10 stycznia.
Od wtorku w podróży po Cebu i okolicach z ONZ-em. J.L sprawia wrażenie bardzo rzetelnego i last but not least inteligentnego ze swojskim poczuciem humoru.
Wyprawę zorganizował rząd prowincjonalny. Jutro wracam do Szanghaju. Muszę pozbierać myśli.
Jem teraz śniadanie z Filemonem z Zimbabwe, który ma bardzo ciekawy ogląd wszystkiego.
Wyprawa zaczęła się kilka dni temu o drugiej w nocy autobusem z Kapitolu w Cebu do portu na północy wyspy. Nie wziąłem swetra. Klimatyzacja i jaskrawa jarzeniówka nie dały zasnąć. Udało mi się dopiero przyłożyć głowę na górnym pokładzie statku. Morze było wzburzone i kołysało dużym statkiem jak Bałtyk jachtem. Rozkoszne uczucie, wyciągnąłem się na ławce i zasnąłem jak niemowlak.
Poniedziałek, 13 stycznia.
Szanghaj.
Kończę biografię Denga:
,,..partia zdobyła władzę po ponad 20 latach wojny domowej, gdzie zginęło ponad 20 milionów ludzi..”-dlatego nie mają prawa tej władzy oddawać ,ryzykować następną wojną – to w kontekście Tiananmen 4. 6 .
29 stycznia, środa (chyba).
Non stop w podróży od przylotu z Szanghaju.
Dzisiaj Camotes Islands. Ledwo zipię. Wstałem o 2 rano. Wczoraj wróciłem z Manili, gdzie życie jest burzliwe. Spotkania tylko późno w nocy.
30 stycznia, czwartek.
Kolejne zebranie w siedzibie Municipality, tym razem Tudela, Camotes Islands. Rozkład jazdy taki sam jak wszędzie.Modlitwa na początek. Raporty zniszczeń z poszczególnych barangays. Wczoraj było Poro, gdzie dzięki sprawnej akcji lokalnej administracji przed tajfunem nie było żadnych ofiar śmiertelnych.
Element ożywienia wnosi P. z Belgii. Poznałem go wczoraj w porcie w Danao. O 5 rano zrobił awanturę administracji portu. Starszy facet z kolegą (później się okazało , że kolega jest bratem zakonnym) Obaj źle, byle jak ubrani. Myślałem, że kolejny obcokrajowiec, który przyjechał sobie tutaj pociupciać i poczuć siłę swoich pieniędzy. Płynęliśmy potem razem na Camotes Island, Okazało się, że P. prowadzi swoją własną charity. W porcie została jego ciężarówka z materacami do szpitala, stąd jego złość – miał potwierdzenie rezerwacji na statku.
Dzisiaj przyprowadził na zebranie trójkę dzieci, które pilnie potrzebują operacji. Rodziny oczywiście są biedne.
Kręci się tutaj młody Kanadyjczyk(domy z trawy i lekcje dla ludności lokalnej).Wydawał mi się sympatyczny na początku, ale okazało się że pierdoli bez umiaru. Ciekawe czy też taki byłem w jego wieku. Dzisiaj określił Chiny mianem kraju niewolniczej pracy. Gdy zapytałem, czy zdaje sobie sprawę z wysokości obecnych pensji robotniczych w chińskich fabrykach, zrobił głupią minę.
Zostaję w hotelu na tydzień. W Szanghaju święta. Potrzebuję odpoczynku.
1 lutego, sobota.
Camotes Islands. Wyspa odcięta od reszty świata- mamy mały tropical storm tutaj, statki nie kursują. Dzisiaj długi spacer rano po plaży.
Car zaczyna znowu pisać mi się w głowie.
Wieczór, Nie ma prądu. Jeden z barów na plaży uruchomił generator. 15 peso za godzinę ładowania komputera. Pływałem i spacerowałem dużo. Jest wyjątkowo pięknie, kolor światła padający na ścianę zielonych palm przed zachodem zapiera dech w piersiach. Podobno najdłużej trwające uczucie szczęścia wynika z przebywania w pobliżu bujnej zieleni.
Rano pojechałem na motorze (z kierowcą) do oddalonego o 12 km San Francisco, żeby kupić whisky i wino. Nie mogę już więcej pić piwa. Odrzuca mnie. Droga niezwykła, w jednym momencie wysoko nad morzem, wśród palm. Przypomniały mi się dzieciństwo kiedy przyklejony do skórzanej kurtki dziadka Stasia jeździłem nad jezioro Szeląg. Ten ostatni zakręt tuż przy jeziorze, które pobłyskiwało ciemnobłękitnie między wysokimi sosnami pamiętam do dzisiaj.
Czytam wspomnienia Lee Kuan Yew. Głęboka i mądra historia. Podobnie jak on wierzę w edukację i ekonomię, tylko one są w stanie zmienić na lepsze życie ludzi. Zachód powinien być bardziej pokorny. Centrum świata przesuwa się powoli i konsekwentnie na wschód. Azjatyckie wartości nie są ani lepsze, ani gorsze. Są czasami inne.
Jem kolację na plaży, wino w hotelu musi zaczekać na lepszą okazję.
2 lutego, niedziela.
Popołudniowa msza w kościółku w Santiago Bay na plaży. Za plecami otwarte, błękitne morze. Wszystko w świetle popołudniowego, tropikalnego słońca. Bezdomne psy przechadzające się między ławkami i główną nawą. Msza w miejscowym języku, porządek taki jak wszędzie, stąd nietrudno się domyślić. Usiadłem w ostatniej ławce, ale i tak oczywiście byłem wydarzeniem. Chociaż bez przesadnego przyglądania się, może za wyjątkiem dzieci, co zrozumiałe. Jak zawsze pełno emocji, piękny śpiew. Mieszanka smutku i mądrej, wytrwałej pogody ducha, wbrew wszystkiemu i wszystkim.
Na kawie w barze na plaży Anglik zaprosił mnie na kolację. Już od godziny myślę, jak się wymówić. Chodzi w białym kapeluszu i skarpetkach do sandałów. Porusza z innymi wyrafinowane tematy, oczywiście ma swoje zdanie na każdy z nich. Udawało mi się go zbyć jak dotąd z powodzeniem, ale taka postawa dystansu prowokuje tylko do wzmożonych wysiłków namola. Ponadto dotargałem tutaj z San Francisco butelkę wina w plecaku i nie zamierzam się z nim dzielić. A tak w ogóle to potrzebuję samotności a nie paplania o tym i owym.
Pisze Lee Kuan Yew, że demokracja nie jest dla wszystkich, a już napewno nie jest warunkiem rozwoju.
Łagodna bryza od morza, na plaży Włoch z małym synem bawią się z psem. Mieszka tu już od 4 lat. No wonder.
3 lutego, poniedziałek.
Anglik okazał się nie taki straszny jak go pisałem. Jest pilotem odrzutowców. Myślę, że ta profesja upoważnia do ekstrawagancji. W czasie przypływu morze zalewa schody prowadzące do hotelu.
5 lutego, środa.
Zacząłem czytać wywiad z Dżilasem, nowym szefem serbskiej Partii Demokratycznej . Po dwóch zdaniach wydałem z siebie odruchowy jęk obrzydzenia i przerwałem lekturę. Jak można tak pierdolić. Myślę, że w tych wyborach poniosą druzgocącą klęskę. Ludzie nie są aż tak głupi, chłopcy zapomnieli updejtować swoją ofertę. To nie czasy Milosevića. Vucić sporo zrobił i premierostwo mu się należy. Jeśli to prawda, że nie jest skorumpowany, to życzę mu tego i Serbii z całego serca. Może w końcu odwróci się od nich ten parszywy los.
7 lutego, piątek.
Dzień zacząłem od długiego spaceru po plaży. Jest pochmurnie i słońce tak nie pali. Piszę Cara. Sporo spraw wyjaśniło mi się podczas dzisiejszego spaceru. Muzycznie, akordami, zmianą proporcji, rytmu. Po regularnych uderzeniach pierwszych kilkunastu rozdziałów, czas na wariację.
Wczorajsza wieczorna brandy z początku nudna, potem mniej nudna. Zostałem niepotrzebnie dłużej z powodu dwóch młodych Niemek, którym zrobiłem serię zdjęć w morzu, na tle popołudniowego słońca. Pytały się, czy jestem zawodowcem. Nie. A sobie wymruczałem: żadna to sztuka sfotografować dwie młode dziewczyny w strojach kąpielowych w świetle tutejszego popołudnia. To o co je poprosiłem, to żeby nie stały jak kłody tylko zaczęły gadać jakieś głupoty do siebie, wybuchnęły śmiechem i odwróciły oczy od kamery. Wtedy je napstrykałem z zoomem na twarze, nie na sylwetki (chociaż jedna miała naprawdę śliczne kształty)
Wieczorem jednak nie było już tak ekscytująco. Nie słyszały o Czarodziejskiej Górze T.Manna (opowiadałem Ralphowi o refleksjach Castropa na temat szybkości przemijania czasu, jeżeli powtarzamy codziennie tą samą rutynę – odnosiło się to do naszego przebywania tutaj).
