale Kultura. Wkleiłem na listę pomysłów felietonowych.
Wczoraj potrwoniłem sobie czas na grę w Cywilizację. Dla higieny i pociechy. Poprawiłem rozdział Cara, jak co dzień uczyłem się flamandzkiego, chińskiego i hiszpańskiego, czytałem wojnę trzydziestoletnią i Venclova, zrobiłem kilka notatek do felietonów. Na koniec obejrzałem szpiegowski serial francuski.
W tutejszej mieścinie elementem najbardziej witalnym są śmieciarki firmy Suez. Huczne nad ranem i kapryśne. Przeklinam na czym śmietnik stoi pieprząc się przed dniem łaski na określony dzień określonych odpadków przy dzieleniu smrodu na czworo: szklane bez wieczek, organiczne w workach organicznych (po dwóch tygodniach czekania na swoją kolej śmierdzą i muszą całymi rojami), opakowania według jakiegoś skrótu, tektury złożone. Są też śmieci-śmieci normalne, swojskie do polubienia wręcz, ale tych można wystawić tylko jeden pojemnik, dodatkowe worki trzeba zgłaszać z wyprzedzeniem w centrali.
Belgrad w czerwcu jak prawie dwadzieścia lat temu. Mieszkanie niedaleko dworca gdzie pierwszy raz wysiadłem przed wojną, w niewinnym jeszcze 1989 roku. Centrum bez większych zmian, ale wokół budowa na całego.
Ostatnie dni od powrotu z Belgradu markotne, smutne i bez sensu. Dzisiaj nocy złej wbrew przecinam ten ciąg. Jak na razie jadę na rozpędzie z poranka, potem przyspieszę sportem. Pewne obawy budzi zakręt po obiedzie, łatwo weń drzemką wejść a ciężko samą kawą wyjść zachowując przy tym równowagę.
Lotnisko w Eindhoven, po dniu spędzonym na czekaniu w różnej maści kolejkach i nocy w tanim hotelu dla pasażerów, których samolot został odwołany. Złe sny i ściany tętniące od zamykanych z hukiem drzwi. Na to wszystko niewygodne łóżko, warkot wentylacji i diabeł wie, co jeszcze. Potem śniadanie z papierowej torby, dodatkowy haracz za walizkę, która jeszcze wczoraj była darmowa, obsługa lotniska polująca na tych co maseczką nie zasłaniają nosów (ja), przedarcie się do samolotu jedyną dostępną ścieżką przez nieczynny sklep lotniskowy z obowiązkowym koszykiem, których bezużyteczny stos jest następnie czyszczony przez personel.
Kończy się czerwiec a w Pekinie początek nowego wirusa, tym razem z Europy.
Pozostaje nadzieja, że pojutrze zasnę na Jarkowym jachcie.
Opublikowałem nowy felieton. Ponad 50 czytelników w pierwszym dniu. Sukces na miarę Marai’a. Warto.
Życie potrafi być bardzo męczące. Bach Christiny Bjork ratuje.
Muszę przyspieszyć korygowanie Cara. Micky przypomina się coraz częściej a nie chcę brać się zań dopóki nie skończę z Carem. Skoro pisanie jest tak ważne dla mojej jakości krótkiego tutaj bycia to wypadałoby oddać mu czas najlepszy, poranny.
Piękny fragment u Venclovy, gdy wspomina wspólną z Brodskim recytację Norwida w starej rotundzie z dobrym echem, szeptem i po polsku. Zawsze brakowało mi takich chwil w życiu (zdarzyło się chyba raz z Włodkiem na wachcie, na sztormowym Bałtyku grudniową nocą, kiedyśmy rozmawiali sobie o Cwietajewej) Tyle tego co sobie poczytam.
Zdarza mi się pogodnie myśleć o własnej śmierci. Od dawna.
Pociąg z Sosnowca do Warszawy chłodnym czerwcem. I głodnym, nie sprzedają jedzenia a ja w swojej naiwności liczyłem na jajecznicę w Warsie.
