2 stycznia wtorek, w pociągu.
Do Szanghaju zabrałem Baumana ,,Modernity and the Holocaust” i trzeci tom Lechonia, którego nie będę sobie odważać tylko czytać cięgiem jak tylko najdzie ochota.
4 stycznia czwartek w pociągu nachZopot.
Wczoraj w loży na Dwunastu Krzesłach w katowickim Wyspiańskim. Nie dało się, po przerwie ewakuacja. Diabli wiedzą o co chodziło reżyserowi. O coś na pewno…
6 stycznia sobota, hotelowe łóżko
Jestem pod dwóch spotkaniach z Ewą, która poprawiła większość niezręczności, literówek i byków. Przeczytała Cara 5 razy! Poprawki będą naniesione na papier, łatwiej dla niej i łatwiej dla mnie. Dzisiaj mamy rozmawiać o sposobach na wydanie.
7 stycznia niedziela słonecznie
Dobry czas z Ewą i jej siostrzeńcem, studentem pierwszego roku filozofii.
Wczoraj czułem się u nich bezpiecznie, bez wysiłku. Przedtem długi spacer z Sopotu do Gdyni plażą i niestety redłowskim klifem. Najwyraźniej lęk wysokości rośnie, a raczej znośna wysokość maleje wraz z wiekiem przerażonego. Ledwo zszedłem po granicy klifu i histerii jednocześnie. Nie dla mnie szczyty gór wysokich i przepaści bezdenne czeluści.
W pociągu. Walkman do pływania zbawił mnie od kakofonii współpodróżnych. Chopin, Bach, Vivaldi na chybił trafił, byleby tylko w formacie MP3, innych mój podwodny walkman nie rozpoznaje.
Polska wiosna za oknem. Dobrze w środku i poza. Kwartet rozgadanych przyjaciółek przywędrował za mną do restauracyjnego. Walkman za słaby, żeby je zagłuszyć. Słucham Oratorium Bożonarodzeniowego Bacha.
Bauman:
,,The Holocaust-style phenomena must be recognized as legitimate outcomes of civilizing tendency, and its constant potential”.
9 stycznia wtorek pociąg po burzliwej nocy w Kaliskiej
Po spotkaniu z Maćkiem nowe słowo o świcie: miłobyt. Nie tak zacne jak dobrostan, który Włodku jednak nie pochodzi, jak uparłem się twierdzić od well-being (dobrobyt)
W samolocie. Pierwsze i ostatnie przykazanie powinno brzmieć: Nie krzywdzić, szczególnie dzieci nie krzywdzić. Świat byłby nieporównywalnie lepszym miejscem, gdyby udało się to przykazanie wprowadzić w życie. Byłaby to operacja jednokrotna, bo nieskrzywdzeni nie byliby w stanie krzywdzić następnych.
Środa 10 stycznia, po bardzo długim śnie w hotelu.
Dzisiaj wyrobiłem pensum 250 znaków. Zacząłem pisać Shanghai Boy.
Czwartek 11 stycznia, na poddaszu nie widać nieba. Belgrad.
Wieczór. Dzień taki, że sięgając po książkę na nocnej szafce w hotelu pomyślałem: ,, Zasłużyłem na Lechonia”…
BBC 3 od wczoraj, poranna audycja, prowadzi PetrocTrelawny.
Niedziela 14 stycznia
O trzy cygara (dobre) za daleko. Łupie głowa na lotnisku w Belgradzie
Miła sprzedawczyni prśuty i rakiji na lotnisku w Belgradzie. Złożyliśmy sobie życzenia z okazji nowego serbskiego roku.
W samolocie. Miałem mieć cały rząd dla siebie, niestety dosadzili mi impertynenta. Nie wiem po co, bo jego siedzenie i tak nie działa. Czytam gazetę z Kataru i słucham muzułmańskiej modlitwy w słuchawkach. Nie mamy personal video. Nic to, są książki. Jakoś ten lot zleci miejmy nadzieję.
Lotnisko Doha, diabli wiedzą który styczeń.
Wtorek 16 stycznia
Pierwszy poranek w Szanghaju, choć w sercu jeszcze noc…
Zdanie z Lechonia:
,,Stalin był to gangster tak gigantyczny, że był swojego rodzaju wielkością”.
Czwartek 18 stycznia pochmurny i zatruty, nici ze spaceru.
Shanghai Boy ,,pisał się” wczoraj na drugim piętrze Costa Coffee przy parku.
Lechoń chodzi ze mną w charakterze bodyguarda. Jak tylko coś nie tak ze mną to za niego chwytam, czytam i przestaje. Pomaga y broni.
Ciano pisze wiosną 1939, że Polska musi przegrać z Niemcami ale nie podda im się tak jak Czechosłowacja czy Austria. Pisze też o fatalnym stanie włoskiego wojska.W przyjacielskiej rozmowie ostrzega Wieniawę, że albo zostaniemy podbici przez Niemców albo zostaniemy sowiecką republiką. Nie przewidział hrabia, że może nam się stać i to i to…
Piątek 19 stycznia
W poniedziałek lecę do Dandong, miasteczka skąd przechodziłem przez Yalu River do Północnej Korei. Mam nadzieję, że moja wizyta przejdzie niezauważona przez Los.
Sobotni poranek 20 stycznia, kawa i spokój.
Oglądam w Guardianie zdjęcie węgierskiego ochotnika z wojny w Hiszpanii. Oni wiedzieli o co walczą, wyczuwali jak większość im współczesnych nieuchronność nadchodzącego kataklizmu.
Poniedziałek 22 stycznia w autobusie na lotnisko, słońce i gaz. W drodze do brzegów rzeki Yalu na granicy z Północną Koreą.
Wesoła niedziela z przyjaciółmi. W pewnym momencie stolik był polsko-białorusko-brazylijsko-armeński. Szanghaj i tyle. Przedtem na wniosek M. kościół i nieznany mi chiński ksiądz na koniec:
– Hello Thomas!…
A mówią, że duże miasto.
Wtorek 23 stycznia, 22 stopni mrozu i wieje, cały czas wieje.
Rano perwersyjne śniadanie w Hiltonie z widokiem na Północną Koreę. Potem wizyta na samej granicy. Tęskno mi trochę, pojechałbym tam jeszcze raz chociaż na kilka dni. Z zazdrością patrzyłem na kierowców ciężarówek jak wjeżdżają na rampę chińskiego cła po tej stronie rzeki.
Na lotnisku wszystko w trzech językach. Dzisiaj w taksówce Koreańczyk, ale chyba stąd, bo dobrze wyglądał-naturalnie odżywiony.
Chińczycy wybudowali nowy most na rzece Yalu. Wielki i piękny z nowoczesnym przejściem granicznym i wielopasmowym podjazdem. Z drugiej strony pole…
Zapchany autobus z lotniska, próbuję napisać stronę swoją powszednią.
Środa, 24 stycznia.
Artykuł w Guardianie o zabijaniu dronami.
,,..But sometimes, they see that an enemy is about to attack US troops. The commanders decide to “neutralize” him. When commanders order attacks, the Kansans become one link in a kill chain….fighter pilots, ground artillery commanders – and commanders with authority to approve or deny strikes.”
Killchain albo chain of orders jak kto woli, czytam o tym teraz u Baumana. To jeden z warunków do zaistnienia Holocaustu. Depersonalizacja doświadczenia, brak kontaktu z ofiarą. W moim ,,Carze „ Rezow skarży się na brak osobistego związku między aresztowaniem, torturami a wyrokiem, które wykonują trzy różne osoby( za Dzierżyńskiego było inaczej).