8 lutego.
Demonstracje w Bośni, w Federacji narazie, w Republice Serbskiej spokojnie. Mam nadzieję, że się to przeniesie nie tylko do R.S, ale i do Serbii, Chorwacji, Czarnogóry… Ludzie krzyczą na ulicach Sarajewa i Tuzli:,,lopovi!” (złodzieje), palą budynki i żądają dymisji wszystkich władz. Szczególnie w Belgradzie podziałałoby to ożywczo. Ogłosili kolejne wybory, te same mordy niedouczonych chamów i złodziei. Ile razy można w ten sam sposób oszukiwać ludzi? Dosta je bilo kume, dosta…Generacji obecnych 30,40 latków ukradziono życie. To miliony okradzionych
Santiago Bay hotel jest domem pracy twórczej. Pisze tu także pewien Rosjanin (z tego co podejrzałem, to wiersze lub piosenki).. Chciałem zagaić rozmowę, nie udało się. Jest tu z partnerką, asystentką? Młodsza od niego, on sam około 50-55.
Byli wieczorem na kolacji w naszym plażowym barze. Ona nie domyślając się, że rozumiem rosyjski (żywo konwersowaliśmy z Ralphem) robiła mu karczemne awantury, on ją uspokajał. Chyba jednak kochanka albo żona.
Wczoraj napisałem cały rozdział.
15:00.
Zjadłem lunch. Biorę się z powrotem za pisanie. Piszę teraz drugi rozdział carski. Wpatruję się w fotografie dziewcząt, szczególnie tę ulubioną, gdzie wszystkie ogoliły się do gołej skóry po przebytej chorobie. Widać na nich piękno i harmonię rysów, niezmąconych fryzurą czy nakryciem głowy.
Na horyzoncie przepływa duży statek, chmura dymu z komina jest gęsta i czarna. Zachmurzyło się. To nie przeszkadza. Przyjechało dużo nowych gości, to już przeszkadza trochę. Szczególnie ci głośni. Chyba Koreańczycy, dużo mówią i dużo fotografują.
Plaga fotografii rozprzestrzeniła się w ciągu kilku ostatnich lat niemożliwie. Kto to będzie oglądał potem? A może chodzi tylko o sam fakt pstrykania?
Trochę jestem senny, poddałem dzisiejszą drzemkę na rzecz pisania. Nie będę też dzisiaj ,,służbował”. Zostawiam to na poniedziałek.
9 lutego, niedziela.
Wczoraj intensywny dzień pisania. Napisałem cały rozdział- drugi carski.
10 lutego, poniedziałek.
Ściągnąłem z sieci drugi koncert Brahmsa. Jak się okazało archiwalny z 1942, z Berlina… Poczułem obrzydzenie. Przecież oni chodzili wtedy na koncerty- nigdy o tym nie pomyślałem. Wyrzuciłem nagranie do kosza tam, gdzie jest jego miejsce.
Requiem Verdiego pod batutą Toscaniniego. USA 1943, słychać szuranie butów, przerzucanie stron z nutami. W tym samym czasie płonęło warszawskie getto.
Wczoraj, że lepiej nie pisać..
Byłem w kościele, nabożeństwo odprawione przez diakona. Ksiądz przyjeżdża tylko raz w miesiącu. Nawet tego im tutaj brakuje.
Przeskoczyłem wieczorną brandy.Położyłem się, żeby wcześniej wstać. Wstałem w dobrym nastroju przed 6. Długi spacer, kąpiel w morzu. Jest 8 kiedy piszę te słowa.
Posłużbuję po południu. Teraz tylko pisanie.
11 lutego, wtorek
Wczoraj cały dzień pisałem. Od 8 do 15. Napisałem cały rozdział.
Od kilku dni stoi tu na redzie jacht. Piękny dwumasztowiec. Para starszych Australijczyków na emeryturze. Wyglądają młodo. Siedzieli wczoraj w barze na plaży z Ralphem, kiedy przyszedłem na kolację. Oboje okazali się być przeraźliwie głupi. Ona wiedząc, że jestem z Polski mówiąc o mewie zamachała rękoma, żebym zrozumiał, że to ptak. On krytykował Filipińczyków, że żyją w biedzie…5 dolarów tutejszej dniówki wystarcza im. Taki standard, stwierdził. Dumny z urządzeń na pokładzie. Pełen komfort! Przycisk guzika i jacht płynie według wyznaczonego kursu, a on może iść spać…O kurwa, o mores!!!
Ma czapeczkę kapitana i stylową fajkę. Wszystko w najlepszym porządku, jak w niemieckim sklepie z pamiątkami.
Rozczarował mnie Ralph, był przymilny dla nich, a przecież dobrze widział z kim ma do czynienia. Może imponują mu ich pieniądze? A może to taki jego styl….
12 lutego, środa.
Pisanie. Cały dzień, cały rozdział. Wizyta Jagody. Dzisiaj pospałem dłużej. Zmęczony. Boli głowa od papierosów.
Wczoraj miła atmosfera w barze. Japonka, Koreańczycy, Chris z Kanady, który mimo bardzo podeszłego wieku zachował poczucie humoru. Przeraźliwa para została na jachcie. Ralph próbował ich bronić jako milionerów o prawicowych poglądach. W końcu jednak się poddał. Nie o poglądy przecież tu chodzi- w ich przypadku ciężko to nawet nazwać poglądami. To raczej odruch nogi uderzonej młotkiem w kolano..
16 lutego
Cebu. Wczoraj wróciłem. Pogoda na morzu była błękitna, wietrzna i słoneczna. Silniejsze fale wydobywały z wody krótkie tęcze.
Przyjechał N. Odsypia zarwaną noc w Manili. Podobno M znowu wrócił do ice-u. Jeśli tak, to trzeba myśleć o przerwaniu współpracy, bo może się okazać nieobliczalny.
Ostatni dzień na wyspie czułem się źle. Zaczęła mi znowu doskwierać nadobecność Ralpha. Bóg z nim, ale raczej na więcej spotkań nie mam ochoty. Przynajmniej niecodziennie.
Nasze konwersacje zaczęły być zbyt przewidywalne- too predictable.
W Szanghaju czeka na mnie trzytomowy Raul Hilberg. Jestem szczęśliwy i nie mogę się doczekać momentu, kiedy zacznę go czytać. Polskie wydanie jest najobszerniejsze ze wszystkich. Autor lubił nas i to właśnie do naszego wydania dopisał nowe elementy.
Zawsze przeczuwałem, nie wiedząc o jego pracach, że o Zagładzie nie wolno pisać ekstatycznym intelektem, jak Hannah Arendt.
Zasrane intelektualne autorytety: Bernard Show nawołujący do gazowania społecznie nieużytecznych-śmierć ma być lekka jak sen.Podobno, to była intelektualna prowokacja. Ale w połowie lat trzydziestych, trzeba było ważyć każde słowo. Prowokacja pisaka, była natchnieniem rzeźnika. Ten sam B.S zesrał się z wrażenia po spotkaniu ze Stalinem. Nie on jeden zresztą…
O Zagładzie można i trzeba pisać jak Hilberg. Listy przewozowe, ceny, telegramy, zarządzenia, pudełko po zapałkach, przedarte na pół zdjęcie…Każdy szczegół jest ważny i każdy przybliża nas do zrozumienia co się wtedy stało.
Książki Krall są podobne. Urywki z prawdziwego życia, krótkie ujęcia.
22 lutego, sobota.
Manila.
Lunch zjadłem w starej, hiszpańskiej restauracji tuż za Burgos street. Stare wnętrza, wiekowi kelnerzy, cofnięty czas. Jedzenie wspaniałe, dawno tak się nie cieszyłem jedząc. Czytałem w trakcie wspomnienia Sergo Berii. Bardzo ciekawe, przydatne do pracy nad książką.
Beria wyjątkowo inteligentny, pragmatyczny, z wizją. W korporacji zostałby CEO. Po śmierci Stalina zabity przez przeciętniaków z biura. To akurat mógł przewidzieć.
25 lutego, wtorek.
Szanghaj.
Wczoraj byłem po długiej przerwie w siłowni i na basenie. Jeden z Chińczyków próbował ścigać się ze mną kraulem. Podstępnie zresztą. Był wypoczęty, a ja po 3 długościach. Nie wierzyłem mojemu szczęściu. Nie dałem mu szansy. Przyspieszyłem. Kiedy zrobiłem kolejny nawrót, mój tor był pusty. Pewnie się zawstydził przegranej i poszedł do szatni. Stracił twarz innymi słowy.
Dzisiaj od rana za oknem deszcz a za ścianą wiertarka. Nie wiem co gorsze. Nie wyjmuje zatyczek z uszu.
26 lutego, środa.