Wczoraj wieczór wysłałem Cara do wydawnictwa syna Kazika. Tuż przed, w sąsiednim do ogrodu domu, ktoś-dziecko pewnie ćwiczył melodię z Jeziora Łabędziego na pianinie, ten sam fragment, z którego korzystam w Carze. Pomyślałem, że dobry znak.
W żartach nazwany zostałem ,,bezczynnikiem”. Sam nie wymyśliłbym tego lepiej.
Dobry czas z Włodkiem i Jarkiem.
Muszę jak najszybciej zakończyć korektę Cara i wziąć się za Mickiego. Mam sporo pomysłów formalnych. Szkoda z tym czekać, bo skwaśnieje.
Kosiłem trawę w ogrodzie. Drugi raz w życiu, z zimnym piwem na koniec.
Wczoraj na intensywnym spacerze zaczął mi się pisać nowy felieton,,Czarno na białym” o rasizmie nie tylko w Ameryce.
Chłodny, pochmurny, czerwcowy poranek po upalnym dniu jak w dzieciństwie. Ta sama ulga i refleksja po długim śnie.
Wczoraj w ciężkim deszczu dzisiaj słońce i ptaki na błękicie. Ich świergot różnorodniejszy od tego w Beerse, gdzie dominują gołąb dachowy z mewą zachłanną. Względność naszego bycia tutaj oprócz lęków oraz wahań jest także źródłem różnorodności, bez której strach i niepewność byłyby nie do zniesienia
Pociąg relacji Sosnowiec Ostróda. Kto by to kiedyś pomyślał, że Sosnowiec albo Ostróda…
Początek lipca bez przeczucia lata, początek końca bez przeczucia śmierci.
Dużo i dobrze z Conradem o Conradzie. Szkoda, że tak krótko. Wprowadzam kilka regularności do porządku dnia.
Napisałem felieton ,,Czarno na białym”. Chodził mi już długo po głowie i się ,,wychodził”.
Zacząłem czytać ,,na papierze” Don Kichota. Wspaniałe tłumaczenie na staropolski, aż się chce ,,pójść w paragon” z tłumaczem.
Pociąg do Ostródy przez Iławę w klasie drugiej na spotkanie klasy podstawowej. Umiarkowana obawa z coraz bardziej nieumiarkowaną ciekawością. Do codziennych lekcji języków dołączyłem francuski, arabski i kurs angielskiego dla Anglików. Bardziej to eksperyment niż zamiar, ale zobaczy się.
Zatęskniłem za Wrocławiem w lipcu, parkiem i balkonem. W Polsce druga tura wyborów bulgocze i wylewa się z rur.
Wrażenia po spotkaniu z klasą burzliwe, ale w sumie swej dobre.
W Corriere nagłówek ,, Ciao Ennio”. Zmarł Morricone.
,,Dzięki emigracji można, przynajmniej w niektórych wypadkach, zyskać lepsze zrozumienie i głębszą miłość do własnego języka,
TomasVenclova.
Aresztowali gubernatora Chabarowska. Piętnaście lat temu zlecił zabójstwo swoich trzech wspólników. Uwinął się w kwartał, czyli po jednym na miesiąc. Na krótkim filmie z aresztowania wyraźnie zdziwiony, zainteresowany twarzami go aresztujących bardziej niż samym aresztowania tego faktem: Sprostowanie po klikudniach.Chyba moskiewska ustawka. Demostracje na rosyjskim Dalekim Wschodzie: ,,Всесчитают, чтоМоскванампростоплюнула в душу. Этонашгубернатор, нашвыбор, которогонаслишили” Sprostowanie numer dwa: to gubernator z partii Żyrinowskiego dorodnego dziecka rosyjskich służb, która miała w swoich szeregach skazanych i kryminalistów. Zaletami zdobycia władzy zbrodnią indywidualną jest po pierwsze mniejsza w porównaniu z rewolucją liczba ofiar, a po drugie możliwość kontroli zbrodniarzy przez ich zwierzchników. Jest to niemożliwe po rewolucji, której istotą jest eksterminacja hierarchii a w tej liczbie także zwierzchników oraz większej części podwładnych ( głównie tych co się zagapili).