Robotyzacja zabijania jest naturalną konsekwencją automatyzacji produkcji tak jak zabijanie na skalę przemysłową było owocem rewolucji przemysłowej. Jeszcze, gdyby tylko udało się przekonać decydentów do zabijania robotami robotów…
Piątek, 26 stycznia, śnieg i mróz, cuda, cuda w Szanghaju.
Turandot Pucciniego w szanghajskim teatrze na Placu Ludowym.
Wtorek 30 stycznia na chodniku tylko w masce.
Dzisiaj ustawowa strona jeszcze przed śniadaniem, sama sobie przyszła, szkoda było nie napisać.
hitler w moim wieku brał już w bunkrze ślub z Ewą Braun…
Skończyłem czytać KostyPavlovića ,,Londonskidnevnik”. Piękna rzecz, oddech pozwalający zapomnieć o otaczającym nas rzeczy wszechświństwie.
Na spotkaniu wczoraj koleżanka opowiadała o nocnym telefonie poważnych chińskich inwestorów z Warszawy którzy przekroczyli o osiem minut ważność biletów w metrze. Trójka kontrolerów, groźby, haracz 50 dolarów za każdego podróżnego policyjna eskorta po pieniądze do hotelu.. Chińczycy nie chcą już inwestować w Polsce. Nie wiem czy pani Waltz kradła kamienice czy nie. Ale to, że nie wpadła na pomysł, aby z cywilizowanego miasta w środku Europy nie usunąć hord chamów na prowizji i zamiast nich ustawić bramki takie jakie są w Londynie, Hong Kongu, Szanghaju, to ją kompromituje w moich oczach. Słynny pociąg z Okęcia, który otwierała z taką dumą a gdzie musiałem potem bronić dwóch staruszek przed interwencją tej samej chamskiej bandy, tego głębokiego i prawdziwego podkładu Polskości agresywnej, tępej, niedomytej.
Środa 31 stycznia i gaz (w powietrzu)
Kac. Siedzę w Elefancie, słucham rosyjskich przebojów, jem sałatkę moskiewską, zamówiłem setkę wódki dla kurażu, porozmawiałem z właścicielem Andrejem po rosyjsku, czekam na Nenada i krótko mówiąc dochodzę do siebie. Marniutki nastrój, byleby do jutra.
Więcej żadnych imprez w środku tygodnia, gubią rytm a bez rytmu żywot zgubnym jest.
3 lutego sobota można swobodnie oddychać, słońce.
King Fm i dobrze.
Niedziela 4 lutego w łóżku
Napisałem krótki felieton na Kulcie. Jacek Żakowski zarzucił Kazikowi, że jest niezaangażowany.
,,Zarzucać Kazimierzowi Wielkiemu, że cznia na was to tak jak zarzucać człowiekowi zatykanie nosa w brudnej ubikacji. To automatyczna i normalna reakcja. O kurwa, o mores! Ciśnie się na usta. Tego jeszcze nie było. Szczekaczka w każdym domu, oko wielkiego brata, ale obywatelski obowiązek konsumpcji śmiecia jakim są media w Polsce?!
Wasza barykada a raczej stół do ping-ponga Panie Redaktorze stoi w poprzek do widowni. Nadchodzi czas, w co głęboko wierzę, kiedy młode pokolenie nie skazane tylko na swoją parafię wstanie z siedzeń i pogoni was jak to mówi się po serbsku ,,w tri lepepiczkematerine”
Na waszym miejscu nie budziłbym ich takimi wypowiedziami, im dłużej śpią tym dłużej wasza zabawa będzie trwać”
Wieczór. Już po dniu a zaraz będzie i po życiu a ja jak byłem tak i jestem głupi, dziwuję się wszystkiemu, wszystko mnie interesuje, wszędzie chcę być jednocześnie.
Nie pisałem dzisiaj i dobrze. Jeden dzień wolny się należy. Oglądam skoki narciarskie- mój sport ulubiony od dzieciństwa.
Poniedziałek 5 lutego prawie zdrów
,,Oświadczenie ministerstwa obrony Chińskiej Republiki Ludowej głosi, że jej arsenał nuklearny jest na “minimalnym poziomie” niezbędnym dla bezpieczeństwa. Resort zapewnia, że broni jądrowej Chiny nie użyją jako pierwsze “w żadnych okolicznościach” – za tym oprócz konwencji może stać głębsza prawda. Przez trzy tysiące lat swojego istnienia imperium chińskie nie napadało innych ziem.
DarmowyGuardian,, is back in black”. Zaufali czytelnikom online i teraz ,,co łaska” jest większe od wpływów z reklamy. Zaufali widać z wzajemnością.
Cytat Savery’go u Lechonia( w związku z synem chłopskim, młodym Hajdukiewiczem spod Łodzi który komunę rzucił dla wolnego świata pracując w neutralnej Korei):
,,,,Polacy są narodem dobrze urodzonym”-Hajdukiewicz jest dowodem-że to prawda”.
Środa 7 lutego nieoczekiwany wyjazd
Szósta rano w pociągu z kawą i po śniadaniu.
Huk jadących walizek przed wejściem na dworzec. Tłumy w środku, chiński nowy rok tuż. Lubię tę przedświąteczną atmosferę w Chinach, jej podniosłość i twarze robotników wracających do siebie na wieś. Twarze zmęczone, wesołe i dumne.
W przeciwieństwie do większości Chińczyków lubię ludzi z Szanghaju. Jesteśmy do siebie podobni. Prawie wszystko już w swoim życiu widzieliśmy, niewiele rzeczy robi na nas wrażenie, ale to nie znaczy, że jesteśmy pozbawieni uczuć czy ciekawości świata.
Czwartek 8 lutego jeszcze ciemno, w taksówce
Pekin w taksówce na dworzec
Na raucie w ambasadzie widziałem parę chińskich staruszków, którzy całe życie związani są z Polską. Pani tak ładna, tak elegancka jak tylko starsze Polki być potrafią. Czyżby to była zasługa naszego języka, którego wymowa angażuje szczególne mięśnie twarzy czy też efekt jakieś podskórnej emanacji naszej kultury?
Sobota 10 lutego
W wieku 48 lat zmarł Nebojsza Glogovac, wspaniały serbski aktor dla mnie niezapomniany Mladen z arcydzieła ,,Klopka”. Mam nadzieję, że dobry Bóg przydzielił Serbom kawałek nieba z widokiem na ziemię.
Odpoczywam po tygodniu. Muszę sformatować dzień, żeby się nie rozlazł jak dziadowski bicz.
Wczoraj w pociągu mimo kaszlu i zmęczenia pomysł na ,,Shanghai Boy”, pomysł ważny, całopowieściowy.
Późnym popołudniem wiosenny już kolor światła i coraz dłuższy dzień.
Druga część dnia w ,,Costa”, słuchawki dzisiaj na szczęście dopisały i nie słychać tego co wokół. Niedawno znowu było zebranie głuchoniemych nieopodal. Ależ oni umieją zrobić rwetes, można od tego ogłuchnąć.
Niedziela, 11 lutego, czyste powietrze, a więc spacer.
Skończyłem czytać dzienniki Ciano. Pasjonująca lektura i tragiczna postać autora,który nie trafił w swój czas.
Poniedziałek 12 lutego, słońce w samolocie do Seulu.
Zacząłem czytać ,,The Art Of War” Sun Tzu- może się przydać.
Słoneczny poranek, droga z Colombo do Galle. Nareszcie. Wtorek 13 lutego.
Piękna, bujna, tropikalna przyroda. Dużo ładnych twarzy. Smaczne śniadanie na parkingu przy autostradzie. Coś, ale bardzo małe coś z kolorytu autostrady z ,,Miasta duchów” do Rangoonu w Birmie. Jakość drogi nieporównanie lepsza.
Różnica czasu z ,,półgodziną” na końcu podobnie chyba jak w Birmie.
Zieleń plantacji herbaty w porannym słońcu.