Skończyłem czytać wspomnienia Sergo Beri. Bardzo dobra książka. Obiektywna, jak na syna – autora. Beria reformator, nowoczesny zarządca- czytałem już wcześniej, ale to były raptem przebąkiwania, a tu w pełnym świetle. Nienawidził partii, komunizmu. Stalin – geniusz… Geniusz zła. Reszta z politbiura to w większości miernoty albo półidioci.
Za oknem mglisty smog bez deszczu. Jadę zaraz na siłownię, a potem do biura.
27 lutego, czwartek.
Kończę Denga i dzienniki Goebbelsa, który płakał ze wzruszenia po Anschlussie. Chyba mam problem z empatią. hitler to był jednak wyjątkowy idiota. Zdobył absolutną władzę i w ciągu 12 lat doprowadził potężne państwo do upadku.
Za oknem mgła, ale obiecali ,,rzucić”słońce.
28 lutego, piątek.
O synu Zhou Yongkanga w South China:
“This was a fortune destined from birth. The family name Zhou gave the son numerous advantages during the first half of his life, but may also make him a prisoner in the latter half,”
1 marca, sobota.
Obejrzałem Pod Mocnym Aniołem. Więckiewicz i cała reszta od Smarzowskiego, jak zwykle świetni, wyjątkowi, prawdziwi. Mogliby nakręcić instrukcję obsługi pralki i też byłoby ciekawie.
Wstałem o piątej trzydzieści. Moja pora zmora. Jak w przedszkolu, jak w klasztorze, jak w liceum.
4 marca, wtorek.
Dzisiaj pobudka o porze zmorze. Prawie punktualnie.
Zaraz skończę Lee Kuan Yew i dzienniki dr.G. Kissinger Ericsona leży w kolejce na ławce przy łóżku.
Pisanie o polityce w dziennikach to robienie z siebie głupka. Czytelnik i tak jest mądrzejszy od autora. Zna przyszłość.
6 marca, czwartek.
Środa popielcowa.
Za oknem i w środku spokój z melancholią. BBC 3 gra Szopena.
Lee K.Y chyba lubił wypić. Coraz bardziej go lubię, niezwykły człowiek z ludu Hakka. Wczoraj rozmyślałem o Chińczykach, o mojej sympatii i szacunku dla ich mądrości, taktu i pragmatyzmu. Dużo się nauczyłem i zrozumiałem dzięki nim. Odczuwam żal, że nie nauczyłem się płynnie chińskiego. Tak jakby przeszła mi koło nosa jakaś okazja. Jeśli wydam Cara, wezmę się za chiński. Dwa lata powinny wystarczyć z tygodniowym pensum bodajże 35 godzin łącznie – opisanym przez M. I tak następna powieść będzie o Chinach.
7 marca, piątek.
Fatalna noc. Źle spałem. Muszę iść do konsulatu po paszport. Mam nadzieję, że się nie nadzieję na beznadziejnego.
Ostatnie strony L.K.Y i kolej na Kissingera, który zgłosił jak zwykle jedynie realną propozycję dla Ukrainy. EU tak, NATO nie. Trudno wymagać od Putina, żeby zrzekł się baz na Krymie.
Clinton porównała Putina do hitlera. Dzięki jej mężowi, przez pewien czas w Polsce klienci zamawiali ,,klintona” u prostytutek. Koszmarna baba. Koszmarna jak amerykańska polityka zagraniczna, zależna od wyborcy z midwestu i zawartości paszy jaką serwuje mu do koryta CNN albo Fox w zależności od rodzaju diety.
Kissinger zdarza się raz na sto lat.
Mam nowy paszport. Ważny do 2023. Nie chce mi się nawet liczyć, ile będę miał wtedy lat. W ogóle nie chce mi się liczyć mojego wieku. Raz , że to bez sensu, dwa za trudne. Skomplikowane liczby. Gdybym się urodził w 60 albo 70, byłoby znacznie łatwiej.
10 mar pn
House of Cards wylądował w koszu. Underwood całujący w usta swojego ochraniarza w trójkącie ze swoją żoną. Bzdura oczywista. Gdyby był biznesmenem, artystą lub politykiem miernotą to tak, ale on?! Człowiek bez reszty zaprzedany zdobywaniu władzy nie ma wolnych mocy przerobowych dla innych pasji. I jeszcze ta jego żona zupełnie nie przekonywująca w tej scenie.
Za dużo kosztował ten serial i wygląda na to, że każda nowo napisana strona scenariusza jest natychmiast badana w grupach fokusowych. Terror głupków, a mogło być tak ciekawie…Szkoda.
11 marca, wtorek.
Wiercenie ścian od rana. Blok jest nowy, ale każdy świeżo wprowadzający się zmienia wszystko w mieszkaniu. Ci z boku chcą chyba zbudować je od nowa.
Za oknem słońce.Index zanieczyszczenia: unhealthy for sensitive groups. W przypadku Szanghaju to kryształowe powietrze.
12 marca, środa.
King Fm o 7 rano. Vivaldi. Niestety przerwało.
Dzienniki Goebbelsa są ciężkostrawne, betonowe. Pod każdym względem. Zdecydowana nadobecność fałszu i dwulicowości. Podporządkowanie wszystkiego wymaganiom chwili. Arcyciekawe są przypisy. Kariery i dobre, długie życie nazistów po upadku rzeszy.
19 marca, środa.
4 rano. Mądre słowa Bartoszewskiego o Rosji. W podtekście podobna myśl do mojej. Komentarze czytelników obrzydliwe.
Złapali? Dał się złapać? Darko Śarić europejski baron kokainowy. Na jednym przerzucie zarabiał setki milionów euro. Wg. wersji oficjalnej wpadł w Ameryce Południowej, skąd przewieziono go do Czarnogóry a potem Belgradu. Taką głupotę chyba specjalnie podali. Milo Dukanović musi być w złej formie, skoro się na to zgodził. Czekali do wyników wyborów. Vucić musiał dać gwarancję procesu, wyroku a co najważniejsze badanych wątków. Ale Vucić jest politykiem i może złamać słowo dane Milu. Pewnie jednak skupi się na serbskich politykach. Ciekawe kto brał (albo nie brał).
Sam Śarić wygląda bardzo dobrze. Musi być inteligentny facet, tyle udało mu się dokonać. Nie korzystali z e-maili, telefonów. Tylko posłańcy, szept do ucha najbezpieczniejszą formą komunikacji. Podobno wpadł, bo zaczął sprzedawać w USA. Nie mam żadnych zastrzeżeń do handlu kokainą. Skoro ktoś jest głupi i ma pieniądze, a w dodatku żadne państwo nie chce tego zalegalizować (opodatkować), to cóż dziwnego w tym, że Śarić czy Escobar zarabiają-li fortuny.
21 marca, piątek.
Wczoraj bylem na krótko w pubie. Potrzebowałem samotności. Lubię Shed, jest dobrze prowadzony przez właściciela Australijczyka. Wszystko jest tam na swoim miejscu, włącznie ze mną.
Za oknem szaro. W środku podobnie.
26 marca, środa.
Wczoraj po pracy zaszedłem do Sheda. Lało. Guiness, bourbon i Kissinger. Uwielbiam czytać w pubie. Nikt nie podchodzi, nie zagaduje (co i tak jest rzadkością przy moim ryju). Książka jest z reguły o wiele ciekawsza od jakiegokolwiek interlokutora. Można ją zamknąć albo przemilczeć. Nie patrzy w oczy. (teraz mi przyszło do głowy, że jest coś kobiecego w rozłożonej, leżącej przed nami książce- jeszcze lepiej dla nich. Komplement dwustronny. Nie tylko w znaczeniu seksualnym, ale też o wiele głębszym, meta znaczeniu).
W dzisiejszym Blicu zdjęcie słonecznego Belgradu i tytuł: Beograde dobro jutro!. Zatęskniłem gwałtownie za moim miastem.
28 marca, piątek.
Dzień jak koń, każdy widzi. Przyszedłem do OAS popisać. Wczoraj udało się napisać 2 strony w domu i dwie strony tutaj.
29 marca.
Sobotni poranek. Wszyscy śpią. Za oknem pochmurnie, w środku pogodnie. Życie jest dobre.
Wczoraj pisałem dalej- w kawiarni. Zrobiłem też listę rozdziałów, żeby się nie pogubić.
30 marca, niedziela.
Wczoraj chińskie wesele. Trzecie podczas mojego pobytu tutaj i zdecydowanie najbardziej udane. Dużo artystów kaligrafii i tradycyjnego chińskiego malarstwa. Uduchowione, piękne mimo starości i niełatwego życia twarze. Stąd pewnie pozytywna energia wokół.
Na koniec wypiliśmy kilka tradycyjnych polskich strzemiennych z panem młodym.
3 kwietnia, czwartek.
Nenad to wspaniały kompan, człowiek i przyjaciel. Muszę przetłumaczyć Wojnę Siekiery dla ich punk bandu. Basistką została chińska nastolatka(zamieniła Japończyka). Wokal N., perkusja Chińczyk, gitara Darko- aktualny konsul Serbii w Szanghaju.