Venclova nader słusznie o totalitaryzmach:
“W Europie Wschodniej jest tendencja do stawiania znaku równości między nimi, a przecież różnice są oczywiste. Przede wszystkim Sowieci nie są winni Holocaustu, przeciwnie, ich zwycięstwo pomogło z nim skończyć, nawet jeśli Stalin w ostatnich latach życia gotów był rozpocząć własne „ostateczne rozwiązanie”. Stalin zniszczył miliony ludzi niezależnie od ich pochodzenia; rzadko praktykował ludobójstwo w ścisłym znaczeniu słowa. Druga różnica nie przemawia za komunizmem: był on znacznie bardziej obłudny od nazizmu, który otwarcie głosił swoje zbrodnicze cele. Oczywiście i nazizm, i komunizm były „systemami pychy”, oba stworzyły „skrwawione ziemie”, że użyję wyjątkowo trafnego określenia Timothy Snydera.
Tęskno mi od czasu do czasu za Londynem. Jeszcze z nim nie skończyłem. Kto wie, może się uda.
Zima Vivaldiego o świcie w szwajcarskim Classic radio.
Kończę Cara, po czym nie zamierzam już do niego wracać. Ostatnimi dniami nadgoniłem dużo. Zostały głośne czytania ostatnich dziesięciu rozdziałów, ostatnia duża koretka przeoczonych zgrzytów i formatowanie według zaleceń wydawnictw. Reszta w rękach losu, z którym ani zgadzać, ani kłócić się nie wypada.
Szykuję się do Mickiego. Przeczytałem wywiad z Hamptonem i oglądam jego Opowieści Hollywood z Gajosem w roli głównej. Hampton zrobił podobnie. Zamiast uczyć się sztuki pisania sztuki obejrzał ją.Micky tak jak Gajos-Horvath jest wszędzie outsiderem: w getcie, Hollywood i dorosłości. Brodski w jednym ze swoich wywiadów (przyszły pocztą w trzy dni z Internetu) twierdzi, że bycie spoza jest warunkiem twórczości.
Ekspatriotyzm nie tylko geograficzny ale także wewnętrzny, mentalny. Hampton z kolei mówi o koniecznych prawdziwej sztuce warunkach dojrzałości i doświadczenia twórcy.
Micky zajmie mi niemniej niż rok regularnej pracy, jeśli wszystko dobrze się ułoży. Jeśli. Zobaczymy tutaj.
Dziś druga tura wyborów prezydenckich w Polsce. Napisałem felieton cokolwiek polityczny ,,Nie zginęła”. Żaden z kandydatów nie jest moim, ale Polska stała się całkiem interesującym krajem i zaprzeczanie temu uważam za karygodną głupotę ze złymi intencjami w tle. Gdyby żył Jacek Kuroń byłoby z pewnością inaczej. Ale On Tak żył, że dłużej nie było już sposób.
Gdy patrzę na zdjęcie amerykańskiej ambasador w Polsce i odczytuję jej refleksje, to zastanawiam się, czy przypadkiem jej misja nie jest formą intelektualnej prowokacji albo niesmacznego żartu ze strony jej zwierzchników.
Historia narodów, to czarne kreski na białej taśmie ostatnich czterech tysięcy lat. Amerykańska jest bardzo krótka, mimo swojej wyrazistości i grubości obecnie.
Komunistyczny sen raju na ziemi Amerykanie realizują chciwym bez ograniczeń kapitalizmem. Potrzebują przez to dużo tanich węglowodanów, pojemnych kościołów i dostępnych psychotropów, aby utrzymać przegraną większość w jakim takim porządku. W przeciwieństwie do nich Chińczycy postawili na kapitalizm służebny, z ograniczonym apetytem na zysk. Skorzystała na tym większość, stąd nie trzeba tam subwencjonować ryżu ani implementować cudzych religii.