Środa 14 lutego
Pierwszy poranek w Galle. Pierwsza kawa. Słońce, kawiarenka na tarasie kolonialnego budynku
Czwartek 15 lutego
Poranny trening po Galle. Rześkie powietrze, zieleń, słońce, morze i chłopcy ustawiający boisko do krykieta. Tłum dzieci w kolonialnych białych mundurkach na dziedzińcu miejscowej szkoły. Ćwierkające ptaki w białym meczecie na tle błękitnego nieba.
Dostałem email od wydawnictwa. Okazuje się, że w ,,Znaku” też jestem ,,na recenzjach”. To chyba komplement.
Piątek 16 lutego
Media podają, że gdyński klif którego tak się bałem kilka stron stąd runął częścią do morza na szczęście bez ofiar w ludziach. Intuicja? Nie, po prostu lęk wysokości.
Niedziela 18 lutego, słońce i o jedno cygaro za dużo.
Dzień, bezdzień. Idę popływać, będzie lepiej. Wczoraj kolacja na plaży. Przed snem oglądam ,,Nelyubov” reżysera który nakręcił ,,Lewiatana”. Poruszający, zapowiadający kataklizm na końcu jak w ,,Gruz 200”.
Już po morzu. Lepiej.
Po drzemce. Niedziela jak z dzieciństwa rodem. Spokój i ciepło popołudniowego światła.
Poniedziałek 26 lutego mróz i Kraków.
Film o targach w Kantonie. Przyszło mi do głowy, że to wszystko co teraz się dzieje to chińska odpowiedź z dwuwiekowym opóźnieniem (ale cóż to znaczy dla państwa które ma cztery tysiące lat historii) na propozycję Lorda Macartney’a :Chiny mają teraz Naprawdę wszystko.
Xi Jinping nie ustąpi tronu po drugiej kadencji. To prawie pewne. Pierwszy od czasów Mao.
Odpowiadam zaległym listom.
Sobota – ochota i słońce i w ogóle.. 3 marca
Cały dzień zadowolone z siebie nieróbstwo. Tak było trzeba.
Czytam wywiad z prof. Strzemboszem. Kawałek pięknej Polski, z którą można się nie zgadzać, ale której nie szanować i nie miłować nie sposób.
Środa, 7 marca.
Nauru, ciekawa historia, uniwersalna. Od bogactwa, nieróbstwa do upadku.
Pogrzeb D. w Belgradzie, który umarł nagle i który był wyjątkowym człowiekiem. Cała cerkiew zapłakała, kiedy na koniec nabożeństwa z pięknymi prawosławnymi chórami rozbrzmiały ,,Schody do nieba” Zeppelin. Piosenka, przy której poznał swoją żonę, malarkę S.
Czwartek 8 marca
Czytam w serbskim Blicu o ,,głębokim państwie”-derindevlet po turecku, strukturach wojska, wywiadu, biznesu, mafii, które rządzą państwami. Mamy chyba do czynienia z derindevlet w USA. Eisenhower ostrzegał pół wieku temu przed związkiem wojska i przemysłu zbrojeniowego i ich wpływem na politykę państwa.
Piątek 9 marca
Dzisiaj pierwszy dzień wiosny za oknem. Dźwięk, kolor światła, nawet samochody – wszystko wiosenne dzisiaj.
Sobota 10 marca
Dzisiaj lecę do Szanghaju. Za oknem wiosna bez dyskusji.
Koniec z trzema cygarami dziennie! Alkoholowo Belgrad przeszedł prawie dobrze. Na odcinku tytoniu nie udało się już tak dobrze. Sport bardzo dobrze, praca też, jedzenie bez zarzutu. Wreszcie nie wyjeżdżam jak poturbowany przez własne konie woźnica…
Poniedziałek 12 marca
Eksplozja wiosny w Szanghaju. W parku po prostu cudownie. Przybyło saksofonów.
Wtorek 13 marca
Głowa trzeszczy od jetlaga. Noc przespana płytko, na mieliźnie. Wczoraj intensywny marsz, prawie 10 kilometrów. Rzucili czystym powietrzem w mieście, trzeba to wykorzystać.
Z dziennika Lechonia:
,,Tristan Bernard powiedział: Powinno się mieć dużo talentu, ale trochę geniuszu wystarczy”… ,, Można się wykręcić z najbardziej skomplikowanych sytuacji-po prostu nic nie mówiąc. Milczenie załatwiło jeszcze więcej dramatów niż kłamstwo.”
Środa, 14 marca
Ból głowy i kiepskie samopoczucie, które pewnie przejdzie. Korespondencja z
Długi spacer w parku i do Bundu. Gorąco.
.
Wtorek 20 marca
Wczesny poranek w Guangzhou, ptaki za oknem. Idę poćwiczyć. Czytam Kałużyńskiego ,,Pamiętnik Orchidei”, fantastyczna rzecz a on wyjątkowy umysł.
Poniedziałek 26 marca
Niedospany, zje…ny, jak pomięty prochowiec towarzysza Wiesława. Zabójcze tempo wydarzeń. Mam nadzieję, że w tym tygodni trochę się uspokoi, bo ledwo zipię od akcji.
Środa 28 marca, zasmarkana- ledwo zipię a kicham
Padam na mordę jak cyrkowy koń któremu kazali na koniec policzyć sprzedane bilety…
Towarzysz Kim przyjechał do Pekinu. Dzieje się. Od soboty nie można było wynająć hotelu z widokiem na tory w Dandongu (tego gdzie spałem paręnaście stron stąd) bo Kim jechał pociągiem przez Yalu.
Idę spać, tylko jeszcze mocną wódką w pieprzu spróbuję przegonić cholerę i przeziębienie. Jutro dzień ciężki jak rtęć.
Czwartek 29 marca
Zacząłem czytać dzienniki Sandora Maraia. Piękne, wspólne, szlachetne – takie przymiotniki cisną się na klawiaturę. Dobrze go mieć wieczorem koło siebie na balkonie, gdzie siadam na koniec każdego dnia. Poza wszystkim piękny życiorys, bez którego nie może powstać dobry dziennik. Zastanowiłem się nad swoim teraz…
Piątek 30 marca
Poranek w Shenzhen.
Sandor Marai pisze pięknie i mądrze. Jedna z tych lektur, które są tak nasycone treścią, że najlepiej je czytać po pół strony.
Hong Kong, Wielka Sobota z niebem bez chmurki.
Poniedziałek 2 kwietnia
Niedziela na zakupach a potem na Lan Kwai Fong.
Poniedziałek w ruchu, teraz w aucie do hotelu w Foshan.
Kierowca w Shenzhen spóźnił się godzinę nie tam zresztą, gdzie na niego czekałem. Jak mawia stare chińskie przysłowie : trudno jest znaleźć czarnego kota w ciemnym pokoju.Szczególnie kiedy go tam nie ma (i kota i pokoju).
Wtorek 3 kwietnia, spóźniony wieczorny samolot z Shenzhen do Szanghaju
Wieczorny Sandor Marai jest dla mnie jak dobranocka w dzieciństwie. Kontakt z zaczarowanym światem, który już nie istnieje.
Ciekawe na ile Zagłada wpływa na jakość życia współczesnych, młodych pokoleń, które często nie mają o niej zielonego pojęcia. Może być tak jak z tymi wioskami na serbsko-chorwackiej granicy albo straszącymi jesienną niedzielą miasteczkami potworami na Mazowszu. Dusze niegdysiejszych mieszkańców dalej unoszą się w powietrzu nie mogąc zrozumieć powodu dla tak gwałtownej i niezrozumiałej śmierci.
Piątek 6 kwietnia
W Chinach święta.