Potem dołączył do nas Jack z Albani- prawosławny. Studiował tu, potem MBA w USA. Miły na pierwsze spojrzenie człowiek. Pełen entuzjazmu, mimo porażek. Planujemy spotkanie z wymianą doświadczeń- failure cases study.
Udany wieczór. Wypiliśmy sporo piwa. Zakończyłem na balkonie dwiema małymi wódkami.
Wczoraj powiedziałem Nenadowi:
– Ne zna se ko kome vise treba. Pisac knizi ili knjiga piscu.
W zamian opowiedział mi o przyjęciu Bulatovića do związku pisarzy jugosłowiańskich. Ivo Andrić zdecydował, że lepiej go wpuścić drzwiami, zanim sam wpadnie przez sufit. Nenad zapamiętał to specjalnie dla mnie, pamiętając jaką atencją darzę Bulatovića, którego polskie tłumaczenie Crveni petao leti prema nebu jest równie dobre jak oryginał. Not to mention Djavoli dolaze.
Poruszyliśmy jeszcze Danilo Kiśa. Do dzisiaj pamiętam, jak mnie znokautował w środku Peśćanika. Wydrukowany cyrilicą, monotonny ..Leżałem już w łóżku. Mało nie krzyknąłem.
Trwa proces Darka Śarića. Wysłałem Nenadowi fragment dzisiejszego Blica, który mnie szczerze ubawił:
-Jak dziadek? Co robi mały Prle? Sprzedaliście tego konia? Dobry był…To tematy rozmów oskarżonego Śarica z delegacją z jego rodzinnej wsi w Czarnogórze.
Dziennikarze podsłuchali też konwersację dwóch starszych panów, krewnych oskarżonego:
– Zobacz, proszę cię jakie buty ma. Zawsze miał piękne i u nas na wsi był człowiekiem z gustem. A ta koszula bracie… Ech!
22 kwietnia, wtorek
Wstępniak z South China:
Free markets allow tycoons to own supermarkets and pharmacies and electricity, telecommunications, shipping and property development companies, creating a business fortress that is impenetrable to competition.
Singapore has surpassed Hong Kong to the extent that it now has the luxury of trading off competitiveness to promote equality. This comes through income supplementation schemes, increasing employer CPF contributions and a more progressive taxation system.
Our politicians squabble over democracy and free speech instead of improving society’s well-being. Will they do better for us in a democracy?
Not all democracies flourish, especially in Asia; just take a look around.
Bernard E. S. Lee, Tsuen Wan
Singapur, sukces merytokracji. I ciekawa uwaga o rent seeking tycoons, właśnie rent seeking a nie budujących monopole, dystynkcja stawiająca ich na równi ze średniowiecznymi kacykami, pobierającymi myto za przejazd po kawałku mostu.
2 maja, piątek
Świąteczny Szanghaj letnim wieczorem. Naprawdę miło pod warunkiem, że z dala od Placu Ludowego, gdzie tłok z hałasem nieludzkie.
15 maja, czwartek.
Wczoraj konferencja na Bundzie. Męczyłem się jak Piekarski. Nie wytrzymałem do końca. Na trzecim piętrze jest moja ulubiona rosyjska restauracja Flying Elephant z właścicielem Andrejem zawsze przy barze. Znamy się od wielu lat.
Jest tanio, mroczno oraz cicho. Wódkę podają w karafkach. Kiedyś byłem tam z Wieniuszką Jerofiejewem. Czytałem jego Moskwę, za oknem padał deszcz, piłem wódkę a duch autora był tuż obok mnie.
Dużo śpię. We śnie caritas, szczególnie jak za dużo veritas.
17 maja, sobota.
Zmarł Marek Nowakowski.
Śniłem dzisiaj egzekucję. W klatce z głodnym lwem. Ale oprawa cywilizowana, nawet jakiś telewizor dla skazanego, żeby mógł sobie popatrzeć, klęcząc przywiązany w oczekiwaniu na atak zwierzęcia. Potem dużo krwi, krzyku i następny w kolejce. Znudzone twarze strażników.
Wczoraj Angielski Pacjent w chińskiej telewizji, niestety z ,,przesuniętą” ścieżką audio.
Doszedłem do wniosku, że głównym źródłem stresu u mężczyzn jest fakt, że wszyscy czegoś od nas oczekują, a tylko my rozumiemy jak naiwne i płonne są te nadzieje.
6 czerwca, piątek
W GW wstrząsający apel reżysera Krzysztofa Krauzego o prawo do eutanazji. Jakiś czas temu wyznał publicznie, że ma raka i jest zdecydowany z nim walczyć.
Czytam dzienniki Franka. Nie dość, że prawnik to jeszcze hitlerowiec. Nie wziąłbym do ręki tego brunatnego gówna (wydana w 1957 roku książka ma naprawdę taki kolor), gdyby nie jego późniejsze nawrócenie w Norymberdze.
Żarciki na zebraniach z Żydów co nagle zniknęli.. I troska o polskich robotników i chłopów.
Wczoraj film dokumentalny w chińskiej TV o Allenie. Dzięki Bogu za Allena. Szkoda, że nie robi jednego filmu kwartalnie. ,,..Całe Niemcy Pana lubią!.. Taak? Całe? To dużo ludzi….”
Postanowiłem w półśnie nad ranem myśleć o pieniądzach tylko w poniedziałki. Pomaga.
Zrecenzowałem dla Nenada jego książkę o Amerykanach w starym Szanghaju. Bardzo ciekawa rzecz. Drobne uwagi, kilka zmian i propozycja zmian nazw rozdziałów, żeby było śmieszniej i straszniej, jak z tygrysem ciąganym za wąsy- przemyt narkotyków do Chin, Sodoma i Gomora nocnego Szanghaju.
10 czerwca, wtorek.
Skończyłem krótkie dzienniki Franka, teraz czas na Eichmanna Davida Cesarani. Najwyraźniej nie ceni Hanny Arendt, nor do I. I ceni Pana Raula, i ja tudzież. Zapowiadała się mroczna, przygnębiająca lektura, a tu taka niespodzianka. Eichmann jako normalny człowiek, żaden diabeł czy kompleksiarz.
W niedzielę zacząłem i skończyłem Wykop Płatonowa. W tłumaczeniu Drawicza. Język i składnia niewiarygodne. Czasem, aż strach przejmuje. Nie wiem co o nim myśleć. Pamiętam jego Szczęśliwą Moskwę i fragment o braku duszy w ślepej kiszce. Chyba gdyby żył w normalniejszych czasach nie mógłby tak pisać. Lektura jego książek jest szkodliwsza od rentgena. Zostaje w duszy i mózgu na długo. Tak, to nie lektura a naświetlanie, zraćenje jak mawiają Serbowie.
Za tydzień wylatuję. Czas zacząć się pakować. Cały dom trzeba spakować. Wczoraj wyrzuciłem trzy worki zbędnej garderoby. Pewnie dzisiaj znajdzie się w sprzedaży na ulicy do mojego biura.
17 czerwca, wtorek.
Eichmann pruje do przodu niczym wydarzenia. Tak to jest z dobrymi książkami, kończą się szybko bez względu na objętość.
Jutro wylatuję. W telewizji głupi film, w głowie jeszcze gorzej.
W samej Serbii wybitni okcydentaliści mieli w historii średnią życia znacząco krótszą od przeciętnej.
Jeszcze niespakowany, jak zwykle zrobię to godzinę przed wyjściem. Książka o Eichmanie w reglamentacji. Szkoda czytać, tak szybko się kończy.
Szanghaj chłodny i w deszczu jak mazowiecka wierzba. Apropos – był film w telewizji chińskiej z Lang Langiem w roli głównej grającym Szopena. Piękna rzecz. Rodzina w Warszawie, potem Londyn –animacja plus wydarzenia fabularne.
20 czerwca, piątek.
Abu Dhabi. Cały dzień. Próbowałem spalić papierosa na zewnątrz a prawie spaliłem mózg. Hotel z przemiłą obsługą, basenem i siłownią.Cisza, spokój, błękitne niebo i pustynia.Ulga po Szanghaju.
Anglia przegrała z Urugwajem.
Skończyłem Eichmanna, na szczęście są jeszcze książki na lotnisku w Abu Dhabi. Kupiłem historię Arabów Alberta Hourani.
Wszyscy w coś klepią. Telefony, smartfony, tablety. Widmo totalnego idiotyzmu rozpostarło się nad światem. Z jednej strony dostęp do pożądanych informacji i wiedzy. Z drugiej szkoda gadać. Ale pewnie się mylę, jak ten dziennikarz z Londynu, który przywitał pierwsze auto jako koniec nieszczęśliwych wypadków drogowych. W przypadku koni miał rację.
28 czerwca, sobota.
Belgrad i ledwo zipię.
2 lipca, środa.
Polska. Zimno. Hotel niedaleko lotniska. Słabo przespana noc.
6 lipca, niedziela.