Wirus jednak postawił na obu praktykach zaraźliwy znak zapytania. Sąsiedztwo codziennej śmierci kwestionuje szczęśliwą sytość jako cel życia, którego koniec jest jedynym, powszechnie danym doświadczeniem dla wszystkich jeszcze żyjących: bogatych, grubych, załamanych, szczęśliwych, czarnych, mądrych i nie.
Radiowa Jedynka gra Beatlesów. Pokolenie przed grali Foga. Zmienił się profil seniora. Ciekawe, co będą grać za dwadzieścia lat.
Takie sobie noce i dni. Koniec lipca. Jutro wyjazd do Belgii na tak zwany fortnight, czyli miesiąca pół. Potem Szklarska Poręba. Dużo snów ostatniemi czasy, gęstych i wyraźnych.
Amerykanie i Chińczycy zamykają sobie konsulaty. Zapowiadające Wojnę memorandum Crowa opisywało niemiecki plan podporządkowania sobie świata. Wojenny tonaż w produkcji potwierdzał obawy. W przypadku Chin mamy do czynienia z podporządkowaniem sobie sąsiedztwa. Tylko.
Podobno Herbert nie potrafił żyć bez podróży
Vikingur Olafsson J.S. Bach-wreszcie kupiłem. Od kilku miesięcy kończył tutaj dla przypomnienia każde zdanie- po wysłuchaniu w radio zapisałem ,żeby nie zapomnieć jego nazwisko na końcu dziennika, który przesuwał się z każdym dniem w dół.
Poszedłem wysłuchać do kawiarni na rynku w B. Miasto pachnie jak Ostróda pół wieku temu. Opublikowałem kolejny felieton a w piątek ma być upał.
Spieszę się z Conradem i Krzeczkowskim aby dorwać Herberta. Tak sobie postanowiłem.
Znowu kawiarnia na rogu. Polubiłem ją od pierwszego siedzenia.
Świadomość nicości tuż za rogiem pomaga nie zapominać o rzeczach ważnych.
“Artysta nie jest policjantem”.
“Czasy pogardy. W najbardziej dusznych czasach w latach poprzedzających wojnę, gdy hitleryzm panoszył się już na dobre, gdyśmy w Polsce byli świadkami rozwydrzenia sił najgłupszych i najohydniejszych, komuniści, ci nieprawdopodobni zapaleńcy, spiskujący, walczący w Hiszpanii, siedzący po więzieniach i w Berezie, byli orzeźwiającym mitem, przypomnieniem godności ludzkiej. I oni teraz mają umorusane ręce w najstraszliwszych rzeczach”.
Czy to nie jest głównym bodźcem u twórczych ludzi przetrwać siebie, umieścić się w jakimś łańcuchu rzeczy, wtedy(odczuwać?) pozory sensu?”.
Dzienniki KrzeczkowskiegoW ojciech Karpiński. Henryk (Kindle Locations 2442-2443).
Koniec lipca. Jednodniowy upał.
Muszę znaleźć gdzieś kąt do mieszkania.
Początek sierpnia. B. Bardzo złe dni fizycznie. Mam nadzieję, że to nie przygodny wirus. Spałem ponad dwanaście godzin a kości z głową dalej łupią. I zmęczenie.
Już lepiej. Dni płyną wolno jak na upał bez klimatyzacji przystało. Kąpiel w wannie, brak pośpiechu.
Przez mieszkanie przechodzą obcy ludzie. Za dużo ich. Majstrzy, goście, lokatorzy. Źle to znoszę. Ludzka obecność mnie eksploatuje.
Moje felietony sprzed dwóch lat mają po dwa tysiące odsłon. Ilu w nich czytelników? Pewnie kilkuset. Według proporcji Maraya powinienem być po dziesięciokroć szczęśliwy. I jestem.