Pociągiem do Wenzhou –pewnie jakieś tysiąc kilometrów a potem na północ pod Syberię do Harbinu samolotem trzy tysiące kilometrów. I wszystko to w ramach jednego dnia, który rozpocząłem godzinnym treningiem wzdłuż Bundu.
Napisałem do Tomka.
Moja nowa zabawka I phone X pozwala mi słuchać londyńskiego radia Classic. Pociąg tnie przez tunel a tu Szopen. Piknie.
Sobota 7 kwietnia
Marai pisze bez dat, ,,latami”. Dla mnie nie tylko ważne są dni miesiąca ale także konkretne dni tygodnia, które same w sobie niosą określone emocje.
W samolocie do Szanghaju z pokrytego jeszcze lodem Harbinu. Muszę tu jeszcze wrócić. Piękne miasto, nowa opera zapiera dech swoim wyglądem. Piękna architektura i w ogóle wszędzie się czuje Chiny z czasów carskiej Rosji, która wysyłała tu polskich kolejarzy – wyszło na koniec zdania szydło z worka czemu mi się tak ten Harbin bardzo podoba.
12 kwietnia Hanoi
Pospałem trochę dłużej niż zaplanowałem. Zmęczenie, nie jestem maszyną. Dobry trening na dzień dobry. Na śniadanie dostałem moją ulubioną wietnamską noodle chicken soup z wściekłą chilli w środku.
13 kwietnia i piątek i Hanoi
Targi żadne, typowa sowiecka nadymanka. Główni wystawcy oprócz gospodarzy to Rosja, Kuba, Nepal i Kambodża – jedno stoisko z czymś na kształt słonych paluszków, za ladą wyniszczona życiem starsza kobieta. Nie trzeba tam jechać, żeby wiedzieć, iż rządzą tym krajem złodzieje. Niedobrze mi od tych wszystkich dobrze ubranych i uśmiechniętych byczków cwaniaczków z krajów, gdzie jedynym marzeniem młodych jest emigracja. Myślę tu o także Serbii. W Kambodży emigracja to nie pogoń za lepszym życiem, ale ucieczka przed niedożywieniem.
Wczoraj nad jeziorem w Hanoi kolor światła pochmurnego lipca w Ostródzie.
Wieczorem wino w ogródku małego jazz baru niedaleko we francuskiej dzielnicy. W słuchawkach miałem audycję rosyjskiego radia o Wysockim, który mówił i śpiewał, także po francusku. Była to jedna z Tych chwil.
Przed snem Marai. Wiadomo: Sen Marai, Bóg Wiara.
Niedziela na basenie 15 kwietnia. Sajgon.
Chwila oddechu.
17 kwietnia taksówka na lotnisko w Hanoi
Pochmurny poranek, który zacząłem w inny od wieloletniego zwyczaju sposób. Po żołniersku- wstałem, włączyłem radio, wziąłem prysznic i w przelocie wypiłem kawę. Wszystko razem 30 minut. Żadnej lektury prasy codziennej, emaili roboczych czy nawet tego tutaj dziennika.
18 kwietnia taksówka mocno ranna do stacji kolejowej na Hongqiao. Potem pociąg do Shaoxing, jakieś 1000 km. w te i we wte. Nic to Baśka…
Dzisiaj rano znowu 30 minut. I tak trzymać. Nie udało mi się tylko nic napisać wczoraj. Sport się udał. Po przylocie do Szanghaju poszedłem do ,,swojego” fryzjera, który z dumą zabiera się do roboty nie pytając mnie o nic. Potem długi marsz ,,nach Bund”, ponad 10 kilometrów i kolacja w nowo odkrytym barze muzułmanów z Xinjiangu. Bardzo czysto, rodzinna atmosfera i wyraźny, poprawny chiński ich dzieci. Mimo, że w białej koszuli i marynarce wyglądałem nie a’propos, to nikt nie zwracał na to zbytniej uwagi, o tyle o ile jak pewien starszy pan który znad swojej zupy skomplementował mój chiński.
Koniec prostowania palców, czas usiąść do pianina. Zacznę od taktu, może dwóch. Inna koncepcja melodii chińskiej.
21 kwietnia sobota taksówka na lotnisko w Szanghaju
W czwartek zatrułem się lunchem także był urok i sr.
Sandor Marai pisze o poradach jego lekarza na temat picia. Nie pić z przyjaciółmi – co najwyżej dwie lampki. Pić samemu nie więcej niż litr wina (przesada, ja tyle nie piję)wieczorem przy lekturze- jakby mnie podglądał. W ogóle jak czytam Maraia to jakbym siebie (mądrzejszego) czytał.
W Economist ciekawy artykuł o cyfrowym proletariacie, o tym jak wielkie firmy wykorzystują nasze dane do zupełnie nie naszych celów, jaką pracę codziennie wykonujemy za darmo dla google& co.
Moskwa lotnisko z nastrojem niewysoko. Samolot do Warszawy opóźniony, mój rosyjski nie do rozpoznania, że obcy w krótkich rozmowach. Mimo wygodnej podróży zmęczony jestem i w ogóle nie bardzo.
Słoneczna, warszawska niedziela 22 kwietnia
Śniadanie w hotelu Victoria a walizka z rzeczami diabli wiedzą gdzie.
Wczoraj z Pekinu do Moskwy pierwszy raz oglądany Romance and Cigarette z Tonym Soprano. Wzruszyłem się, pośmiałem.
W Moskwie piękne twarze, takie jak tylko w Rosji można spotkać. Siedziałem i gapiłem się na kobiety, mężczyzn, dzieci. Muszę zacząć coś czytać po rosyjsku, bo sobie tylko obiecuję, cackuję i wcale mi nie radość.
Dzisiejszy Guardian pisze o archeologicznym znalezisku Las LLamas w Peru. Kilkaset dziecięcych szkieletów z drziurami w piersiach. Ich serca były ofiarą dla jakiegoś tam boga, którego imienia nikt nawet nie wymienia, bo niby po kiego ch..Kogo on interesuje. To musi być wielka przykrość dla boga stać się zapomnianym, bezdomnym, bez wyznawców. Zawód: bóg niewierzony. Miejsce zamieszkania: pustka. Znaki szczególne: brak.
Niedzielny i słoneczny poranek 29 kwietnia w Colombo
Błękitne morze i niebo. Na południu Indii plama czerwonej ziemi widziana z samolotu.
Wtorek 1 maja, słońce z deszczem nad Galle
Sandor Marai jest zdecydowanie lekturą, którą bym zabrał na lot w kosmos bez powrotu. To już nie lektura, to dialog, rozmowa z kimś bardzo bliskim.
Środa 2 maja
Wracam dzisiaj do Guangzhou, do siebie i do akcji.
Wczoraj dwa cytaty z Marai’a które dzisiaj po prostu muszę, nie ma innego wyjścia, muszę odszukać i tutaj zapisać. Na swój sposób to uciążliwa lektura, tak ważna, że nie sposób sobie pofolgować z nią przy wieczornym winie.
Wtorek 8 maja
Podróże tuczą. Ostatnia prawie dwa kilogramy. Szlag by to jasny trafił.
13 maja niedzielny świt nad morzem pod Szanghajem
Taras kawiarni. Piję poranne latte na plaży pod Szanghajem. Kto by pomyślał o takim luksusie tutaj dziesięć lat temu
14 maja poniedziałek
Wczoraj wydałem kolację dla przyjaciół w nowej rosyjskiej u Andreja. Piliśmy gruzińskie wino i słuchaliśmy Suliko…Nic dodać..
Czytam piękną książkę o Nelly i Arturze Rubinsteinach. Inspirująca.
Wtorek 15 maja Szanghaj, w taksówce na lotnisko.
Przez Moskwę do Belgradu.
Rosyjski film z ,,moim” Olegiem Mienszykowem, prezent od losu. Blisko Moskwy.