W głowie jeszcze huczy od spotkań i zmęczenia. Talk pollution równie groźny jak i pozostałe. Wczoraj wieczorem długo wyczekiwany Hilberg. Piękne, trzytomowe wydanie. W środku dwie wstążki siwa i biała. Czytałem bardzo uważnie. Wszystko, nawet nazwiska redaktorów. Historia muzułmanów musi zaczekać. W kolejce jest historia Belgradu, prezent od Miszy.
7 lipca, poniedziałek.
Wczoraj pod koniec dnia śmiech dziewczyny nisko nad jeziorem. Dzisiaj rano słońce, zielenie i błękity.
Pogoda adriatycka. Wskoczyłem w pidżamie do jeziora. Nie chciało mi się tracić czasu na kąpielówki, które zostały w domu.
9 lipca, środa.
Kolejny piękny poranek na Mazurach. Chłodny o siódmej, gorący o dziewiątej.Niemcy strzelili 7 bramek Brazylii jak my kiedyś Haiti.
Tu się urodziłem i tutaj pewnie …Jak śpiewał Dezerter. Mazury to moje miejsce. Dobrze mi tutaj. Inaczej- bo dobrze to mi jest prawie wszędzie.
Czwartek, 10 lipca.
Argentyna wygrała z Holandią. Mieli bardziej zacięte twarze, nie tak bogaci jak Holendrzy, z których chyba każdy jest milionerem. Roeben na koniec podszedł do siedzących na trybunach żony i córki. Przypomniał mi w tym jednego z naszych, który tuż przed wyjściem na boisko mundialu w Korei robił pamiątkowe zdjęcia stadionu.
Ochłodzenie z chmurami, mazurskość pogody-pogodność mazurska. Nie przeszkadza, tyle że zimno rano na werandzie.
12 lipca, sobota.
Mży od wczoraj. Pochmurno, mazurno. Dobrze spałem.
Mazury są dobrym przygotowaniem do starości, przemijania.
Słucham BBC 3. Orkiestra z Rygi, o której wczoraj czytałem u Raula Hilberga.
Wtorek, 15 lipca.
Tajfun na Filipinach, znacznie słabszy od Jolandy, tylko 150 km/h.
Ciepły i słoneczny poranek po pełni księżyca. Przyroda ożywiona, na drzewie w ogrodzie przysiadł jastrząb.
Pustość i cichość wszędzie.
Środa, 16 lipca.
Letnia burza wieczorem. Poranek bez skazy. Przez duże okno podwórko, dalej las. Kogut jak z teleranka, pieje cały dzień.
Ciało domaga się haraczu, jeden miedziak w puszce nie wystarcza.
17 lipca, czwartek.
Niemcy w Holandii mieli instrukcję podczas jednej z pierwszych akcji, żeby zapukać a następnie zadzwonić. Jeśli mimo wezwań żydowska rodzina nie otwierała, musieli odstąpić w obawie przed reakcją ulicy. Ci, którzy otworzyli byli wywożeni do obozu zbiorczego, skąd po kilku dniach do Sobiboru. Tam prosto z rampy szli do komór gazowych. Opowiedziałem tą historię A. Warto być nieposłusznym, warto być odmieńcem, warto płynąć pod prąd, warto szukać dziury w całym. Holocaust to zbrodnia posłusznych. Posłuszeństwo katów i niewinnych ofiar.
18 lipca, piątek.
Wieczorem bocian rozklekotał się na dachu mojego domu. Na długo i głośno. Zacząłem mu bić brawo krzycząc: Bravo majstore!
Kupiłem ,,hitleria” w ilości przekraczającej limity bagażowe w samolocie. Pójdą chyba paczką. Biografia hitlera autorstwa Kershawa, plus Himmler wielkich rozmiarów i dzienniki Goebbelsa, tylko drugi tom, bo na trzeci mogę nie mieć sił. Dla osłody Karol Modzelewski, już na pierwszej stronie widać, że wielka rzecz.
21 lipca, poniedziałek.
Warszawa wczoraj w deszczu, dzisiaj już pogodna. Miłe uczucie, słońce przez żółtą zasłonę, zapach powietrza inny od chińskiego.
Świat jest dobry, ludzie są dobrzy, życie jest dobre – aktualny zapis barometru. Wskazówka gdzieś po środku, ciut ponad. I tak dobrze, wszystko się sprowadza do owego ,,ciut” ponad lub poniżej lub w ogóle. Bez gwałtownych skoków w żadną ze stron.
Wtorek, 22 lipca.
Wczoraj większa wódka na pożegnanie z ojczyzną. W podróżach najpiękniejsze są powroty. Nie posiadając stałego adresu wracam permanentnie.
Muszę ograniczyć papierosy. Bez sensu tak dużo palić. Niesmak.
List Holendra do Putina. Wstrząsająco ludzki. 17 letnia córka, jedynaczka zginęła nad Ukrainą.
Skończyłem ze smutkiem Modzelewskiego, mógłby trwać następnych czterysta stron. Zacząłem hitlera Keshawa. Zapowiada się wyjątkowo. Oddech ulgi, nie pomyliłem się przy wyborze.
28 lipca, poniedziałek.
Szanghaj.
Czytam hitlera. Agent Reichswehry. Symptomatyczne. Kreowanie wpływów. Małe partyjki z szansami na wzrost. Jak na giełdzie. Mówił o tym S- dla niego mistrzami w tej dziedzinie byli rosyjscy. hitler coraz bardziej wyrazisty i zrozumiały i Niemcy wraz nim.
Jestem bydlęciem umiarkowanie stadnym. Samotność absolutna mi nie służy.
29 lipca, wtorek.
Mistrzostwa Świata w Brazylii stały się przyczyną fali samobójstw, napadów na banki, rozwodów oraz fałszywych zwolnień lekarskich w Chinach. Pierwsze dwie przez zakłady bukmacherskie a ostatnie z powodu późnej pory emisji. W Guangzhou otworzono największą szkołę piłkarską świata z 50 boiskami do gry. Xi Jinping chce awansu do MŚ, organizacji MŚ i zwycięstwa w MŚ. Three simple steps.
BBC3 odbiera bez zakłóceń. W sobotę koncert Neszy.
Po hitlerze wezmę się za Mandelę, jeśli to nie hagiografia.
31 lipca, czwartek.
Pociąg wieczorny z Hefei do Szanghaju. Drugi dzień w podróży. W Anhui lepsze powietrze, czystsze. Chiny prowincjonalne, gdzie jeszcze cały czas można swoim pojawieniem się wywołać poruszenie.
Czytam Mandelę, z samym hitlerem nie da rady. Za mroczno. Na jednego hitlera, jeden Mandela, a właściwie Mandeli pół też wystarcza. Ciekawe, piękne wspomnienia. Nic nie wiem o Afryce.
Pociąg wygodny. Ten sam, którym jechałem 6 lat temu w czasie zimy stulecia z Zhanjiangu do Szanghaju. Wtedy to było objawienie, zamiast 4-5 godzin ryzykownej jazdy samochodem po zaśnieżonych bocznych drogach(autostrady w Chinach zamyka się na taką okoliczność, bolesne ale praktyczne rozwiązanie), półtorej godziny w komfortowych warunkach nowoczesnym pociągiem.
Przy stacji w Hefei zjedliśmy szaszłyki w ujgurskim barze. Ujgurzy zwracając nie zwracali na nas uwagi, też są tutaj obcy.
1 sierpnia, piątek
Spokojny dzień. Za oknem deszcz. Brytyjski paszport wyrokiem śmierci – to z dzisiejszej prasy. UK nie płaci okupów za swoich porwanych obywateli. Wg. NYT Al- Kaida głównie zarabia na porwaniach.
Państwo jako firma, państwo korporacja, obywatele akcjonariuszami. Może to najzdrowsze rozwiązanie. Nie politycy, ale managerzy, profesjonaliści. Niedokładnie merytokracja. Wyniki badane kwartalnie, odpowiednio podejmowane decyzje. Wszystko inne utylitarne, bez ideologii. Rachunek decyduje o wszystkim.
3 sierpnia, niedziela.
Ludendorff do prezydenta Rzeszy Hindenburga, koniec stycznia 1933:
,,Z całą powagą przewiduję, że ten przeklęty człowiek zepchnie naszą Rzeszę w otchłań i przywiedzie naród do nieprawdopodobnej nędzy. Przyszłe pokolenia będą pana przeklinać w grobie za to, co pan uczynił”
8 sierpnia, deszczowy piątek.
Kończę pierwszy tom hitlera, nigdy już nie kupię sobie VW ani żadnej rzeczy, która jego jest.
W Polityce felieton Hartmana o Kościele, wzywający ks. Lemańskiego do zrzucenia z siebie sutanny. Wesołe i prawdziwe.