Do lektur doszła Wojna Peloponeska Tukidydesa. Czyta się żwawo, rześko, aktualnie. Szczypta realizmu do pięknej biografii Herberta i Sklepów Schulza, którego proza bardzo jest płatonowska, wymagająca nie tyle skupienia co głębokiego wdechu przed zanurzeniem się.
Zapiski o świcie, czyli dziennik ciężko ranny. Pod tym tytułem planuję publikować fragmenty tego tutaj w ramach Przeglądu prasy na forum Kultu. Nie będę zakładał osobnego wątku, bo byłoby to zdecydowanie niegrzeczne. Wyróżnię go kursywą w ramach starego.
Dzisiaj w rozgłośni Nowy Świat przy okazji zapowiedzi filmu ,,25 lat niewinności” Tomasz Raczek podziękował Kazikowi za radio. Radio bez reklam i polityków. Jest za co dziękować.
Dzieciak o pseudonimie Margot poszedł siedzieć bez wyroku. Dwa miesiące. Za komuny były dwie doby. Jest postęp.
A co, jeśli po śmierci czeka nas tylko brecht Autora? Zawiedzeni święci, szczęśliwi zbrodniarze i zdezorientowany tłum. Znowu razem.
Bardzo mi doskwiera samotność, szczególnie jej brak.
Połowa sierpnia, Szklarska Poręba. Po godzinie znalazłem kawiarnię, przez którą nie przejeżdżają auta. Świeże powietrze.
Górniczy ośrodek wczasowy w górach. Brak elektrycznych czajników w pokojach. Jak wyjaśniła przesympatyczna kierowniczka stołówki, to przez górników. ,,Pan sobie wyobraża, co to jest, kiedy przyjedzie ich pięćdziesięciu i zrobią ….,, BOMBĘ”?!” Zrobić bombę … Pięknie.
Śpię po dziesięć godzin dziennie. Internet twierdzi, że to normalne w górach.
Trafiłem u Pilcha na list Herberta do Miłosza z końcówki lat sześćdziesiątych, w którym nadawca proponuje wysłanie protestujących kolorowych z USA do ich pobratymców w Afryce. Chodzi mi ten fragment od wczoraj po głowie. Miłosz łaskawie nie opublikował wtedy tego listu. Zawsze jest nadzieja, że Herbert pisał to na wrednym kacu.
Polskość na wskroś w przeciwieństwie do tej byle jakiej i powierzchownej może być zrozumiana wszędzie tak jak zresztą każda ,,skość”. Pozostaje pytanie o ,,skości” sens na wskroś, kiedy świat zaczyna żyć i umierać z podobnych powodów informując się o tym nawzajem każdej sekundy w Internecie językiem już nie angielskim a obrazkowym.
Urodzili się tego samego dnia w tym samym szpitalu. Zakochali się i spędzili ze sobą całe dobre życie. Niedzielnym popołudniem na polnej drodze przez pustkowie zeszli z rowerów. Uderzył w nich samochód. Drugi po nich przejechał. Zginęli na miejscu. Razem. Jeśli to Bóg, to boję się jego praktycznego stosunku do śmierci. Pewnie pomyślał, że dobrze zrobił.
Koniec sierpnia. Koniec korygowania powieści. Finałowy rozdział czytałem Joasi w Siedlątkowie. Tam, gdzie powstał.
Zaletą czytania gazet w kilku językach jest ogłupienie internetowych reklam, które tracą rezon i pewność siebie i przestają pokazywać z uporem maniaka reklamę ohydnych butów męskich, czapek z daszkiem i scyzoryków dla psychopatów.
Dzień z noclegiem na Wyspie Sobieszewskiej. Bałtyk piękny jak o każdej porze roku. Wiatr od morza i głęboki las przed wydmami. Tęcze na niebie, trochę deszczu i dużo słońca.
Następne dni były w ciągłym ruchu. Dwa razy przemierzyłem Polskę.