Środa deszczowy poranek po krótkiej nocy, Belgrad 16 maja
Wtorek 22 maja
Życie pisze w takim tempie, że nie nadążam z przepisywaniem tutaj.
Powstańczy pamiętnik Mirona Białoszewskiego to dzieło genialne i jedyne. Oddycham z ulgą zapierając jednocześnie dech przy każdej jego stronie. Wszystko tu o nas i bez nas. Lustro z rtęci!
Środa 23 bardzo ładnego maja we Wrocławiu
Dzień oddech. Spokojny poranek po długim śnie i kawiarnia ze śniadaniem w Sky Tower gdzie mieszkam na 36 pietrze z widokiem na wszystko wokół.
Za oknem szybowała jaskółka. W końcu to 36 piętro.
Sobota, Dzień Matki,
Pociąg z Zurichu do Aarau. Wreszcie. Przedtem samolot z Katowic do Warszawy, pierwszy raz tą trasą.
Środa w skaczącym samolocie do Guangzhou. 30 maja.
W Moskwie kupiłem sobie zegarek. W przeciwieństwie do wyglądu stosunkowo niedrogi. Nie szata zdobi człowieka…
Dzień w Szanghaju zacząłem od spaceru po ,,moim„ parku. Pięknie i kolorowo. Kakofonia rozmów, instrumentów, śpiewu i tańca.
Przed wejściem głuchoniemi. Jak zwykle hałaśliwi. Jedna głuchoniema drugiej dziękuje za papierosa potężnym walnięciem się w mostek.
Wtorek 5 czerwca pociąg do Hangzhou
Serial Narcos o Escobarze to już kolejne wydarzenie z Pablo w tle. W tym miesiącu wchodzi do kin pełny metraż z Bardemem – który wygląda jak Pablo (a Pablo wygląda jak N.- podobnie wesołe spojrzenie kryminalisty totalnego). Pomyśleć, że musieliśmy czekać na to wszystko ponad dwadzieścia pięć lat od śmierci Escobara. Nie chcę się chwalić, ale ja już następnego dnia po jego śmierci napisałem o nim wiersz, który gdzieś się pewnie pląta w szafie.
Środa 13 czerwca
Długi sen i co najmniej 3 godziny aktywności fizycznej. Nie ma innego wyjścia, jak się spędza 90 dni na 120 w hotelach.
Czwartek 14 czerwca
W ostatni weekend rozruchy antychińskie w Wietnamie. Dniówka 20 USD dla demonstranta, płaci według mojego kontaktu tutaj sama CIA. No comments.
Rano wyjazd pod Sajgon do Szweda w gargantuicznej fabryce, której właściciele z Tajwanu postawili na ekonomię skali (60 000 ludzi w jednym miejscu, razem ćwierć miliona robotników w Wietnamie). Bardzo dobre warunki, praca tylko na jedną zmianę, robotnicy uśmiechnięci. Ciekawie.
Znowu czwartek tyle, że 21 czerwca, jakby to była jakaś różnica..
Nie znajduję czasu nawet na szukanie czasu. Ciężko wziąć obecne życie w cugle.
Kończę profesora Baumana i Białoszewskiego Powstanie. Te dwie lektury na swój sposób uzupełniają się.
W niedzielę byłem na zorganizowanej wycieczce pod Sajgonem. Odwiedziliśmy świątynię Oka , trzeciej co do wielkości religii w Wietnamie. Jej wyznawcy oprócz Jezusa, Buddy, Mahometa, Konfucjusza czczą także Wiktora Hugo. Portrety wszystkich bogów wisiały w zgodzie nad różnokolorowym ołtarzem.
Piątek 22 czerwca w pociągu .
Skończyłem Mirona B. Wspaniała lektura, porywająca i wyjaśniająca. Natrafiłem u niego na ślad tego słynnego serbskiego czetnika, który po ucieczce z obozu niemieckiego walczył w Powstaniu a potem Sowieci wydali go partyzantom na rozstrzelanie w Sarajewie. Jezdimir Dangić wypada u Mirona elegancko do zapamiętania na dobrze, pomaga nieść rannego a potem salutując odchodzi ,,Jugosłowianin”
Siedzi obok prawie na mnie młodzieniec wielki, ogromny i pot z niego spływa, tłusta oliwa… Gra na telefonie, hałaśliwie. Szczęście żem zaprawion w tutejszych kolejach. Bach! I w uszach Bach.
Czwartek 28 czerwca ,,południowa podróż po Chinach”
Kolejny dzień trasy, od hotelu do hotelu bez zainteresowania nazwą miasta. Kierowca odbiera mnie rano i oddaje wieczorem, za każdym razem gdzie indziej. Staram się być w łóżku wcześnie a dzień zaczynać od solidnego treningu.
W lekturze pięciopolówka wedug następującej kolejności: Książę Machiavellego (ulga) po serbsku wiersze Danilo Kiśa(niełatwo ale warto), historia Brytanii Pekića(jeszcze obojętnie), biografia Kulczyka (kłamstewka, oj kłamstewka..) Do snu w Szanghaju radośnie odnaleziona pod telewizorem A history of Arab Peoples Houraniego, kupiona w pierwszej drodze do Londynu na lotnisku w Abu Dhabi.
Felieton do Kultu w głowie od dawna a jakoś nijak nie chce wystrzelić.
Sobota 30 czerwca w samochodzie w drodze.
Wczoraj powrót przez mękę. Po spóźnionym samolocie w Shenzhen dłuższa niż lotnisko Hongqiao północna kolejka do taxi. W samochodzie przesunięte i zablokowane siedzenie, jechałem trenując jednocześnie występy człowieka gumy i siłę ducha tybetańskiego mnicha. Na podwórku przed domem nie wytrzymałem i pierdolnąłem walizką o bruk aż poszedł huk…. Jedno z kółeczek blokowało się od rana…
Moja kondycja sine qua pecunia.
Wtorek 2 lipca
Zaraz idę na koncert do nowej filharmonii. Piąta Bethoveena i Prokofjewa. W zdrowym duchu czuj duch!
Środa 4 lipca, markotnie i samotnie, byle jak w upalnej drodze pod Pekinem
Wczorajszy koncert pięknie zagrany. Dwie Piąte, Prokofjew bardziej jednak niż Ludwik mi przypadł do serca. Siedziałem na schodach, wygodnie.
Czwartek 5 lipca
Znowu auto, znowu upał. Gdzieś pod Pekinem, wczesny poranek.
Dzisiaj już lepiej w głowie. Dostałem dobry list od Anii z Londynu, o której oczywiście pomyślałem sobie dzień wcześniej, jak to zwykle gdy mam dostać od niej list. Niech mi to wytłumaczy jakiś właściciel szkiełka i oka proszę…
Czeka mnie pół dnia w pociągu, jutra z samego świtu znowu pociąg z Szanghaju, potem samochód do Wenzhou, samolot do Guangzhou i weekend. Muszę odpocząć.
Piątek 6 lipca, znowu taksówka, znowu na dworzec, znowu świt.
Wczoraj wpadłem na kilka godzin do domu zamienić walizki.
Zaczepiłem marynarką wsiadając do starej taksówki, której kierowca nie mógł zrozumieć gdzie chcę jechać powtarzając źle wymawianą nazwę stacji. Gdy poczułem trzask rozdzierającego się materiału wyrzuciłem z siebie odruchowo i na cały głos : K…Mać!. Kierowca zapytał z niedowierzaniem: ,,Maaać?. Nic to, da się zszyć.
W pociągu do Taizhou skończyłem i opublikowałem na forum Kultu felieton, który siedział w głowie od dwóch tygodni:
,,W Hard Talk BBC były szef FBI Comey twierdzi, że Ameryka to czekający przebudzenia ,,great ethical giant”.