W samochodzie do Szanghaju:
Azra
Poljska U Mome Srcu
Gdanjsk osamdesete, kad je jesen rekla ne
Gdanjsk osamdesete, drzalismo palceve
Rudari, studenti, brodogradiliste svi mi
Gdanjsk osamdesete uzazvreletvornice
Dvaputsenesaljutenkovi na radnike
Nisu se usudili pobijedilismo svi mi
Poljska u momesrcu
U mome srcu Mazurka
Poljska nije nikad
Nije nikad dala Kvislinga
Svaki dan Poloneza
Zvoni na mojimvratima
Poljskiatar, narukvice
Volodinecukebiber u po cijene
Papa Vojtila i ja
Gdanjsk osamdesete, redovi za novine
Nezavisni sindikati, Komitet i zastite
Gdanjsko samdesete…….
Wzruszyłem się. Miło czasem być Polakiem. Żona Gorana wyrecytowała to z pamięci.
Oboje uciekli w ostatniej chwili z Chorwacji na początku wojny. Stracili tam wszystko i odbudowali potem wszystko w Serbii.
16 sierpnia, sobota.
Podobnie jak Amerykanie, lubię strzelać do piwa. Byleby nie wódką, bo źle się to kończy. Burbon jak najbardziej, nie zostawia blizn.
17 sierpnia, niedziela.
Dobry niedzielny poranek. Pochmurny, deszczowy. Łódzki.
Sobota, 23 sierpnia.
Miłosz lubił dżem truskawkowy, ciemną słodycz kobiecego ciała, zmrożoną wódkę i śledzia w oleju. Ideał szczęścia jak dla mnie.
Londyn u płotu. Słowo się rzekło.
30 sierpnia, sobota.
Dzisiaj przy moim wejściu do metra policja konfiskowała sprzedażny stolik z torebkami Ujgurów. Duża awantura. Stali tam od 3 dni. Dziwiłem się, że nikt ich nie rusza. Nie musiałem długo czekać. Niedobrze. Dużo agresji i wrogości. Ujgur szef darł się przeraźliwie. To było dobre miejsce, masy ludzi przechodzące cały dzień.
Środa, 10 września.
Z dzisiejszego SCMP:
The suicide rate of people over 65 in Hong Kong is almost double that of any age group, and with a rapidly ageing population, prevention authorities face an uphill struggle.
Znak czasu. Hong Kong, miasto wyprane z uczuć. Banknoty chodzą po ulicach szeleszcząc jedynie, kiedy przypadkiem wpadną na siebie. Idealna pustka jaką rodzą miliony dolarów i ludzi. Fascynujące miejsce do krótkiego pobytu. Na dłużej straszniejsze niż listopadowy wieczór w Kutnie na dworcu.
Nie piszę nic oprócz tutaj. Wczoraj wpis na forum Kultu, gdzie jestem już okrągłych 15 lat, czy jakoś tak. Piszę z przyzwyczajenia, z reguły jak mam co napisać.
Teraz mi wpadło do łba, że może w Londynie uda się wyskrobać kilka dni na pisanie.
Na razie komputer jest nowy i jak szczeniak niegrzeczny, muszę nauczyć się z nim obchodzić. To prawie jak nauka chodzenia. Kiedy zaczniemy pierdolić się z maszynami?
12 września, piątek.
To co mnie uderzyło w Korei Północnej, to fakt że wszyscy kradną. Od kucharki do dyrektora.
W krajach anglosaskich słowo, ustna deklaracja są często wystarczającym potwierdzeniem prezentowanego stanu rzeczy. U nas, na Wschodzie, w Chinach….Szkoda gadać- nie warto strzępić języka, chyba że się chce rozbawić słuchaczy.
Polska to kraj dla wybranych. Bardzo ekskluzywny. Wielu po prostu nie stać na to, żeby tam mieszkać, pokryć koszty dochodami. Nieważne, że tam się właśnie urodzili. Raczej tam nie umrą.
Sobota, 13 września
Musiałem obliczyć, które to urodziny.Myślałem, że 48 a to 47.
Niedziela, 14 września, wieczór.
Autobus ze stadionu Hongkou. Jadę na lotnisko. Do Londynu.
Poniedziałek, 15 września.
Abu Dhabi. Lubię to lotnisko, niestety budują nowe, takie samo jak wszędzie. Szkoda.
W torbie zaczęta historia Arabów, którą kupiłem tutaj w czerwcu.
Na urodzinach towarzystwo serbsko- polsko –białoruskie w bułgarskiej restauracji w Szanghaju. Zaproponowałem swoim gościom pracę nad stworzeniem slingish, słowiańskiego odpowiednika chinglish, który jest stosowany w Singapurze. Angielski jest tylko instrumentem, można robić z nim co się chce, bo do nikogo już nie należy. Wynarodowił się.
16 września, wtorek.
Londyn. I tyle.
Do U.K wpuścił mnie automat.
Ludzie mili i uprzejmi nad wyraz, a wodę można pić prosto z kranu. To pierwsze wrażenia. I Guiness w pubie tańszy niż w Szanghaju.
Hotel podły, samoloty z Heathrow drapią oponami papę.
Wracając do Abu Dhabi, to przed odlotem miła niespodzianka na lotnisku. Zamiast palarni angielski pub, gdzie można palić. Nie odmówiłem sobie jednego Killkeny. Inaczej byłoby to barbarzyństwo.
Sloboda u analnim polnim odnosima ne uzrokuje automatski slobodu duha, koji ipak se nalazi malo vise od debelogcreva.:)) Tak skwitowałem pewnego geja Serba, który w Szanghaju przeżywa drugą młodość i swój coming out. Jest też zwykłym chamem i zrobił grubą przykrość Nenadowi.
Czwartek, 18 września.
Single malt w hotelowym barze kosztuje 3.05 funta. W Szanghaju to conajmniej 8-9.
Cisza i spokój we mnie mimo wszystko.Wbrew startującym samolotom spod łóżka. Ludzie wszędzie mili. Na śniadaniu dużo robotników. Wynoszą cichcem jedzenie. Pewnie na lunch, a to co zaoszczędzą będzie na pub w tym samym hotelu, a więc system niejako zamknięty z jedną tylko szczeliną zaakceptowaną przez management.
Wczoraj w sali konferencyjnej czarnoskórzy mieli spotkanie-nabożeństwo. Dużo bardzo ładnych twarzy i sylwetek. Szlachetnych, smukłych, pięknych. Od śpiewających bił ten sam rodzaj energii jaki poczułem pewnej wielkanocnej niedzieli w Guangzhou, pomiędzy wyższymi ode mnie Afrykańczykami. Ich pastor, który grzmiał wtedy, że pieniądze to nie wszystko (działo się to w trakcie targów). Potem podawał mikrofon modlącym się. Niektórzy płakali- ja ledwo się powstrzymałem. F. opowiadał mi o swoim uzależnieniu od nabożeństw, kiedy był w USA..
Śmierć to najcięższa z podróży, dlatego wypada, aby jej cel był naprawdę wyjątkowy.
19 września, piątek
Szkocja zostaje w U.K, tak jak przewidziałem. Drobna burżuazja nie jest klasą rewolucyjną. Za dobrze, aby ryzykować.
Za oknem dżdżysta jesienność. Brakuje tylko lekkiej mgły i ostródzkiej cegły mokrej deszczem.
W nocy włączył się alarm przeciwpożarowy. W całym hotelu. Wibrujący suplement do samolocich brzuchów.
Niedziela, 21 września.
Słoneczny poranek. Ładne światło, przejrzyste, niskie – takie bardziej z godziny szesnastej.
Czynsze w Londynie można przeliczać na nerki.
Po południu za oknem silne światło, nie pasujące do wieczoru. Może to przejrzystość powietrza tak działa. A może pomylili się przy wyborze GMT. Czasem trzeba zapłacić cenę bycia wzorem.
Radziecki fizyk Landau:
“Nie jestem nogistą. I nie jestem rękistą. Niektórzy wielbią kobiece nogi, inni jej dłonie. Ja jestem czystym pięknistą. Wielbię piękno kobiece i kłaniam się przed nim jako całością”.
Środa, 24 września.
Samolocie brzuchy obudziły mnie przed szóstą. Poranek deszczowo mglisty z jasnym, pełnym słońca powietrzem.
W King FM C.H Johnson , Will there really be a morning. Piękne, położyło się na Chwilę jak ulał.
Piątek, 26 września.
W pubie dosiadł się ponad siedemdziesięcioletni Raymond z towarzystwa zbieraczy zagranicznych map. Pytał się, co sądzę o sytuacji w Lewiancie, kiedy akurat intensywnie myślałem o tym. Podsłuchują mi myśli, czy jak?
Idę zaraz na szybki spacer do Tamizy i nazad. Ciekaw jestem chodzenia tutaj.
Nie poszedłem na koncert Kultu. Nie miałem nastroju, choć był po sąsiedzku.
Stephen Hawking zaprzeczył istnieniu Boga, który jest reakcją na strach przed ciemnością.
W księgarni nieopodal kupiłem ładne wydanie Mandeli i najnowszego Kissingera, New World Order. Czytam.
Poniedziałek, 29 września.