Dobre spotkanie z Jackiem w Olsztynie. To ważne sprzed 3 lat tutaj zniknęło, a właściwie zostało ukradzione wraz z komputerem i kilkoma innymi rzeczami w Warszawie.
Kolejna wyprawa w góry. Tym razem Lysa Hora w czeskich Beskidach. Wspomnienia dawnych, dobrych czasów w B. Mimo tylu zmian na lepsze w Polsce nadal widać różnice pod drugiej stronie granicy, gdzie ludzie pozdrawiają się z uśmiechem na szlaku a pani w barze z własnej inicjatywy proponuje dokładkę smażonej cebulki. Poprawiliśmy hardware, software dalej trzeszczy.
Czytam ,,Blog” Jacka Bocheńskiego. Zacznę chyba czytać online. Bardzo dobre to pisanie i pouczające dla mnie. Zbędność złudzeń w pisaniu, cieszyć się czytelnikami, którzy są. Przyszłość, jeśli coś przyniesie to i tak nie będzie miało nic wspólnego z naszymi oczekiwaniami a właściwie na pewno będzie karykaturą tychże.
W wywiadzie dla Polityki historyk idei prof. Andrzej Walicki mówi o naszych przemianach z lat dziewięćdziesiątych: ,,…Modernizacja bez względu na koszty to jest koncept Wschodu, gdzie człowiek się specjalnie nie liczy w zderzeniu z ideą wyznawaną przez władzę.”
Zacząłem czytać ,,W czasach szaleństwa” Grochowskiej, między innymi o twórcy kręgu z Krzyżowej Helmucie Moltke. Ciekawe, ile było w tym wszystkim szefa Abwhery Canarisa. Obaj zostali straceni pod koniec wojny. hitler najbardziej obawiał się powtórki z 1918, zdradzieckiego noża w plecy z wewnątrz Niemiec.
Rajnfeld o mentalności kupieckiej:,, A co do przyszłości materialnej, to ją pierdolę, nie wiem czy za rok będę żył”
Józef Rajnfeld był kochankiem Lechonia, który odmówił mu pomocy w ucieczce z Paryża przed Niemcami. Osaczony przez gestapo popełnił samobójstwo. Lechoń w swoich dziennikach po wielokroć wraca do niego. Za późno jednak, za późno o życie.
W pociągu do Warszawy na pieszą wycieczkę szlakiem Marka Edelmana. Prowadzi Paula Sawicka, a informację dostałem od Ani, która wspiera finansowo organizację Otwarta Rzeczpospolita. Jutro też pociągiem na jedną noc do Pragi. Bilet drogi, ale nic to, zarobi się.
Pociąg do Pragi nazajutrz.Miało padać prześwituje słońce. Wiadomo, pociąg do Pragi.
Bardzo intensywnych 24 godzin. Zwiedzanie, wspinanie się na Hradczany. Po drodze kupiłem pierwsze wydanie Hrabala Schizofrenicke evangelium. Ciepłe słońce końca lata.
Potem U Złotego Tygrysa z popiersiem Hrabala na ścianie, w restauracji z gitarzystą i na koniec w wesołym kontenerze obok domu towarowego z meksykańskim jedzeniem i drinkiem margarita. Kelnerował Japończyk, absolwent akademii medycznej w Brnie, którego dziewczyna Bułgarka zajmowała się bufetem. Burrito przygotował nam Pakistańczyk a drinki hiszpańskojęzyczny barman nie wiadomo skąd. Taka jest Praga, światowa, piękna i niespodziewana.
Rano poszliśmy na wystawę obrazów Rembrandta i do muzeum Kafki (po kawce i fernecie), w podziemiach romańskiej jeszcze kamienicy.
Czytam z dużym zainteresowaniem o Pawle Hertzu. Iwaszkiewicz jawi się w tym wszystkim coraz porządniej po ludzku, bo artystycznie porządny był zawsze.