Reportaże na temat operatorów dronów w bazach Dakoty, Kansas czy Nevady.
Pełno ich wszędzie. Dronów i reportaży.
Zabijani na drugim końcu świata to obiekty, cele. W Auschwitz nazywano ich
Stücken.
Operatorzy, bo przecież nie kaci wciskają tylko guzik wykonując niełatwy obowiązek.
Profesor Bauman w swoim aneksie do Biblii pod tytułem ,, Modernity and the Holocaust” pisze o dystansie jako warunku koniecznym do zaistnienia Zagłady.
Urzędnik niemieckich kolei czy robotnik produkujący bombę dla Hiroszimy byli tylko jednymi z wielu elementów skomplikowanego łańcucha dostaw w przemyśle śmierci. W czasach Dzierżyńskiego czekista osobiście aresztował, torturował, skazywał i strzelał w łeb. Za Jeżowa proces podzielono, oprawca z reguły nie miał już czasu na poznanie swojej ofiary.
To co najbardziej niepokoiło Baumana to możliwość nowej Zagłady, innymi słowy brak niemieckiego monopolu na to zjawisko. Nikt na nią nie jest odporny, żadne państwo twierdzi Profesor.
Po amerykańskim zwycięstwie w Iraku zginęło co najmniej pół miliona niewinnych ludzi. Statystyka.
Niedawno amerykański prezydent o wyglądzie pajaca z powiatowego cyrku
umieścił w klatkach dzieci nędzarzy, którzy szukali lepszego życia. Skrzywdził maluczkich.
Jest takie stare zdjęcie przedstawiające dwie kolejki do wejścia na kąpielisko w Berlinie. Jedna dla Żydów, druga dla Aryjczyków. W 1934 mogli jeszcze pływać w tej samej wodzie.
Deportowani Latynosi i objęci zakazem wjazdu obywatele państw podejrzanych na pewno już nie wejdą do amerykańskiego basenu.
Tymczasem ,,greatethicalGiant” mocno śpi, my się go boimy, my się go boimy i na palcach chodzimy..”
Czwartek 12 lipca po raz pierwszy nie wiem od kiedy dzień w biurze z widokiem na Shanghai Tower. Potrzebna odmiana.
Chińska cenzura internetu doprowadza sytuację do absurdu poprzez swój automatyzm. Blokowane są Bogu ducha winne strony, poczta regularnie nie działa czy to z VPN czy bez, czasem na odwrót, zwariować można. Przeglądarka Bing jak każdy produkt made by Gates dobra jest do szukania dziury w d…a google bez VPN nie działa.
Piątek 13 lipca, dzień biurowy, płytki i miarowy.
Zacząłem od biegu w parku, gdzie w końcu spotkałem nie Azjatę. Pomachaliśmy sobie z blondynką szeroko się do siebie śmiejąc, taka okazja rzadko się zdarza.
Czwartek 19 lipca
Znowu słucham włoskich canzzone. Wczoraj o północy nie wytrzymałem i włączyłem na chybił trafił Great Beauty Sorrentino, natchnienie i azymut.
Piątek 20 lipca
W samolocie do Szanghaju.
Jak dobrze pójdzie to w sierpniu polecę do Teheranu.
Czwartek 26 lipca
Poranna taksówka, jak trwoga to do loga. Napięcie i stres, ale też poczucie podjętej decyzji.
Szanghaj skwierczy w słońcu. Przed siódmą rano było już 32 C a idzie na 37.
Napisałem krótki felietonik.
Poniedziałek 30 lipca
Za oknem skwierczy. Upał całą noc. ,,Nic to Baśka..” nie przeszkadza.
W nocy sen dziwny i koszmarny. Z nieba padają kamienie, padają zrywami jak grad. Padają i zabijają przechodniów. Natychmiast przystosowywuję się do tego zjawiska i zaczynam myśleć ,,dachami” Jednocześnie niepokój, co po kamieniach? Co jeszcze? Spuszczam się po zewnętrznej drabinie z bardzo wysokiego piętra. Równym oddechem próbuję pogonić strach. Najgorszy moment następuje, kiedy będąc nogami jeszcze na dachu dłońmi wpijam się w obojętne i zimne żelastwo drabiny. Teraz muszę mu zaufać, cały mój los w rękach żelastwa.
Pojechałem na zakupy, przeszedłem 15 kilometrów i kupiłem marzony przez całe życie fotel do czytania z IKEI. Najtańszy model inajwygodnieszy. Ustawiłem go na tarasie, obok przenośnego głośnika z jazzem, zapachowej świecy, popielniczki i stosu czytanych książek. Tu kamienie nigdy nie spadną a drabiny nie trzeba, bo to niskie pierwsze piętro.
Środa 8 sierpnia
Ciężko ranny świt w taksówce na dworzec Hongqiao. Walizkę spakowałem ,,na całe życie”, mogę podróżować ile chcę bez powrotu do domu. Może wrócę do Szanghaju pod koniec miesiąca. Może. W planie Sri Lanka, Guandong, Wietnam potem znowu Południe, Środek itd.
Dwa wieczory pod rząd z K. Okazuje się, że organizował koncerty Dezertera. Szczypię się w d.. czy to jawa czy sen. Wrażliwy, oczytany. Podobna generacja. Jak nic ze służb, ale może się mylę.
Piątek 10 sierpnia
W samolocie przy rękawie. Lot do Kunmingu gdzie mam połączenie do Colombo, gdzie na lotnisku ma na mnie czekać Włodek. Ma czekać jeśli zdążymy, na co się coraz mniej zanosi.
Wtorek 14 sierpnia w drodze
Dużo służbistości. Dalszy ciąg podróży, wczoraj ,,ustawiałem” Sajgon na za tydzień. Walizka cięższa o kilka książek, dzięki Włodku!- piszę to siedząc obok Ciebie w aucie do Colombo.
Czwartek 16 sieprnia
Wyspany, spokojny a powinno być inaczej, bo wczoraj cygara, whisky i burger po północy, wgapiony w filmy w komputerze (nowy o Pablo, i po raz chyba 30sty Conspiracy o konferencji w Wansee).
Guandong w deszczu, dzisiaj wieczorem lecę do Szanghaju.
Piątek 17 sierpnia
Świt na lotnisku w Shenzhen.
Książkowa koincydencja. Marai w Neapolu odwiedza Benedetto Croce, którego córkę poślubi za kilka lat Herling Grudziński, którego dziennik czytam teraz na przemian. Obaj chodzą po Neapolu, odwiedzają te same kościoły, place i teatry. Czekam tylko aż wpadną na siebie, stuknę wtedy książką oksiążkę bo tak chyba wypada.
Ich refleksje na temat sztuki i świata bardzo podobne, ten sam humanizm, wrażliwość.
Marai pisze, że są tylko trzy drogi w życiu: odysejska, chrystusowa i faustowska. Wszyscy inni to podatnicy. Sądząc po stronach tutaj to jeślim nie podatnik to odysejska wydaje się być potwierdzoną w myślach, uczynkach oraz zaniedbaniach…
Sobota 18 sierpnia w drodze na lotnisko, gdzie zostawiłem wczoraj walizy, bo po cholerę mi to wszystko na jedną noc?
Łatwiej było biegać po Szanghaju i załatwiać sprawy. Kolację zjadłem dwie godziny samochodem dalej z przyjacielem C. i wróciłem do domu przed północą. Obyło się bez ekscesów. Bogu dzięki.
Wtorek, 21 sierpnia, konferencja państwowego zjednoczenia wietnamskich producentów w Sajgonie.