Po południu dobry spacer, według trasy wytyczonej przeze mnie kilka dni temu. Chiswick House park(wystawa psów) potem wzdłuż Tamizy, gdzie na końcu w starym kościele próba orkiestry kameralnej. Grali Bacha i inne baroki. Wszyscy młodzi, piękni i radośni. Żartowali sobie z niewiele starszym dyrygentem. Na to wszystko słońce z kolorowych witraży. Jak tu skarżyć się na życie?
Mandela też lubił wstawać przed świtem. Czyżby to zasługa wzrostu?
W nocy w Hong Kongu gaz i pały na ulicach.
Czyżby Pekin przeliczył się w swoich kalkulacjach z szajką kilku właścicieli miasta? A może to zemsta Zhou Yonkanga? Toute proportion gardee Beria nieprzypadkowo był zabity od razu. Na wszelki wypadek, bo tak trzeba.
Może to prawdziwy bunt młodych przegranych już na starcie. Przy takiej powodzi milionerów z Mainlandu, nie mają oni szans na własny kąt. HK przegapił, przehandlował w głupi sposób czas, który wykorzystał Lee Kuan Yew w Singapurze, gdzie oprócz innych osiągnięć, każdy obywatel ma dostęp do taniego mieszkania (wybudowanego na horrendalnie drogiej ziemi). Dzięki temu Singapurczyk czuje się obywatelem na swojej zagrodzie.
Gaz z HK czuć już pewnie w Chinach. Duża próba dla Xi Jinpinga. Za dużo nomenklatury straciło pieniądze i stanowiska – często w pakiecie z wolnością. Bezpieka powinna coś wymyślić. Niestety może być jeszcze ciekawie.
Rarytas z Global Times (co by nie mówić szmatławej rządowej gazetki. Chińczycy są zbyt prostolinijni, aby udawać niezależność w stylu CNN):
“The radical activists are doomed. Opposition groups know well it’s impossible to alter the decision of the Standing Committee of the National People’s Congress on Hong Kong’s political reform plan.”
Mamy już nazwę: Umbrella Revolution.
Wtorek, 30 września.
Wczoraj długi dwugodzinny spacer po okolicy, w stronę ogrodu botanicznego przez Kew Bridge, potem nad Tamizą. Od jutra święta w Chinach.
Środa, 1 października.
Pogodny, mimo że deszczowy londyński poranek. Moja ulubiona pora to okolice godziny szóstej, kiedy jest ciemno i cicho wszędzie.
W inboxie jak makiem zasiał.
Nic pisać, nic ująć. Dobry czas.
Wczoraj w talk show BBC Emma Tompson i Hugh Grant, który nazwał się chłopakiem z Hammersmith.
Muzyka ulicy: wczoraj w domu towarowym młoda Polka odpowiedziała polskojęzycznemu (znienacka) sprzedawcy w sposób charakterystyczny dla inteligentnych i niepewnych siebie dziewcząt z prowincji. Wyraźnie, z dbałością o dobór słów i wymowę. Ludzka solidność, która nie dotarła do swojego autora. Dużo w tym wdzięku i Ostródy.
Zapachniało Drwęcą, która głaszcze te same podwodne trzciny od prawie półwieku. Kto nie wierzy, niech sam sobie stanie na moście koło zamku. I wróci za 50 lat. Nie ważne o jakiej porze dnia ani roku. Trzciny zawsze pochylone, plecami do jeziora. Głowami w nieznane- do dziś nie wiem ,dokąd ta Drwęca płynie. Widać ją jeszcze koło cmentarza przy starej drodze na Lubajny. Ale dalej? Nawet teraz nie chcę sprawdzać, tak jak nigdy już nie obejrzę Wściekłego Byka z De Niro. Puszczą mi go w niebie.
Karol Modzelewski dostał Nike za swoją autobiografię, opisaną już tutaj parę tygodni wcześniej. Była to pierwsze wiadomość przeczytana dzisiaj o ciemnym jeszcze poranku. Uśmiech od ucha do ucha. Nareszcie Nike dla kogoś, kto na nią zasłużył.
Tuesday, October 7, 2014
Wieczór. Daty od teraz wpisują się automatycznie. Odkryłem nową funkcję w komputerze. Cały dzień pracowity.
Londyn piękny, słoneczny i przestronny.
Dzisiaj mam chęć na Tamizę w stronę centrum. Długo, do widoków.
Świadomość nieuchronności wpływa stymulująco na intelekt. Wzmacnia go w obronie przed emocjami. Śmierć skutecznie weryfikuje większość głupstw tego świata.
W eliminacjach do ME Polska wygrała z Niemcami 2:0. Pierwszy raz w historii. I TV4 transmitowała to na żywo.
Monday, October 13, 2014
Wczoraj długi spacer mojego autorstwa. Metrem do Embankment, potem na piechotę przez South Bank, Westminster Bridge do Buckingham Palace. Powrót z Victoria st. Na moście Westminsterskim kilka grup podejrzanych typów grających w trzy karty. Brzydkie, złe twarze. Ciekawe czemu policja na to pozwala. Chyba z Bałkanów.
Pod London Eye ortodoksyjni Żydzi na spacerze. Ładne twarze ich kobiet. Gromadki dzieci.
Wednesday, October 15, 2014
Remis ze Szkocją, mecz w Belgradzie przerwany. Brat albańskiego premiera wypuścił drona z flagą wielkiej Albanii nad stadion Partizana. Jutro przylatuje Putin. Jak tu nie kombinować?…Wyborcza wspomina o dronie należącym do albańskiego kibica, bez wspominania o jego krewnym.
Watykan wydał nowatorski dokument w sprawie homoseksualistów i rozwodników. Polska Biskupia nie może tego przełknąć. Dyktatury nie znoszą zmian.
Monday, October 20, 2014
6:30 rano na peronie metra w oczekiwaniu na spóźniony pociąg na lotnisko. Ciemno. Wczoraj spacerowałem nad Tamizą. Ładny, słoneczny dzień. Uśmiechnięci ludzie. Moja ponura gęba. Zazdrość i żal, że nie jest mi to dane.
Słońce nad Londynem. Zaczyna się nowy dzień.
Wchodzę za chwilę do samolotu.
Tuesday, October 21, 2014
Szanghaj po wyjściu z samolotu.Burger King. Spicy. W Abu Dhabi pół litra whisky i trzy piwa. Żadna przyjemność.
Thursday, October 23, 2014
Wczoraj ciężki dzień. Zmęczenie, nastrój wszystko do kompletu. Dzisiaj trochę lepiej.
Friday, October 24, 2014
Przyszły książki z Polski. Dużo hitlerów, Stalinów i 3 tomy Hilberga w charakterze asysty.
Razem z książkami przyszły zapiski, wiersze, głupoty w zeszytach z Bangkoku, Wiednia, Łodzi i diabli wiedzą skąd jeszcze.
Na Portobello market znalazłem fotografię rodziny carskiej. Jeszcze bez carewicza i najmłodszej z córek.
Saturday, October 25, 2014
Wraca normalność. Słoneczny poranek i umiarkowane zachmurzenie w środku.
Wczoraj czytałem siebie z kwietnia. Ryzyko zostania idiotą według Einsteina. Powielanie tych samych kroków z nadzieją na osiągnięcie innego celu.
Sunday, October 26, 2014
Wczoraj do późna z Nenadem. Dużo śmiechu przeciwnościom wbrew. N. musi zafarbować włosy. Dzieci krzyczą na lekcjach: bu jao jeje. Nie chcę dziadka. Siwizna jest wstydliwa w Chinach. N. próbował z czapką bejsbolówką. Udało się przez pierwsze 2 godziny, aż jakiś gówniarz doznał olśnienia i zakrzyknął: bu jao jeje. Ma jebem ja ti ja majku..:))) Uradziliśmy, żeby się przemalował na biało.
Tuesday, October 28, 2014
Wieczór. Wróciłem z Zibo. Ponad 1300 kilometrów pociągiem w 5 godzin. Miło, wygodnie, sennie i z drugim tomem hitlera. W Zibo, jak to w Zibo jedliśmy z A. nieszczęśliwe osły w lokalach takich, że aż ech. Wczoraj miła niespodzianka. Po kolacji zabezpieczonej mocną chińską wódką spacer wokół hotelu. Cała dzielnica z początku XIX wieku niezniszczona przez kulturalną rewolucję. Pewnie przez swój utylitarny, rzemieślniczy charakter. Na domach tablice z historią miejsca, w głowie kojące poczucie przemijania. Wszędzie pełno Pixiu, smoka bez odbytu. Najlepszy dla biznesu. Połyka nie wydalając.
Wednesday, November 5, 2014
Jeśli już żyję, to mam moralny obowiązek robić to najlepiej jak potrafię. W końcu to trwa tak krótko. Przez prawie całą wieczność (a dokładnie wieczność minus życie) nie żyję. Warto się więc postarać…
Thursday, November 6, 2014
SCMP rano w kontekście spotkania Xi i Obamy:
“They think that a rising power will inevitably clash with the existing power, so they do not trust anything that the other side says. This has made it very difficult for the two countries to build mutual trust,”
Ludzie zaczynają się nudzić. Jak przed 1914. Chiny nie są globalnym agresorem. Przyszłość to oceni.