Hrabal po czesku dał mi prztyczka w nos. Powinienem uprzednio sprawdzić, że pisał slangiem. Wstęp napisał w podręcznikowej czeszczyźnie i to mnie zmyliło. Nic to!
Po przejechaniu granicy erupcja polskiego chamstwa. Konduktor, były konduktor, wrzask, poniżanie jakiś,,Zakaukazów”. Słucham Bacha Olaffsona. Płyta ściągnięta legalnie a nie pokazuje się okładka. Draństwo.
Przywiozłem butelkę Fernetu z Pragi. Piję wieczorami kieliszek, dwa (czasem trzy i cztery) do mocnego piwa, najlepiej portera jak za dawnych czechosłowackich czasów. Miło.
Początek października. Wykorzystałem wolny czas do korekty dzienników i felietonów do mojej strony w Internecie.
Czytam dzienniki Jana Józefa Szczepańskiego z lat 1989 i dalej. Skarży się autor na fuszerkę filmową Zanussiego. Pamiętam festiwal filmowy w Bangkoku w 2002, kiedy prowadzący przepraszali za błąd w tytułach Zanussiego. Zapowiedzieli jeden, puścili drugi. Bliski byłem pocieszenia prowadzącego, że pomyłka w sumie żadna. Na tym samym festiwalu wyświetlono film dokumentalny o trasie koncertowej Zabranjenog Pusenja. Głupio być na sali jedynym, co się śmieje.
Z Szanghaju razem z innymi niedoczytkami przypłynęła ,,Na Drini Ćuprja” IvoAndrića. Genialna rzecz. Muszę sprawdzić polskie tłumaczenie. Andrić pisał tą powieść w czasie swojej zawodowej przerwy w trakcie hitlerowskiej okupacji Belgradu. Stąd pewnie podwójne podkreślenie, że w czasie powodzi w Bośni Żydzi chowali się w chrześcijańskich, serbskich domach a nie tureckich.
Hilberg pisze, że w Belgradzie wyjątkowo Żydów zabijał Wehrmacht a nie SS.
Nigdy nie natknąłem się w Serbii na antysemityzm. Jakoś Serbów to nigdy nie zainteresowało.
Chodzi mi po głowie monodram nakręcony kamerą smartfona.
Szczepański leci w dzienniku do Stanów na zaproszenie sekty Moona. Na koniec dostaje 500 dolarów.Niesmaczne.
Chomsky twierdzi, że ofiar Zimnej Wojny więcej było w amerykańskiej strefie wpływów.
Szczepański co kilkanaście stron pomaga potrzebującym. Wycieczka do tłustego proroka już tak nie razi.
Towarzysz Kim popłakał się na rocznicowej paradzie i przeprosił naród za swoje porażki w rządzeniu. To dziwne, rzadko spotykane zachowanie na Dalekim Wschodzie o Północnej Korei nie wspominając. Pozostaje czekać na wyjaśnienie tego wybuchu emocji przez historię. Od dłuższego czasu na zewnątrz eksponowany jest premier. Może chodzi o gruntowną czystkę?
Deszczowe dni. Wszystkie. Pierwsza polska jesień od dwudziestu lat. Belgradzkie były ciepłe i słoneczne a szanghajskie upalne długo w listopad. Będę eksperymentować z sauną, podobno dobry sposób na deszcz i mrok.
Dużo u Szczepańskiego Michnika. Za mało go teraz i tutaj. Pewnie jest zmęczony i bez złudzeń. Taka ta nasza Niepodległa jak podległa, tylko ruskich brak. Liczyć na więcej było głupotą.
Po długiej przerwie wizyta na basenie. Może bilet miesięczny zamiast dziennego? Będzie taniej. Dziękuję, poproszę o jednorazowy. Ostatnio, kiedy wziąłem karnet zamknęli cały świat.
No i spełniło się już nazajutrz.Zamknięte siłownie i baseny. Koncert Kultu w Gdyni też pewnie pod znakiem.