Na ekranie plakat z napisem Trade War i karykatury Xi orazTrumpa. Gdzie dwóch się bije… Chiny obłożyli cłami, produkcja idzie teraz do Wietnamu
W niedzielę piękny wieczór. Koncert w filharmonii sajgońskiej, starym pofrancuskim jeszcze budynku. Orkiestra pod batutą Japończyka zagrała m.in.Bacha. Potem, kiedy wchodziłem do hotelowej windy usłyszałem Wariacje Goldbergowskie grane przez jak potem okazało się Włocha z Mediolanu, hotelowego gościa na fortepianie w lobby. Podszedłem od razu do niego. Znowu książka o książkę stuknęła. Porozmawialiśmy chwilę o Bachu- nagrodzie pocieszenia od Pana Boga dla nas.
W dzienniku Herlinga przepiękny passus o lapsusie Russella w amerykańskiej gazecie o Herlingu jako Norwegu i komuniście. Grudziński wziął w obronę- piękną i szlachetną 85 letniego Pana Bertranda, którego wykładów słuchałem wzru i poruszony z dwieście stron stąd. Sojusz ludzi szlachetnych i pięknych, tak bym to określił.
I jeszcze wspomnienie krótkie a błyskotliwe Herlinga o Lechoniu. Kolejny dzisiaj stukot książki o książkę. W aucie z kongresu zaśmiewałem się do łez słuchając noworocznego programu rosyjskiego BBC z 1992 roku. Kierowca wziął odwet i próbował oskalpować, myśląc pewnie żem pijan. Nie dałem się…
Piątek 24 sierpnia ciąg dalszy podróży
Dzisiaj hotel i lotnisko w Shenzhen te same co tydzień przed. Potem Taizhou, Wenzhou , może Szanghaj jak się uda. Jutro Suzhou, kolacja w Szanghaju.
Sobota 25 sierpnia w deszczu i samochodzie do Suzhou
Krótka noc w Szanghaju. Lektura o północy, trochę filmu i spać, bo w głowie szumiało ze zmęczenia.
Zacząłem dzienniki Anny Kowalskiej i Delacroix.
Wtorek 30 sierpnia w drodze na lotnisko.
Od niedzieli wojna bakterii z antybiotykiem. Lekarz w moim szanghajskim szpitalu zauważył ze śmiechem, że ostatni raz miałem ją 8 lat temu. Wszystko zapisane w zielonej książeczce zdrowia założonej 12 lat temu. Pojęcie wczoraj nabrało względności… Rano dołączył jeszcze ból gardła i początki przeziębienia. Organizm pokazuje middle finger salute po szaleństwie ostatnich miesięcy. Muszę odpocząć w Belgradzie i potem tutaj po powrocie pozmieniać trochę zwyczaje.
Siedzę już wygodnie w samolocie do Moskwy.
Obejrzałem dwa rosyjskie filmy: Dowłatow i Białe słońce pustyni. Na Dowłatowie małom się nie spłakał na oczach stewardes. Muszę coś jego przeczytać, najlepiej w oryginale. Piękna scena z recytującym graserująco Brodskim. W uszach Artur Rubinstein z Szopenem. W walizce pode mną w samolocie wspomnienia żony Rubinsteina, które wiozę dla mamy.
Moskwa- Belgrad.
Marai przypływa do Nowego Jorku. Podobnie jak Lechoń dostrzega inność nowojorskiego nieba. Prowadzi syna na swój odczyt w Wolnej Europie. Ciekawe, ile razy minęli się z Lechoniem w tym budynku, na Manhattanie, w metrze, autobusie. Czy spojrzeli na siebie? Czy?
Czas najwyższy powrócić do pisania. Co dzień w dyscyplinie chyba nie sposób, nie ma czasu na rozgrzewkę, lekturę. Trzeba by jak drwal mroźnym porankiem drętwe z zimna dłonie nad czymś szybko ogrzać i zacząć pisać, ale byłaby pewnie z tego tylko rąbanka na oślep. Pomysł jednak jest i warto go przemyśleć.
Sobota 1 września
Noc na węglach. Temperatura, katar, trzaskająca głowa i zaschnięte gardło. Płytki sen, budziłem się co chwila. W końcu o 5 rano poddałem się i do leków dołączyłem serbską rakiję. Jem teraz śniadanie i czuję się prawie dobrze…
9 września niedziela
Pociąg do Warszawy.
Przyszły książki rosyjskie oraz angielskie. Wiozę solidny zapas do zimy.
Waleczny spokój we mnie.
10 września poniedziałek już w Szanghaju.
20 września czwartek. Metro poranne.
Cztery dni zepsutego komputera.
Skończyłem kojejnego Maraia. Czytam w systemie wieczornego płodozmianu po rosyjsku wspomnienia siostrzenicy Breżniewa (idzie jak po cyrilicy), Listy Orwella po angielsku, klasykę Ivo Andrica Na Drinicupria w wydaniu serbskim ale latinicą potem To nie jest dziennik Baumanna (piękna rzecz) i kończę wieczór, cygaro, Chata Bekera i wino historią Powstania Warszawskiego Normana Davisa- tu się zatrzaskuję na dłużej, bo pozycja niedość że wybitna, to jeszcze raz po raz wzrusza jakimś świadectwem.
Wtorek 25 września
W walizce Marai. W komputerze Andreas Schiff grający Bacha. Kiepsko bym wyglądał bez tych dwóch Węgrów. Dzięki Ci za nich Boże. Za Bacha nie dziękuję, bo on Twój.
Znowu wtorek tym razem 2 października
Sanya, Hainan, resort nad morzem. Odtajałem ociupinkę po ostatnim pół roku. Cisza, samotność, dużo lektur. Rano kąpiel w wannie na balkonie z widokiem na ocean a w tle z przenośnego głośnika Bach lub Vivaldi. Economist do śniadania. Drzemka po obiedzie. Powrót do normalności. Zakończyłem pewien etap. Piszę to też po to żeby nie zapomnieć na przyszłość, że taki restart nie zabiera dużo czasu a oddaje większość tego co zostało zabrane. W sobotę, kiedy tu przyleciałem miałem nastrój w dół poza skalą.
Problem tylko z kręgosłupem. Boli jak cholera kiedy stoję w miejscu (jak rekin muszę być w ciągłym ruchu inaczej ginę…). W poniedziałek mam mieć badania w ,,moim” szpitalu w Huadong. Nastrojony jestem optymistycznie, już raz mi przecież tam pomogli.
Parę dni temu, kiedy wjeżdżałem nocą do Szanghaju, patrząc na Lujiazui pierwszy raz w życiu poczułem się Szanghajczykiem, takim samym jakim czuli się Shanghailanders w XIX i XX wieku. Jedyny problem w tym, że co roku muszę aplikować o pozwolenie na pobyt, Żyd odwieczny oraz tułacz.
Pisząc te słowa zrozumiałem, że jako Szanghajczyk mam pełne moralne oraz artystyczne prawo napisać własną symfonię o tym Mieście.
Czwartek po bardzo złej środzie, 4 października
Dziś już lepij. Zacząłem czytać Victorian Firebrand, biografię Johna Stuarta Milla. Jednocześnie czytam listy Orwella który okładką w okładkę stuknął się z Powstaniem Davisa i fragmentem o Orwellu jako jednym z zaledwie kilku publicznie protestujących przeciwko procesowi szesnastu w Moskwie, a przedtem pozostawieniu walczącej Warszawy samej sobie.
Gdyby zważyć zbrodnie i zasługi cywilizacji czy narodów Zjednoczone Królestwo zajęłoby pewnie wysokie miejsce: stosunkowo mało historycznych świństw i ogromny wkład w to co można nazwać humanizmem.
Przychodzą na email zaproszenia na koncerty w Royal College of Music. Nie kasuję ich. Brakuje mi Londynu.
Piątek 5 października w szybkim pociągu z Sanya do Haikou przez tropiki.