Friday, November 7, 2014
Kristijan Golubović w belgradzkim Blicu: Nisam ja kriminalac, već urbani Robin Hud….
Na dobry początek dnia. Kolorowa postać, jeden z niewielu gangsterów, którzy przeżyli 90-te w Belgradzie. Teraz skazany na kilkanaście lat. Chyba montowane…Muszę odgrzebać swoje zapiski z Belgradu 2002. Ówczesny zachwyt zmienił się w dojrzałą miłość do tego miasta. Jestem urbannym poligamistą. Łódź, Belgrad, Szanghaj a teraz Londyn. Miasta, gdzie czuję się u siebie, bezpiecznie, dobrze. Miasta piękne i silne, jak kobiety. Każde inne. Zaleta bycia komiwojażerem. Zawsze w podróży. Nieustanny powrót.
Na BBC głos Freuda z 1938. Jego żona stwierdziła, że on zawsze musiał rozmawiać na tematy ważne, nawet z nią. Żadnych small talks. Mam podobną deformację. Nie umiem się nie angażować. Dlatego pewnie zamiast small talks wybieram żart albo odpalane jeden od drugiego papierosy.
Monday, November 10, 2014
Ciężko ranny poniedziałek…
Podnoszę się.
Walka Dawida z Dawidkiem.
Kulka, pigułka, stryczek, gaz rurka.
Tuesday, November 11, 2014
W BBC 3 Polish Night z okazji święta niepodległości. Miłe. Za oknem podobnie.
Piękny chór Strawińskiego po rosyjsku. Niesamowite i język i muzyka. Wszystko na swoim miejscu.
Wycieczka nad morze niedaleko Ningbo.
Coraz bardziej lubię chińską prowincję. Ludzie mili, tempo wolne. Mój chiński wystarcza do podstawowych rzeczy.
Po południu na spacer po plaży i BBQ z polskimi kiełbasami w roli głównej. Ukraińcy aż podskoczyli na krzesłach, gdy usłyszeli.
Sunday, November 16, 2014
Ależ nieoczekiwany poranek. Celebrate the bullet na cały regulator, słyszy chyba pół hotelu.. Tak trzymać. Chyba wiem co mnie najbardziej dobija.To rutyna, powtarzalność, codzienna czkawka. Wtedy gniję, marnieję w oczach. Oddech odzyskuję przy najmniejszej zmianie. Akcja jest tym czego potrzebuje mój organizm. Zmiana otoczenia, ludzi, języków, krajobrazów. Żyję w podróży. Umieram na przystankach.
Monday, November 17, 2014
Nenad przestał używać komórki. Ciekawe i inspirujące.
Codzienności. Wczoraj Obławę poprawiłem jeszcze Różą Smarzowskiego. To już nałóg.
BBC 3 nie do końca poważna dzisiaj.
Zero sportu, powietrze zatrute, wskaźnik prawie 200. Unhealthy bardzo.
Chcę umrzeć na Mazurach. Na swojej ziemi przy otwartych oknach.
Wednesday, November 26, 2014
Dobre dni. Dużo trenuję. Myślę o wyborze lektur na Londyn. Z półki straszy 2 tom Goebbelsa. Do tego powinien iść najnowszy Kissinger. Brakuje czegoś tonizującego. Na waiting list zagłada Ormian, historia islamu i historie z Zagłady. I je właśnie wezmę. Wszystko do podręcznego!
Wczoraj oglądałem Goodfellas , po raz nie wiem który.
Właśnie dostałem osobiste zaproszenie z ukraińskiego konsulatu na koncert dobroczynny. Miłe.
Monday, December 8, 2014
W sobotę na koncercie dobroczynnym dla sierot wojennych na Ukrainie. Dużo dyplomatów, w tym konsul białoruski i amerykański. I oficjalny przedstawiciel wydziału kultury w Szanghaju. Oczywisty i czytelny przekaz dla Rosjan. W Chinach nic nie dzieje się przypadkiem.
Zjawiskowo piękna i wysoka Ukrainka wykonała pieśń łemkowską, smutną,,tużną” i piękną jak jej wykonawczyni. Skomplementowałem ją potem szczerze, kiedy rozmawialiśmy sami.
Wednesday, December 17, 2014
Londyn. Słoneczno zimny.
Długi lot z Szanghaju. Pierwszy raz bez przesiadki. Obejrzałem 6 filmów. Zdrzemnąłem się dopiero na pół godziny przed Heathrow.
Saturday, December 20, 2014
Czytam Grunberga Ocalonych. Właściwie nie czytam a pochłaniam jak czekoladę całymi tabliczkami albo alkohol butelkami. Taka to lektura. Pomyśleć, że byłem sceptyczny wobec niej. Piękne zdjęcia bohaterów. Starych i uśmiechniętych.
Niemcy ogłosili Żydów zwierzętami. Zadziwiające jak szybko większa część ludzkości przystała na tą zmianę. Zadziwiający są także ci nieliczni którzy pomagali Żydom ryzykując życiem swoim i najbliższych. Jak ta niepiśmienna chłopka z południa Polski, która tłumaczyła, że przecież Pan Bóg zabronił zabijać. Jakie to proste- nie zabijaj i już.
Mazurskie chmury nad Londynem. Świta około ósmej rano. Wiatr.
Tuesday, December 23, 2014
Zdecydowana większość życia za mną. Została końcówka drugiej połowy i ewentualna dogrywka. Na karne nie liczę. Widzew potrafił zrobić z tego momentu gry prawdziwe przedstawienie.
Papież zjechał watykańskich grubasów. Oprócz oczywistości na temat zepsucia, chciwości, zamknięcia i tym podobnych poruszył wątek bycia niezastąpionymi, wyjątkowymi. Poradził krótki spacer po cmentarzu, gdzie pełno jest takich co myśleli, że są wyjątkowi i niezastąpieni:)) He made my day.
Sunday, December 28, 2014
W ramach świątecznego relaksu wymyśliłem podróż po Rosji w ramach letniego powrotu do Europy. Zaoszczędzę na biletach korzystając z Aeroflotu. Na miejscu będę spać w hostelach i podróżować platzkartą. Moskwa (chcę posiedzieć letnim wieczorem na ławce na Patriarszych Prudach, pójść na grób Wieniuszki Jerofiejewa i do muzeum Bułhakowa). Pokręcę się też w okolicach Kremla, może mauzoleum Lenina i grób Stalina. Potem pociąg do Jekatyrenburga, wizyta na ulicy, przy której stał dom kupca Ipatiewa. Potem pociąg do Tawdy i autobus do Gierasimowki gdzie, jeśli znajdę jakiś nocleg to spędzę 2-3 dni na pisaniu i chodzeniu, a jeśli nie to wrócę do Tawdy.
Polska uciska jak but po młodszym bracie, jak zbiegnięty podkoszulek z rękawami tuż za łokieć. Schamiały kraj z widokami na przyszłość. Żal ściska niewymowny kiedy czyta się nagłówki poważnych gazet. Cały ten dyskurs między pr a le wicą, między kato i nielikami, te mordy głupie, wykrzywione, mózgi czystością lśniące po przepierce. Jakie to wszystko żałosne, nieprawdziwe. Rozprawy filozoficzne, bełkoty literackie (jak się zna tylko jeden język, to można go zapierdolić z podniecenia na śmierć). Uwaga Płatonowa o braku duszy w ślepej kiszce znaczy i mówi więcej niż ciężarówki wypocin współczesnych twórców- nie tylko krajowych. Nowe polskie filmy są nieodzownymi w tej regule wyjątkami. Dzięki Bogu chociaż za to.
Dla sprawiedliwości dodać należy, że angielska rzeczywistość też do orlich nie należy. Nas przynajmniej regularnie zabijano i demoralizowano, a więc nie jest tak źle jak by się mogło wydawać.
Polacy tutaj są pracowici, zaradni i w ogóle na temat. Jestem tym zbudowany.
Zmarł Krzysztof Krauze. Nie obejrzałem jego Placu Zbawiciela, obejrzałem przewijając. Za prawdziwy, za przejmujący.
December 31, 2014
Ostatni dzień roku i co z tego, chciało by się spytać. Jutro w południe lecę na kilka dni do Belgradu.
Churchill rozmyślał podobno całkiem poważnie o przejściu na Islam. Rozumiem go.Jest coś niezwykle pięknego, prostego i pociągającego w tej religii (pomijam to czego nie ma, na przykład spasionych zboczeńców w purpurowych szatach).
Za oknem słońce, w środku podobnie. W Londynie rzadko pada deszcz. Sprawdziłem, że rzadziej niż w Neapolu. W ogrodzie po sąsiedzku rosną prawdziwe palmy.