Aresztowali Giertycha. Pamiętam go sprzed 30 tu lat na czele marszu łysych z Młodzieży Wszechpolskiej. Zemdlał w łazience.
Razem z nim do aresztu poszedł Krauze, symbol polskiej drogi do kapitalizmu, przyjaciel prezydentów, sponsor, wielbiciel cygar i bankrut.
Połowa października. Polska jesień, której nie zaznałem przez ostatnich dwadzieścia lat. Deszcz bez przerwy, mrok i zimny wiatr. Sztuka uciechy detalem. Słaby wiatr, przerwa w deszczu albo jaśniejsza szarość nieba – dowód na istnienie słońca.
Hanna Krall wydała nową książkę. Synapsy Marii H. Tytuł w drodze. Ktoś w radio powiedział, że niewielka, tylko sto stron. W przypadku Krall, to aż sto stron. Ciężar właściwy jej prozy czyni z każdej strony co najmniej dziesięć. Hanna Krall pomaga zrozumieć, że nadal nic nie rozumiemy z Zagłady.
W 3 ratach przyszła trzytomowa Cambridge History of the Cold War, wspomniana niedawno przez Chomskiego.
W Polityce piękny artykuł o Andrzeju Targowskim, pionierze komputeryzacji w Polsce.
Nazwę ,,infostrada” wymyślił jadąc fiatem wzdłuż Wisły, w czasach głębokiego Gomułki na dekadę przed Internetem. Pomagali mu komunistyczni aparatczycy, byli żołnierze AK wtedy na stanowiskach. Bez akcji Burza mielibyśmy o wiele więcej polskich inteligentów w szeregach rządzącej partii i o wiele mniej ciemniaków, którzy prześladują nas do dzisiaj.
Niedziela pod Klimczokiem. Nie miałem odpowiednich butów i musiałem zaczekać pół dnia w pubie. Obejrzałem konkurs skoków młodzieżowych na żywo. Pierwszy raz, choć w telewizji oglądam od wczesnego dzieciństwa. Małysz był dla mnie premią za wytrwałość. Tak jak dla innych zjawiskowa Iga Świątek.
Resztę czasu dobiłem gazetami. W Żabce kupiłem Nie, Gazetę Polską, Angorę i Wysokie Obcasy. Urbana przeczytałem prawie od deski do deski, prychnąwszy tu i tam śmiechem. Opis księdza opiekuna byłych więźniów. Ładny, bez złośliwości. Tamże krytyka Michnika, że broni katolicyzmu, bez którego Polska stanie się krajem barbarzyńców.
Gazeta Polska oprócz kryminałów nudna jak flaki ze święconą wodą. Nie chce mi się sprawdzać, czy to ta sama, którą kiedyś prowadził Wierzbicki. Dobre reportaże dochodzeniowe, ale domyślam się, że w materiałach teraz mogą przebierać. Dziwi bieda kulturalna, dział ubogi z uwagi na czytelnicze preferencje, a raczej ich brak.
Wysokie Obcasy przewidywalne jak wizyta u starej ciotki lub program w pralce.
Angora ze znanej mi kiedyś zbitki cudzych artykułów próbuje kształtować. Felietony od Korwina do Ikonowicza, jednego z ostatnich prawdziwych socjalistów.
Dzieci felietonistów piszą felietony, piosenkarzy śpiewają, filmowców filmują. Szczęście, że mordercy mają ograniczone możliwości prokreacji. Przypomina mi się zasłyszana dawno temu scena z balu sobowtórów, gdzie pobiło się dwóch Kwaśniewskich a najlepszą Marylą Rodowicz był księgowy z Bydgoszczy. Źle świadczy o kondycji publiczności, to kontentowanie się ersatzem.
Zmarł Wojciech Pszoniak. Scena z uśmiechem do kamery w Ziemi Obiecanej była jego genialnym pomysłem. Zawsze dobrze ubrany, wspominał kiedyś o małych, paryskich butikach.