Nastrój ogólnie dupowaty, tyle że ciało odpoczęło choć kręgosłup łupie, gdzie tylko przystanę.
Wtorek 9 października
Wczoraj wieczorem słuchałem polskiej Dwójki. Piękna rzecz.
Środa 10 października
Nie chwalić dnia przed ale znacznie lepiej, mimo że kręgi nie chcą równo w słup.
Czwartek 11 października
Po wizycie u lekarza. Operacja w trybie pilnym. Daje mi 3-6 miesięcy. Muszę zasięgnąć jeszcze jednej opinii.
Poniedziałek 15 października pociąg z Hainingu do Szanghaju
Pasażer obok zionie do niebios lokalną gorzałą. Oddycham przez usta.
Niedziela był cicha i spokojna. Dostałem membership w klubie sportowym w hotelu na Bundzie z dużą zniżką. Spędzam tam co dzień po dwie godziny. Rozgrzewkę mam w drodze z domu na piechotę albo wypożyczonym rowerze.
Spokój, bardzo mało ludzi. Tego mi było trzeba. Muszę wstawać o szóstej rano albo i przed żeby zdążyć. Warto.
Środa 17 października
Wczoraj zamiast wina z cygarem wcześniejsze łóżko z Schubertem w słuchawkach i dziennikami Marayi’a. Lepsze i głębsze niż używki.
Czwartek 18.10
Kolejny spokojny wieczór. Kolacja z kolegami z Jugi. Fahrudin walczył w Bośni. Opowiadał o tunelu do Sarajewa. Jego żona broni doktoratu z islamskiej teologii. Fahrudin nie pije, nie pali. Jest pogodnym człowiekiem. Był na ostatnim koncercie Kemala. Umówiliśmy się na kolację w Sarajewie.
Poniedziałek 22.10
Pociąg do HND, po dobrym weekendzie z codzienną wizytą w klubie sportowym.
Wczoraj opublikowałem na forum Kultu felieton, który już czas jakiś chodził mi po głowie.
Kawiarnia. Smartfiona rodzina przy stoliku obok. Każde w swoim.
BBC proponuje elektroniczny szabas bez telefonu, komputera, telewizji.
Ponad sto lat temu Churchill skarżył się na tempo królewskiej poczty, która była w stanie dostarczyć kopertę z jednego końca wyspy na drugi w ciągu jednego dnia. To zabijało według niego sztukę pisania listów, które stały się pospieszne oraz byle jakie. Teraz pewnie zginąłby sam rozniesiony na strzępy bezmyślnym piskiem komunikatorów i nowych zdjęć, których nikt nigdy nie obejrzy.
Zuckerberg, Gates, Musk uchodzą za charyzmatycznych myślicieli. Wielki to zaszczyt dla geszefciarza być czymś więcej za ladą.
Według Adama Smitha jedynym powodem dla którego jemy świeży chleb jest chciwość piekarza. Pisał to trzysta lat temu więc pewnie był niedoinformowany.
W tradycyjnej hierarchii Chin biznesmen zajmował pozycję szczebel wyżej od kurwy i całą drabinę poniżej nauczyciela. Ale wiadomo Konfucjusz żył dwa tysiąclecia temu a w dodatku był Chińczykiem.
Każda epoka ma takie autorytety na jakie zasłużyła.
Były redaktor naczelny Guardiana mówi w Hard Talk o obowiązku świadomego dziennikarstwa w czasach fałszywych wiadomości zapomniawszy jednak dodać, że przed powszechnym dostępem wszystkich ze wszystkim do sieci CNN z Foxem dawno zrobiły już swoje. Prezydent z dziwną grzywką to przecież także ich dziecko.
Żona Georga Orwella w jednym ze swoich listów pisze, że po jego powrocie z wojny w Hiszpanii kupili małego pudla i nazwali go Marks. Miało im to przypominać, że jeszcze nie przeczytali dzieł tego myśliciela. Kiedy się już z nimi zapoznali przeszła im sympatia do własnego psa.
Profesor Bauman pisze, że dychotomia kapitalista-robotnik zamieniona została
Nową: producent- konsument.
Nawet w ramach stalinowskiej ,,shestidnjevki” sowiecki człowiek miał prawo do jednego dnia wolnego, przynajmniej raz na dziesięć dni. Może więc nie szabas a dziesięcina na odwrót bez konsumpcji trzy razy w miesiącu.
Dzień bez : //,@ , #.
Czas na !& ?.
.
Krajobraz za oknem jesienny, mazowiecki. Włączyłem sobie Chopina. A jakże.
Aha, żeby mi nie umknęło. Czuję się fantastycznie, kręgosłup prawie nie łupie. Wewnętrzny spokój i zrezygnowana pogoda ducha, jak ta za oknem teraz.
Środa 7.11
Dzisiaj lecę. Szanghaj-Paryż-Warszawa–Belgrad- Wrocław- Warszawa-Amsterdam-Xiamen i na koniec może Szanghaj.
Lubię swój kąt do czytania z nowo kupioną półką na książki. Wczoraj słuchałem Traviaty i koncertów fortepianowych Chopina. Miło, spokojnie, bezpiecznie.
Sobota 10.11
Pociąg do Warszawy na samolot do Belgradu..
Poranek za oknem piękny. Polski, jesienny, mglisty i słoneczny. Pociąg wygodny i pachnący śniadaniem. Obok mnie chłopiec czytający książkę.
Czwartek 15.11
Pociąg z Wrocławia do Warszawy skąd, jeśli dostanę wizę odlecę do Xiamen. Chińczycy powariowali z wizami na całym w świecie. Te same problemy w Warszawie jak i Singapurze..
30 listopada piątek
Samolot do Chengdu w Sichuanie. Nigdy tam nie byłem.
Dowiedziałem się od Nenada, że Andrić potrafił cały tydzień cyzelować jedną stronę.
Wzór na niebyt: Ctrl+A&delete.
Zwalił mi się na głowę poniedziałek 3 grudnia w otwarte rano.
Weekend spędziłem w Sichuanie na spotkaniach i kolacjach. Bliżej stamtąd do Himalajów niż Szanghaju i pięknie bardzo. Chengdu to chyba najładniejsze miasto w Chinach. Jutro muszę lecieć do Pekinu. Za tydzień do Polski. Za dwa tygodnie znowu do Polski.Czuję zmęczenie.
Znowu poniedziałek tyle, że tym razem 10 grudnia i nad Moskwą. Jeszcze trochę a będzie to poniedziennik.
Lecę na dwa dni do Polski.
Mało czytam, na podróż wziąłem Maraia.
Wtorek 11 grudnia
Pociąg po spokojnej nocy i basenie w hotelu Victoria, gdzie pływał w swoich dziennikach M.F Rakowski o czym zawsze kiedy tam jestem pamiętam.
Wagon Warsu z ładnymi lampkami i krzywymi jak na chińskim przesłuchaniu fotelami (tfu, tfu na psa urok!).
Ilekroć mam wykonać jakąś nudną i żmudną, to włączam w słuchawkach koncerty fortepianowe Mozarta, naukowo dowiedzione stymulatory myślenia oraz nauki.
Sobota 22 grudnia
W samochodzie i Szanghaju na lotnisko, po tygodniowym Tour de China. Wszystko poszło dobrze.
Wtorek 25.12
Samolot z Belgradu do Zurychu.
Dobre dwa dni w Belgradzie. Słucham Czajkowskiego, motyw z GRU.
27 grudnia czwartek na lotnisku w Zurychu.
Wczoraj piękna wycieczka nad alpejskie jezioro. Widoki, że prawie zapiera. Najbardziej szanuję Szwajcarów za to, że przez ostatnich dwieście lat nie dali się wciągnąć w żadną wojnę. To wielka, warta każdych środków sztuka.